czwartek, 31 marca 2016

Trzeci poziom - prolog 2

Żeby zmazać swoje winy uczyniłem wszystko co tylko mogłem. Zmieniłem świat. Mam nadzieję, że na lepsze. Po śmierci postawiono mnie przed wyrocznią. Ostatnio ciągle żyłem w strachu, nie wiedziałem jaki w końcu będzie mój wyrok, nie wiele pamiętałem. Niebo było jasne, chmury białe i czyste, pod nogami miałem taflę wody, w oddali tylko widniało spore drzewo. Nie zastanawiałem się już nad niczym i ruszyłem w jego stronę.
Raz już dane było mi się z nim spotkać, wyrocznia był niezbyt wysoki, nosił zawsze kaptur. Dziś dojrzałem na jego drobnej chłopięcej twarzy uśmiech.
- Wybraniec... - powiedział powoli
- Tak. Powiedz... co ze mną będzie?
- Co będzie z wybrańcem? Nie jest już potrzebny? Zasłużyłeś sobie na wiele więcej niż myślisz. Przejdziesz na trzeci poziom...
- Co z moją rodziną?
- Wymień mi nazwiska a załatwię że będą z tobą
- Andris, Eliot, Spart i Rosa
- Rosa?
- Żona brata...
- Nie wiem jak to zniosą... będziecie musieli się dostosować do nowego świata... wszystko będzie inaczej, Leon
- A Warlandia...?
- Ma się dobrze
- Mogę tam właśnie wrócić?
- Nie. Muszę was rozdzielić. Gdybyście naraz trafili w jeno miejsce zakłócilibyście spokój, ty trafisz do Łokatwy
- A inni?
- Sam ich znajdziesz, podpowiem tylko, że Andris będzie w Awruk. Na nim ci najbardziej zależy
- Tak...
- Powodzenia zatem

środa, 30 marca 2016

Trzeci poziom - Prolog 1

Obudziłem się w raczej ciemnym miejscu. Poczułem zapach tytoniu i czegoś podobnego do marychy(wiem bo Leo palił przy mnie). Leżałem na sofie przykrytej zielonym zakrwawionym prześcieradłem takim jak w szpitalu. Wnętrze było zagospodarowane co do centymetra, tuż obok mojego posłania stały przeróżne pudła, skrzynie i randomowe meble, przede mną niski stół, zawalony różnymi rzeczami. Nade mną na ścianie wisiał gobelin, druga była odrapana, tynk odpadał a na środku było graffiti głoszące "CHWDR" tłumacząc dosłownie "chuj w dupę Rawskim". Za głową miałem okno ale za dobrze go nie widziałem bo każdy ruch kosztował mnie sporo bólu więc nie wierciłem się za bardzo. Sufit był skośny a u powały wisiały na sznurkach łuski po nabojach. Nad "CHWDR" była spora kolekcja Rawiańskich odznak, odciętych rogów i mnóstwo czarnych metalowych sokołów które nosili na czapkach lub przy piersi na mundurze. Byłem wśród swoich, odetchnąłem z ulgą. Wysiliłem się trochę i rozejrzałem raz jeszcze szukając źródła zapachów o których wspominałem. Ujrzałem w drugim końcu pokoju kobietę w męskiej kurtce w ciapki moro i czarnych spodniach do których miała przyczepione noże. Jej głowę zdobiła czarna bandana w białe wzorki. W jednym uchu miała trzy złote kolczyki, na ramiona opadały jej farbowane w różnych kolorach włosy posplatane w warkoczyki i ozdobione koralikami. W jednej dłoni trzymała pistolet opuszczony lufą ku ziemi a w drugiej skręta. Jej jedno oko było całkiem czarne - Rawiańskie, drugie ludzkie
- Cześć - powiedziała lekko się uśmiechając
- Ty mnie uratowałaś? - zapytałem podnosząc z trudem głowę
- Nie, ja tylko mam cię tu przetrzymać
- Aż dojdę do siebie?
- Aż ktoś cię zabierze
- Jesteś rebeliantką? - zapytałem zerkając na trofea i napis na ścianie
- Och, nie, tylko z nimi mieszkam! - powiedziała zniecierpliwiona. Odłożyła pistolet. Przełożyła nogę na nogę, pociągnęła papierosa i odgarnęła włosy na bok
- Mogę dostać coś do jedzenia?
- Nie. Masz sito z żołądka - powiedziała oglądając swoje paznokcie
- Ekhem! Co?!
Nie odpowiedziała, przyglądała się Rawiańskim odznakom
- Wyliżesz się... - powiedziała w końcu beznamiętnie
- Jesteśmy na Rawil? - zapytałem
- Co? Dlaczego w Rawil?
- Bo tyle tych zdobyczy - spojrzałem znów na ścianę - no i śmierdzi...
- Śmierdzi to od ciebie, a Rawskich to teraz wszędzie pełno
- Jak to wszędzie? Jesteśmy w Imperium?
- Co to jest Imperium?
- Yhm... Ale że co...?
- Co to jest? Jakiś kraj?
- Tak. Kraj Rawian
- Co...?
- Ale...
- Jesteśmy w Awruk
- Na Awruk. Czyli w NWG, tak?
- Co to NWG?
- Kobieto! Nie wiesz gdzie mieszkasz?! Jest pięć światów! Imperium, STG, NWG, Perstianta i Silaja!!!
- Hahaha!!! Wierzysz w pięcioświat? Może jeszcze w tego całego Salvo?
- Którego Salvo? Jest trzech. Dwóch znam osobiście a jeden z tych dwóch jest moim partnerem
- Hahaha! Jesteś lepszy niż ci cali rebelianci! - wyśmiała mnie po czym wyszła do innego pomieszczenia. Usłyszałem przekręcanie klucza w zamku, potem jakieś odgłosy, śmiechy, głosy.
- Cześć mała! - usłyszałem męski głos
- Odwal się - odparła dziewczyna z którą rozmawiałem wcześniej
- Masz go? Jest cały? - zapytał nowy głos
- Chyba tak - mruknęła dziewczyna
- Andris?! - zdziwił się facet - Żyje???
- Tak jest tam - warknęła
Po chwili do pokoju wszedł a raczej wpadł młody Zortanin w szarym mundurze, miał błyszczące oczy i szczery uśmiech, zaraz zanim wszedł Otianin również w uniformie ten jednak był spokojniejszy. Zortanin
patrzył na mnie zaciekawiony. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu widząc jak bezustannie porusza nosem jak królik
- Łał... My... My wszyscy tutaj mówimy o was jak o żywych legendach a tutaj... to zaszczyt cię gościć powiedział w końcu i podał mi dłoń. A raczej łapę.
- Miło mi poznać - powiedziałem potrząsając jego włochatą ręką - Andris
- Wiem przecież! - oburzył się, zaraz się uśmiechnął - Ksawery
- A ty kolego? - spojrzałem na Otianina
- Jestem Roi
- Znałeś Leona?
- Tak
- Wspominał coś o jakimś Roiu
- Pewnie o mnie
- A ty? - zapytał Ksawery
- Co ja?
- Znałeś Leo...? - zapytał a jego kocie żółte oczy stały się jeszcze większe
- Ja... - zawahałem się, nie byłem pewien czy im ufać, zresztą jako człowiek urodzony w dawnych czasach wciąż się bałem jak inni zareagują, zresztą słusznie bo Rawscy za to zabijali - jestem jego mężem
- CO??? - krzyknął zdumiony po czym przyłożył dłoń do ust - Przepraszam... myślałem, że... tylko tak z widzenia, że służyłeś z nim... A ty... Jaki on jest??? - zapytał podniecony. Miałem wrażenie że traktowali Leośka jak jakieś bóstwo, fakt że ktoś z nim rozmawiał był niesamowity a co dopiero należenie do jego rodziny.
- Leo? - zacząłem - Jest... Jest jak ogień - powiedziałem dumny z mojej błyskotliwej myśli - Albo się go kocha albo nienawidzi, potrafi uratować, obronić życie, dać ciepło i światło ale potrafi też niszczyć, zabić... Jak mówi legenda urodził się na Silaji, siódmego dnia pod smokiem roku 1203, na Ziemską datę to siódmy Czerwca. Po tym jak wpadł w portal...
- Co to portal?
- Ej ludzie co z wami?
- Portale już dawno nie istnieją - powiedział Otianin
- Nie istnieją? Jeszcze przed chwilą istniały i o mało nie zniszczyły pięcioświata
- To było w 45 PZ
- Na jaką liczysz datę?? Rawską?
- Wspólną - 45 Przed Złączeniem
- Wspólną?? Który mamy rok?
- Czwarty Września 1445
- I jak to kurwa wyjaśnisz?
- Nie wiem - stwierdził Roi
- Pierwszy raz słyszę z ust Otianina te słowa
- A ja je pierwszy raz wymawiam
- Skąd się tu wziąłem?
- Znaleźliśmy cię na ulicy - odparł Ksawery - Andris? Wszystko w porządku? Spokojnie, skoro tu jesteś to znaczy że Leo też będzie
- Przepowiednia?
- Tak. "Najpierw zbierze się ród jego, wybraniec na końcu przyjdzie i w ów czas synowie Warlandii znów pójdą za nim do boju. Wybraniec o bladej twarzy, z blizn jego można czytać jak z ksiąg, przyniesie na rękach jasny ogień, po prawicy miał będzie anioła, z drugiej strony Walkirię, a na ręku dziecko, gdy się wypełnią dni" - powiedział Zortanin
- To... Nie ma już Imperium? - zapytałem nie wiele rozumiejąc z przepowiedni
- Nie - odparł Roi - Ale Rawscy to idioci, Rasy są tak wymieszane, że praktycznie nie ma wojen. Tylko oni chcą zachować czystość, tu nie ma ich już za wielu, a to - wskazał na ścianę - eksponaty, powinny trafić do muzeum
- Wie ktoś gdzie jest Leo?
- Nie wiem - odparł Zortanin - ale pewnie sam cię znajdzie...

wtorek, 29 marca 2016

Rozdział 10 - Rzeź

Obudziłem się nad ranem. Leżałem w objęciach kochanka, było mi ciepło i wygodnie a zarazem tak bardzo źle. Trzymał rękę na mojej piersi, ująłem ją w swoją dłoń, poczułem jak pocałował mnie nad uchem. Wyrwałem mu się i podniosłem się na kolana, on szybko zrobił to samo i spojrzeliśmy na siebie z nienawiścią. Potem nam obu napłynęły łzy do oczu, obaj byliśmy nie spokojni, obaj wiedzieliśmy dlaczego. Złączyliśmy się w objęciach i namiętnych pocałunkach.
- Tak bardzo cię kocham - szepnąłem mu do ucha
- Nigdy cię nie zapomnę... nigdy najdroższy...
Chciałem mu tyle jeszcze powiedzieć, tyle wyznać, obiecać ale coś ściskało mnie w gardle tak że nie byłem w stanie nic wykrztusić. Nienawidziłem go za to, że mnie zostawiał. On nienawidził mnie za to, że nie mógł mnie zostawić bez bólu.
W świetle wschodzącego między drzewami słońca stanęły dwie uskrzydlone postaci, jedna sylwetką przypominała Sparta, druga jakąś dziewczynę, zakładam, że to owa słynna Eliot.
- Andris - Leo spojrzał mi głęboko w oczy - kiedy to wszystko się skończy to przysięgam, że cię znajdę i już nigdy nie opuszczę...
Długo potem miałem jego twarz przed oczami, czułem jego zapach. Nie płakałem, czułem tylko jakąś pustkę... Pustkę wypełniły strzały, krzyki, huk zrzucanych na obóz bomb, wycie alarmów. Budynki legły w gruzach, Rawianie bronili się resztkami sił. Ludzie prowadzili ożywioną dyskusję o tym co się dzieje, jedni złapali broń i resztki amunicji i rzucili się do walki inni trzymali się w cieniu drzew, w lesie. Hałas był niesamowity, wszyscy byli poruszeni, oprócz mnie. Bez niego nic nie miało sensu.
- To nasi??? - krzyknął mi ktoś do ucha
- Nie wiem!
- Co mamy robić?!
- Cicho! - wrzasnęła jakaś dziewczyna, spojrzałem w jej stronę. Miała włosy ścięte na jeża, jedno oko jasno-niebieskie drugie czarne, wojskowe spodnie i koszulkę bez rękawów, odsłaniającą muskularne ramiona
- To sojusznicy! Walczą z Rawskimi! - mówiła głośno i pewnie
Podszedłem bliżej, jak większość. Usłyszałem nadjeżdżające ciężkie pojazdy, nie byłem pewien co to jest ale słyszałem jak w oddali miażdżą na swojej drodze drzewa. Co ciekawe teraz w tym hałasie zdałem sobie sprawę z obecności wielu nieznanych mi zwierząt w tym lesie wydających dziwne dźwięki. A może to one siedziały cicho a teraz się bały...
- Kim jesteś? - zapytałem dziewczyny
- Jestem Lena - odparła kwaśno się uśmiechając
- Lena... Lena... Skąd ja znam to imię?
- Jestem Lena Salvo córka Sparta i Rosy
- Co?! To co ty tu robisz?!
- Ukrywam się. Nie mów mu nic
- Komu?
- Mojemu ojcu! A komu?!
- O rany ale...
- Później pogadamy - powiedziała - Idziemy! Obejdziemy obóz od drugiej strony, jest tam wzgórze, stamtąd możemy ich ostrzeliwać
Sam już nie wiedziałem co robić, najchętniej usiadłbym pod drzewem, wsłuchał się w hałas i ciszę i o wszystkim zapomniał. O nim. Pamiętam jak kiedyś się kłóciliśmy i w porywie złości wykrzyczałem mu w twarz iż szczytem moich marzeń jest zapomnieć że kiedykolwiek znałem człowieka imieniem Leon Salvo. Ów człowiek wziął sobie to do serca, zapytawszy mnie dlaczego tego chcę, usłyszał że dlatego bo nie chcę cierpieć po jego śmierci. Zapytał czy umrze - nie odpowiedziałem. No i tak to właśnie wygląda chcę przestać o czymś myśleć a zaczynam jeszcze bardziej.
W powietrzu zaczęło być coraz więcej pyłu i dymu, walące się budynki i powietrze spod śmigieł helikopterów robiły swoje. Mój wzrok padł na chłopca klęczącego na uboczu. Płakał. Trząsł się ze strachu. Tulił do piersi uzi i zapasowy magazynek. Moją pierwszą myślą było zabrać mu broń i iść do ataku ale... skończyło się na myśli, moje morale były poniżej zera. Przez tą ciągłą walkę prawie zapomniałem jak fajnie jest być obojętnym. Być tylko szarym człowiekiem w tłumie, stać sobie, usuwać się innym z drogi, udawać powietrze i tylko patrzeć. Przy tych wielkich drzewach byłem taki mały... wszyscy byliśmy tylko pyłkiem na tej planecie. Dorównywała ona rozmiarami Starą Ziemię, kolebkę ludzkości, z tym, że ta była dzika. Zupełnie nie zamieszkana przez inteligentne istoty. Ujrzałem coś w koronach drzew, zwierze miało cztery chwytne łapy było niebiesko zielone i sprawnie przemknęło nad nami nie zauważone. Wszyscy się rzucali, krzyczeli, wyrywali sobie karabiny a ja jako jedyny stałem spokojnie.
- Idziemy! - krzyczała Lena próbując namówić resztę
- Czekamy na Eliot - zawołał ktoś inny próbując przejąć kontrolę
Zaśmiałem się nerwowo. Eliot! Też wymyślił...
Nagle wpadł między nas Rawski żołnierz zaczął strzelać. Ja nadal stałem jak kołek. Zanim go zabili... poczułem jak oberwałem w brzuch i straciłem przytomność.

poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 9 - Płonie ognisko w lesie

Siedzieliśmy w lesie przy ognisku, było ciemno. Słyszałem odgłosy nieznanych zwierząt i złowrogi szelest wiatru jednak zagłuszał go raźny śpiew Warlandczyków. Leo tulił się do mnie, też miał już dość a było tylko coraz gorzej. Pocałowałem go w głowę, chyba go budząc. Podniósł się i odgarnął włosy z twarzy. Spojrzał na mnie uśmiechając się po czym przeciągle ziewnął. Nagle znieruchomiał patrząc na coś za mną
- Co?
- Lucjan... - mruknął wstając
Odwróciłem się i szukając czegoś w ciemności między drzewami próbowałem się podnieść ale noga za bardzo bolała
- Gdzie?! Ja nic nie widzę!
- Może nie chce płoszyć ludzi...? - rzucił i poszedł dalej. Wrócił po chwili przyglądając się czemuś w swojej dłoni, usiadł obok mnie.
- Co to jest?
- Klucz do portali
- Ta bransoletka?
- Tak... - powiedział przekręcając jej pierścienie tak że raz świeciła mocniej raz przygasała
- To możemy teraz wrócić?
- Nie... jest zbyt niebezpiecznie. Zrozum, przejścia są niestabilne bo jest za dużo otwartych portali
- Oj rozumiem, rozumiem! - powiedziałem zdenerwowany że słyszę to już po raz setny. Zdjąłem koszulę i podłożyłem sobie pod głowę. Ułożyłem się na boku i zamknąłem oczy.
- To już mnie nawet nie pocałujesz? - zapytał obrażony Leo
Podniosłem się na łokciu i spojrzałem na niego uśmiechając się pobłażliwie
- Musisz się o wszystko boczyć? Jesteś okropny...
- Nie rozumiesz, że... - urwał nagle i odwrócił wzrok
- Ej... - podniosłem się i go objąłem. Odepchnął mnie ale ja tylko mocniej go przytuliłem. Oparłem głowę na jego ramieniu
- No już... Nie płacz bo ludzie zwątpią w swojego wodza...
Pociągnął nosem. Spojrzałem na jego twarz, miał zaczerwienione i mokre oczy
- Hej...przestań... proszę... - szeptałem na przemian całując go po policzku - Co chciałeś powiedzieć? Czego nie rozumiem...?
- Że ja... Nie! Nie mogę!
- Nie chcesz żebym cię dotykał? - zapytałem przestając go na chwilę głaskać
- Nie! Tak! Ja nie wiem...
- Tak czy nie?
- Ja nie... ja nie wiem...
- No to co chcesz żebym robił?
- Nie ja nie wiem! Za dużo tego wszystkiego! Nie wiem co się ze mną dzieje! Sam nie wiem czego...
- Uspokój się bo jak ci przyrżnę w dupę! - podniosłem głos, Leo przestał krzyczeć i się wyrywać i spuścił wzrok. Dotknąłem jego policzka, przesunąłem dłoń na kark i pocałowałem go namiętnie. Jęknął. Kiedy się od niego oderwałem był zaczerwieniony. Zaśmiałem się
- Co?!
- Po pięciu latach się mnie wstydzisz?
- Nie... tylko ty tak to robisz... - spiął się i zarumienił jeszcze bardziej
Zatrzymała się przed nami dziewczyna o jasnych długich włosach w brudnym pasiaku i szarej czapce
- Ja w imieniu moich kolegów...
- Tak? - zapytał Leo otrząsnąwszy się
- Bo tam mdleją z głodu... a nic nie ma do jedzenia no i w ogóle...
Leo tylko westchnął
- Co mamy robić? - zapytała
- Nie wiem...
- A-ale... - spojrzała na niego zdziwiona
- Może to nasze przeznaczenie
- Zginąć z głodu?! Z całym szacunkiem książę ale ja jako Warlandczyk nie mam zamiaru tak zginąć! Zginę w walce, za ojczyznę i za króla!
- Wasz król... przyprowadzi wam Eliot, ja już nie jestem potrzebny
- Kiedy Eliot odeszła... byłam małą dziewczynką - powiedziała a w jej oczach błysnęły łzy - Król nie był wtedy w stanie sprawować władzy i wszystkim ty się opiekowałeś. Pewnego dnia mówiłeś do ludzi a mój ojciec dał ci na ręce dziecko, pamiętasz?
- Tak, dawali mi jakieś dzieci na ręce, pamiętam...
- To ja byłam tym dzieckiem! A ty... ty powiedziałeś że kiedy będę duża to i Warlandia będzie duża i silna, za kilka lat i że chcesz mnie widzieć w królewskiej straży. Proszę jestem! Gdzie królestwo?! Gdzie nasza ziemia?!
Leo wstał, podciągnął spodnie i spojrzał na dziewczynę
- Ilu nas zostało? Większość z nas jest ze sobą spokrewniona. Jak to sobie wyobrażasz? Jak się będziemy rozmnażać? Gdzie zamieszkamy? Większość świata jest zniszczona i niezdatna do zamieszkania. Zresztą... ja jestem tylko człowiekiem nie zbawię was... co ja mogę?
- Możesz wiele... ufają ci... A Eliot?
- Eliot? Eliot wróci żeby umrzeć, zresztą ja też i ten trzeci wybraniec... Dopiero wtedy wszystko będzie jak dawniej ale mnie już nie będzie więc znajdźcie sobie innego samca alfę!
- Kiedy to będzie?
- Jak znajdziemy Eliot i nowego
Wstałem i położyłem dziewczynie rękę na ramieniu
- Czekaj! Ty... - zaczęła niepewnie - ty też?!
Poczułem jak łzy napłynęły mi do oczu. Tak on też. Wiedziałem to jeszcze zanim go w ogóle poznałem. Robiłem wszystko żeby się do niego nie przywiązywać ale chcąc nie chcąc musiałem z nim przebywać bo odgórnie kazano mi się nim opiekować. Przy Leośku zawsze działy się dziwne rzeczy. Miał jakąś nietypową aurę powiedziałbym, że wręcz pechową i ściągał na siebie kłopoty ale jednak jak do tej pory wszystko się dobrze kończyło i wychodziło nawet na lepsze. Wyrocznia jednak się nie myli. Jego przeznaczeniem było umrzeć. Owszem raz już to się stało ale jest jeszcze trzeci poziom. Nikt nie wie co tam się znajduje. Nie wiedzą nasi bogowie, nie wie sam wyrocznia, nie wie Lucjan ani żaden z demonów. Każdy trafia do tego miejsca w które wierzył, większość do nieba lub czyśćca, inni do raju, do pogańskich miejsc, niektórzy mają reinkarnację, Warlandczycy do WN-u. Tylko niektórzy umierają drugi raz, głównie właśnie Warlandczycy bo oni po śmierci walczą. Nie ma kontaktu z trzecim poziomem.
Dziewczyna mnie przytuliła - Tak mi przykro!
Leo odwrócił się od nas i odszedł szybkim krokiem chyba płacząc.
- Idź za nim... - powiedziała
- Tylko dostanę w mordę - westchnąłem
- Jak cię uderzy to go przytul, ale idź on cię teraz właśnie potrzebuje. On... naprawdę umrze?
- Tak mówił wyrocznia a on się nie myli
- A co z Kirit? Wtedy było inaczej
- Cóż... - szukałem odpowiedzi żeby jej udowodnić że nie ma racji ale zdałem sobie sprawę że tak nie można. Tak bardzo przywykłem do myśli że go stracę że nie szukałem już innej drogi, oswoiłem się z tym i schowałem smutek na dnie serca na zewnątrz cały czas się uśmiechając
- Przewidział przyszłość ale Leo ją zmienił - ciągnęła dalej
- Tak! Masz rację... ale...
- Idź go pocieszyć i powiedz żeby ruszył łaskawie dupę i zaczął działać. Jest nas za mało, musimy coś wymyślić albo zginiemy... i już nigdy nikt nie będzie pamiętał o Warlandczykach!
Poszedłem w stronę gdzie wybiegł Leo. Po chwili marszu znalazłem go pod drzewem. Płakał. Jego głos był trochę zachrypnięty, co chwila pociągał nosem. Ostrożnie do niego podszedłem, przez chwilę miałem wątpliwości czy on się nie śmieje jednak ujrzałem jego mokre zaczerwienione oczy. Przytuliłem go a on się nie opierał. Zaczął łkać tuląc się do mojego ramienia.
- Czemu płaczesz kochanie? - zapytałem cicho, ten tylko zaczął wyć jeszcze bardziej
- Przestań... już dobrze - szeptałem głaszcząc go delikatnie
- Przestań bo ja też się zaraz rozpłaczę! - próbowałem na niego spojrzeć jednak on chował przede mną twarz. Byłem bardzo poruszony, nie wiedziałem co robić, rzadko się widzi płaczącego mężczyznę. Zaczął się trochę uspokajać ale nadal się trzasł i nerwowo oddychał. Włożył nadgarstek do ust żeby nie krzyczeć, podkulił nogi pod siebie. Objąłem go mocniej
- No już skarbie... przestań...
- Spart...
- Co??
- Spartan!!! - wrzasnął nagle i  zaczął wyć jeszcze bardziej niż wcześniej
- Ejj! Co się stało?
- N-nie...
- Jest teraz na trzecim poziomie. To normalne, że go nie wyczujesz
- Oni ciągle coś chcą...
- Kto?
- Oni! Moi ludzie!
- Mają tylko ciebie
- A co ja jestem?! Jakiś super bohater?
- Jesteś wybrańcem
- A ja nie chcę! Nie dam rady!
- To kto da?
- Nie wiem! Ja nie chcę umierać!
- To dobrze. O to się najbardziej bałem. Teraz jeszcze pozostaje żebyś w to uwierzył
- Co...? - zapytał na chwilę podnosząc wzrok, zaciekawiony
- Nawet wyrocznia czasem się myli...
- Myli się...?
- Kiedyś mi opowiadałeś o Białym Mieście pamiętasz?
- N-no...
- Przyszłość może się zmienić
Leo przez chwilę oddychał głębiej żeby się uspokoić jednak po chwili znów zaczął cicho łkać. Przytuliłem go mocno. Po dłuższym czasie zasnął wycieńczony. Ja też nie spałem już od ponad doby więc z chęcią uwaliłem się koło niego żeby wreszcie się przespać.

niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 8 - Atak

W zębach trzymał skręta. Spojrzał na mnie dzikim wzrokiem, miał powiększone źrenice. Leżeliśmy na skraju lasu pod krzakiem róż.
- Chcesz macha?
- Nie, nie potrzebuje narkotyków żeby wpaść w szał - odparłem zaciskając dłoń na lufie karabinu
- Byłeś wikingiem?
- Berserkerem. Kiedyś ci opowiem, musisz w ogóle poznać mojego ojca... Skąd to w ogóle masz?
- Z samego dna piekieł - pomachał blantem
- No dobra... gotowy?
- Tak!
Zerwaliśmy się z ziemi i pobiegliśmy na Rawian. Leo używając mocy zrównał z ziemią ogrodzenie z drutu kolczastego. Strzelałem do wszystkiego co miało rogi i czarny mundur. Mój wzrok padł na opuszczone miejsce pracy gdzie więzień porzucił siekierę.
- Osłaniaj mnie! - rzuciłem do Leośka, wyrwałem toporek z pniaka i przełożyłem trzonek pod paskiem. Odwróciłem się i wpadłem wprost na Rawskiego, z zaskoczenia popchnął mnie tak że upadłem. Wymierzył mi w głowę a po chwili padł obok mnie w błoto. Za nim stał Leo dzierżąc karabin z zakrwawionym bagnetem. Wstałem szybko. Niebo było jakieś dziwne. Lada chwila wszystko mogło pierdolnąć. Burza dalej szalała, między chmurami pojawiały się na zmianę jakieś błyski lub przemykały cienie.
Dotarliśmy do baraku, zamachnąłem się toporkiem i pozbyłem się łańcucha, z buta otworzyłem drzwi. Uniosłem karabin nad głowę, w przypływie adrenaliny nie robiłem sobie nic z tego że jedną ręką nie jest to zbyt realne.
- Bracia! Eliot powróci! - wrzasnąłem. Ci zdezorientowani nie wiedzieli o co chodzi
- Andris - usłyszałem Leośka za plecami, spojrzałem na niego przez ramię
- Idę po laski, są po drugiej stronie obozu! Poradzisz sobie???
- Tak! Gdzie mam iść z nimi?
- Do lasu! Tam... w las!
Usłyszałem kolejne strzały. Leo pobiegł na drugą stronę obozu, odwróciłem się i ujrzałem tak z pięciu Rawian idących i strzelających w moją stronę. Przyłożyłem karabin do ramienia, wycelowałem jednemu w łeb, nacisnąłem spust... nacisnąłem jeszcze raz... chciałem przeładować karabin ale się zaciął, oparłem go o udo i zacząłem szarpać się z zamkiem. Nagle kula przeleciała mi tuż przy uchu. Zakląłem pod nosem, położyłem się na ziemi, zajrzałem do magazynka... pusty... Rawianie byli coraz bliżej! Mój wzrok padł na szopę gdzie mieli narzędzia, może coś się znajdzie? Chwyciłem mocniej toporek i rzuciłem się biegiem. Kolejne drzwi obróciłem w drzazgi. Pierwszym na co spojrzałem była piła mechaniczna. Uśmiechnąłem się przebiegle
- Bogowie miejcie mnie w opiece - wyszeptałem biorąc w dłonie nową broń. Bogowie mnie chyba wysłuchali bo pierwszy Rawski który zajrzał za mną do szopy był nieuzbrojony, dał sobie poderżnąć gardło a co najważniejsze miał kamizelkę kuloodporną. Była na mnie w sam raz. Piła tak ślicznie warczała, z krzykiem rzuciłem się na pozostałych pięciu, czułem jak kilka razy dostałem w klatę ale utrzymałem równowagę i parłem dalej naprzód, ci zaś zaczęli się wycofywać. Stanąłem w miejscu, opuściłem piłę. Zerknąłem przez ramię i zauważyłem armię, stali jak cienie, smutni i przerażeni.
- Jesteśmy wolni! - krzyknąłem do nich - Spadamy! Uciekajcie zanim przyjadą posiłki, do lasu, do lasu!!!
Pokazywałem im drogę i uśmiechałem się, nagle poczułem przeszywający ból w okolicach łydki. Kątem oka zauważyłem jeszcze kolejnych ludzi tym razem dziewczyny na czele z Leośkiem. Padłem na kolana, spojrzałem na swoją nogę, przez spodnie przesiąkała krew. Chciałem wstać ale jednak nie podołałem a poza tym ślizgałem się w błocie. Zrobiło mi się słabo. Położyłem się na plecach, miałem gdzieś, że wszędzie jest błoto. Nie spałem już długo i straciłem sporo krwi, ale to już koniec... chyba...

sobota, 26 marca 2016

Rozdział 7 cz.3

Spart narzucał szybkie tempo marszu. Każdy z nas niósł swój karabin. Drzewa były tu zdrowe i duże nie to co na Rawil albo w ZRRK... Leo był smutny, wiedział co zrobią jego ludziom ale równocześnie zdawał sobię sprawę, że jeśli da się zabić to niczego nie zmieni. Czasem miałem wrażenie, że większą krzywdę wyrządzili nam Rawscy niż demony, choć właściwie teraz to wszystko szlag trafiał. Wszyscy byli przeciwko sobie. Wojny toczyły się nawet między tymi samymi rasami, w STG na Ziemi bili się ludzie sami ze sobą. Jak w dawnych czasach jeszcze przed trzytysięcznym rokiem. Cały pięcioświat był skłócony.
Szliśmy już dość długo, dobrze mi zrobiło świeże powietrze i cisza. Nagle Leo szarpnął mnie za rekę, zatrzymał się, wywrócił oczy i padł na kolana
- Za dużo... za dużo ich
- Co się dzieje? Leoś...? - pochyliłem się nad nim
- Portale się zrywają
- Co?
- Moja bransoletka! Potrzebuję jej... potrale - mówił nieskładnie, zaczął drżeć. Uderzyłem go w policzek. Oprzytomniał spojrzał na mnie, łapiąc mnie za gardło
- Portale nie wytrzymują! Pękają... niebo się rozerwie i pięcioświat się zapadnie! Czarna dziura... Rozumiesz?! - krzyczał
- Bransoletka... - wymamrotał Spart - chcesz zrobić to co kiedyś? To przecież nic nie dało
- Dało... - usiadł na ziemi dotykając swoich skroni -  dało na jakiś czas... ale świat jest niestabilny... Muszę zapytać Lucjana co robić
- Czemu jego? - zapytał Spart
- Bo jest najprzebieglejszą osobą jaką znam - powiedział grzebiąc w zaroślach - i tylko on - wyjął jakiś patyk - Tylko on wie jak oszukać... - zaczął kreślić na ziemi pentagram. Stanąłem bliżej Sparta - nawet prawa fizyki... - Stanął w kręgu i zaczął coś szeptać
Miałem wrażenie że zrobiło się ciemniej. Po chwili zrobiło się całkiem ciemno i mgliście, tak było przez kilka sekund aż nagle zrobiło się znów zupełnie jasno i tylko obok Leona stał rudy, wysoki mężczyzna o oczach jak ogień.
- Czego chcesz?
- Cześć - Leo wyciągnął do niego dłoń, ten uścisnął ją serdecznie
- Czego chcesz? - powtórzył tym razem bardziej charczącym głosem
- Czujesz to co ja? - zapytał Leo zaniepokojony
- Nienawiść do wszystkiego i wszystkich? Tak rozumiem cię doskona...
- Nie! Równowaga między światami... połączenia się zrywają
- To dobrze. Nie będzie hołota z Rawil przełazić
- Nie w takim sensie... granice między światami są podziurawione portalami a jeszcze przez jeden portal przechodzą całe armie! Przejścia nie wytrzymują i jakby pękają... nie wiem czym to grozi ale miałem wizję że wszystko pierdolnie i będzie... nicość... nicość...? Andris! - odwrócił się do mnie - czemu ty ostatnio mi o tym mówiłeś??? Wiesz coś?
- Nie... pytałem czy mógłbyś zniszczyć pięcioświat - odpowiedziałem podchodząc bliżej
- Ty! - Lucjan wskazał na mnie palcem - Jesteś tym jego... chłopakiem?
- Właściwie to mężem... jestem Andris...
- Aha... Więc... chcesz żeby zniszczył pięcioświat?
- Nie - odparł za mnie Leo - wtedy pytał o moją siłę, czysto teoretycznie...
- Przyznaj się to ty - uśmiechnął się do Leośka
- Nie Lucyfer... ja od kilku miesięcy w ogóle jestem nie aktywny, przed chwilą tylko miałem wizję. No i uśpiłem strażnika...
- To oznacza tylko jedno... - powiedział poważnym tonem
- Co??? Lusi! Co to znaczy???
- Narodził się wybraniec - powiedział sztywniejąc ze strachu. Leo wydał z siebie coś pomiędzy jęknięciem a warknięciem i urwał to nagle również stając w bezruchu.
- Och Lusi... - wydusił z siebie w końcu Leon
- Dopiero przyszedł na świat a jego moc jest prawie tak potężna jak twoja... - wymamrotał - I nie mów do mnie Lusi, jestem Lucyfer, to znaczy niosący światło, wiesz? Cóż za ironia...
- Możesz go wyczuć?
- Wybrańca? Nie, ale mogę wysłać zastępy demonów na poszukiwania...
- Świetnie! Zapytam o pomoc Jego...
- On nie może mu nic zrobić
- Dlaczego?
- Bo to dziecko. Dzieci są bez grzechu, jeśli ktoś jest bez grzechu to On nic mu nie zrobi
- Serio?! Bez sensu...
- A ty Leon? Jesteś pewien że zabijesz wybrańca?
- Tak! Nie słucham głosu sumienia, zrobię co muszę zrobić...
- Mam nadzieję... I pamiętaj! Musimy działać szybko, z każdym dniem jego moc będzie większa!
Wtem Słońce zaświeciło jasno. Tak jasno, że zaczęło nas oślepiać. Zstąpił On.
- Moi kochani - zaczął nim jeszcze odzyskaliśmy wzrok. Stał przed nami dość przeciętny mężczyzna o jasnych oczach, ubrany w niebieską koszulę - wiecie już za pewne co się dzieje?
- Tak - odparł Leo
- No no no - zacmokał diabeł - dawno się nie wiedzieliśmy co?
- Owszem, kope lat mój druhu - odpowiedział mu z ironią
- Panowie - rozdzielił ich Leo zanim zaczęli się żreć - sytuacja jest poważna...
- Zamknij się pedale! - krzyknął Lucjan patrząc z nienawiścią na Leosia, wzniecił wokoło siebie ogień
- Coś przeskrobałeś? - stwierdził On - Znam cię odkąd cię stworzyłem...
- Gówno znasz! - ryknął
- Okłamałeś nas wszystkich... Jak zwykle... A Leo ci naprawdę zaufał...
- To wszystko przez ciebie!!! To twoja wina!
- I to jest właśnie to co wynosisz z tej swojej pornografii, najlepiej zwalić na kogoś!
- Eh... Nigdy mnie nie rozumiałeś!!!
- Chaos to co innego niż pustka... tego chcesz? Zniszczyć wszystko?
- Nie! Nie!
- Uspokój się...
- Nie! Nie! Nie!
- Chcesz żebym cię strącił do piekieł? Potrzebuję cię do zabicia wybrańca ale jeśli nie będziesz się słuchał będę musiał to zrobić...
- Chcę w niego wejść! - wskazał ręką Sparta ten stał jak wryty
- Nie Lucjan! Nie ma mowy!
- Jak mi nie pozwolisz to nie będę współpracował!
- Jak on się zgodzi...
- Ja chcę! - postąpiłem krok na przód
- Co?! - Leo spojrzał na mnie
- Zostaw Sparta, weź mnie!
- Nie chcę... chcę jego! -  Zaryczał Lucjan
- O rany... - westchnął On
- Co?!?!
- Nic, nic... wybredny jesteś... Spartan?
- Nie - powiedział Spart
Nagle dosłownie w ułamku sekundy rozpętała się burza. Pioruny trzaskały na wszystkie strony! Mgła snuła nam się pod nogi.
- Lucjan! - krzyknął On - Wyślij demony na zwiady! Leon i Andris pójdziecie do obozu po Warlandczyków a Spart... ze mną musimy sprowadzić poprzedniego wybrańca!
- Ale - zaczął Leo
- Jej imię jest Eliot - rzekł uspokojony już Lucjan - Nasienie boga wojny, pierwsza która rozbiła portale
- E-e-eliot... - zaczął się jąkać Leo
Spart patrzył na nich z rozchylonymi ustami nie będąc w stanie nic powiedzieć. On pociągnął go za ramie i weszli w światłość, znikając nam z pola widzenia. Lucjan zniknął w płomieniach.
- Ciekawe czy mnie polubi...? - uśmiechnąłem się szturchając Leośka kolbą od karabinu
- E-eliot... - wyjąkał

piątek, 25 marca 2016

Rozdział 7 cz.2

Z trudem otworzyłem powieki, było mi słabo. Ktoś trzymał mnie za głowę... Spart... Po chwili skrzywił się i mnie zostawił - Byłeś mi jak brat - wymamrotałem z trudem
- Zamknij się! To nie ciebie zabili... to on... - popatrzył na zakapturzoną postać - zabił Rawskiego
Spojrzałem na zabójcę. Trzymał uniesioną snajperkę, patrzył na nas...
- To jest Leoś... - zacharczałem cicho
- Przesuń się, leżysz na moich spodniach
- Jakich spodniach?! - spojrzałem obok siebie, leżałem na nogach Rawianina... martwego...
- Moich nowych spodniach - zamruczał zdejmując odzież z trupa.
- Co się gapisz? Zabrali mi bokserki! Chuja nie widziałeś? - warknął przebierając się
- Ekhem! Nie masz się czego wstydzić...
- No wiem... dzięki...
- Nie o to mi chodziło! Miałem na myśli że obaj jesteśmy facetami więc możesz się nie krępować...
- Pedał!
- Śmieszy cię to?
- Tak... - zachichotał
- A tak serio... co o nas myślisz...?
- O...
- O mnie i Leo znaczy się
- Cóż... serio to... jesteście razem już długo, widać, że się sobie podobacie. Leo tak o tobie mówi... - zapiął rozporek
- Jak?
- Jakby nie widział poza tobą świata. Jak go pytam o wyniki meczu to mówi jak ty zareagowałeś
- Tak? Nie wiedziałem...
- Jak coś przeskrobie to się przejmuje co powiesz...
- Och...
- Dobra, uważaj. To, że zabił Rawskiego jeszcze nic nie znaczy
- Nie poznajesz własnego brata?!
- Lepiej dmuchać na zimne - powiedział i czając się między drzewami ruszył w stronę (chyba)Leosia. Poszedłem za nim. Starałem się zachowywać cicho.
- Andris...? - zagaił w końcu Spart
- Hm?
- Chyba miałeś rację...
- Ja po prostu czułem, że to on...
- Wiesz... na początku szczerze mówiąc cię nie lubiłem...
- Bo jesteś hetero...
- Nie to nie tak...
- Jakbym był dziewczyną to byś mnie lubił
- Zmierzałem do tego, że teraz to...
- Tak...?
- Myślę, że jesteś całkiem sympatyczny
- Dziękuję. Dobrze wiedzieć
- I myślę, że nawet cię lubię
- Napra...
- Ale tylko trochę! - warknął zimno - Leo??? Leoś!!! - zawołał do kolesia przed nami
Zakapturzona postać pomachała ręką, przyspieszyłem kroku. Spart pobiegł zostawiając mnie z moją nogą... Przywitał się z bratem i ruszyli w moją stronę.
Leo wskazał na mnie, spojrzał na Sparta ten coś odpowiedział i wtedy Leo zerwał się biegiem. Kuśtykałem jak mogłem. Miał na sobie po części Rawski mundur, buty do kolan i płaszcz z kapturem, który zresztą teraz mu spadł. Pod sam koniec trochę zwolnił aż w końcu zatrzymał się przede mną rozkładając ręce - Kurwa na pięć minut cię nie mogę zostawić! - powiedział uśmiechając się. Ująłem jego twarz w dłonie i pocałowałem go
- Jesteś cały? - zapytał
- Tak. Skąd masz tą giwerę?
- Jaką... A! To... ukradłem...
Spart doszedł do nas i objął brata ramieniem - No jesteśmy w komplecie... Co teraz panie kierowniku?
- Teraz - odparł Leon - idź nazbierać drewna na ognisko, chcę zostać sam z moim mężem
- O rany... wolę nie wiedzieć po co... - mruknął wręczając mi karabin i odszedł. Leo odłożył swoją snajperkę i moją broń. Odpiął kilka pierwszych guzików płaszcza i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął do mnie rękę zaciśniętą w pięść
- Co to? - zapytałem przyjmując od niego... pierścionek!
- Poznajesz? Nie wiem który raz je straciliśmy - spojrzał na swoją obrączkę na palcu - może to jakiś znak?
- Czemu? Przecież jak na razie sobie radzimy... Chociaż wtedy na Rawil. Uwierzyłem ci.
- Dawałem ci znaki, że kłamię!
- To już nie ważne, mówię tylko, że mi napędziłeś stracha - powiedziałem obracając w dłoni pierścionek. Leo się zaśmiał
- Co? - spojrzałem na niego. Ten tylko pokręcił z politowaniem głową i zarzucił mi ramiona na szyję uśmiechając się. Objąłem go mocno, zauważyłem, że miał łzy w oczach... Szybko wtulił się w moje ramię żebym na niego nie patrzył
- I tak widziałem - szepnąłem
- Co?
- Że ryczysz
- Nie ryczę - powiedział łamiącym się głosem
- Przestań zgrywać twardziela, każdy się czasem wzruszy - zamruczałem cicho. Odsunąłem go trochę i podałem mu obrączkę. Włożył mi ją na palec, pociągnął nosem, szybkim ruchem otarł łzę.
- Andris... pamiętasz nasz ślub?
- Pewnie. Myślałem, że mi tam wykitujesz
- Ty się nie denerwowałeś?
- A czym się miałem denerwować? No dobra... trochę... ale byłem pewny czego chcę i że to dobra decyzja
- Ja byłem roztrzęsiony bo... tak samo się czułem na moim pierwszym polowaniu...
- Jak...?
- Postrzeliłem sarnę ale nie padła od razu... musiałem poderżnąć jej gardło...
- A co to ma wspólnego ze mną?
- Bo ja się wczuwam w rolę sarny...
- Nie rozumiem tych twoich metafor... porównujesz małżeństwo do śmierci?
- Bo taka sarna zanim umrze... cierpi... a ja... nie chciałem świadomie godzić się na miłość przez którą później się nie śpi nocami i ryczy
Myślałem nad jego słowami szukając w tym sensu
- Sugerujesz, że jak ci się oświadczyłem to skróciłem ci cierpienie?
- Tak...
- Mówisz jakby... twój los był ode mnie zależny... myślałem że... jesteśmy równi... Mówisz jakby miłość była cierpieniem. Miłość nie jest zła, miłość uzależnia... a kiedy trzeba żyć bez niej po tym jak się raz spróbowało... dopiero wtedy boli
- Może i masz rację... ale zresztą, co za różnica! Rozmawiamy o miłości po... ile to już będzie? Kiedy braliśmy ślub?
- Pięć lat temu
- No właśnie
- Nie mów tak! Kocham cię i będę do końca życia, czemu mielibyśmy nie rozmawiać o miłości?!
- Bo to nudne. Jak wytrzymaliśmy pięć lat to logiczne że się kochamy i bez sensu o tym w kółko gadać!
- Haha... chyba że tak...
- A myślałeś że o co mi chodziło?
Milczeliśmy chwilę tylko tuląc się do siebie. Leo zaczął całować mnie w szyję.
- Ekhem! A właściwie to nie powinniśmy iść? - zapytałem rozglądając się nerwowo
- Jeśli myślisz że ci odpuszczę to się mylisz
- A-ale...
- No daj spokój, potrzebuję cię... - zamruczał przyciskając się do mnie mocniej. Był twardy.
- Leoś...!
- Co? Nie chcesz mnie?
- Chcę! Ale nie tutaj! Nie teraz!
- Zamknij się! - warknął rozpinając mi koszulę
- Ejj! Co ty taki napalony? Viagry się nażarłeś czy co kurwa? - zaśmiałem się nerwowo
- Hahaha! To że tobie nie staje to nie znaczy że inni w twoim wieku muszą brać viagrę żeby...
- Co?! Mi nie staje?! Ja ci zaraz pokażę!
- No! I o to mi chodziło!
- A-ale... - rozejrzałem się znów - Spart idzie - stwierdziłem z ulgą
- Uh! Ale ty jesteś!
- No co?

czwartek, 24 marca 2016

Rozdział 7 - prawdziwa przyjaźń

Szliśmy dobrych parę godzin. W głowie wciąż miałem strzały i krzyki, krzyki i strzały, krew i przemoc. Byłem strasznie głodny. Było coraz jaśniej. Spart zeskoczył nagle tuż obok ze skarpy nademną
- Masz - powiedział wręczając mi kij
- Dzięki...
- Boli cię ta noga?
- No...
- Zdaje się że jesteśmy dość daleko, jak chcesz możemy się zatrzymać
- Nie, odejdźmy jeszcze trochę...
- Jak chcesz - wzruszył ramionami - machniom? - wyciągnął pistolet
- Nie! - oburzyłem się przyciskając karabin do piersi
- Machniom no...
- Nie, żadne machniom, wypchaj się!
- Będzie ci lżej nieść...
- Hmf!
- No machniom no!
- A idź pan w chuj!
- Machniom! Machniom! Proszę!!! - zaczął skakać w koło mnie
- Ehh...
- To... machniom???
- A wsadź se ten karabin w dupę! - powiedziałem podając mu broń. On pośpiesznie zdjął pasek i założył na mnie, włożył rewolwer do kabury i poklepał mnie po ramieniu. Obejrzał broń, przeładował, odbezpieczył...
- Ładny... - stwierdził głaszcząc lufę z czułością
- Ładny nie ładny... ważne że strzela - powiedziałem obojętnie
- Też prawda...
- Mh... może... spojrzysz na tą nogę...?
- Aha... to... może tam... - wskazał zwalone drzewo - usiądziesz sobie...
Odłożyliśmy broń i zacząłem zdejmować but, Spart usiadł przede mną na ziemi, spojrzał niepewnie na swoje czarne od kopania ręce. Podałem mu buta, odłożył go na bok i chwycił mnie za nogawkę od spodni przyglądając się jej zaciekawiony. Była przestrzelona na wylot
- Co?
- Postrzelił cię... - podwinął ją dotykając mojej łydki, spojrzał na rękę i zdziwił się nie widząc krwi - ty farciarzu! Andris ty cholerny farciarzu!
- Haha!
- Dobra...
Ujął moją pokrwawioną stopę - nic poważnego - westchnął. Dotykał rany przez chwilę - muszę ci wyjąć odłamek szkła, dobrze?
- Meh...
- Postaram się żeby nie bolało ale nic nie obiecuję...
Zacisnąłem zęby, bolało ale dałem radę
- Już, skończyłem - powiedział Spart podnosząc okruch na wysokość moich oczu
- Dzięki...
- Nie ma za co! - rzucił wkładając palec w dziurę po kuli w spodniach. Oddarł kawałek materiału. Potem westchnął i zaczął lizać ranę - Co ty wyprawiasz?!
Oderwał się od mojej nogi i splunął zamaszyście - miałeś tam piasek... nie mamy czym tego przemyć...
- To łaskocze!
- Hehe... o fuj... nigdy więcej...
- A to był taki kawał... że dwaj kumple na rybach... i jednego wąż ugryzł w... ptaszka, ten drugi dzwoni na karetkę no i lekarz mówi że trzeba wyssać jad, inaczej on umrze w kilka godzin. Koleś się pyta: no i co? no i co? a ten drugi mówi: lekarz powiedział, że umrzesz za kilka godzin
- Hahaha, zrobiłbym tak samo!
- A jakby to była dziewczyna?
- To by nie miała ptaszka! Pedale!
- Haha!
Zawiązał na ranie oderwany kawałek nogawki i pomógł mi założyć buta. Nagle znieruchomiał.
- Co znowu?
- Ciii... - spojrzał na mnie cały czas czegoś nadsłuchując - Słyszysz?
- Nie
- Wydaje mi się że ktoś idzie
- Aha czekaj... chyba tak!
- Cholera jasna, byłem pewien że nas zgubili
- Mamy broń. Schowajmy się i weźmy ich z zaskoczenia!
- Dobra!
Czekaliśmy. Po jakimś czasie spostrzegłem w oddali zakapturzoną sylwetkę szczupłego mężczyzny
- Może to Leoś? - zapytałem z nadzieją
- Bądź gotowy na wroga - powiedział twardo Spartan
- Tak
Osoba zbliżała się powoli, schylając się co jakiś czas, może oglądając ślady.
- Andris!
Złapałem granat i kiwnąłem głową. Drżącą dłonią sprawdziłem magazynek rewolweru. Pełny.
- To Leoś...
- Masz być, kurwa, gotowy!
- To Leo...
- Słyszysz?!
- Wiem, wiem...
Nagle poczułem coś twardego na potylicy - tylko piśnij! - pogroził ktoś, szepcąc mi do ucha. Spart na mnie spojrzał i tylko uniósł lekko brwi. Dyskretnie spojrzałem na granat w mojej dłoni a potem na niego. Delikatnie pokręcił głową.
- Odłóż broń bo go zabiję! - krzyknął Rawianin, zacisnął ramię na mojej szyi i mocniej przycisnął pistolet do skroni. Spart powoli odłożył karabin patrząc mi z żalem w oczy. Nagle szybko podniósł broń, przyłożył do ramienia i wycelował w Rawskiego. Zanim Spart zdążył strzelić usłyszałem inny strzał. Pociemniało mi przed oczami. Usłyszałem krzyk... może mój własny. Padłem na ziemię. Pociemniało mi przed oczami.

środa, 23 marca 2016

Rozdział 6 cz.3

Leo zaczął się oczywiście rzucać. Dla świętego spokoju pozwoliłem mu się wyrwać - Głupi jesteś?! - warknął tym razem trochę ciszej - Ja stąd idę! - zaczął wstawać
- Co? Gdzie?
Próbowałem go chwycić ale umknął mi w ostatniej chwili, niechętnie wyszedłem spod koca i poczłapałem za nim... boso... nagle odruchowo cofnąłem stopę przed czymś ostrym, było za późno  - Kuuurrrrrwa twoja mać! Leon!!! - tym razem to on do mnie skoczył i przyłożył dłoń do ust - Co???
- Mhmhn...
- Co tu tak mokro? Zlałeś się czy co kurwa
- Nie to krew... Ała... stanąłem na coś
Leo schylił się i po chwili szukania czegoś po omacku podniósł spory kawałek szkła
- Pójdę po strażnika, wezmą cię do pielęgniarki - mruknął
- Nie!!! Nie... to Rawscy! Jakbyś nie wiedział co mi zrobią jak się dowiedzą że nie nadaję się do pracy...
- Cholera... Że też ty zawsze musisz coś..! Och, Andris nieszczęście ty moje... - powiedział obejmując mnie. Ktoś z kopa otworzył drzwi do baraku i zaczął się drzeć w nieznanym mi języku - na ziemię - szepnął Leo - szybko!
Usłyszałem strzały, serię z karabinu, zdążyliśmy się położyć.
- Jak zwykle... - westchnąłem gdy Rawianin wyszedł. Ludzie najpierw zaskoczeni i spanikowani teraz rozmawiali ożywieni o tym co się stało
- Co jak zwykle?
- Musisz mnie ratować
- Daj spokój, chodź... pomogę ci wstać. Bardzo boli...?
- Cholernie
- Uch... Spartan! Spart!!
Usłyszałem jak ktoś zeskoczył na ziemię i poszedł w naszą stronę
- Rany, co wy się tak  drzecie?!
- Ma ktoś cokolwiek co się nada na opatrunek? - zawołał Leo - Ejj! Mamy rannego... Halo?!
- Ja nie mam no... - mruknął ktoś przechodząc.
Dowlokłem się do koji i usiadłem na skraju.
- Ała! Złaź z mojej nogi!! - wrzasnął ktoś kopiąc mnie w plecy
- Przepraszam... nie chciałem
- Ludzie co się z wami stało - wyszeptał Leon patrząc na tych wszystkich zagubionych, nie wiedzących co robić Warlandczyków.
Znowu ktoś przyszedł nas uciszyć, tym razem pośród strzałów z broni usłyszałem kilka rozdzierających krzyków.
- O kurwa! - warknął Spart biorąc mnie pośpiesznie za rękę i przekładając ją sobie przez kark - Trzymaj się - powiedział i ruszył w nieznanym mi kierunku. Desperacko próbując za nim nadążyć ciągle się o coś, albo o kogoś potykałem. Ludzie zaczęli bić się ze strażnikami, lecz nie mieli szans z karabinami. Spart położył mnie na ziemi, byliśmy na zewnątrz ale prawie tego nie zauważyłem, było tak ciemno i zimno jak w baraku, tylko trawa mokra - czołgaj się! - szepnął, chwytając mnie za zdrową kostkę - Do przodu, jazda!
Powoli zacząłem pełznąć na przód
- Szybciej! Nie bój się! Jestem cały czas za tobą, trzymam cię! Nie bój się! Dalej! Jestem za tobą... jestem tu...
Serce waliło mi jak młotem, cały czas strzelali mi za plecami
- A Leon?!
- Zaufaj mi... nie zatrzymuj się! Nie stawaj! Czołgaj się!
- Nic nie widzę!
- Nie bój się, jestem z tobą, idź do przodu
Nie wiem ile to trwało ale zdążyłem się zmęczyć, kiedy usłyszałem - Stać! Stać!
- Nie zatrzymuj się! - warknął cicho szwagier - To nie do nas, oni nas nie widzą!
- Stój bo strzelam!!!
Strzał
Krzyk
- Andris! Słuchaj przyjacielu, widzisz te druty?!
- Tak... Tak widzę!
- Pod nimi... przeczołgamy się pod nimi! I... posłuchaj, jak tylko będziesz po drugiej stronie to biegnij! Biegnij i na pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj! Nie oglądaj się na mnie!
- Tak...
- Będę kawałek za tobą, dogonię cię!
- Dobrze
Dotarliśmy do drutów, zaczęliśmy grzebać w piachu pod płotem, w końcu podkop był gotowy
- Idź pierwszy - rozkazał Spart
- Co z Leośkiem???
- Zaufaj mi - powtórzył
- Nic mi to nie mówi!
- Proszę... zaufaj mi... Biegnij!!! No już!
Przeczołgałem się szybko pod płotem, Spartan mnie popychał. Wstałem po drugiej stronie i ruszyłem biegiem. Po kilku metrach zorientowałem się że nie słyszę za sobą kroków. Odwróciłem się i zobaczyłem Sparta szarpiącego się pod płotem. Księżyc wyłonił się spod chmur i zrobiło się ciut jaśniej. Wahałem się ale ostatecznie rzuciłem się z powrotem ku niemu. Wplątał się w drut kolczasty włosami. Usłyszałem strzał. Pomogłem mu się wyplątać wstaliśmy, spojrzałem na drut, został na nim ślad po nas - ciemne włosy, a na piachu moja krew. Kolejne strzały wznieciły kurz obok moich nóg. Spart opamiętał się pierwszy chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Cały czas te strzały i krzyki! Krzyki i strzały! Nieprzenikniona ciemność którą rozświetlał tylko ogień karabinów jak burza! Ostry Rawiański język i przerażające krzyki Warlandczyków.
Wbiegliśmy między drzewa, słyszałem czyjeś kroki, ktoś nas śledził! Kluczyłem między drzewami nagle usłyszałem strzał. Poczułem jakieś szarpnięcie przy nogawce od spodni i ciepło... Straciłem Sparta z oczu! Jak mogłem go zgubić?! Nie! Kolejne strzały. Nie we mnie tym razem. Nagle potknąłem się o coś i upadłem. Wstrzymałem oddech i leżałem nieruchomo w zaroślach. Ktoś przebiegł bardzo blisko. Miał ciężkie buty, to nie Spart... Wiedziałem, że wróci... usłyszy że mnie nie ma i wróci, z drugiej strony pewnie nas gonią... Wstałem szybko i skoczyłem na niego. Powaliłem go na ziemię, wyrwałem karabin i wycelowałem w głowę - Nie! Nie! - krzyczał z Rawskim akcentem - Mam dzieci! Błagam!!! Tiwere!
- Co to znaczy tiwere?! - zapytałem z agresją
- Praszam...? Praszam, tiwere...
- Przepraszam? - trochę łagodniej zaproponowałem
- Tak, tak, tak praszam...
- Za co?
- Na rmekfh rkilfh y! Na kraoth! Derhh!!!
- Mówże po ludzku świnio!
- Ti-i-were... - załkał zrozpaczony
- Nic mi po twoich przeprosinach, muszę cię zabić
- Ne! Ne! Tiwere! Na... Ja... być... zabić... wy nie zrobić...
- Co kurwa?!
- Ja... nie zabić... Y ne rkilhf na!
- muszę... - powiedziałem odwracając wzrok, nagle podbiegł do mnie Spart, wyrwał mi karabin i strzelił do Rawianina
- Bogowie! - przestraszyłem się
- Cichaj! Idziemy dalej - mruknął przeszukując zwłoki, przypiął do kieszeni na piersi dwa granaty, rzucił mi jego buty a sam włożył pasek z kaburą w której był rewolwer i naboje, oddał mi karabin. Kończyłem ubierać buty kiedy poczułem dłoń na ramieniu - Gotowy?
- Tak, już - wyprostowałem się i spojrzałem na Sparta
- Jak się czujesz? - zapytał mierząc mnie wzrokiem
- W porządku - pokiwałem głową
- Musimy iść... później obejrzymy twoją nogę...
- Spoko, dam sobie radę
- To idziemy...
- Spartan?
- Tak?
- Co z Leośkiem?
- Pytasz setny raz o to samo
- Trzeci. Co z nim?
- Ja... myślałem, że do nas dołączy
- Myślałeś?! On w ogóle wie gdzie jesteśmy?! On w ogóle...
Położył dłoń na moim ramieniu, przyciągnął do siebie i mocno przytulił - Spartan!! Co chcesz do cholery przez to powiedzieć?!
- Zaufaj mi, gdyby coś mu się stało to bym to wyczuł
- Mówiłeś mu coś?
- Sam nas znajdzie

wtorek, 22 marca 2016

Rozdział 6 - NWG cz.2

   Statki zatrzymały się, co odczuliśmy jako mocne szarpnięcie. Leo mówił do ludzi z przejęciem o nowej ziemi którą przejmiemy, odbijemy więźniów i rozbijemy obóz pracy, uciekniemy w góry i będziemy żyć jak rebelianci na Ziemi w Imperium, w dzikich lasach, w których Rawianie nas nie szpiegują, mówił o jakimś Roiu i jego ludziach. W jego oczach widziałem niesamowity blask, odzwierciedlenie tych wielkich idei. Na jego twarzy widać było upór i zacięcie, nienawiść ale w miarę opanowaną. Jedynym czego pożądał najbardziej na świecie była zemsta. A jeśli nie Rawianie zapłacą za krzywdę Warlandczyków to on sam był gotowy ponieść konsekwencje. Otworzyli wagony, oślepiło nas jasne światło, byliśmy na Aszhol. Krajobraz dziewiczych lasów przecinały kable przeciągnięte na słupach, teren był ogrodzony płotem z drutem kolczastym pod napięciem. Leo, zeskoczył pierwszy spojrzał odważnie w oczy strażnika i ustawił się gdzie mu kazano i po chwili wszyscy staliśmy w szeregu przed statkiem. Dowódca Rawian zaczął mówić ale nikt nie tłumaczył i nic nie rozumiałem po ichniemu. Leo zdawał się rozumieć, był przerażony jego słowami. W pewnej chwili jeden z nas podniósł rękę
- Krszhre! - warknął żołnierz, nie mam pojęcia co to znaczyło ale Silajczyk zaczął mówić
- Źle się czuję... mogę już iść, koledzy mi powiedzą resztę zasad... słabo mi...
Leo spojrzał w jego stronę, zawsze troszczył się o swoich ludzi. Rawianin podszedł do gościa wyjmując pistolet, Leo uniósł brwi, Rawianin strzelił, młody człowiek upadł martwy, ten zaklął ocierając twarz z krwi. Obok chłopaka stała dziewczyna patrzyła jak wszyscy na leżące ciało, miała na sobie jego krew
- Jeszcze ktoś się źle czuje? - przemówił płynną polszczyzną żołnierz - jestem najlepszy w leczeniu ludzi, usuwam wszelkie dolegliwości raz na zawsze - zaczął rżeć
- Ha rykszenpf yo ti anitdfs?! - mniej więcej tak zapytał Leo z kamienną twarzą na cały głos, wszyscy Rawianie w pobliży spojrzeli na niego przerażeni kilku naszych, którzy znali Rawiański zachichotało, natomiast adresat tej zaczepki zrobił się purpurowy ze wstydu
- Rozejść się! - ryknął i poszedł sobie
- Coś ty mu powiedział? - zapytałem łapiąc go na chwilę gdy się rozchodziliśmy
- Powiedziałem: A wyruchać cię w dupsko... mniej więcej...
- Haha! Niezły jesteś! Mógł cię zajebać!
- Zajebią mnie prędzej czy później - powiedział przyspieszając kroku. Westchnąłem, miał rację.

Raz jeszcze nas przeszukano, zabrano tym razem naprawdę wszystko nawet ciuchy. Każdy otrzymał więzienne ubrania i metalową miskę - Zgubisz miskę nie będziesz żarł - powiedział Rawianin przekazując nam ekwipunek. Na pasiakach mieliśmy "winkle" czyli naszywki mówiące o tym za co tu jesteśmy i kim jesteśmy. Dostałem numer 000 568, czerwony trójkąt - znaczył "więzień polityczny", z literą W - czyli Warlandczyk, a pod nim czerwona kropka - karne komando, wszyscy z naszej armii takie dostali, miałem jeszcze różowy trójkąt, którym oznaczano homoseksualistów. Pierwsze co pobiegłem pochwalić się Leośkowi ale... On nazbierał chyba wszystkie możliwe naszywki, miał trójkąty:  czerwony, zielony, jasno-zielony przyszyty odwrotnie, czarny i różowy, pod dołem czerwoną kropkę w obwódce a na ramieniu brązową opaskę. Otaczała go grupka dziewczyn, które "obsłużono" jako pierwsze i teraz przechwalały się która ma więcej winlkli a Leo tłumaczył co oznaczają
- bo jestem pedałem - odpowiedział właśnie na czyjeś pytanie - o Andris! Też masz... ale coś tak cienko tylko dwa? - zapytał
- A ten? A ten? - dopytywała jedna więźniarka
- Zielony to kryminalista - odparł książę - ten jaśniejszy znaczy że... wymagam specjalnego traktowania, czarny... hmm... uznali że jestem psychicznie chory po tym co powiedziałem oficerowi! Więzień aspołeczny. Kropka to karne komando, obwódka znaczy że jestem szczególnie niebezpieczny! Hehe! A ta opaska to też coś tam że więzień specjalny...
- Rawianie chcą nas tym upokorzyć? - zapytała inna
- Dla mnie to powód do dumy - rzekł Leo wypinając klatę i pokazując winkle jakby to były odznaki
Przegonili nas, osobno mężczyzn i kobiety więc musieliśmy się pożegnać z fankami Leośka. Dostałem miejsce w baraku, na samym końcu sali na dole. Leo miał spać gdzie indziej ale zamienił się z kolesiem nade mną. Później jednak stwierdziliśmy że i tak będziemy spać razem. Nie dostaliśmy nic do jedzenia i kazali nam siedzieć w dusznym pomieszczeniu jak tylko się ściemniło. Nareszcie miałem go tylko dla siebie. Opierałem się o ścianę a on leżał na mnie, zimno było, dobrze że miałem się do kogo przytulić
- Boisz się? - zapytał
- Tylko o ciebie - odparłem szeptem, przyklejając się do jego policzka, ten westchnął
- I tak kiedyś umrę
- Nie
- Tak Andris... tak jak mój ojciec... i Eliot...
- Nie chcę o tym myśleć...
- Wybacz, ja ci nie kazałem się zakochiwać. O czym chcesz gadać?
- Hmm...
Leo wziął mnie za rękę i położył ją na swoim sercu - brakuje mi ciebie... ale ta cała wojna...
- Tak? Ulżyło mi, myślałem, że się znudziłeś albo... no że mnie już nie chcesz...
- Za bardzo się przejmujesz szczegółami. Powiedziałem że cię kocham?
- No kiedyś tak... ale...
- No! I jak coś się zmieni to dam znać ok?
- Hehe...
- Nie zasługuje na to żeby być wielbiony, ludzie chcą ze mną gadać, każdy chcę usłyszeć choć słowo tylko do niego od przywódcy... co mam zrobić? Muszę dla każdego poświęcić trochę uwagi ale ty wiedz że jestem tylko twój
- Ym... co ja ci mam odpowiedzieć? Z ciebie się taki mówca zrobił...
- Tja... ludzie lubią jak się do nich ładnie przemawia
- Jak Eliot...
- Eliot... już nawet za nią nie tęsknię, jej wspomnienia są tak żywe... wszyscy znają te legendy...
- Masz jakiś plan?
- Tak ale... jestem zbyt słaby, użycie piątego by mnie zabiło...
- A ja?
- Co ty?
- Nie mogę ci pomóc..?
- Pff...! Bardzo śmieszne
- Co?!
- Nie możesz się do mnie porównywać, nie masz najmniejszej części tego co ja!
- Jesteś okropny! - odsunąłem się od niego
- Przepraszam kochanie! Nie chciałem cię urazić, po prostu... taka jest prawda mam o wiele większą moc, tylko, że tego tak nie widać bo jej nie używam. Piąty żywioł... jest we mnie. Wy używacie go czerpiąc z tego co jest naturalnie we wszechświecie, a ja sam go tworzę, a on mnie wyniszcza od środka. Nie przyznawałem się, byłem zbyt dumny ale... nawet nie wiesz jak to boli... - szeptał - każdą sekundę odczuwam potem, chorując kilka dni
- Mógłbyś zniszczyć pięcioświat? Skoro jesteś potężniejszy od nas, którzy czerpiemy z jego energii
- Mógłbym... ale nigdy bym czegoś takiego nie zrobił
- Demony tego chcą...
- Lucuś?!
- Nie, Lucyfer chcę żeby ludzie przechodzili na jego stronę, dąży do chaosu ale nie do... nicości
- Co to jest nicość?
- Przeciwieństwo bytu - niebyt, nicość... po prostu nie istnieje, jest niczym, pustką...
- Ale jestem jedynym posiadaczem piątego...
- Na razie tak...
- Co rozumiesz przez na razie?
- Może się pojawić ktoś równie potężny co ty
- Lucjan kiedyś mi mówił, że... że jesteśmy bezpieczni dopóki nie przyjdzie na świat drugi taki jak ja!
- Tak czuję...
Leo westchnął, chwilę się wiercił aż w końcu ułożył się na boku obok mnie - idziemy spać - stwierdził
- Jeszcze nie - jęknąłem
- A niby co chcesz robić?
- Gadać
- Z kim? Wszyscy śpią
- Z tobą...?
- Pff...
- No co?
- No dobra. O czym?
- Nie wiem...
- Nie wiesz... a ja mam wiedzieć?
- No... wymyśl coś może
- Czemu zawsze ja? Zawsze muszę wszystko za ciebie robić! Nawet tematu na rozmowę nie umiesz wymyślić!
- Leo! Nie po to wychodziłem za faceta żeby wysłuchiwać wyrzutów jak od baby
- To po chuj za mnie wychodziłeś?!
- Bo cię
- Zamknij się! I mi nie przerywaj!
- O co ci chodzi?
- Głodny jestem!
- A! Trzeba było tak od razu
- A co to zmienia?!
- Zawsze jak jesteś głodny to jesteś wściekły
- Nie jestem wściekły!!!
- Nie krzycz...
- Nie krzyczę!
- Krzyczysz
- Nie krzy...!!! - zasłoniłem mu usta dłonią i przyciągnąłem do siebie
- Cicho bądź - syknąłem mu do ucha - bo ściągniesz tu straż!

poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 6 - NWG

Wróciłem do celi rycząc jak małe dziecko, wiedziałem że to nie ma sensu że nam się nie uda… straciłem nadzieję zupełnie… A potem było jeszcze gorzej...
Jeszcze tego samego dnia wieczorem przyszli Rawscy żołnierze. Wywołali wszystkich na apel i ustawili w równych rzędach. Na afisze wyszła Imperator. Była w czarnej sukni, jej twarz jak zwykle piękna i niewzruszona zasłonięta była czarną koronką zwisającą z modnego ostatnio wśród rawianek kapelusza. Jej dłonie okryte rękawiczkami były złożone na brzuchu, wzrok spuszczony. Ustawiła się na boku a na podest doszedł jej mąż w czarnym mundurze. Opisać go można jednym słowem: furiat. Był nienormalny. I miał władzę nad Imperium.
- Z rozporządzenia waszej miłościwej pani, Krisz, zostajecie przeniesieni na nowe miejsce zamieszkania. Na dziewicze wyspy Aszhol w NWG. Wy ewenementy społeczne, wyrzutki narodu, i wy Warlandczycy, wrzodzie czystej rasy swojej. Dostaniecie drugą szansę w obozach pracy w Aszhol
Słuchałem z otwartymi ustami. Krisz podniosła szczupły paluszek. Rod bo tak go zwano pochylił się do niej
- Jak?!... Le… Leon???... Salvo, tak? Oczywiście kochanie… Leon Sławo… Salvo!
Leo wystąpił przed szereg, rozglądając się bezradnie, nie mogąc wyrwać się z uścisku żołnierza
- Chcesz pracować u jej wysokości Krisz? – zapytał twardo Rod
- Nie, chcę być potraktowany na równi z współwięźniami - odpowiedział jeszcze zimniejszym tonem patrząc na niego
Moje serce drgnęło w niemej nadziei. Życie nasze było rozdarte, pomiędzy walkę o Warlandię a własne dobro, pomiędzy wojnę i rodziny, pomiędzy życie i śmierć. Wciąż trzeba było wybierać, jedno słowo może zabić a żeby się uratować potrzeba pracy wielu rąk i wysiłku wielu serc. By zabić starczy wcisnąć spust, by przeżyć trzeba uciekać, walczyć, kombinować… A on… Leoś… był naszą iskierką, naszym pocieszeniem, wybrańcem który miał zostać bohaterem lecz wolał zostać z nami w tym bagnie niż skrzywdzić kogokolwiek.
- Mówisz masz… - rzekł Rod dając znak podwładnemu. Ten rzucił Leo na kolana i uderzył w tył głowy. Księżniczka nie bacząc na reputację przepchnęła się rzez Rawian i wzięła twarz Leosia w dłonie, skrzywiłem się – Nie??? Dlaczego najdroższy? – stałem blisko i musiałem tego słuchać
- Kocham kogoś innego – powiedział Leo, a ja spojrzałem na nich. Patrzył w moją stronę, uśmiechnął się lekko
- Mogę chociaż wiedzieć kogo?
- Chłopca – prawie szepnął – taki przeciętny ideał, wiesz, dobrze zbudowany, wysoki, niebieskooki blondyn…
- C-co? Chłopaka?!
- Chłopaka, jestem gejem
- Eee… ale przecież – zapłakała
- Jeśli mnie kochasz, pozwól mi z nim być…
- Nienawidzę cię…
- Więc mnie zabij
- Zabierzcie ich stąd! Jazda! Obu wyrzucić przed pałac! Już!!!
- Krisz! Dziękuję!
- Nie chcę cię znać Leon!
- Żałuję że cię skrzywdziłem ale to nie tak jak myślisz, dzięki tobie się zmieniłem...
- Ja też się zmieniłam, powinnam cię zabić
- Wiem... dziękuję
Kamień spadł mi z serca. Tak skończyła się nasza historia z armią pięcioświata. Chociaż nie do końca. Nadal byliśmy wszyscy razem ale armią bym tego nie nazwał. Wpakowano nas na statek z obstawą Rawian. Staliśmy wszyscy w jednym pomieszczeniu, ludzie zbierali się wokół mnie, pytali co będzie, pytali gdzie Leon... A ja zastanawiałem się kiedy on kłamał... Po jakimś czasie siedziałem pod ścianą obok obcych mi ludzi w milczeniu, nagle ktoś przepchnął się między rebeliantami i padł tuż przede mną na ziemię. Leoś! Na jego policzkach widniały ślady po łzach a pod okiem miał siniaka - Andris! - załkał. Dotknął mojego policzka, znów miał obrączkę na palcu. Podniosłem się spod ściany, teraz obaj klęczeliśmy naprzeciw siebie.
- Leo... kochasz mnie?
Nie odpowiedział, zaczął tylko mnie całować, namiętnie jak nigdy dotąd.

niedziela, 20 marca 2016

Rozdział 5

Gówno prawda nie czekał wcale, nie było go jeszcze. Dopiero rano, kiedy obudził mnie śpiew żołnierzy, wyjrzałem z namiotu i ujrzałem obu braci znowu razem. Spart miał na kolanach gitarę a grupka siedząca wokół nich śpiewała jedną z starszych Warlandzkich pieśni, o tym jak ptaki w czasach wojny nosiły wiadomości od żołnierzy do ich rodzin. Leoś siedział przy nim, oparty na jego ramieniu z miną tak zadowoloną jaką ma kot po najedzeniu się i wygrzaniu przy piecu. Mimowolnie parsknąłem śmiechem na ich widok. Przepychając się między ludźmi dotarłem do niego i udało mi się zwrócić jego uwagę. Nie przerywając gry wychylił się do mnie i pocałował w policzek. Usiadłem między innymi słuchaczami i pozwoliłem sobie na chwilę zapomnieć o pierdolonej wojnie i Rawianach a zamiast strzałów i krzyków posłuchać o pierwszej wojnie o której tak cudnie pisano, że aż chciało się tam być. Nie był to opis realistyczny ale na pewno zachęcający do walki o kraj. Słońce wschodziło powoli, czerwony piach otaczał nas ze wszystkich stron, nasz mały obóz nic nie znaczył wobec tego wszystkiego a jednak ten najmniejszy z nas, za chudy i za kruchy jak na faceta wierzył że zmienimy świat.
Mieliśmy wyruszyć nocą, bo było wtedy chłodniej. Nie było koni dla wszystkich, dlatego zdecydowano że poniosą bagaże i rannych. Leo nie był zadowolony ze swoich własnych pomysłów, wierzył  w Warlandię ale brak mu było pewności siebie, w końcu to on miał nas poprowadzić. Może teraz Spart nas wesprze, może coś się zmieni…
Klęczałem w pieprzonym czerwonym piachu, licząc naboje. Widziałem kątem oka jak zbliża się do mnie dezerter. Może i miał jakieś imię ale wszyscy tak się do niego zwracali. Nieśmiało podchodził aż w końcu usiadł kilka metrów ode mnie
- Ja nie gryzę, wiesz?
- Em… wiem, ja tylko… nie o to chodzi…
- Ani nie gwałcę… - uśmiechnąłem się
- Uh… no nie… nie chciałem
- Nudzisz się?
- No trochę…
- Ja też
- Yhm…
- Nie krępuj się, nie jestem taki jak oni. Możesz się czuć swobodnie
- y… Co robisz?
- W sumie to nic, udaję że coś robię żeby nie mówili że nic nie robię
- Hah… Jest właściwie coś…?
- Nie. Mamy siedzieć na dupie i czekać na wieczór
- No na dupie to ja raczej nie usiądę
- He he... A wiesz…. Nie przejmuj się, nic nie zmienisz, ci ludzie z tobą będą czy tego chcesz czy nie
- Wiem… nie mam im tego za złe… zasłużyłem na wszystko – zapatrzył się w ziemię. Spojrzałem na jego twarz, był jeszcze dzieckiem a został ukarany jak dorosły ale Leo musiał rządzić twardą ręką. Skoro zdecydował się iść z nami musiał teraz być jak my.
- Jak masz na imię?
- Co?
- Twoje imię… ja jestem Andris, a ty?
- S-Sławek…
- Aha. Jesteś z osady?
- Nie… z doliny słoni…
- Nigdy tam nie byłem, ale Leo mówił że tam jest pięknie… dziki krajobraz, kresy Warlandii
- Raczej… Styk lodowca i Rawskiej cywilizacji, Rawianie którzy przeżyli utworzyli tam fabryki i osiedla, zatrudnili wilkołaki żeby mordowali tych co chcą im zabronić tam mieszkać… Władza o niczym nie wiedziała a teraz już za późno
- Cholera…
- No dokładnie. Leo nas puści na święta?
- Święta?
- No… na Silaji zawsze obchodzono ziemską gwiazdkę… to wypada za tydzień…
- O Bogowie, jak mogłem zapomnieć o świętach?
- Ha ha, zdarza się…
- Pytasz czy Leo…? Wiesz… zależy jaka będzie sytuacja… jak tylko będzie możliwość to puści
Kiedy w końcu nadeszła noc ruszyliśmy w stronę stolicy. Leo wciąż miał pełne ręce roboty, miałem wrażenie że nasz związek się sypie. Około trzeciej nad ranem postanowiliśmy zrobić dłuższy postój, żeby nie wchodzić o tej porze do miasta. Tu w końcu go dorwałem, bawił się ze Spartem i kilkoma dziewczynami w najlepsze, był oczywiście alkohol a w zębach Leo trzymał skręta i zamieniał się nim z bratem. Podszedłem bliżej, oczywiście nikt nie zareagował, dym był ciężki i słodki. W końcu po namyśle usiadłem koło męża i szturchnąłem go w ramię – Co ty robisz?!
- Oh… kotku… - wybełkotał ewidentnie naćpany -  a ten… ruchałeś dezertera czy tylko gadaliście?
Nie wytrzymałem, dałem mu w twarz. Skończyło się to gorzej dla mnie niż dla niego, bo skoczył na mnie Spart i pobił mnie do nieprzytomności. Przepraszał później i mówił że to przez wódkę ale co mi to dało? Leo się obraził i to poważnie. A rano było tylko gorzej. Wkroczyliśmy do miasta gdzie zostaliśmy aresztowani. Nie potrzebnie zdradzaliśmy ministrowi tyle szczegółów. Więc… rzucili granaty dymne wzdłuż ulicy na której byliśmy. Otoczyli nas i uzbrojeni w gaz i paralizatory zgarnęli do więzienia. Po drodze zawiązali nam oczy żebyśmy nie wiedzieli gdzie jesteśmy. Po kilku godzinach jazdy, prowadzili nas gdzieś poganiając pałami aż w końcu zostawili w celach i rozkuli ręce. Odsłoniłem oczy. Byłem naprawdę zmęczony całym tym rozruchem, po chuja mu te ziemię? Zamknęli mnie w celi z dezerterem, jak na złość.
- Nie wyglądasz najlepiej… - mruknął po dłużącym się w nieskończoność milczeniu, ja nie mogłem mówić, gardło miałem zaciśnięte a gdybym chciał to zmienić rozpłakałbym się a wolałem grać twardziela.
- O co wam właściwie poszło z Leośkiem…?
Poczułem jak łzy napływają mi do oczu – Zamknij się - zawyłem, chowając twarz w poduszkę. Poczułem jego dłoń na plecach ale odwinąłem się i ją zrzuciłem. Nazajutrz po drodze dowiedziałem się od kogoś… nie wiem bo miałem zawiązane oczy… że niektórzy byli przesłuchani i staniemy przed sądem. W kajdanach i pod strażą posadzono mnie na ławie oskarżonych. Leo stanął jako poszkodowany. Po wstępnym pierdoleniu sędziego adwokat Leosia rzekł – mój klient pragnie zaznaczyć że nie brał czynnego udziału w buncie. Został do tego zmuszony przez oskarżonego. Oskarżony…
- Proszę poszkodowanego o wypowiedź – warknął sędzia. Leo wstał
- Czy potwierdza pan swoje wcześniejsze zeznania, jako że był pan do tego zmuszony a także bity i molestowany?
Leo skinął głową, nie patrzył na mnie
- Potwierdza pan zatem że był przez oskarżonego zmuszany siłą bądź groźbą do współżycia seksualnego co w naszym kraju, pomiędzy dwoma mężczyznami jest zabronione i przypominam karane śmiercią?
- Śmiercią…
- Oczywiście pana by to nie dotyczyło gdyż był pan zmuszany bądź wręcz gwałcony
Kiwnął głową
- Czy jest pan bądź był związany emocjonalnie z oskarżonym?
Zaprzeczył
- Będzie to brane pod uwagę przy ustalaniu wyroku… Czy w jakikolwiek sposób może pan stwierdzić że prowokował oskarżonego? Zachowaniem, ubiorem bądź słownie?
Zaprzeczył
- Sąd udaje się na naradę. Proszę odprowadzić więźniów – powiedział sędzia
Spojrzałem na Leo, patrzył w ziemię błyszczącymi od łez oczyma. I dobrze! Rycz sobie teraz, zobacz co narobiłeś… Zapomniałem że mógł mi czytać w myślach. Podniósł na mnie wzrok, kąciki jego ust drgnęły ale nie dał rady się uśmiechnąć. Strażnik wykręcił mu ręce za plecami, jęknął ale po chwili spojrzał na mnie jeszcze raz, mrugnął do mnie… Uniosłem pytająco brwi ale wówczas i mnie skuli i zaczęli prowadzić do celi. Spart był wśród świadków, uznany za niewinnego. Zagadał strażnika i objął Leośka, pogłaskał go po policzku i  szepnął coś na ucho. Potem spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Mój strażnik obejrzał się na nich tak że po chwili szliśmy obok siebie Leo spojrzał na mnie – zaufaj mi -  wyszeptał prawie bezgłośnie, teraz zauważyłem że miał coś w ustach. Spojrzał niepozornie w ziemię po czym wyszarpnął się i rzucił na mnie. Zaczął mnie całować, próbował wepchnąć mi do ust coś jakby nabój, strażnik pociągnął go w tył odrywając ode mnie ale w ostatniej chwili zdążyłem go przyjąć. Na naboju była zawinięta karteczka. Dopiero w celi wyplułem to coś, rzeczywiście był to nabój, na nim był kawałek papieru przez który przebijał nieco rozmazany tusz. Zacząłem na nią dmuchać a gdy trochę przeschła delikatnie ją zdjąłem „Jutro spacerniak 10:12”
Potem stało się coś strasznego. Przyszedł strażnik i wygonił nas pod prysznic… I Leoś też był. Udawał że mnie nie widzi, kilku gości zaczęło go zaczepiać ale machnął ręką, w jego oczach coś błysnęło i odeszli, używał mocy kiedy mu się zachciało a powinien uważać i trzymać to w tajemnicy. A chciałem go uratować… W końcu przemogłem się i podszedłem do niego. Wzdrygnąłem się, przestałem na niego patrzeć, nie chciałem się tu przy wszystkich podniecać a Leo był taki mokry i pociągający, że zaraz byłbym twardy… On zdawał się być obojętny – Schowałeś ją?
Skinąłem głową
- Będziesz?
- Tak. Leo…to… co z nami?
- Z nami? – prychnął – Z nami koniec!
- Co?!
- To nie ma sensu… ciągle się kłócimy, nic nam nie wychodzi, nic z tego nie będzie, jak już będziemy na wolności pojedziemy na starą ziemię wziąć rozwód może być z mojej winy, obojętne mi
- Jak to…? – spojrzałem w ziemię i przypadkiem zauważyłem jego dłoń – Gdzie masz obrączkę?
- Sprzedałem, ale jak chcesz oddam ci kasę
- Nie chodzi o kasę… O Bogowie! Leon jak ty… jak możesz tak po prostu…
- Nie rób scen… - powiedział chłodno
- Och… - coś zakuło mnie w piersi – Ale ja cię kocham…
- Wydaje ci się, znajdziesz kogoś innego, jest pełno facetów, dużo lepszych ode mnie
- Nie! Chcę tylko ciebie! Rozumiesz?! Przecież… przysięgałeś mi…
- Gdyby te przysięgi miały jakąś wartość nie byłoby tylu rozwodów
- Błagam nie rób mi tego, zostań ze mną… potrzebuję cię…
- Spierdalaj

sobota, 19 marca 2016

Rozdział 4

Nazajutrz zanim jeszcze sprowadzono Sparta i konie po które się upomniałem do Warlandii, musieliśmy wyjechać z obozu. Leo miał się spotkać z ministrami. Planował sobie udawać odwrót po czym uderzyć z innej strony aczkolwiek miałem wrażenie że nie wszystko mi powiedział. Myślę ze planował ich zaatakować już dziś bowiem kazał zabrać mi broń i dobrze ukryć.
Weszliśmy do surowego wnętrza czarnego pałacu w centrum stolicy Rawian. Wnętrza były puste i obszerne, meble niskie nie rzucające się w oczy, obrazy proste, żadnych bogatych zdobień, kształtów innych niż i kwadraty prostokąty, wszystko gładkie i ostre. Kolory ciemne stonowane albo wręcz przeciwnie odcienie białego. Posadzono nas przy stole z czarnego drewna z szklanym pokryciem. Postawiono przed nami wodę ale Leo zabronił mi wcześniej czegokolwiek jeść ani pić. Przyszło do nas troje Rawian. Wstaliśmy kiedy weszli
- Dzień dobry – powiedział twardo Leon
- Witam panów – odparł uprzejmie z fałszywym uśmiechem Rawianin w garniturze podając Leosiowi rękę lecz ten ani drgnął i jej nie przyjął – Em… - zawstydził się minister – więc... jestem ministrem spraw zagranicznych, nazywam się
- Chuj mnie to obchodzi do rzeczy
- to jest minister obrony narodowej – kontynuował niestrudzenie z uśmiechem – a to pan konsul
- Ja jestem ten skurwiel Leon a to mój kochanek. I co homofoby? Zatkało kakao? Tak, dobrze słyszeliście kochanek
- Yhm… radził bym panom trzymać to w tajemnicy, nasze prawo przewiduje za czyny… za… stosunek… em seksualny dwóch mężczyzn karę…
- Gówno mi zrobicie
- Proponował bym jednak w opinii publicznej poprzestać na miłości braterskiej…
- Ty tego nie zrozumiesz. Ty nawet nie jesteś człowiekiem tylko Rawiańskim ścierwem! Śmieciem tego świata! I homofobem! Nie kocham go jak brata, to całkiem co innego! Ty nigdy nikogo nie kochałeś!
- Jeśli pan zechce możemy o tym pomówić później – rzekł
- Do rzeczy! Wycofamy się, wracamy do siebie
- Miałem taką nadzieję… więc…
- Dogadaliśmy się tak?
- Tak. Po prostu… kamień z serca… myślałem że chcecie…
- Pogadamy o tym później
Nie wiedziałem co myśleć. Wyszliśmy z budynku, skierowaliśmy się w stronę parku po drodze dogonił nas minister spraw zagranicznych
- Idziemy na piwo? – zapytał Leo
- Bardzo chętnie panowie! Nie ma u nas wprawdzie takich barów jak w STG u ludzi czystej rasy ale znam w miarę dobre miejsce…
- Prowadź przyjacielu…
Ruszyliśmy przez park do dzielnicy slumsów. Tam minister zaprowadził nas do z pozoru obskurnej i zarzyganej knajpy. W środku było jednak całkiem przyjemnie. Wchodząc wzniósł dłoń pokazując trzy palce, barman skinął głową uśmiechając się. Zajęliśmy stolik w ciemnym kącie i dostaliśmy trzy kufle Rawiańskiego wstrętnego piwa smakującego jak szczyny. Ale nie piłem tak dawno że nawet mi to nie przeszkadzało, ważne że było zimne. Leośkowi zadzwonił komunikator
- Halo?!
- Gdzie ty kurwa jesteś?! – ledwo dosłyszałem, potem jeszcze jakieś krzyki aż w końcu Leo mu przerwał – Spierdalaj, mam cię w dupie! Jestem zajęty! – rozłączył się – Przepraszam
- Jestem Morf Gruk
- Leo
- A ja Andris…
- Miło panów poznać
- Jakich tam panów…?
- …was poznać… coś nas łączy - wyjął portfel i pokazał nam jakieś zdjęcie -  to jest miłość mojego życia
- O kurwa ale masz brzydką dziewczynę – rzucił Leo sącząc piwo
- To mężczyzna
Leo się zakrztusił  - Poważnie? Po pierwsze jesteś posłem i… po drugie czemu nosisz jego zdjęcie w portfelu?! Jakby się ktoś zorientował…
- Nic mi nie zrobią, od czego są łapówki?
- Ale… no dobra… Nie spodziewałem się tego
- Cóż… to dziennikarz. Przeprowadzał ze mną wywiad i… teraz robi to o wiele częściej, a przed serią pytań… he he…
Gadaliśmy aż skończyło się piwo
- Mój brat na mnie czeka – rzekł Leo
- Rozumiem – odparł minister, którego imienia i tak nie zapamiętałem

czwartek, 17 marca 2016

Rozdział 3 - dezerter

     Włożyliśmy spodnie i poszliśmy. Płonęły pochodnie, żołnierze zebrani w grupkę śmiali się i klęli. Wepchnęliśmy się między nich. Na ziemi klęczał marnie wyglądający chłopak, zalany łzami, pobity… Leo zagwizdał na palcach uciszając gromadę.
- Dezerter kurwa? – podszedł do niego. Chłopak rzucił się mu do nóg
- Nie zabijaj mnie! N-nie zabijaj… moja matka… m-moja… sama w domu chora
- To po chuja ze mną poszedłeś?
- Nie mamy pieniędzy
- Wstań pizdo! Nie leż tak przede mną!
Chłopak z trudem wstał i schylił głowę trzęsąc się ze strachu
- Czego żeś uciekł? – zapytał go Leo łagodnie
- B-bo… się bałem
- Bałeś się chuju?! Jesteś Warlandczykiem? – złapał go za szczękę – popatrz na mnie kurwa! – szarpnął nim, spojrzał w jego oczy – Nie zasługujesz na nie! Słyszysz?! Nie zasługujesz na czarne oczy! Nie jesteś Warlandczykiem – rzucił go na ziemię i kopnął w brzuch. Chciałem go ratować, moje serce przyspieszyło ale nie miałem odwagi…
- Moja siostra – pochylił się nad nim – poszła w bój wiedząc że nie wróci… ty chuju byłeś pewnie jeszcze u matki, a ona za ciebie zginęła, miała piętnaście lat… I się nie bała do kurwy nędzy! A ty?
Chłopak drżąc rzucił się na Leośka i bredził coś w rozpaczy, całując jego brudne glany
- Puść mnie kurwa! Wolałbym wdepnąć w gówno niż w ciebie!
- Błagam, błagam, zrobię wszystko…
- Skopcie go po jajach tak żeby się nie narodził nikt taki jak on, rozumiemy się?
Żołnierze odpowiedzieli mu śmiechem
- Jak już będzie bezpłodny jak ja… wypalcie mu na mordzie krowie piętno, żeby miał tak jak ja zjebany ryj – powiedział drapiąc się po bliźnie – Możecie się na nim wyżyć żeby się poczuł jak ja w więzieniu, jak przejdzie część tego co ja to będzie godzien wylizać mi buty i walczyć z wami przeciwko Rawskiej hołocie…
- Nie! Nie! Błagam!
- Wykonać
Młody został odciągnięty od Leosia i zaczęli go kopać a ten tylko krzyczał. Po jakimś czasie przez jego spodnie przesiąkła krew – Starczy już! – krzyknął Leo, między czasie ktoś rozgrzał nad ogniem miecz, krowiego piętna nie było… Jeden z żołnierzy wziął głowę dezertera między nogi pod gardło kładąc mu nóż, rozgrzanym do czerwoności mieczem przeciągnięto po jego policzku, słone łzy sprawiały mu jeszcze większy ból ale nie mógł przestać płakać. Ktoś przyniósł nożyce i zaczął obcinać mu włosy żeby jeszcze bardziej go oszpecić. Przyłożono mu do twarzy ręcznik nasączony spirytusem. Nie miał już siły krzyczeć, łkał tylko cicho trzęsąc się z przerażenia. Kiedy tylko krwawienie trochę ustało, porzucono obcinanie mu włosów i zaciągnięto go do stołu, zrzucono stamtąd miecze i rzucono go brutalnie. Zdjęli mu spodnie wykręcając ręce za plecami po czym ci najbardziej niewyżyci zaczęli go gwałcić. Była późna noc kiedy w końcu pozwolono mu jak wcześniej obiecano wylizać glany Leośka. Głupawy uśmieszek nie schodził mu z twarzy kiedy wyłajany zapłakany biedny dezerter, tulił się do jego nóg i bez oporów lizał zabłocone buty.
- Wstań – powiedział Leo po dłuższej chwili, młody wstał otarł krew z ust. Leo spojrzał na buty, uśmiechnął się – I co ja mam teraz z tobą zrobić? – zamyślił się – Na arenach gladiatorzy walczyli o życie… na końcu cezar decydował czy ich zabić – Leo pokazał opuszczony w dół kciuk – czy oszczędzić – uniósł go w górę. Potem skierował go w bok a ludzie zaczęli krzyczeć, jedni żeby go zabił, buczeli i wystawiali palce w dół, inni zaś mówili – oszczędź – wznosząc kciuki. Młody cofnął się, odwrócił do ludzi składając ręce i błagając ich o przychylność. Leo stał niewzruszony czekając na niezdecydowanych, obserwując wszystkich za i przeciw… W końcu położył palec na ustach i poczekał aż tłum się uspokoi. Teraz tylko pokazywali swoje dłonie, wymachiwali pacami, Leo powoli skierował kciuk do góry. Ludzie opuścili ręce niektórzy trochę zawiedzeni. Dezerter nie widział swego wodza, stał do niego tyłem, widział tylko reakcję ludu, powoli odwrócił się do Leosia po czym widząc że ten darował mu życie padł na kolana krzycząc – Książę! Mój książę! Będę ci wierny do śmierci! Nigdy już cię nie zdradzę!
- Ale z ciebie cipa… - mruknął Leo – nie chcę żebyście mnie wielbili – zwrócił się do wszystkich – chcę tylko żebyście rozważyli moje pomysły, żebyście dołączyli się do moich planów, tworzymy to razem, ja tylko daje wam propozycję, jesteście jak ja i myślicie podobnie łączy nas jeden cel… chwała Warlandii!!!
- Chwała! – wrzasnął dezerter
- Nie podlizuj się – warknął książę po czym ruszył w stronę namiotu po drodze biorąc mnie za rękę i ciągnąc za sobą. Zanim się oddaliliśmy odwrócił się jeszcze i zawołał  - Potrzebuje mojego brata, niech mi go tu ktoś ściągnie! Na jutro!
- Ta jest!

środa, 16 marca 2016

Rozdział 2 - Wzgórze zwiadowców

Na Rawill nigdy nie pada, zawsze jest upał. Zamiast ich podbudować sprawiłem chyba że poczuli się jeszcze gorzej… Wdrapywaliśmy się na Wzgórze zwiadowców jeden z trzech największych szczytów tej planety. Nie był specjalnie wysoki bo nie miał chyba nawet tysiąca metrów ale wiodła nań kamienista droga, towarzyszył nam zapach siarki i zwłok a słońce nie dawało odpocząć. Chcieli wracać, mieli dość ale w końcu dotarliśmy do słupka z flagą Rawian, na szczycie nie było nic oprócz tego. Miałem około piętnastu osób. Patrzyłem na zadowolonych partyzantów rozkładających na ziemi bluzy, podających sobie wodę. Mój wzrok padł na dziewczynę która otarła chłopakowi pot z czoła, śmiali się, było widać że zakochani. Jakoś tak mi się smutno zrobiło. Leo miał dla mnie coraz mniej czasu, może to przez wojnę… Co też mu odbiło żeby rozszerzać terytorium?! Chociaż dawniej też miał sporo roboty a jednak…
- Prze pana…
- Yyy, co?
- Jak się to nazywa???
- To Wzgórze zwiadowców – odparłem, a kilka osób zwróciło się w nasza stronę – Po Zamkowym i niezdobytym szczycie to najwyższa góra Rawill
Dzieciaki zaczęły się zbierać w koło mnie, mówię dzieciaki bo w większości byli młodzi, starym nie chciało się buntować aczkolwiek i wyjątki wśród nas były
- Widać stąd zamek. Leo tam kiedyś walczył, i jego brat. Tutaj… to miejsce strategiczne, wiać stąd całą okolicę, dlatego wzgórze zwiadowców – powiedziałem ile sam umiałem
- A czemu tam walczył?
- Pojmali go. Jego brat przyszedł z odsieczą i się wydostali. Może też dlatego że miał wysoko postawioną dziewczynę…
- Przecież jest gejem!
- Właściwie to jest biseksualny… Ale wybiłem mu panny z głowy, i innych chłopców też
- Haha! A gdzie miał dziewczynę?
- Samą córkę imperatora!
Wróciliśmy dość późno, cicho wszedłem do namiotu Leośka. Ślęczał nad mapami, miał obok siebie koma i zapisane kartki i zeszyty.
- Hej… - mruknął
- Cześć – odparłem równie entuzjastycznie
- No i gdzie byliście?
- Na zwiadowców…
- O… Ładnie… pewnie stękali po drodze
- No
Leo ziewnął, spojrzał na mnie, miał podkrążone oczy, wyglądał na zmęczonego
- Koledzy przynieśli ci rzeczy
- Wywal to, pewnie zawszone
- Suszą się, prałem wszystko
- Nie szkoda ci wody?
- Mamy odwiert… mamy pełno wody
- Tak?
- Tak… - ziewnął
- Może się położysz?
- Nie… muszę jeszcze… zadzwonić do mojego konia… znaczy dilera…!
- Haha! Czemu konia?
- A… pomyliło mi się… bo ten, Spart mówił coś o Borysie przed chwilą…
- Co z nim?
- Z kim…?
- Oj… połóż się już Kotuniu… jesteś tak śpiący że nie pamiętasz co sam przed chwilą mówiłeś – pogłaskałem go po plecach
- Muszę to skończyć… rozumiesz? – sprzeciwił się ale zarazem uwalił mi się na ramię – tylko troszkę… pięć minut… - bredził coś przez sen, zarzucił mi ręce na szyję i wtulił się we mnie zadowolony
- Jutro dokończysz… i pójdzie ci o wiele szybciej niż teraz kiedy w ogóle nie myślisz… - powiedziałem biorąc go w ramiona. Westchnąłem, położyłem go na naszym skromnym posłaniu z kilku koców i poduszek na ziemi. Jęknął przeciągając się. Zdjąłem mu spodnie i koszulę, sam też zrzuciłem ciuchy, nagle zaburczało mi w brzuchu
- Ej... – odchrząknął – A ty jadłeś coś dzisiaj?
- Hmm… coś tam w drodze…
- Bo tam chłopcy… krowę zabili
- Dobrze, wezmę sobie później. Śpij…
- Andris… potrzebujemy więcej jedzenia… zbroi, mieczy, strzał… koni…
- Załatwię nam konie
- Poważnie?
- Tak… nie martw się, jakoś to będzie
Nie będzie! Zginiemy! Kurwa!
- Nie brzmisz zbyt przekonująco
- Leo…?
- No?
- Kocham cię…
- Eh… Jak chcesz się ruchać to po prostu powiedz a nie kombinuj…
- Nie… ja tylko…
- Zdecyduj się wreszcie
- A ty?
- Co ja?
- Chcesz?
- E…
Nagle wejście namiotu się uchyliło. Chciałem się odsunąć ale Leo mi nie pozwolił, tuląc się nadal do mojej piersi
- Przepraszam, że przerywam… - zaczęła młoda dziewczyna spuszczając wzrok na podłogę – Ale sprawa jest poważna… sprowadzono dezertera…
- Idę… - mruknął Leo przecierając oczy – Odmaszerować! Muszę się ubrać…
- Tak jest! – zachichotała wychodząc

wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 1 - Rawill

Wyszedłem zaspany z namiotu, otrzepałem ubrania i włosy z okruchów wczorajszej kolacji. Zaswędziała mnie głowa
- Kurwa nie mówcie mi że macie wszy? – zapytałem cicho
- Ja nie mam – odparł rudy chłopiec w wieku może czternastu lat w podartej za dużej koszuli i… moich gatkach!
- Nie ładnie przywłaszczać sobie cudze rzeczy… - westchnąłem patrząc na niego
- No co było ciemno?! Oddam jutro
- Wiesz co… zostaw sobie, nie chcę ich już!
Z namiotu wytoczył się kolejny chłopak drapiąc się po głowie, miał długie włosy, szarą koszulkę, skurzaną kurtkę i dżinsy.
- Kurwa…
- Siema, a ja Jachu
- Nie o to mi chodzi!
Odszedłem od moich współlokatorów w stronę namiotu naszego szefa. Jak on mógł wstawać o świcie?! Siedział przed swoim „domem” i ostrzył miecz kawałkiem piaskowca, w dłoni trzymał też wilgotną szmatę którą go od czasu do czasu przecierał. Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się
- Hej – powiedział czule
- Hej – warknąłem – Jak się spało?
- A nawet dobrze. Bo co?
- Leon… czemu mnie nie chcesz?
- Bo chrapiesz
- Nie…! Nie ważne…
- Dasz mi buzi?
- Tak kochanie… - byłem wściekły. Ale gdy się zbliżyłem do jego zaróżowionych policzków i pocałowałem go, poczułem jak zapłonąłem rumieńcem
- Haha… kotku… chyba coś ci chodzi po głowie…
- No… bardzo chętnie…
- To wesz!
- Co?!
- Chyba faktycznie będziesz musiał spać ze mną… - zamruczał w pełni świadomy tego jak mnie torturuje. Złapał mnie za włosy i zdjął mi pasożyta – Mam nadzieję że jeszcze nie złożyła jaj…
- Musiałem w nocy złapać od nich
- Nie masz nawet ugryzień… nic ci nie będzie, najwyżej cię ogolimy na łyso
- Nie…
- Dobrze już dobrze… chciałeś coś?
- Nic, tylko… pobyć z tobą…?
- Siadaj – zerknął na ziemię obok siebie – Głodny?
- No
- To świetnie się składa bo akurat nic nie mamy! – uśmiechnął się i rzucił na moje łono ciężki miecz – więc rusz dupę i coś ukradnij. Chłopcy powinni się już zbierać…
Stanął za mną, oparł się na moich barkach i cmoknął w głowę – Powodzenia kochanie
- Czy ty powiedziałeś… ukradnij?!
- Ach… no tak, zapomniałem że ty jesteś wzorem cnót i twa moralność ci nie pozwoli… kilku ludzi idzie napaść na sąsiednią wioskę. Myślałem że pójdziesz z nimi…
Wybroniłem się
- Może faktycznie ktoś też ogarnięty powinien zostać…
Wtem podszedł do nas jakiś wysoki koleś w skórzanym pancerzu z szablą u boku – Panie Salvo!
- Czego? – zapytał twardo Leon
- Mamy dezertera – odparł rebeliant drżącym głosem. Leoś zdusił w sobie przekleństwo i zacisnął pięści
- Wysłaliście…
- Posłaliśmy od razu za nim dwóch ludzi
- Kiedy spierdolił?
- Chyba w nocy. Donieśli jego koledzy
- Świetnie! Jak go dorwiecie, chcę go mieć tu żywego, jasne?
- Tak jest!
- Coś jeszcze?
- Tak! Minister obrony narodowej i minister spraw zagranicznych chcą z panem mówić
- Powiedz im… żebyśmy spotkali się sami w neutralnym miejscu jak STG… bez żadnych goryli…
- Tak im przekażę!
Leo zbliżył się do niego a on się cofnął
- Nie bój się… nie zjem cię! – położył mu dłoń na ramieniu – Powiedz… jak moi ludzie? Jak morale?
Wzruszył ramionami – nijak, ani się im chcę walczyć ale przestraszeni niby też nie są, nie wiedzą jak się zachować…
- Dobra wracaj do pracy… dzięki
- Rozkaz!
Leo odwrócił się w moją stronę – To był chyba zły pomysł… atakować od razu stolicę… może po rozmowie z ministrami udam że się wycofuję, a uderzę z innej strony?
- Nie wiem…
- Mam kilka pomysłów… ale muszę jeszcze to dopracować, podzwonić, pozałatwiać kilka spraw… musisz trzymać ludzi przy nas. Podbudować ich
- Rozumiem…
- Zabierz ich gdzieś, pewnie też mają dosyć tej czerwonej równiny…
- Okej
- Poza tym muszą utrzymać formę

poniedziałek, 14 marca 2016

Obrazki #2

Kolejne moje bazgroły...


Na pierwszy ogień Spart i Leoś, obrazek już z przed kilku lat.




















Ilustracja do kilku rozdziałów które nie zostały opublikowane. Mianowicie po ślubie Andrisa i Leosia w Kalifornii odbyło się wesele, które rozpoczęło się na plaży a skończyło w Warlandii w lesie elfów, także tego...













No i jedna z lepszych prac na koniec.


Wstęp

   Mija kilka lat od ostatnich wydarzeń. Wybraniec opanowuje swoją moc do perfekcji i staje się niepokonany. Leo najpierw wraca do Warlandii a następnie z grupą ochotników decyduje się zaatakować Rawian, którzy od lat walczą o dominację w Imperium i podbijają kolejne planety. Leon postanawia zaatakować w samo serce - udaje się na Rawil gdzie rozbija pierwszy obóz i szykuje się do ataku na stolicę. Wraz z wodzem jest z rodziny tylko jego partner Andris, Spartan zostaje w kraju zajmując się sprawami państwowymi.



Armia nowego świata


   Nie widziałem go nigdy piękniejszego. Stał na nagiej skale w silnym wietrze, była noc, bardzo ciemna bo bezksiężycowa a za razem gwieździsta. Miał na sobie tylko czarną zbroję, założoną bezpośrednio na skórę, kiedy był w tej postaci co teraz, był o wiele mniej wrażliwy, praktycznie nie odczuwał bólu i nie doznawał ran. Jego twarz była blada, usta zacięte, oczy nieprzeniknione, czarne jak nocne niebo. Nie odzywał się, stał tylko i czekał. Jak zwykle nie zdradził mi szczegółów, powiedział tylko : Jeśli chcesz możesz iść. Jego dłoń w czarnej skórzanej rękawicy zbrojonej w blachę na nadgarstkach i palcach nerwowo błądziła po rękojeści miecza opartego na ziemi. Rozejrzał się w końcu niepewnie po czym niezdarnie usiadł na kamieniu, było widać że mu w tej zbroi nie dobrze, i że mu ciąży te kilka kilo blachy. Poklepał miejsce obok siebie, nawet się nie odwracając. Wziąłem oba, krótkie, jednoręczne miecze i kuląc się zakradłem się do niego i padłem na brzuch tuż za nim
- Co jest? – zapytałem szeptem
Nie odzywał się. Odwrócił się tylko na chwilę i uraczył mnie jednym spojrzeniem swych pięknych oczu. Wymiękłem. Byłem mu całkowicie posłuszny, gdyby kazał skoczyć skoczyłbym. Ale miał dobre serce, wiedziałem że by mnie nie skrzywdził. Był taki piękny… pociągał mnie. Nadeszli, usłyszałem z daleka ich równy krok. Warlandczycy. Gwiazdy Imperium gasły w blasku ich pochodni. Leo z trudem wstał, po czym już całkiem zgrabnie zeskoczył ze skały i ruszył w ich stronę... Nowa armia będzie potężniejsza niż Rawianie, z pewnością!

niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 25 – święta?

Teleportowałem się od razu do Lucjana. Wydzielał silną energię. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności… ujrzałem piękne miejsce, był to ciemny las, nie do końca ciemny… rozświetlało go miliony fluorescencyjnych roślin i owadów, nie były agresywne jak nasze muchy czy komary, wręcz przeciwnie przyjacielsko oświetlały mi drogę za razem nie pozwalając się nam zderzyć. Zmieniłem się na wszelki wypadek.
- Błagam… odejdź stąd… nie bądź jak oni - usłyszałem go
Stał za mną w innej postaci niż zazwyczaj, był czymś w rodzaju fauna, ale jego futro było zielono-niebieskie a skóra szara jak moja
- Zrobią z tobą to samo co ze mną, jesteś zbyt silny
- Nie mogę tak po prostu…!
- Jesteś wolnym człowiekiem… - podszedł do mnie i wziął mnie za rękę
- Tutaj… tylko tutaj mamy schronienie. Wszyscy którzy popełniliśmy błędy, wszyscy inni… ci którzy ukochali bardziej mrok niż jaskrawe światło słońca które spala na popiół co mu stanie na drodze, wielbicieli ciężkiej muzyki odzwierciedlającej ich życie… oto to co zwiecie piekłem…
- Tu jest pięknie… ale…
- Proszę… obiecaj… obiecaj że nas nie skrzywdzisz…
Był zdecydowanie za blisko, ale nie wahałem się patrzeć mu w oczy, zielone… mówił prawdę, tym razem na pewno. Po zastanowieniu skinąłem lekko głową. Zbliżył się jeszcze bardziej i kładąc dłoń na moim karku złączył nasze wargi. Pocałował mnie po czym pozwolił się odepchnąć.
- Co ty sobie myślisz?!
- To było potwierdzenie naszej umowy – wrócił i objął mnie ramieniem – Nie ma tu władzy, panuje Anarchia czyli wolność, przyjmiemy cię jak naszego gościa, a jeśli zechcesz możesz tu zostać. Do puki nie urodzi się drugi taki jak ty nic nam nie grozi. A jeśli się urodzi to go pokonasz…
- Ej…
- Nie bój się… nic nam nie grozi
- A… On?
- Co ci zrobi? Jesteś w piekle
- Racja… ale ja… jednak wolę wrócić
- Chodzi o rodzinę?
- Tak…
- Jeśli tam wrócisz to nie wiem czy… On…
- Dlaczego ze sobą walczycie?
- Bo… mnie nie rozumie
- Może gdybyś nie krzywdził innych…?
- Nikogo nie krzywdzę! To nie tak… jak myślisz… och… musiałem, się bronić inaczej zginęlibyśmy wszyscy i to nie tak jak umierają ludzie, przepadlibyśmy… stracili ten świat i zostali pod niewolą… no ich!
- Dlaczego mam ci ufać?
- Bo ja pozwalam ci zrobić co chcesz. Jesteś wolny, proponuję byś był dobrym człowiekiem to inni będą ci wdzięczni, ale zrobisz jak uważasz, możesz tu zostać, możesz sprowadzić chłopców… no i Jucel…
- Tak po prostu? A co będziesz z tego miał?
- Nic! Nie jestem taki jak Oni! Nie musisz przede mną klękać po kawałek chleba. Możesz zapytać a może powiem ci gdzie znajdziesz posiłek, sam zapracujesz a zdobędziesz czego ci trzeba, jeśli wolisz skonać z głodu nikt cię za to nie potępi. Jedna zasada: żadnych zasad
- I naprawdę nie ma żadnych konsekwencji?
- Lepiej zapytaj jego!
- A żebyś wiedział że zapytam!
Skupiłem myśli i zacząłem teleportować
- Hej Leo… - położył mi dłoń na ramieniu – Wrócisz?
- Wrócę
- To fajnie
W czyśćcu wciąż siedział ksiądz
- Witaj! Jak idzie?
- Eh… Chyba przechodzę na ciemną stronę mocy
- Co?
- To wolny wybór
- Tak?
- Nie zrozumiesz tego…
/tymczasem u Andrisa/
Powoli udało mi się pozbierać. Ruszyłem chwiejnym krokiem do domu. Może i miałem przyćmiony alkoholem umysł ale dotarło do mnie co zrobił Leoś i co mu grozi. Po drodze szybko wytrzeźwiałem, zimne powietrze i przyspieszone tętno. Już słyszałem Sparta – Jak mogłeś mu pozwolić! To twoja wina! – Serce wyrywało mi się z piersi. Byłem w szoku, z jednej strony wiedziałem że muszę coś zrobić z drugiej zaś jeszcze nie dowierzałem że tak po prostu poszedł. Wspomnienia z wczorajszej nocy sprawiały że miękły mi nogi a coś innego wręcz przeciwnie – twardniało. Na wspomnienie jego delikatnej skóry, jego ust… czułych słów, najdrobniejszych gestów, niezliczonych pocałunków, jego bioder… kiedy wchodziłem w jego… Andris! Do cholery! Ogarnij się… dobra, jeszcze kilka minut. Co ja powiem jego bratu…?
...
- Dlaczego wciąż walczycie?
- Leon… on jest zły, Lucjan…
- On mówi że ty jesteś! Nie ma o co walczyć. To jak noc i dzień jak ciemność i światło. Boimy się czegoś czego nie znamy a moje serce jest bliskie ciemności, nie lękam się jej, chcę się błąkać w jego cudnych lasach tam wszyscy są wolni a zwykli ludzie boją się tam wejść
- A co powiesz o zabitych przez niego?
- A co powiesz o zabitych przez ciebie i ojczyznę?
- Em…
- On się bronił i innych sobie podobnym
- Odejdź
- Obiecałem mu… nie czynić im krzywdy
- Wiem Leo. Odejdź, teraz będziesz moim wrogiem
- Ale…
- Walcz po stronie nocy
- Nie czekaj… Nie chcę być niczyim wrogiem! Obaj jesteście tacy sami! Ja to pierdolę zostaję ateistą!
- Wybierz swą drogę. Ja czy on?
- A więc żaden z was!!! Będę po prostu dobrym człowiekiem
- Leo? Może masz rację… idź sam przez życie, nie przejmuj się…
- Czemu się z nim nie pogodzisz?
- Po prostu nie
- Więc żegnaj



To ostatni rozdział tej części, kolejna będzie z perspektywy Andrisa.