W zębach trzymał skręta. Spojrzał na mnie dzikim wzrokiem, miał powiększone źrenice. Leżeliśmy na skraju lasu pod krzakiem róż.
- Chcesz macha?
- Nie, nie potrzebuje narkotyków żeby wpaść w szał - odparłem zaciskając dłoń na lufie karabinu
- Byłeś wikingiem?
- Berserkerem. Kiedyś ci opowiem, musisz w ogóle poznać mojego ojca... Skąd to w ogóle masz?
- Z samego dna piekieł - pomachał blantem
- No dobra... gotowy?
- Tak!
Zerwaliśmy się z ziemi i pobiegliśmy na Rawian. Leo używając mocy zrównał z ziemią ogrodzenie z drutu kolczastego. Strzelałem do wszystkiego co miało rogi i czarny mundur. Mój wzrok padł na opuszczone miejsce pracy gdzie więzień porzucił siekierę.
- Osłaniaj mnie! - rzuciłem do Leośka, wyrwałem toporek z pniaka i przełożyłem trzonek pod paskiem. Odwróciłem się i wpadłem wprost na Rawskiego, z zaskoczenia popchnął mnie tak że upadłem. Wymierzył mi w głowę a po chwili padł obok mnie w błoto. Za nim stał Leo dzierżąc karabin z zakrwawionym bagnetem. Wstałem szybko. Niebo było jakieś dziwne. Lada chwila wszystko mogło pierdolnąć. Burza dalej szalała, między chmurami pojawiały się na zmianę jakieś błyski lub przemykały cienie.
Dotarliśmy do baraku, zamachnąłem się toporkiem i pozbyłem się łańcucha, z buta otworzyłem drzwi. Uniosłem karabin nad głowę, w przypływie adrenaliny nie robiłem sobie nic z tego że jedną ręką nie jest to zbyt realne.
- Bracia! Eliot powróci! - wrzasnąłem. Ci zdezorientowani nie wiedzieli o co chodzi
- Andris - usłyszałem Leośka za plecami, spojrzałem na niego przez ramię
- Idę po laski, są po drugiej stronie obozu! Poradzisz sobie???
- Tak! Gdzie mam iść z nimi?
- Do lasu! Tam... w las!
Usłyszałem kolejne strzały. Leo pobiegł na drugą stronę obozu, odwróciłem się i ujrzałem tak z pięciu Rawian idących i strzelających w moją stronę. Przyłożyłem karabin do ramienia, wycelowałem jednemu w łeb, nacisnąłem spust... nacisnąłem jeszcze raz... chciałem przeładować karabin ale się zaciął, oparłem go o udo i zacząłem szarpać się z zamkiem. Nagle kula przeleciała mi tuż przy uchu. Zakląłem pod nosem, położyłem się na ziemi, zajrzałem do magazynka... pusty... Rawianie byli coraz bliżej! Mój wzrok padł na szopę gdzie mieli narzędzia, może coś się znajdzie? Chwyciłem mocniej toporek i rzuciłem się biegiem. Kolejne drzwi obróciłem w drzazgi. Pierwszym na co spojrzałem była piła mechaniczna. Uśmiechnąłem się przebiegle
- Bogowie miejcie mnie w opiece - wyszeptałem biorąc w dłonie nową broń. Bogowie mnie chyba wysłuchali bo pierwszy Rawski który zajrzał za mną do szopy był nieuzbrojony, dał sobie poderżnąć gardło a co najważniejsze miał kamizelkę kuloodporną. Była na mnie w sam raz. Piła tak ślicznie warczała, z krzykiem rzuciłem się na pozostałych pięciu, czułem jak kilka razy dostałem w klatę ale utrzymałem równowagę i parłem dalej naprzód, ci zaś zaczęli się wycofywać. Stanąłem w miejscu, opuściłem piłę. Zerknąłem przez ramię i zauważyłem armię, stali jak cienie, smutni i przerażeni.
- Jesteśmy wolni! - krzyknąłem do nich - Spadamy! Uciekajcie zanim przyjadą posiłki, do lasu, do lasu!!!
Pokazywałem im drogę i uśmiechałem się, nagle poczułem przeszywający ból w okolicach łydki. Kątem oka zauważyłem jeszcze kolejnych ludzi tym razem dziewczyny na czele z Leośkiem. Padłem na kolana, spojrzałem na swoją nogę, przez spodnie przesiąkała krew. Chciałem wstać ale jednak nie podołałem a poza tym ślizgałem się w błocie. Zrobiło mi się słabo. Położyłem się na plecach, miałem gdzieś, że wszędzie jest błoto. Nie spałem już długo i straciłem sporo krwi, ale to już koniec... chyba...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz