niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 7 – kiedy upada niebo cz.1

      Teraz nie obchodziło mnie nic, zaciskałem palce na jego kurtce w głowie miałem setki myśli. W życiu bym nie przypuszczał, że spełnią się moje najgorsze koszmary, że coś takiego w ogóle może się stać… Powiedzieli tylko, że go potrzebują, trzech facetów w czerni. Nie serio! Czarne garnitury, koszule, krawaty… że chcą wszystkich dużych, silnych i nie mogą powiedzieć szczegółów. Przyjechali statkiem… nie końmi… Nie płakałem nie rzuciłem się na nich, zapytałem tylko cichutko czy mogę się pożegnać...
Odepchnąłem go nagle – Jedź już lepiej!
- To nie moja wina… - dotknął mojego policzka. Odepchnąłem jego dłoń – Dobrze! Jedź…
- Nie bądź na mnie zły…
- Nie jestem! – sam nie potrafiłbym powiedzieć o co jestem taki zły… Spartan westchnął wziął mnie za barki tak mocno że nie mogłem się już wyrwać i pocałował w policzek, potem puścił i od razu ruszył w kierunku naszych gości – Jak coś ci się stanie to zabiję!!! Masz mi tu wrócić!!! Cały i zdrowy! Jasne?!
Uśmiechnął się z daleka, kiwnął głową. Patrzyłem za nimi nie przejmując się oślepiającym słońcem aż zniknęli mi z oczu.
- Miau…
Spojrzałem pod nogi, kociak bawił się moją sznurówką, wziąłem go na ręce, położył łapki na moim barku i polizał mnie po uchu. Zmusił mnie żebym się uśmiechnął. Zaniosłem go do domu, był jeszcze malutki, nalałem mu do miski mleka, i rozłożyłem koc na podłodze w kuchni. Wziąłem karton z sam nie wiem czego obciąłem go tak… w każdym razie chciałem zrobić kuwetę… W domu mieliśmy niezły bajzel, nie dość że wszędzie były jakieś ciuchy i zabawki (czytaj miecze, noże i łuki) to zadomowiły się tu króliki, które srały wszędzie to teraz jeszcze kot?
Wieczorem wszystko było posprzątane zwierzęta nakarmione i zadbane, kiedy się położyłem po kilku godzinach zrozumiałem, że nie zasnę. Sklepy na centralnej były niektóre długo czynne, kupiłem whisky i w domu sam upiłem się do nieprzytomności...

- Meh... Przestań! – ale on dalej lizał mnie po szyi, nerwowo oddychał… wręcz dyszał… polizał mnie po ustach, jego ślina miała jakiś dziwny smak… - Co ty robisz? Fuj… - smak psiej karmy. Otworzyłem oczy, i krzyknąłem z przerażenia – Szarik! – Od niedawna nasz pies. Okej. Dlaczego leżę w kuchni na podłodze z butelką w ręce? Nic nie pamiętałem. Spojrzałem na komunikator było po dziewiątej. Miałem nieodebrane od Sparta, wczoraj po jedenastej w nocy… Oddzwoniłem, podnosząc się do pozycji siedzącej…
- Halo? – odezwał się
- Dzwoniłeś. Coś się stało?
- Nie… Po prostu nie mogłem zasnąć… chciałem ci powiedzieć dobranoc ale chyba za późno, już spałeś co?
- T-taa tak
- Wszystko w porządku?
- Chyba się ostro wczoraj nawaliłem… ni chuja nie pamiętam…
- Wiesz co… nie mogę teraz za bardzo gadać… po dziesiątej wieczorem jestem wolny…
- Zadzwonię… przepraszam…
- Trzymaj się, cześć!
Nie zdążyłem odpowiedzieć rozłączył się. Ten dzień był jednym wielkim odliczaniem do dziesiątej. Godzina za godziną. Jakieś filmy, żarcie, przerwy na siku, praktycznie nie wyszedłem z pokoju, w południe dałem jeść zwierzakom i wziąłem sobie kota do łóżka. Minuta po dziesiątej wybrałem jego nazwisko na komunikatorze.
- No hej… Leoś? Jesteś?
- Miau…
- O, masz Tiger ‘a? No odezwij się…
Jęknąłem
– Młody… hej włączmy kamery… chcę cię zobaczyć – znalazłem funkcję i po chwili ekran komunikatora zamigotał i ukazał obraz z drugiej strony. Spart siedział na niedużym łóżku w sali z innymi był w luźnej białej koszulce. Kiedy zobaczył mnie, trochę się zmartwił. Leżałem w jego bluzie z kapturem na rozczochranych włosach, oczy miałem podkrążone i byłem blady jak trup. Kotek pociesznie bawił się sznurkami bluzy. Łza spłynęła mi po policzku. Spart długo milczał
- Wiem że ci ciężko – powiedział w końcu cicho – też za tobą tęsknię, musisz być twardy… wybacz ale nie możemy dzwonić… jak mnie przyłapią to odbiorą mi koma jak dam radę to będę dzwonił, wybacz – pociągnąłem nosem łzy popłynęły gęściej
– Leoś… błagam, ranisz mnie… nie płacz, bądź silny… kiedyś… muszę kończyć, kocham cię! – czarny ekran…
- Miau…?
Tak minęły dwa lata. Tak. Dwa lata. Przez dwa pieprzone lata dzwonił co jakiś czas, potem coraz rzadziej w drugim roku przestał w ogóle, a ja nie byłem w stanie odezwać się ani słowem. Dwa pieprzone lata sam. Co dzień to samo. Coś się stało, oni wyjechali, połowa z nich zginęła. Andris i Ferko się nie pokazywali. Dwa lata. Dwa lata to samo, sklepy, zwierzaki, dom, wódka, koszmary, blizny na nadgarstkach i tak w kółko. Nawet nie zauważyłem kiedy to się stało… Dopadła mnie apatia. Dwa pieprzone lata… Kiedyś mieszkałem sam. Kiedy byłem w mafii, byłem zimnym skurwielem który nikogo nie potrzebował. Kiedy dowiedziałem się, że mam brata też mnie to nie ruszyło. Ale on walczył, walczył i mu się udało. Polubiłem go, a później pokochałem. Przez wspólnego wroga musieliśmy współpracować, zżyliśmy się na wojnie tak, że dla niego się zmieniłem. Bardzo go pokochałem, może nawet za bardzo... Nawet spaliśmy w jednym łóżku, a teraz kurwa nie umiem sam zasnąć!

sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 6 cz.2

Robiło się coraz ciemniej i chłodniej, specjalnie aczkolwiek tak żeby wyglądało przypadkowo otarłem się o jego rękę, Spart spojrzał na mnie lekko się uśmiechając. Dotarliśmy do bazy, przechodziły przez nią tory kolejowe. Był to budynek w kolorze piasku, składał się z kilku sześciennych bloków z małymi okienkami bez szyb zamykanych drewnianymi okiennicami.
- Teraz – odezwał się Ferko – weźmiemy kilka rzeczy z bazy i przewieziemy je do innej, to nasza misja, po drodze mogą nas zaatakować bo to co wieziemy to ostatnie z wynalazków Toma Blue, bransoletki otwierające portal, musimy je zniszczyć
Na wspomnienie przyjaciela łezka zakręciła się w oku ale nie przyznałem się, że go znałem, Spart tylko spojrzał na mnie porozumiewawczo. Baza była pusta skromnie urządzona, Andris zabrał torbę, w której zaszczękał metal, na stacji również nikogo nie było
- Nie mogliśmy dojechać tu pociągiem? – zapytałem nieśmiało
- Stacje są za daleko, będziemy jechać całą noc – odparł Andris, Ferko tylko mnie obuczał – Co, nóżki bolą?
- Daj mu spokój – Andris położył mi dłonie na ramionach patrząc na partnera
- Dobra już… siadaj - warknął tamten
Usiedliśmy na ławce, Ferko, Andris, ja i Spart. Siedzieliśmy w milczeniu aż nagle poczułem jak Spart kładzie mi się na ramieniu, oczywiście nie zabroniłem mu tego, ja jeszcze nie byłem śpiący, ostatnio chyba spaliśmy na zmianę, odkąd się zabawiliśmy…
Nadjechał stary skrzypiący pociąg towarowy, w niektórych miejscach mocno zardzewiały, pewne wagony miały oznaczenia radioaktywności, był cholernie długi, Spart obudził się na jego hałas. Kiedy w końcu się zatrzymał nie było widać ani jego końca ani początku. Wyszedł stary konduktor, i rozejrzawszy się zagwizdał słabo
– Na co czekacie?! – wydarł się Ferko. Wskoczyliśmy w ostatniej chwili do ruszającego pociągu, do jednego z pustych wagonów, były tu tylko jakieś drewniane palety pod ścianą, staliśmy przez chwilę, kuląc się przed gromiącym wzrokiem Ferko. Pociąg jechał na razie bardzo powoli. Nagle Ferko odezwał się głosem, o którym chciałbym zapomnieć – ANDRIS? GDZIE TWOJA TORBA?!
Andris zrobił się zielony – Ja…ja...ja…
- Ja mogę przynieść! – wykrzyknąłem i zeskoczyłem z pociągu, słyszałem za sobą wrzaski przerażenia i wściekłości ale byłem już prawie na stacji, w biegu złapałem torbę o mało nie przewróciłem się zawracając i popędziłem za pociągiem, powoli przyspieszał ale go wyprzedzałem. Wagon po wagonie, ale sporo straciłem wracając. W końcu zauważyłem trzech chłopaków, krzyczących i machających wychylając się z wagonu. Gdy dzieliło nas parę metrów, rzuciłem im torbę. Pociąg przyspieszył i przestałem go wyprzedzać zaczął mi uciekać, nie dużo ale pomału zdobywał nade mną przewagę. Dałem z siebie wszystko i dogoniłem mój
wagon podawali mi ręce i krzyczeli wszyscy na raz tak że nie szło ich zrozumieć. Zacisnąłem zęby i przyspieszyłem, na koniec skoczyłem na oślep łapiąc czyjąś dłoń. Po chwili leżeliśmy wszyscy na podłodze, zajęczeli razem ale już po sekundzie wstali i zaczęli przekrzykiwać się jeden przez drugiego a ja na czworakach z pochyloną głową próbowałem złapać oddech. „ jak mogłeś, głupi jesteś, dzięki, dzięki, dzięki, Ferko by mnie zabił, czy ty jesteś normalny, mogłeś się zabić, dobrze że nic ci nie jest, nie rób tego więcej, uratowałeś mi życie, głupi jesteś”. Kilka razy któryś wołał „cisza!” i nie pomagało, w końcu pociąg zagwizdał i nagle wszyscy postanowili się zamknąć. Ferko strzelił focha i zaczął przeliczać bransoletki, natomiast Spart i Andris… strach się bać! Zaczęli się nade mną rozczulać. Najpierw Spart otarł mi pot z czoła i podał wodę, Andris wciąż mi dziękował. Kiedy się napiłem odepchnąłem ich obu i podpełzłem do Ferko, bo wstać nie dałem rady. Przysiadłem się obok jeszcze trochę dysząc – Jeśli myślisz że cię pochwalę to się mylisz, najważniejsze jest dla mnie bezpieczeństwo ludzi nie powodzenie misji. To co zrobiłeś było nie odpowiedzialne, nawet nie wiesz, że demony mogły dopaść cię gdy byłeś sam, nie tylko odebrały by towar ale pewnie zabiły ciebie albo gorzej, opętały! Nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji! A wyglądałeś na bardziej rozgarniętego…
- Przepraszam…
- Który raz to słyszę? I ty masz nosić w sobie taki dar… wierzyć mi się nie chcę…
- Jesteś zazdrosny? – postanowiłem go rozgryźć, niech się trochę otworzy
- Tak! Jestem cholernie zazdrosny! Przychodzi taki drań wszyscy nie wiadomo czemu go lubią, ma zajebistego brata, którego nie jeden chciałby mieć a ten nawet go nie szanuje, okazuje się być wybrańcem który pierwszy od wieków będzie nosił w sobie czysty piąty żywioł, jeszcze odbiera mi partnera…
- Ja nie…
- Tak! To on powinien pilnować torby, było to ustalone, i było to jego zadanie, zawiódł nas powinien ponieść konsekwencje, a ty wszystko za niego załatwiasz, i teraz ja jestem ten zły a ty go uratowałeś tak?
- Masz rację… ale myślałem że trzymamy się razem, że jesteśmy drużyną, jeden za wszystkich wszyscy za jednego… i skoro wiem że szybko biegam i dam radę to powinienem ratować misję
- To źle myślałeś! Po za tym kto potem ciebie będzie ratował?!
- To się więcej nie powtórzy
- Dobrze… i odwal się od mojego Andrisa!
- To on był dla mnie miły więc…
- Morda! Ty się od niego odwal
Chciałem go wypytać o ojca, po to z nim gadałem ale ode chciało mi się, naprawdę, źle mi się z nim rozmawiało, byłem śpiący. Chciałem tylko przytulić się do brata. Na kolanach do niego podszedłem, wagon w sumie nie był duży ale rozmowy po jednej stronie od słuchaczy po drugiej oddzielał hałas pociągu. Nie przejmując się że właśnie Spart rozmawiał z Andrisem wtuliłem się w jego klatkę piersiową, ten tylko najpierw z zaskoczenia coś mruknął i podniósł ręce jakby chciał się bronić, po chwili gdy zobaczył że to tylko ja chciałem się przytulić, przyciągnął mnie bliżej i delikatnie objął, kontynuując rozmowę z Andrisem. Nie słuchałem co mówił ale jego głos mnie uspokajał. Po jakimś czasie Andris wyniósł się do Ferko.
- Spart czy ja cię nie szanuję?
- Co? Dlaczego pytasz?
Zacząłem szeptać żeby nas nie usłyszał – rozmawiałem z Ferko – moje wargi muskały jego zimne ucho – powiedział że mi zazdrości, wszystkiego, i że nie zasługuje na takiego brata którego nawet nie szanuję…
- Nie wiem o co mu chodziło… on nie zauważa wszystkiego, ja widzę jak się starasz, ile dla mnie robisz…
- Taa jasne
- A teraz daj mi spać – powiedział uśmiechając się. Razem siedzieliśmy w kącie opierając się o ścianę po drugiej stronie siedzieli Andris i Ferko. Kiedy nasze rozmowy ucichły dało się słyszeć ich, Andris mówił – Pies ogrodnika z ciebie
- Co?
- Sam nie zje a drugiemu nie da
- Co mam też go zacząć podrywać?
- Nie chodzi o Leośka, tylko o mnie, mówiłeś, że nie jesteś gejem więc czemu zabroniłeś mu ze mną gadać?
- Nie zabroniłem…
- Coś mu powiedziałeś, przyszedł do swojego brata jakby zaraz miał się rozpłakać i nie odezwał się do mnie słowem
- Może się na ciebie obraził?
- O co? Ty mu coś powiedziałeś. Jesteś zazdrosny…
- Andris… Nie kocham cię w taki sposób… jakbyś chciał… ale mam tylko ciebie…
- U… nasz twardziel się otworzył? Więc mówisz że w pewien sposób mnie kochasz?
- Jak przyjaciela… powinniśmy pracować razem a oni… wszystko się poplątało… sam już nie wiem co robić…
- Musimy przekazać im co potrafimy a potem rozejdziemy się i będzie jak dawniej. Nic mnie nie łączy z Leośkiem, i nie będzie… obiecuję stary, nie zostawię cię… - Andris chciał go objąć ale ten go odepchnął
- Dobrze… ale idź już spać…
- Dobranoc Ferko
- Dobranoc Andris
Patrzyłem na księżyc i gwiazdy za oknem, tak mi ich brakowało tam w niebie… To była najnudniejsza misja w jakiej dane mi było brać udział, nic się nie wydarzyło. Nic. Dostarczyliśmy paczkę, została zutylizowana w podobnej do tamtej bazie i wróciliśmy portalem na centralną.

piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 6 – misja cz.1

Zmierzch, kilka gwiazd i księżyc w nowiu. Afryka, Stara Ziemia rok 3226… Czarne drzewa na horyzoncie i słonie..
- Spójrz Leon – Andris wziął mnie za ramię – masz zadatki na władcę piątego żywiołu. W pięcio-świecie jest on znany tylko pod postacią ognia, używany do portali, właśnie tak się tu dostaliśmy
- Tak, wiem. Korzystałem nie raz z portali
- Tak? A tu błękitny ogień zwany jest piątym żywiołem – wyciągnął do mnie rękę z płomykiem – i przyjmuję formę wszystkich czterech – uniósł rękę – woda – ciecz zaczęła spływać w dół ale zanim spadła… - powietrze – machnął ręką zamieniając ją w niebieskawy dym, zebrał go w jedno miejsce – ogień – pstryknął palcami a gaz zajął się ogniem – i to – skinął dłonią a ogień zniknął pozostawiając kilka niebieskich kulek różnej wielkości - niby że ziemia… Fizycy mówią że przyjmuje postać cieczy, gazu, ciała stałego i gaz jest palny stąd czwarta forma
- Andris! Idziemy! – wrzasnął Ferko
- Jasne, już idziemy! Leo? Jak to się stało, że odeszliście razem?
Zarzuciłem plecak i ruszyliśmy za Spartem i kosiarzem
- Odebraliśmy sobie życie…
- Och… Mogę wiedzieć dlaczego?
- Zacznę od początku… Byłem w mafii, szukało mnie całe Imperium, wróg publiczny numer jeden, a potem okazało się, że pochodzę z Silaji i jestem Warlandzkim księciem. Poznałem brata i młodszą siostrę Eliot… chciałem mu odebrać władzę
- Spartowi? Czyli nie zawsze się tak kochaliście?
- He he… oczywiście że nie. Nienawidziłem go. Jako dzieci zgubiliśmy się i  portalem trafiliśmy do Imperium. Gdy się urodziłem ojciec był na wojnie i Spart obiecał matce że nie pozwoli mnie skrzywdzić. Kiedy mi wszystko opowiedział miałem mu za złe, że mnie nie znalazł, obwiniałem go za to że skończyłem w mafii…
- Jak się pogodziliście?
- Podczas naszych sporów o tron, Warlandię zaatakowała reszta pięcio-świata, musieliśmy walczyć po jednej stronie, podczas jednej z walk uratowałem mu życie stąd moja blizna, ale to nie było to… Eliot chciała wysadzić trotyl w zamku i wiedziała, że tam zginie, zanim wyszła rozmawiała ze mną a jej ostatnią wolą było żebym go kochał, szanował i się nim zajął kiedy ona zginie, bardzo ją kochał, ja zresztą też… To był chyba ten pierwszy krok. Nasza historia jest długa i wiele tam wzlotów i upadków, raz go chciałem zabić raz sam się narażałem dla niego, no w każdym razie po latach spędzonych na wojnie byliśmy bardzo blisko i kochaliśmy się na zabój… jednak pewnego dnia… pokłóciliśmy się jak zwykle, Spart zaproponował żebym wziął swojego konia i wyjechał na jakiś czas, żebyśmy do siebie zatęsknili. Złapali mnie rawianie… on czuł że coś ze mną nie tak, dogonił mnie i jego też pojmali za ukrywanie zbiega i opór przy aresztowaniu. Drugi raz trafiłem do więzienia
- Wyobrażam sobie co się działo…
- Był jeden taki… siedziałem z nim w poprawczaku, powiem wprost gwałcił mnie, bił i wykorzystywał, uwziął się właśnie na mnie, wtedy spotkaliśmy się znowu, był spokój do puki byłem z bratem, tylko mi dogadywał ale byłem przyzwyczajony. Minęło parę miesięcy, żal mi było tylko patrzeć jak Spart coraz gorzej wygląda, jak przesiąka więziennym smrodem, jak go dobija nienawiść innych… nie przynudzam?
- Nie! Wciągnęła mnie twoja historia, mów co dalej!
- Przekupił strażnika, dostałem jakąś robotę a Spart w innej części więzienia, zrobił to na oczach tego klawisza… gdy mój brat się o tym dowiedział...
- bardzo mu ufasz… Chciałeś zemsty?
- Nie ja mu powiedziałem, mój oprawca sam się pochwalił. Było ich więcej, pobili Sparta i nici wyszły z jego zemsty, w celi obok koleś przemycił żyletki, błagałem go na kolanach i dał nam dwie. Późno w nocy podcięliśmy sobie żyły... no i jesteśmy
- Leo… w życiu nie słyszałem ciekawszej historii… musisz mi opowiedzieć więcej
- To była mała część mojego życia… przyznam że faktycznie może ci się spodobać, miałem ciężkie życie… powiedz teraz coś ty o sobie
- Wybrałem się w zimie po drewno do lasu, późno wieczorem i zagryzły mnie wilki. A mojego partnera poznałem dopiero tu, był pierwszy więc nie wiem kto był jego porzuconym, mówił mi jego imię ale nic mi to nie mówi. Sardian Salvo, zresztą jest już chyba w trzecim…
- Jak?!
- Sardian Salvo. Znałeś go?
- To mój ojciec!!!
- Ah… aha… to musisz zagadać do Ferko, może coś ci o nim opowie…
- Dobrze, spróbuje kiedyś…
- Jeszcze kawałek do bazy
- Czemu nie użyliśmy portalu?
- Bazę otacza pole anty portalowe o promieniu sześciu kilometrów
- Dobre
- Ferko to wymyślił
- O… ja nie sądziłem, że…
- No przecież nie daliby byle kogo na waszego nauczyciela. Jesteście dla nas bardzo cenni, zwłaszcza ty Leo, podobno osiągnąłeś w ludzkiej postaci kontrolę nad pięcio-światem z pomocą jakiejś bransoletki… opowiesz kiedyś jak to było?
- Jasne jeśli chcesz… - Spart i Ferko idący z przodu zatrzymali się i czekali na nas – odbijamy? – zapytał Ferko ciągnąc Andris ’a  za rękaw, Spart dołączył do mnie – Fajni ludzie, nie?
- Mhm… ale nadal nie wiem co będziemy robić…
- Walczyć z demonami. Każdy ma jakieś ukryte zdolności trzeba je tylko wydobyć, Ferko potrafi oślepić, magia cieni i włada bronią magia miecza , Andris potrafi zawładnąć nad zwierzętami i przekabacić je na swoja stronę i świetnie się bije podobno. Ferko mówił, że ty będziesz miał bardzo potężną moc ale i niebezpieczną dla ciebie…
- Andris też coś wspominał, trochę się  boję…
- Będzie dobrze mały, poradzisz sobie
- Skoro tak mówisz…

środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 5 cz.2

– Hej! Co z wami?!
Po chwili uświadomiłem sobie że siedzę w kuchni na ławie i jestem cały mokry, ale tak do suchej nitki – Ja… nie pamiętam… - Spart leżał na ławie obok mnie, on był suchy, za naszym kosiarzem stał wyższy od niego niebieskooki blondyn w spodniach moro, białej przybrudzonej koszulce, na szyi miał nieśmiertelnik i cały czas się uśmiechał – Panowie, myślałem że można na was liczyć… Leo… dałeś mu się tak upić? – był zły, mówił głośno, jego dawniej przyjemny głos teraz był torturą
- Nie… to był mój pomysł…
- Jestem Andris -  jego partner mówił tak cicho… miał niski głos, w moim stanie był wybawieniem, podał mi rękę.
- Leo - przedstawiłem się
- Miło mi, och a coś ty taki mokry?
- Sam chciałbym wiedzieć…
- Może zabierzemy stąd twojego brata? Pomogę ci... – przechodząc obok bruneta szturchnął go w ramię – A ty się tak nie złość – ten tylko westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą
- Chodź Leo… powoli… - wziął mnie za ramię i pomógł wstać. Potem posadził Sparta, był mniej więcej jego postury,  spojrzał na mnie – chyba go uniosę nie? – pokiwałem głową, Andris rozpiął jego pas – będzie lżejszy… - podał mi jego miecz – Gdzie go zanieść? – powoli go podniósł i przerzucił sobie jego ramię przez kark, przytrzymując je jedną ręką drugą zaś obejmując go w biodrach
– na górę – mruknąłem i sam podpierając się ściany poprowadziłem go. Ferko został na dole, Andris pochwalił nasz pokój i widok z balkonu, Sparta posadził na skraju łóżka
– Ach… - odezwał się w końcu mój brat – moja głowa… pić… - właśnie sobie uświadomiłem że też mi się chce pić… - pójdę… - zacząłem
- Nie nie… - przerwał mi nasz żołnierz – ja wam przyniosę, zostań Leo…
- Agr… - mruczał coś Spart. Przeczesałem jego włosy palcami. Nagle z dołu doszły mnie krzyki Ferko – nie chciałem żeby to tak wyszło – szepnąłem
- Mhm.. nic się nie stało… Tak w ogóle czemu jesteś mokry?
- Nie wiem…
Usłyszałem jak Andris wchodzi po schodach, nucąc coś pod nosem
- Mam. Proszę. Proszę dla ciebie też - wręczył nam szklanki
- Dzięki - spojrzałem na niego z wdzięcznością
- Nie ma za co. Ferko jest zły ale go jakoś udobrucham…
- Przykro mi… ja  nie…
- Daj spokój… on tak zawsze!
- Zawiodłem was…
- Nie przesadzaj, jesteście nowi, macie taryfę ulgową… Ja sobie lepiej pójdę pewnie chcecie się przebrać, odpocząć a wam tu cały czas gadam hah…
- Nie no, spoko. Mam tylko dwa pytania
- Słucham cię
- Dlaczego jesteś taki miły?
- Och… jestem miły? Czy ja wiem, taki mam charakter…
- I drugie… Tylko... Mogę ci się przyjrzeć?
- To było pytanie? Żartuję… Proszę bardzo - stanął przede mną
- Chodzi mi o oczy…
- Co podobają ci się?
- Eh... he he… pewnie, śliczne. Ale… niebieskie?
- Tak… wszyscy o to pytają. Och Andris ale przecież wszyscy Warlandczycy bla bla blach! Czy tylko ja na to wpadłem i zmieniłem na początku?
- A faktycznie! Nieźle…
- Dobra to uciekam…
- Czyli nici z tej misji?
- No niestety tak…
- Przepraszam… - położył mi rękę na ramieniu – nie przejmuj się… lecę, zaopiekuj się bratem… to widzimy się jutro, pa
- Dzięki za wszystko. Do zobaczenia!
- Nie ma za co. Naprawdę
Wyszedł cicho zamykając drzwi, słyszałem jego rozmowę z Ferko zanim wyszli. Spart trzymał szklankę obiema rękami, powoli sącząc zimną wodę
- Pamiętasz coś chociaż? -  zapytał w końcu
- Nie
- Szczere...

wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 5 – nowa praca cz.1

Rano obudziło mnie pukanie do drzwi, Spart podniósł się i rozespany próbował ustalić co się dzieje, w końcu westchnął i niemrawo zapytał – Co to tak… ten… tak się tam…
- Ktoś puka… Mówiłeś, że jesteśmy sami…
- Sooo…? Aha, aha czekaj ale ktoś tu jest?! – łomot przybrał na sile
- Ty ja się boję… A co jak ktoś…
- To zobaczę kto przyszedł
- Nie! Yyy…Znaczy...
Poszedł, po drodze wpadł na drzwi
- Zawsze rano jesteś taki nieprzytomny?
- Dopóki czegoś nie zjem…
Zacząłem się ubierać, wziąłem tyle broni ile zdołałem ukryć pod ubraniem, korzystając z zasobów swoich i Sparta. Miecz oparłem o ścianę żeby w razie czego był gotowy. Siedzieli w kuchni. Facet ociekał mrokiem wszystko czarne i zajebiście wielka kosa na plecach – Tak, dzisiaj tylko tyle, coś ty taki wystrachany? – miał przyjemny głos, człowieka który zna się na rzeczy, o czymkolwiek mówił… Wyciągnął do mnie rękę – Ferko, jestem waszym… jakby opiekunem…
-Le…
-Wiem, wiem. Odłóż proszę tą broń, jestem przyjacielem, usiądź i posłuchaj mnie… Obaj posłuchajcie… Więc zazwyczaj jest tak że ten z pary który umiera pierwszy zostaje wtajemniczony przez porzuconego czyli osobę, której partner odszedł na kolejny poziom… nie zadawajcie proszę pytań z czasem się z tym oswoicie partnerzy, poziomy, bioenergia, piąty żywioł i takie tam… normalnie zająłby się wami porzucony ale skoro mamy gotową parę a nasze siły są coraz słabsze musimy działać szybko. Wszyscy Warlandczycy trafiają tu po śmierci ale to nie raj to kolejny poziom i nie będziecie się nudzić
- Wiedziałem, że będzie jakiś haczyk… - mruknąłem, niepotrzebnie bo teraz Ferko zwrócił na mnie uwagę a miałem akurat rękę w spodniach szukając scyzoryka
- Emm… można i tak to nazwać. Będziecie mieli obowiązki. Więc… o pięcioświat walczą od zawsze dwie jakby kasty, demony z Perstiantiy i my, co tu dużo mówić to wasze komunikatory, myślę że się połapiecie co i jak – wyłożył na stół jakieś dwie srebrne kostki, jedną chwycił za wierzchołki i rozciągnął tak że pośrodku powstał hologramowy ekran z ikonkami – tak się otwiera, ekran dotykowy, słuchawki w zestawie, połączenia nielimitowane, zasięg wszędzie, Internet, GPS i takie tam – odłożył komunikator - jutro po was przyjdę z moim partnerem i zabierzemy was na misję – już miał wychodzić kiedy nagle zatrzymał się w drzwiach – Liczę na was. Do zobaczenia jutro chłopaki
Siedzieliśmy w milczeniu jeszcze chwilę po tym jak wyszedł
- A… Tak dokładnie to co będziemy robić? – zapytał
Po chwili milczenia westchnąłem – Nie wiem. Chodźmy na piwo
- Wchodzę w to!
Wsiedliśmy na pegazy i skierowaliśmy się na centralną. Mijaliśmy po drodze różne wyspy, małe, duże, wszystkie miały swój urok. Centralna była największa. Miasto było piękne. Wysoko rozwinięte. Olbrzymie budynki pięły się pod niebo. Znaleźliśmy niewielki bar, połączony z kręgielnią. Spart zatrzymał się przed wejściem – A kto płaci?
- Hmm… idź zapytaj kogoś czym się płaci
- Czemu ja?
- Bo jesteś starszy
- Nie
- Ale Spart – miałem na niego sposób – jesteś taki duży i silny a ja… och…
- Masz rację - powiedział z dumą
Odwróciłem się żeby nie zauważył mojego uśmiechu. Podszedł do pierwszej lepszej osoby. Nie słyszałem co dokładnie mówili, po chwili wrócił do mnie – handel wymienny
- Nieźle… – zacząłem rozglądać się po ludziach, nagle wpadłem na szyld „ kantor towarów uniwersalnych” –Patrz! Spart - poszliśmy tam i zastaliśmy starszego mężczyznę za ladą
– w czym można służyć? – zapytał bardzo uprzejmym tonem
- Jesteśmy nowi… i… - zaczął Spart
- Rozumiem… Wytłumaczyć wam tak? Mamy tu wolny rynek, ale nikt raczej nie skupia się na pracy tutaj, to bardziej rozrywka, więc nie podchodźcie do tego na poważnie. Całe to miasto to taka zabawa w sklep jak w dzieciństwie, wszyscy mają przecież co potrzebne na wyspach. Skoro jesteście nowi dam wam trochę bryłek – rzucił na stół pięć samorodków złota – jedna ma wartość około dwudziestu złotych. Nie musicie oddawać. Proponuje wam okraść jakiś sklep, na początku jest trudno więc musicie oszukiwać, nie przejmujcie się niczym, to tylko zabawa, więc róbcie tak żeby było śmiesznie
- Dziękujemy panu! – odezwał się Spart
- Nie ma za co… Jesteście parą?
- Zdaje się że tak… - mruknął – to mój brat – skinął na mnie głową, uśmiechnąłem się
– co on niemowa?
- nieśmiały – powiedziałem cicho
- Ja mieszkam z żoną… masakra… wam to fajnie, jesteście podobni, dogadacie się, a z babą to… szkoda gadać – zaśmialiśmy się
- Dobry tu jest alkohol? – Spart nachylił się nad ladą, bankier też zbliżył się do niego – najlepszy…
- Jeszcze raz dziękujemy – zgarnął bryłki – do widzenia
- Do widzenia, do widzenia he he…
Wyszliśmy na ulicę, tylu ludzi, tyle miejsc, tak dużo do zrobienia…
- Zabawmy się dzisiaj… mamy forsę… - zaproponowałem
- Ale jutro misja…
- To co, wesele po kawalerskim przeżyłeś, wiec misję po imprezie też przeżyjesz!
- Dobra chodźmy do jakiegoś klubu
Na początku piliśmy, potem chyba tańczyłem z jakąś dziewczyną ale ona sobie poszła, my jakimś cudem trafiliśmy do innego klubu coś… „ pod niedźwiedziem” jakoś tak, tam znowu piliśmy i gadałem z jakimiś dziewczynami, pytały o moją bliznę opowiadałem im takie pierdoły a one wierzyły i mnie podziwiały a dalej nie pamiętam. Potem chyba trochę otrzeźwiałem. Byliśmy na drodze niebo było sine, musiało to być nad ranem. Obejmowaliśmy się ramionami i próbowaliśmy iść, świadomość wróciła mi kiedy Spart uderzył mnie w twarz – idziesz? Czy co kurwa?
- Gdzie?
- Nie wiem… ja pierdole do przodu…
- A… Spartan? A wiesz? A wiesz co?
- Co?
- Powiem ci fraszkę! Chcesz?
- To mów
- Spartan, Spartan ty chuju! Hahahahaha!
- Jak się odzywasz do brata? Jak się? Kurwa… Wpierdolić ci?
- haha… na żartach się nie znasz ty stary capie
- Sam jesteś chuj
- Hahaha… O rzesz cholera jasna. Ten kosiarz to się wkurwi na nas nie?
- No – nagle nogi mi się poplątały i poleciałem w bok – Co ty kurwa robisz?!
- Idę… albo nie idę…?
- Chodź ty mały skurwielu, idziemy na misje
- Jak Superman!
- Co kurwa?
- Gówno jeden zero dla mnie! Jestem taki zajebisty! Fuck yeah!
- Zamknij mordę! Gdzie są nasze konie?
- W spodniach! Hahaha! Chodźmy jeszcze do burdelu!
- Pojebało? Mamy ostatnią bryłkę a poza tym jesteś nawalony jak świnia
- Haha…
- A w ogóle mówiłem o koniach… o tych… pegazach!
- Uhu… a to nie wiem… jestem tak pijany że jak będę miał kaca to chyba zdechnę
- To był twój pomysł! Ale i tak cię kurwa kocham!
- No ja to bym za tobą chuju w ogień skoczył! Ty czekaj patrz idzie jakaś laska
- Czekaj. Podbiję do niej… - puścił mnie i chwiejnym krokiem ruszył do dziewczyny - Przepraszam… Przepraszam panią najmocniej, nie widziała pani może dwóch koniczków, takich czarnych
- Spadaj!
- Świetna robota! Spart… ty idioto... robisz z siebie debila
- A spierdalaj!
- Sam spierdalaj! ... Patrz są! – zawołałem wskazując na konie w oddali
- Leo? Piłeś nie jedź
- Wal się! Trzymaj mnie idziemy…
Nie wiem jak znaleźliśmy się w domu, ale obudził mnie Ferko i strasznie bolała mnie głowa
– Hej… Co z wami?!

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 4 cz.2

Wróciliśmy do domu późno. Wspominaliśmy stare dobre czasy, ale skończyło się na przepychance, Spart tym razem nie dał mi forów i skończyłem na podłodze pod nim, trzymał mi ręce za głową i siedział na mnie okrakiem a ja nie mogłem przestać się śmiać – Giń imperialistyczna świnio! – chichotał
- Och nie! Ty hultaju! Haha nie mogę!
Spart zsunął się ze mnie i położył obok zwijając się ze śmiechu. Śmialiśmy się jak nigdy, w końcu kiedy po ponad minucie udało się nam uspokoić, Spart odchrząknął – Idziemy spać. Idź się myć pierwszy
- Czemu ja?
- Bo masz krótkie włosy szybciej ci pójdzie
- No dobra… - powiedziałem nie chętnie – nie możemy się wykąpać w rzece
- Jesteś genialny! – wykrzyknął i w sekundę wstał z podłogi – może być trochę zimna woda ale jestem za!
- Kto ostatni ciota! – wiedziałem że wygram. Wygrałem. Zdejmując na ostatnim odcinku bokserki prawie dałem się wyprzedzić ale udało się i pierwszy wskoczyłem do wody, choć Spart był zaraz za mną. Woda była cudowna ale faktycznie trochę zimna. Chlapaliśmy na siebie nawzajem i wyszła nam prawdziwa bitwa morska, dawno się tak nie uśmiałem. Wtem Spart gdzieś przepadł, wiedziałem że coś kombinował. Z zaskoczenia wypłynął tuż przede mną, objął mnie w pasie podniósł i rzucił na głęboką wodę. W ostatniej chwili nabrałem powietrza, potem mocno zaciskając oczy próbowałem wypłynąć na powierzchnię, w końcu poczułem powietrze i zacząłem się krztusić wciąż zaciskając oczy. Wtem poczułem jak ktoś mnie obejmuje i pozwala oprzeć się na swoich barkach, zaśmiałem się – Ja chce jeszcze raz!
Spart uśmiechnął się cwaniacko
- Na dzisiaj starczy, jutro też jest dzień, cały się trzęsiesz
- Nie prawda!
– Ścigamy się skoro jeszcze nie masz dość? – zapytał i popłynął przodem...rzuciłem się za nim.
Upadliśmy na brzeg wyczerpani.
- Jesteśmy tu sami?
- Tak, nikt cię nie zobaczy z gołym tyłkiem – zaśmiał się. Dotarliśmy do domu po drodze zbierając ubrania. W domu rozwiesiliśmy mokre ciuchy i od razu poszliśmy na górę. Mimo że był wieczór wciąż było dość ciepło. Ja wykończony padłem na łóżko. Spart przyniósł dwa ręczniki, jeden mi rzucił. Kiedy wytarł sobie głowę, otrzepał się jak pies po czym położył obok mnie. W czasie kiedy wracaliśmy szybko zrobiło się ciemno. Mój brat sięgnął do stolika i zapalił świecę, prądu tu niestety nie było.
- komary nam nalecą… - westchnąłem
- Tu chyba nie ma komarów, jeszcze żadnego nie widziałem
- Ja też ale wkrótce je poczujemy
- Leo, jesteśmy w niebie…
- Ty… wiesz że prawie zapomniałem… serio!
- Co? Źle ci tu?
- Nie… po prostu… tam… jeśli byłem z tobą było podobnie… haha! Gdybyśmy razem poszli do piekła też bym nie zauważył
- Hahaha
Usiadł po turecku, ja przeciągnąłem się ziewając – To co robimy? – zapytałem po chwili ciszy
- Jak chcesz to śpij, pójdę na balkon bo mi tu za gorąco
- Zaraz powinno się ochłodzić…
Nie wiem z czego to było futro, myślałem że z niedźwiedzia ale chyba nie, teraz kiedy leżałem  w samych bokserkach wydawało się takie delikatne, leżałem płasko na plecach choć rzadko tak spałem, żeby czuć je lepiej, przymknąłem oczy, chyba nigdy nie spałem tak wygodnie, było idealnie, po chwili materac ugiął się pod jego ciężarem
- Jest za fajnie, musi być jakiś haczyk… - westchnąłem
- To koniec, zaświaty, nic już nie ma
- Jesteśmy samobójcami…
- Ale mamy dobre powody
- Ty jesteś czysty, ale ja… boję się… czuję że wisi nade mną wyrok…
- Jestem z tobą bracie… nie pozwolę cię skrzywdzić choćbym miał zadrzeć z całym niebem albo i piekłem
- Dlaczego? Dlaczego mnie akceptujesz , przecież ciebie też skrzywdziłem czemu nie chcesz tego co mafia, rawianie, inni ludzie…
- Dlaczego? Bo wtedy… pamiętasz… po śmierci Eliot mnie pocieszałeś
- Bo taka była jej ostatnia wola
- Bądźmy szczerzy, miałeś Eliot w dupie! Kiedy zginęła uświadomiłeś sobie, że ją kochałeś ale jej wola cię nie obchodziła, chciałeś być mi bratem więc to zrobiłeś
- Spartan! Eliot tu jest! Ona była Warlandką!
- Leoś… nie…
- Co nie?
- Była z innego ojca
- Ach… - łzy napłynęły mi do oczu…
- Przepraszam nie chciałem cię zasmucić… nie powinienem był o tym mówić – odwrócił wzrok
- To niesprawiedliwe! A co jeśli jakiś Warlandczyk bardzo by kochał kogoś innej rasy…
- To musi się zadowolić bratem
- Spartan przestań
- Nie chciałem ci o niej przypominać ale ty to zrobiłeś specjalnie!
- Co ja takiego zrobiłem?
- Jeszcze się pytasz!
- Spart…? - zauważyłem jak łzy ściekają po jego policzkach – co zrobiłem?
- Idę się przejść – powiedział chłodno, wstał i ruszył w kierunku drzwi
- Będę czekał
- Idź spać!
- Bracie…?
- Wychodzę, Leon
Zostałem sam, próbując się domyślić czym go uraziłem, co powiedziałem… Rosa!… co gdyby Warlandczyk bardzo kochał kogoś innej rasy? Kochał Rosę i pewnie myślał że po śmierci będzie z nią. Poczułem się nagle taki samotny, byli tu tylko Warlandczycy, znalazłem haczyk, nie było tu mojej Rawianki, Toma ani Eliot... pobiegłem za Spartem szybko znalazłem jego trop i wkrótce jego samego. Siedział w lesie nad skarpą na powalonym pniu drzewa. Nawet się do mnie nie odwrócił. Usiadłem za nim, oparłem głowę o jego plecy – to moja wina, prze… - zaczął mówić
- Ciii… -przerwałem mu, usiadł bokiem odwracając się do mnie, podniosłem na niego mokre oczy – Zimno ci? – zapytał. Pokiwałem głową
– my chyba nie wytrzymamy dnia bez kłótni… nie miałem na myśli ciebie i Rosy, nie chciałem ci zrobić na złość. Wierz mi też jest ciężko, straciłem przyjaciela, którego znałem od dzieciństwa i dziewczynę…
- miłość jest jak ogień my jak gałęzie, im więcej jej przekazujemy tym więcej gałęzi płonie i tym większe jest ognisko… nie tracimy ognia gdy go komuś dajemy, ale kiedy ktoś zabiera gałęzie zostajemy sami a kochaliśmy tak mocno że sami jesteśmy już tylko popiołem i bez innych nie potrafimy płonąć…
- Ja wciąż jestem przy tobie… kocham cię jak nigdy nikogo nie kochałem, rzucam ci swoje serce do stóp a ty wciąż myślisz tylko o mutantce, która ci się podobała
- Ciężko mi przyznać tobie rację ale to prawda…
- Skoro jesteśmy razem na wyspie to chyba coś znaczy… że właśnie ty jesteś moim niebem, bo reszta prawie nie różni się od świata żywych…
- Leoś… Obiecaj że tak będzie zawsze...
- Przysięgam – położyłem rękę na sercu – że nigdy cię nie zdradzę i zawsze będę cię kochał
- A ja nigdy cię nie zawiodę, zawsze będziesz mógł na mnie liczyć – zbliżył się do mnie i wyciągnął mi zza paska nóż. Przeciągnął sobie po dłoni, trochę jak w mafii… lecz podał nóż mi – zrób to samo – powiedział. Bez wahania rozciąłem dłoń w miejscu blizny po przysiędze milczenia, a on złączył nasze ręce – Co to?
- Braterstwo krwi – wyjaśnił
- A to nie jest tak że obcy stają się braćmi?
- Tak, ale chodzi o to że są braćmi krwi czyli z wyboru a rodzeństwa się nie wybiera, jestem twoim bratem i chcę nim być, to takie potwierdzenie naszych więzi i przysięga…

niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział 4 – umarłem czy żyję? cz.1

      Obudziłem się w podobnym do naszego poprzedniego domku, tyle że większym, leżałem sam na wielkim łóżku. Rozejrzałem się po pokoju, okna były przysłonięte, na ścianach było również dużo ozdób, muszelki, piórka, zwierzęce kości, zęby, rogi, suszone rośliny, ściany były zielone, sufit miał jaśniejszy odcień, podłoga była z drewna, na łóżku zamiast pościeli były niedźwiedzie skóry, leżało mi się na tym bardzo wygodnie. Zauważyłem kilka takich skrzyń jak mieliśmy tam ale tych już byśmy sami nie wciągnęli po schodach. Byłem przebrany w za dużą koszulkę prawdopodobnie należącą do Sparta i gatki, moje własne tym razem. Przez uplecione z traw zasłonki w oknach sączyło się złote światło, tak mi się nie chciało wstawać… zauważyłem stolik przy łóżku, stała na nim trochę wypalona świeca, krzesiwo, kubek wody i kartka…
„Witaj w nowym domu! Mam nadzieję że ci się podoba. Starałem się żeby przypominał nasz poprzedni, jest tylko większy, niestety musiałem sam go stworzyć nie mogłem poczekać na ciebie. Twoje rzeczy są w skrzyni po prawej, ale jeśli czegoś potrzebujesz śmiało bierz z mojej. Nie śpiesz  się, jestem na wyspie centralnej, wrócę koło południa. Wszystko na całej tej wyspie należy do nas, więc możesz robić co ci się podoba, ale uważaj sam nie wiem co się kryje głębiej w lasach… Buziaki. Spart”
Uśmiechnąłem się. Zszedłem na dół po schodach, które biegły bezpośrednio z pokoju. Schody sprowadziły mnie do czegoś pomiędzy salonem a kuchnią, która była oddzielona ladą, w salonie był duży drewniany stół i ławy, duże okna wpuszczały sporo światła. Ze strony kuchni było wejście do łazienki, z pokoju zaś można było wyjść na werandę. Była bezpośrednio pod balkonem, wspartym na drewnianych balach. Na ogrodzie były jabłonie, czereśnie i grusze teraz zakwitnięte. I sporo trawy na której pasł się mój pegaz, sam bo Spart wziął drugiego. Nasz dom był w dolinie, wokół rozciągały się góry i lasy, a większość rzek wpadała do jednej biegnącej niedaleko, wszystko było tak dobrze widoczne że bez dłuższego zwiedzania byłem w stanie powiedzieć o wyspie prawie wszystko. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… fajnie jest być martwym, tylko czy ja jestem martwy? Przecież teraz już oddycham nie to co tam… moje serce bije, mogę wyczuć swój puls, czuje przyjemny wiatr we włosach, czuje że trochę zimno mi w nogi bo nie wziąłem butów a trawa była mokra, ręce może i mam zimne ale ogółem jestem ciepły… no trupa nie przypominam… umarłem ale żyję… Warlandczycy są nieśmiertelni… Było chyba już późno, żałowałem że nie wstałem wcześniej. Powoli podszedłem do pegaza, gdy się zbliżyłem podniósł głowę i spojrzał przyjaźnie w moją stronę.
- Och… miałem taką klątwę – zagadałem – znałem wszystkie języki… zastanawiam się czy jeszcze działa? Rozumiesz mnie?
- Ihaha!
- Czyli nie… trudno… - pogłaskałem go po pysku. Wróciłem na górę, przebrałem się, w moje spodnie, były świetne, udały mi się trzeba przyznać i bluzę Sparta, nie żebym nie miał swoich rzeczy, po prostu lubiłem czuć w ten sposób jego obecność. Nie mogłem się doczekać aż wróci. Chciałem go o wszystko wypytać no i... po prostu... być razem. Nadrobić wszystkie stracone lata.
Cień. Skrzydlaty koń. Lądując zrobił taki podmuch powietrza że płatki kwiatów pospadały z drzew, w tej śnieżnobiałej zamieci, Spart zeskoczył z pegaza. Podszedł do mnie i mruknął pod nosem - No cześć...
W ręce trzymał torbę z towarem. Prawdopodobnie to czego zapomniał wymyślić. Kiedy odłożył rzeczy poszliśmy spowrotem na podwórko i usiedliśmy na gałęziach jednej z czereśni
- No to dowiedziałem się tyle – zaczął – że tu trafiają wszyscy Warlandczycy co już się pewnie domyśliłeś, nie zależnie jak wcześniej żyli, jak postępowali. Rozmawiałem tylko chwilę z jednym gościem, jak ci mówiłem byłem tu kilka godzin przed tobą i zdążyłem się trochę zorientować zanim padłem, tak jak ty, wszyscy po przybyciu tu są  śpiący i najlepiej żeby od razu trafili na wyspę. A teraz byłem na centralnej ale tylko na targu. Z wyspami to jest tak że mieszka się we dwójkę na prywatnej a wszyscy spotykają się w centralnej, tam gdzie się znalazłeś na początku
- To chyba jest tam coś więcej oprócz łąki i wiśni?
- Tak. Gdybyś poszedł w głąb sadu dotarłbyś do miasta. Jest w samym sercu centralnej. Obok miasta jest rzeka i sad tam chyba zazwyczaj budzą się nowi. Wzgórze jest otoczone suchą fosą, tą na pozór doliną, dookoła i górami przy krawędziach wyspy jak większość. Prywatne tworzą się same na podstawie wspomnień i marzeń delikwentów tym razem obu
- Te pary są wybierane odgórnie?
- W jakim sensie?
- No dlaczego będę mieszkał akurat z tobą?
- Nie jestem pewien… Myślę że na podstawie uczuć do tej osoby… wiesz bratnie dusze… niektórzy poznają się dopiero tu inni to małżeństwa, tak podsłuchałem z rozmów
- Aha. Ale przecież mamy różne wspomnienia i marzenia
- Jeszcze nie widziałem naszej wyspy w całości ale słyszałem coś o połowach, że każdy ma swoją chyba ale nie wiem
- Moje pewnie tamta co? – wskazałem kawałek widocznego z czereśni mrocznego świerkowego lasu w oddali
- Haha! No dobra nie będę cię zadręczał teorią, przejdźmy do praktyki zresztą sam nie wiele jeszcze wiem. To na co masz ochotę? Idziemy gdzieś? Zostajemy?
- Mam ochotę się przytulić… - dopiero kiedy wziął mnie w ramiona uświadomiłem sobie że powiedziałem to na głos
- Podoba ci się tu? – zapytał
- Tak, dom jest super! Piękna okolica…
- Cieszę się że jesteś zadowolony. Mi też się podoba to miejsce. Ciekawe czy są tu pory roku. Choć nie przeszkadzałoby mi gdyby te drzewa zawsze takie były – wokół mnie były tylko białe kwiaty, czarne gałązki i Spart
- kocham cię…
- wiem, też cię kocham... – dotknął mojego policzka, pogłaskał go kciukiem pocałował mnie w czoło i zeskoczył na ziemię z gałęzi – chodź zobaczmy naszą wyspę…
- Dobry pomysł ale chyba nie zwiedzimy całej naraz?
- Myślę, że dziś wystarczy jak przelecimy się nad nią, i tak miałeś już za dużo wrażeń – powiedział głaszcząc moje ramię z czułością - jak na jeden dzień, no na jedną dobę właściwie… - pociągnął mnie delikatnie za rękę – mam cię łapać?
- Co…? Aha! Tak pewnie przecież sam stąd nie zejdę! – powiedziałem i ufnie zsunąłem się z gałęzi, nie zawiodłem się na nim, objął mnie i odstawił na ziemię. Od razu pobiegłem w stronę mojego pegaza, Spart za mną.
- Ostrożnie Leo…. Pomóc ci?
- Nie, poradzę sobie…
- Za życia miałeś wprawę, ale ostatnio się wypieprzyłeś razem z koniem…
- Byłem zdesperowany
- A co?
- Szukałem cię
- Ach tak… dobra, uważaj tylko żeby nie spaść, nawet nie poczujesz gdy oderwiesz się od ziemi…
Jego wierzchowiec szturchnął go pyskiem. Spart dosiadł go i pojechaliśmy. Klucząc między drzewami powoli nabieraliśmy rozpędu, w końcu wyjechaliśmy na otwartą polanę i konie zaczęły wspinać na krawędź doliny. Nagle gdy spojrzałem w dół, spostrzegłem cień oddzielony od kopyt, oddalał się bardziej i bardziej aż pozostał małą plamką na trawie a my lecieliśmy ponad lasem. Teraz musiałem poruszać się wolniej - tak jak na smoku, wielkie skrzydła pracowały w zgraniu z ciałem konia i kiedy brał zamach opadał trochę w dół i podkulał nogi i ja musiałem się zgarbić zaś kiedy skrzydła wędrowały z siłą w dół ciało wierzchowca prężyło się i odpychało w górę. Trzymałem się jego grzywy. Wyspa była otoczona górami z wszystkich stron oprócz jednego małego przesmyku gdzie rzeka biegnąca z gór w dolinę i obok naszego domu nabierała nurtu i spadała w nicość w oddali widać było zarysy innych wysp, jednej z olbrzymią wieżą po środku, wskazałem na nią – To centralna jak mniemam?
- Zgadza się, nie wiem jeszcze po co ta wieża ale jest w samym środku miasta…
Długo by opisywać widoki i miejsca, krótko mówiąc był ciemny las dalej wiła się dolina gdzie obok naszego domu rosły pojedyncze drzewa owocowe a dalej kawałek polany. Wszystko to otoczone skałami.

piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 3 – druga szansa

    Czułem że zaraz stracę przytomność, siedzieliśmy pod ścianą, wszędzie było tyle krwi…Mój stary znajomy… znowu mnie zgwałcił i to w obecności strażnika. Spart chciał się mścić i bardzo go pobili, przeze mnie jak zwykle…
 - Gdzie są te żyletki? – zapytał Spart wodząc dłonią po podłodze na oślep, była chyba trzecia w nocy… - Po co ci one? – zapytałem z trudem – chyba zrobię jeszcze jedno cięcie… nie chce… żebyś… odszedł przede mną… zaczekaj… Leo… Le… słabo mi…
- Mi też… nie bój się… - próbowałem wziąć go za rękę ale zabrakło mi sił. Znalazł żyletkę i ścisnął ją w ręce kalecząc sobie dłoń, syknął z bólu. Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami, przymknąłem powieki – Czekaj na mnie…
- Liczmy od dziesięciu do jednego na „już” umieramy…
- dziesięć – widziałem już tylko krew i słyszałem jego głos i swoje oszalałe serce
- dziewięć – wymamrotałem z trudem, czułem zapach krwi
- osiem – jego głos był coraz słabszy
- siedem – nie byłem w stanie zebrać myśli, siedem jest przed ósemką tak?
- sześć… - wyszeptał
- pięć – przestałem odczuwać ból, upokorzenie, strach, wszystko odeszło
- cztery – głos Sparta też nie był już podszyty niepewnością
- trzy – powiedziałem z niecierpliwością
- dwa – był zadowolony
- jeden – nic już nie czułem nic nie widziałem, skupiałem się tylko żeby to powiedzieć. „Już” nie padło z ust Sparta, odszedł pierwszy. Umarłem. Tak po prostu.

Ciemność. Po chwili jakieś błękitne przebłyski, niebieskie promienie rozjaśniły mrok ale było raczej ciemno, delikatne światło. Unosiłem się w powietrzu… byłem chyba nagi… chciałem wziąć wdech ale nie mogłem, myślałem że się duszę ale po chwili uświadomiłem sobie że już nie muszę oddychać. Czułem się trochę jak w wodzie. Nagle w oddali zobaczyłem innego takiego jak ja, tylko że spał. Podpłynąłem do niego ale nagle zniknął
– gdzie jestem? – zapytałem, ufając w jakąś siłę wyższą
- Czekaj kolejka jest! Jak chcesz usłyszeć gdzie trafisz chodź tutaj – popłynąłem przed siebie i trafiłem na jasne światło, stąd rozchodziły się te błękitne promienie. Moje miejsce w kolejce było zaraz za Spartem.
- bracie! – zawołał już z daleka uśmiechając się życzliwie i patrząc na mnie z miłością. Nie był już jak przed chwilą, zakrwawiony, pobity blady jak trup z potarganymi włosami… teraz jego włosy opadały mu na ramiona, oczy błyszczały, już nie podkrążone ani przekrwione, nie miał już śliwy pod jednym, zęby miał całe, nie powybijane i szczerze się uśmiechał, nie miał już ran ani siniaków, był czysty a co najważniejsze cały i zdrowy, i nie śmierdział więzieniem – witaj – odparłem – dobrze wyglądasz – pochwaliłem go. Nie wiem dlaczego ale tu gdzie się znajdowaliśmy nikomu nie przeszkadzało że wszyscy byli nadzy, nie chodzi mi o nas bo Sparta nie raz tak widziałem i nie przeszkadzało mi że on mnie takiego widzi, no jak to bracia, ale inni obcy ludzie… no cóż… mimo że nie oddychałem tu w pobliżu światła był jakiś świeższy zapach. Zbliżyłem się do brata i położyłem dłoń na jego barku, zauważyłem że mam na nadgarstkach blizny mimo że przed sekundą były tam otwarte rany

Wtem zawołano jakieś nazwisko, imię, pochodzenie i do tego słowo: niebo. po chwili usłyszałem – Spartan Salvo z Warlandii, tak szybko opuścił tamten świat… pójdziesz… no… jak wszyscy Warlandczycy… - Spart nas opuścił – Leon Salvo z Warlandii, czarna owca, zły młodszy braciszek, niegrzeczny chłopiec… gdybyś był człowiekiem trafiłbyś…. Ale wszyscy Warlandczycy idą do swojego „nieba” nawet ci niegrzeczni…
Działo się coś czego nie umiem opisać. Kolory, zapachy, ból i rozkosz na raz, ogłuszające dźwięki a nagle cisza. Biel. Nie rażące światło… raczej jak kartka papieru wręcz trochę podszarzała.
 – Witaj w swojej wyobraźni, możesz zmienić lub poprawić co zechcesz, o czym tylko pomyślisz to otrzymasz, jedną myślą możesz też wszystko cofnąć… bądź kreatywny Leoś… - pojawiło się przede mną lustro idealne do moich wymiarów mieściłem się w nim cały. Ciężko powiedzieć czy sam sobie je wyobraziłem czy też ta miła pani do której należał ten głos mi pomogła, grunt, że było. Skoro dano mi taką możliwość powinienem przygotować się na wszystko. Wyobraziłem sobie na początek bokserki, czerwone... bo tym kolorem na drodze oznacza się duże ładunki hah… czarną koszulkę i grafitowe spodnie jakieś wytrzymałe, z mocnym pasem z ćwiekami żeby utrzymał miecz. Sam miecz stworzyłem nieduży, wręcz maczetę, jeszcze scyzoryk i sztylet. Dalej ciemna kurtka, nieprzemakalna w miarę ciepła, podszyta miększym materiałem, z dużymi kieszeniami po obu stronach wewnątrz i na zewnątrz, z kapturem, z pasem, sięgająca za tyłek.skarpetki, glany. Kocyk, metalowy kubek i miska, trochę suszonego mięsa, podobno bardzo dobre owinięte w materiał, bukłak z wodą albo nawet dwa, no bo to moja wyprawka na całe życie resztę będę musiał zdobyć. Ciuchy na zmianę: koszulka bez rękawów albo ze trzy jakieś w ciemnych odcieniach, drugie podobne spodnie, jeansy do kolan, dresy, szorty, kilka par bokserek, wojskowa bandana, myśl Leo co jeszcze…? Trampki, skarpetki oczywiście… bandaże, spirytus, igła i nici a nuż się przyda? Nieduży łuk i kołczan strzał, chyba wszystko…? No to plecak. Kocyk przypiąłem z dołu, łuk i strzały po bokach, na dno ciuchy, potem jedzenie i do bocznych kieszeni sprzęt, wodę przypiąłem też po bokach, na koniec dorobiłem sobie jeszcze jeden pas na plecy i większy miecz, maczetę będzie miał Spart więc mi nie trzeba, plecak zarzuciłem na ramię i stłukłem lustro na znak że jestem gotów.

    Leżałem przybity do ziemi przez swój ekwipunek ale cudownie było znów czuć grawitację. Zrzuciłem plecak i odpiąłem mój wiedźmiński miecz. Podniosłem się z ziemi i rozejrzałem. Normalnie
Nangijala – wokół pełno kwitnących wiśni, naprzeciw mnie rzeka. Będzie na mnie czekał jak Jonatan łowiąc ryby? Rzuciłem wszystko i ruszyłem biegiem nad rzekę. Zatrzymałem się i padłem na kolana, nie było go – Spart!!! Spartan!!! Och… - i co teraz? Znajdę go, na pewno, przynajmniej będę miał zajęcie, powrót zajął mi trochę dłużej bo nie miałem ochoty biec. Włożyłem miecz na plecy i wlokąc za sobą torbę skierowałem się na wchód bo właśnie świtało, więc mogłem określić kierunek. Było ciepło ale nie gorąco, wyszedłem z sadu na otwarty teren, byłem wysoko, pode mną rozciągała się dolina a w niej konie. Głupi ja nie wymyśliłem sobie sznura. Wyjąłem jeden z pasków od plecaka, którego akurat nie potrzebowałem. Ruszyłem do koni. Były spokojne dosiadłem jednego włożyłem mu „uprząż” do pyska i popędziłem w górę. Załadowałem nań plecak i miecz po czym ruszyłem szczytem doliny na północ w oddali rysowały się tam jakieś góry. Było to najpiękniejsze miejsce jakie dotąd widziałem ale jeśli miałbym być tu sam to wolę jechać w poszukiwaniu brata za te góry choćby miało tam być piekło. Jazdę konną całe szczęście miałem opanowaną do perfekcji co może mi się przyda na skalistych górskich szlakach. Wiedziałem jedno drugi raz nie zginę dopóki go nie znajdę choćbym miał przeszukać cały ten świat. Ale to chyba oczywiste. Dlaczego więc się denerwuję? Przecież są tu wszyscy, może znajdę i ojca… Tak bardzo chciałbym wiedzieć co ze Spartem czy jest teraz bezpieczny czy wszystko u niego w porządku. Nie ważne że ciąży mi za duży i za ciężki miecz, nie ważne że zaraz zaszlachtuje konia paskiem popędzając go wykończonego przez rozciągnięte nad dolina pola… muszę go znaleźć… nagle zwierzę potknęło się o własne kopyta i padło na ziemię parskając błagalnie o litość, uderzyłem głową o kamień i zdaje się na chwilę odleciałem…

- Leoś…? – jak dobrze znałem ów głos, jakże go chciałem słyszeć… jak za nim tęskniłem… otworzyłem oczy  ujrzałem jego jasną twarz, roześmianą, jego oczy zabłysnęły go na niego spojrzałem – Co ty chciałeś zrobić?
- Ja? Och… szukałem cię ale… - miałem wrażenie że zaraz się rozpłaczę – byłem tam i chciałem… i wziąłem tego… i – Spartan roześmiał się serdecznie – już dobrze, rozumiem – pochylił się nade mną – jestem przy tobie… już zawsze będę… - wyszeptał mi wprost do ucha, potem pocałował mnie w skroń gdzie się uderzyłem, pomógł mi wstać. Spart miał rozpuszczone włosy nie licząc kilku malutkich warkoczyków, miał na sobie luźna wiązaną koszulę a właściwie prawie tunikę, granatową z czarnym smokiem na piersi, jeśli sam to wykombinował chwała mu za to, na biodrach miał pas, przy pasie krótki miecz jak się spodziewałem, na szyi miał wilczy kie
- Dobrze wyglądasz bracie! Jak wiedźmin - rzekł lustrując mnie wzrokiem
- Nim się inspirowałem, dziękuję. Spart! Tak się cieszę że cię widzę, kochany! – objął mnie delikatnie – mam ci dużo do powiedzenia, widzisz spędziłem tu trochę czasu, tutaj to pojęcie względne, dowiedziałem się tego i owego…
- To ile tu spędziłeś? – zapytałem walcząc ze zmęczeniem
- Kilka godzin. Wszystko ci opowiem – wciąż byłem w jego objęciach, teraz zsunął z moich ramion szelki od miecza – ale najpierw musisz odpocząć, bądź spokojny wszystkim się zajmę a teraz zabiorę cię na naszą wyspę, latającą wyspę… - wyciągnął z kieszeni coś jakby drewniany gwizdek… nie wydał dźwięku
słyszalnego dla ludzi, ale przywołał dwa czarne jak noc, mroczne pegazy, jeden zabrał rzeczy drugi Sparta ze mną. Zdjąłem płaszcz, znów mogłem zasnąć na jego ramieniu. Pewnie wiele straciłem ale nie mogłem dłużej wytrzymać, byłem zbyt śpiący. A czekało nas tyle… wszystkiego... Dostałem drugie życie. Drugą szansę

Rozdział 2 – mój pech

    I tak nad ranem kiedy Spart jeszcze spał cicho wymknąłem się z domu, biorąc najpotrzebniejsze rzeczy. Trudno mi to wytłumaczyć. Po prostu normalny człowiek by tak nie zrobił ale ja jestem degeneratem. Przed wejściem w portal zawahałem się i nagle ktoś chwycił mnie za rękę. Wiedziałem że to on, po prostu wiedziałem
- Co robisz? Czemu nic nie mówiłeś? – odwrócił mnie frontem do siebie i spojrzał w oczy
- Uciekam z domu – odparłem nie mogąc kłamać gdy tak na mnie patrzył
- Coś zrobiłem?
- Nie to nie twoja wina Spart
- Leo… - za chwilę zniweczy moje plany i cała ucieczka na nic, nie będzie napadów na banki ani…
- Nie! Puść mnie! Będę robił co mi się podoba! Mam cię dość i…
- To ja mam cię dość… twoich humorów znaczy się… idziemy – jak gdyby nigdy nic zniżył się trochę objął mnie w pasie, przerzucił mnie sobie przez ramię prostując się i skierował się w stronę domu. Uderzałem pięściami po jego plecach i krzyczałem i wyzywałem go jak tylko umiałem najgorzej i nic nie pomagało. Gdy postawił mnie na podłodze w domu, chciałem znowu uciec gdy tylko miałem okazję się wyrwać, bo zamykając drzwi trzymał mnie tylko za rękę, mocno co prawda ale dałbym radę się wyrwać. Zrozumiałem jednak, że choćbym i dotarł do Imperium on mnie znajdzie i zaciągnie do domu. Poddałem się ale on też się poddał, westchnął i powiedział – Leo… przepraszam… nie powinienem… jesteś dorosły rób co chcesz… idź
- Ja…
- Mówiłeś…
-Tylko tak mówiłem!
- Poniosło mnie…nie przejmuj się, dam sobie radę, idź już, miałeś rację będziesz robił co chcesz
- ale
- Wypierdalaj!
Miałem łzy w oczach – Leon… miałeś racje byliśmy ze sobą z przymusu… ty byłeś. Ja cię szczerze kochałem, nigdy nie rozumiałeś co do ciebie czułem, zawsze ja musiałem zagadać, zbliżyć się, ja robiłem pierwszy krok. Nie wiem czemu nie odszedłeś wcześniej, może miałeś dobre chęci, może… po prostu nie chcę ci stać na drodze
- Spartan! Nie mów tak!
- Przynajmniej jeden z nas powinien mówić prawdę…
- Ale to nie prawda!
- Wiem że nie chcesz mnie skrzywdzić… obiecaj tylko że cię nie stracę na zawsze… Wiem że nie będzie zawsze tak pięknie jak ostatnimi dniami ale…
- Posłuchaj mnie do cholery! Miałem okazję do ucieczki ale teraz skoro dajesz mi wolną rękę to nie muszę się spieszyć. Chciałbym to jeszcze przemyśleć…
- Jak chcesz…
- Och po prostu musiałem zrozum!!! Co mam zrobić żebyś się nie wściekał już!?
- Daj mi czas… muszę trochę za tobą zatęsknić, chyba zdajesz sobie sprawę jak trudno z tobą żyć?
- Tak wiem… ale nie chcę do Imperium, nie teraz, wezmę Borysa, będę gdzieś w dolinie słoni – rzekłem wychodząc
- Uważaj na siebie i wracaj szybko – powiedział tonem jakby martwił się o zgubiony portfel, trochę chłodno ale wciąż z determinacją
- dobrze
- bądź ostrożny
- tak, tak...
- i nie sikaj pod wiatr
- mhm
- ha ha ha hah! Słuchasz mnie w ogóle?
- Co?
- nic… do zobaczenia

    Zielone pola Silaji, silny koń i miecz u boku. Czegoż więcej trzeba? Ano burzy, deszczu, chowania się po krzakach, jedzenia z głodu jakichś nieznanych roślin, a na drugi dzień… tak właśnie zrobiłem. Wschód był jakiś dziwnie jasny, raził mnie po oczach, nie mogłem wstać na domiar złego Borys gdzieś przepadł. Brzuch mnie bolał i było mi straszne niedobrze. Nawet udało mi się przewrócić na bok i zwymiotować, ale poszła praktycznie sama woda i trochę krwi. Myślałem że to były śliwki a tak się strułem, i na co mi było się buntować. Potem było już tylko gorzej, usłyszałem za sobą kroki, to był chyba gryf. Zaczął krzyczeć, nie mogłem go zrozumieć, zbliżał się do mnie. Hałasy źle działały na mój ból głowy, w ogóle zrobiło się małe zamieszanie. Zawyłem kiedy gryf przejechał pazurami po moich plecach, rozdarł mi koszulę i podrapał do krwi. Chwilę później słychać było świst, jakiś szelest aż w końcu nastała cisza. Na chwilę…. Zaczęła się niezła jatka ale ja traciłem przytomność.

     Ocknąłem się na kolanach Sparta, drażnił mnie głód i dotyk obcego materiału, zapach zresztą też nie za ciekawy. Mieliśmy na sobie jakieś inne ubrania, przypominały mi więzienne, ale to nie możliwe… Otworzyłem z trudem oczy, spojrzałem na brata, który trzymał mnie jakby ze strachem i nerwowo głaskał po głowie, patrzył gdzieś w dal, nie zauważył nawet że się obudziłem, twarz miał brudną a oczy podkrążone, mokre od łez, jedno mocno podbite, na rękach miał nowe rany i siniaki. Czuć było od niego krew, pot i… więzienną koszulę… nie…! Jęknąłem cicho, on spojrzał na mnie i nic nie mówiąc przyciągnął bliżej do siebie i pocałował mnie w czoło, jak nigdy wcześniej z jakąś obawą…
- Rawscy… - powiedział tylko i już wiedziałem. Wyczuł że coś ze mną nie tak, a zbiegiem okoliczności znaleźli nas oni i wzięli tu…. – Gdzie jesteśmy…?
- Nie wiem… - zasmucił się – dobrze chociaż że razem – miał świętą rację, przymknąłem oczy, nawet jeśli zaraz nas zabiją grunt że się pogodziliśmy. Pocałowałem go w szczękę nie bacząc na jego wygląd czy zapach… nagle po karku przeszły mi ciarki
- Siema, pamiętasz mnie? – odezwał się znajomy głos, oczywiście że pamiętam gnoju! Usiedliśmy na pryczy – Jak miałeś szesnaście lat siedzieliśmy razem w poprawczaku! Ale widzę że znalazłeś sobie nowego kochanka, Hahaha!
Spart patrzył na mnie a jego mina mówiła „wyjebać mu?”
- To mój brat – powiedziałem spokojnie
- Chuchu! No ładnie! Ale patologia!
- O co ci chodzi?
- Co udajesz że nie pamiętasz tych pięknych chwil w kiblach albo w piwnicach… tak pociesznie krzyczałeś gdy cię…
- Przestań! A ty pamiętasz w odwecie zrobili ci moi ludzie?
- O jejku ale mi brakuje tego palca! Naprawdę! – pomachał swoją czteropalczastą dłonią
- Jak jeszcze raz mnie tkniesz to każe im odciąć ci fiuta!
- Nie masz już ludzi, nie masz mafii, został ci tylko jebany brat, który nawet słowem się za tobą nie wstawi – spojrzałem na Sparta, siedział i uśmiechał się pobłażliwie, ja również porzuciłem dalsze dyskusje z prześladowcą i  zająłem się czymś innym. Tak bardzo nie chciałem tu być! Chciałem umrzeć i trafić w lepsze miejsce. Ale trafiłbym do piekła znając mojego pecha…

czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 1 cz.2

Na stole oprócz obrusu, który rzadko się pojawiał na co dzień, jedzenia i picia zawitała również pusta butelka. Wiedziałem co to oznacza, zastanawiałem się tylko co Spart wymyśli żeby zmusić mnie do udziału w tej idiotycznej grze. Zaczęli się schodzić, pierwsi dwaj goście bliźniaczki. W szortach i koszulkach na ramiączkach wszystko w odcieniach granatu, na ramionach miały wytatuowane 01 i 02 obie były identyczne miały ciemnoniebieskie oczy i farbowane zielone włosy spięte wysoko w kucyki, były bardzo sympatyczne. Słodziaki. Potem przyszedł elf, miał brązowe oczy i włosy do ramion, typowy leśny elf, bardzo wesoły, Derik się nazywał. A bliźniaczki nazywano po prostu po numerach.
- Leon!!! Chodźże tu!
Nieśmiało zszedłem po schodach, przywitali się ze mną, usiedliśmy i zaczęliśmy jeść i gadać. Było spoko do momentu aż Derik przez przypadek przewrócił butelkę, 01 ją zauważyła i się zaczęło – Gramy w butelkę??? No grajmy…!
- Tak – zawołała 02
- To ja zacznę bo ją znalazłem powiedział Derik, wypadło na mnie
- Ja nie gram!!!
- Teraz za późno – kzyknęła 01
- No! Pytanie czy wyzwanie?! – dodała 02
- Pytanie… - walczyłem o życie
- Czy – zaczęła 02 – Byś mu oddał nerkę? – dokończyła 01 wskazując palcem Sparta, ten uśmiechnął się niewinnie – nie – odparłem zimnym tonem, atmosfera jakoś dziwnie zgęstniała, Spart patrzył w swoja szklankę z resztką wódki udając że go nie ma – myślę, że bym go tym skrzywdził, bo to byłoby w pewnym sensie samobójstwo. Sądzę że mój brat wolałby poczekać na przeszczep od kogoś innego niż moją śmierć. Mam tylko jedną nerkę i żyję ale bez ani jednej z tego co wiem nie da się przeżyć więc… moja odpowiedź to nie. – chyba jeszcze pogorszyłem sytuację, teraz wszyscy się zawstydzili że zbyt szybko mnie osądzili. Dziewczyny uratowały jednak imprezę – no kręcisz – mruknęła 01 tak że, 02 się roześmiała i już było dobrze, wypadło na Sparta – wyzwanie – odpowiedział mi odważnie
- No nie wiem… posprzątaj po imprezie – odparłem zimnym tonem, wszyscy wybuchnęli śmiechem oprócz mnie i Sparta z miną „Leoś ty draniu”.
- Mogę sobie iść?
- Jeśli cię teraz Spart nie wylosuje to tak – wymamrotała niechętnie 01
Wylosował Derika – Leoś zostań – poprosiła 02, pokręciłem głową i zdezerterowałem na piętro. Rysowałem i zleciało do wieczora że nawet nie zauważyłem kiedy. Przebrałem się w jakieś gatki do spania, leżałem właśnie ze swoim zeszytem i ołówkiem kończąc rysować Borysa, kiedy wszedł Spart – Nie wiesz co tracisz…
- Ehe…
- No nic – włożył luźną koszulkę i spodenki, przysiadł obok mnie i bez ostrzeżenia odciągnął delikatnie moje barki do tyłu, kontynuował ten ruch jakiś czas, po czym przesunął dłonie po moich plecach.
- I co lepiej ci? - zapytał po jakimś czasie
- Taa…
- Wiesz… kiedy się spotkaliśmy, wtedy na Starej Ziemi… w życiu bym nie przypuszczał…
- Że będziemy musieli razem spać?
- Ha, ha! O tym nawet nie pomyślałem, ale ogólnie, że… miałem już odpuścić, mówiłem sobie, że trudno, że rodziny się nie wybiera, prawie przestało mi zależeć… ale opłacało się być upierdliwym… prawda…?
- Czasem mam wrażenie że jesteśmy braćmi jakby z przymusu… tobie kazała matka a mi Eliot…
- Może po prostu widziały, że razem jest nam lepiej i chciały żeby tak zostało, żebyśmy sobie pomagali, ufali… ale kto by pomyślał że taki gangster jak ty się na to zgodzi…? I nawet będzie ze mną mieszkał – gdy to powiedział coś mnie ukłuło w sercu, jakiś odruch żeby nie robić tego co każą, we krwi miałem łamanie zasad, choć było mi tu dobrze to przecież nie dla mnie! Powinienem teraz robić zupełnie co innego. Przecież to ja jestem ten zły! Leon Salvo czarna owca w rodzinie, złodziej i chuligan jakich mało, morderca, przestępca, wyrzutek społeczeństwa.

środa, 20 stycznia 2016

Rozdział 1 cz.1

Zaczynamy kolejną cześć. Warlandczycy budują nowe miasto po wojnie. Leo i Spart zamieszkali w kraju na stałe...
Miłego czytania :)

Dzienniki byłego gangstera

Rozdział 1    cz.1

Moja historia była długa i zawiła. Była. Bo dziś zaczęła się na nowo. Teraz jestem kozakiem, mieszkam w siczy* na ruinach zamku Warlandzkiego, mam na imię Leon, jestem szczęśliwym posiadaczem największego we wsi konia - Borysa, pięknej smoczycy i najlepszego na świecie brata.
Mieszkamy w niedużym, naprawdę niedużym ale przytulnym, drewnianym domku, z dachem do ziemi. Nasze mieszkanie nie było za duże ale mieścił się stół i dwie ławki, kominek, i trochę szafek a za drzwiami mała łazienka na piętrze było łóżko a właściwie dwa zsunięte razem bo Spart nie mieścił się na jednym a dla mnie było za duże, więc spaliśmy razem. Dwie skrzynie, jeszcze pamiętam jak wciągaliśmy je po schodach, ehe… ale warto było, były śliczne i można było siedząc na ziemi rżnąć na nich w karty… nie raz już ograłem Sparta w pokera.  Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy, po tym wszystkim co przeszedłem teraz było mi naprawdę dobrze, w tej pięknej i spokojnej po ostatnich wojnach okolicy u boku Sparta, nie miałbym nic przeciwko gdyby tak zostało.
- Uh… która godzina?
- Nie mam pojęcia – szepnąłem – przed chwilą świtało… - nigdzie nam się nie spieszyło, nic nie musieliśmy, to było jak pierwszy poranek wakacji z tym że wiedziałem że one się nie skończą po dwóch miesiącach. Spart zamruczał i przeciągnął się. Kiedy zaczął ziewać miałem straszna ochotę go zrzucić i patrzeć jak nagle szybko się rozbudzi i zacznie się na mnie wkurwiać. Patrzyłem na jego obnażone kły walcząc sam z sobą i uśmiechając się. Spart ziewnął drugi raz pod rząd a ja nie wytrzymałem i podciąłem mu rękę na której opierał ciężar ciała. Wylądował głucho na podłodze.
- Och! Przepraszam nie chciałem cię zrzucić! – zawołałem zaraz czule pochylając się nad nim, ten warknął i zrobił to samo co ja z tym że był zarazem i brutalniejszy i delikatniejszy bo jednym ruchem pociągnął mnie za nadgarstek na tyle mocno że zsunąłem się z łóżka ale nie dał mi uderzyć o podłogę i przyciągnął do siebie. Uśmiechnąłem się niewinnie w odpowiedzi na jego łobuzerski uśmieszek i zacząłem się podnosić.
- wiesz że jak mi podpadniesz będziesz spał na podłodze? – powiedział złowrogim tonem, z tą swoją miną „kiedyś się kurwa obudzisz martwy w przestrzeni kosmicznej” w tych swoich rozczochranych włosach wydawał mi się taki słodki… odgarnąłem mu grzywkę, wtem drzwi z hukiem się otworzyły i w nasze skromne progi zawitał obcy z kozaków – Wstajemy!!! Eee… - zawstydził się – przepraszam…
Zrobiłem się czerwony jak burak, facet widzi nas pierwszy raz. Jak się obściskujemy na podłodze w samych gaciach. Na szczęście wspaniałomyślny Spart jak zawsze miał jakiś pomysł – To on zaczął! – wskazał na mnie w oskarżycielskim geście, zrzucił mnie z siebie i zrobił obrażoną minę – bo nie można inaczej rozwiązywać konfliktów jak tylko się bić! Widzisz! Dobrze że pan przyszedł to zobaczy jaki jesteś!
Podjąłem jego koncept – Sprowokowałeś mnie! A poza tym jesteś silniejszy nie masz się czym chwalić że cię mniejszy pokonał!
- Wcale mnie nie pokonałeś! – nasz gość wyraźnie znudzony wyszedł wymruczawszy wcześniej coś o śniadaniu za chwilę przy ognisku.
- Pokonałem… - droczyłem się dalej, Spart rozczochrał mi włosy i poszedł się ogarnąć. Było zbyt pięknie żeby to mogło być prawdziwe... Teraz idziemy coś zjeść, a potem… cóż pracy jest wystarczająco dla wszystkich coś sobie znajdziemy do roboty, pomożemy budować płot na przykład. Zapowiadał się upalny dzień, po przejrzeniu moich rzeczy stwierdziłem, że przydałoby się trochę nowych ciuchów ale założyłem czarne gatki do kolan i buty, tylko. Było serio bardzo gorąco, Spart też tak uważał i w sumie większość kozaków. Osada była blisko plaży, wszyscy chodzili już od rana trochę roznegliżowani. Wyszliśmy na zewnątrz, Spart objął mnie ramieniem, nie przejmując się ciekawskimi spojrzeniami reszty i poprowadził do ogniska. Po chwili zorientowałem się że ich wzrok bardziej przyciągały nasze tatuaże, blizny i budowa. Kozacy byli towarzyskimi stworzeniami, kochali się i okazywali to sobie. A propos idąc nad ognisko co drugi człowiek podawał mi rękę, kilku mnie nawet pocałowało, parę osób przytuliło, wszyscy się witali, wspomnę jeszcze że nikogo nie znałem... Ale oni mnie znali, z wojny, pamiętali jak ich prowadziłem w bój! Byli dla mnie mili, uprzejmi, bardzo przyjacielscy ale ja się źle czuję w większych grupach. Skoro tylko zjadłem, wycofałem się po cichu do domu mówiąc tylko Spartowi żeby nie czekał i że będę w domu. W środku było chłodniej, przebrałem się w dresy i koszulkę. Zleciało jakoś do południa na sprzątaniu i takie tam. Potem wrócił Spart. Podrapany, zdyszany, zgrzany, rozczochrany, jego twarz była ogorzała od słońca, spodnie lekko poszarpane, uśmiechał się… - Leoś… nie miałbyś nic przeciwko gdyby wpadło wieczorem kilka osób? – wzruszyłem ramionami – No bo co sami będziemy siedzieć? Pogramy w coś, porobimy coś, nie wiem… spokojni, fajni Kozacy…
- ilu?
- trzech tylko
- Niech będzie – westchnąłem. Spart kiwnął do kogoś na zewnątrz, uśmiechając się. Po kilku minutach siedział w łazience i próbował doprowadzić swoje włosy do porządku. Dźgnąłem go w bok – chodź… - pociągnąłem go za palec i zabrałem na górę, posadziłem na jednej ze skrzyń. Odgarnąłem jego włosy do tyłu, rozczesałem je, tylko ja umiałem to zrobić nie sprawiając mu bólu, zaplotłem kilka warkoczyków resztę spiąłem z tyłu, na koniec pocałowałem go w czubek głowy – Dzięki – mruknął, wstał, przejrzał się w szybie – O jak ładnie… odwdzięczyłbym się ale… - rozczochrał moje krótko ścięte włosy – no czesać mnie nie będziesz – uśmiechnąłem się – ale jak chcesz się odwdzięczać to mnie ostatnio prawy bark strasznie bolał jak nosiłem plecak – okrążył mnie i położył dłonie na moich ramionach delikatnie po nich przesuwając – teraz czy później? – zapytał. Jego bliskość, jego ciepło, cichy czuły głos działały na mnie jak narkotyk, z trudem  wymamrotałem – jak sobie pójdą… - gdy odwróciłem głowę w jego stronę pocałował mnie w policzek, i zbiegł na dół, przygotowywać żarcie dla gości. Leo! Do cholery co się z tobą dzieje?! To twój brat! A poza tym facet! Czemu mi tak bije serce?!

*sicz - ufortyfikowany obóz kozaków

wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział 5 – A było tak pięknie

No i umieram tak jak sobie wymarzyłem. W mojej ojczyźnie, po krwawej walce, na ramieniu Sparta. Kilka godzin temu świtało i Warlandia była nasza, stoczyliśmy wspaniała bitwę, Kozacy, wilkołaki i elfy przeciwko najeźdźcom ze Starej Ziemi, wygraliśmy, ale chwilę później okazało się że zawiadomili swoich ludzi i za kilka minut zrobią z nami to co ze swoją planetą. Wysłali na nas dwanaście rakiet. Była piękna pogoda, leżeliśmy na trawie, słońce mocno grzało, jeszcze lekko różowe chmury leniwie snuły się po niebie.
- Ale mimo wszystko było warto…- mruknąłem
- Ja wiem czy było? Wszystko przez ten księżyc…
- Nie wiem jak ty ale ja niczego nie żałuję
- Żałuję że w ciebie nie wierzyłem
- O, Spart… to ja cię powinienem przepraszać… ja jestem ten zły
- Wcale nie, a poza tym już ci wybaczyłem. Ale jednego ci nie zapomnę- podparł się na łokciu patrząc na mnie z góry- że wyrzuciłeś tę cholerną bransoletkę!- rzucił się na mnie, śmiejąc się- moglibyśmy teraz grzać tyłki na Sri lance ale nie! Musiałeś pokazać jaki to jesteś tego… Au!- przeleciał nad nami jeden z tych tresowanych gryfów noszących złom między Białym Miastem a Kirit i upuścił coś Spartowi na łeb- no nie wierzę!- stwierdził podnosząc coś z ziemi. Trochę przyrdzewiały metalowy krążek jakby wyjęty z dna morza…- Nie możliwe… to gdzie idziemy? Imperium czy…
- Czekaj mam pomysł!- przerwałem mu. Nie wiedziałem czy to zadziała ale musiałem spróbować- Daj mi łuk i smoka i to!
- Co chcesz zrobić?
- Tarczę antyrakietową!
Spart milczał patrząc na mnie jak na debila
- i miecz!
Wyjął swoją szablę i złożył w moje ręce- uważaj na siebie- powiedział cicho i pocałował mnie w policzek
- Spokojnie. Nic mi nie będzie- próbowałem się uśmiechnąć - raczej
W dzień była jeszcze piękniejsza, wspaniałe stworzenie… wzlecieliśmy na sporą wysokość. Było już za późno, na horyzoncie wznosiły się jeden po drugim grzyby. Mimo wszystko nie traciłem nadziei. Nadziałem bransoletkę na strzałę i puściłem w niebo, ustawiając wcześniej na STG. Mimo zniszczeń zapłonęła błękitnym ogniem trzeba było zwiększyć pole działania. Pogoniłem smoka żeby dogonił portal, zamierzyłem się i przeciąłem stal…
Wszystko pociemniało. Ujrzałem na raz cały pięcio-świat i poczułem że zaraz stracę przytomność. Wytrzymałem jednak, choć nie byłem zbyt odporny na magię i te sprawy, rozbolała mnie głowa, podobnie jak przy próbie odzyskania wspomnień, wtedy się nie udało ale teraz nie mogłem się poddać. Czas płynął jakby wolniej, trudno to opisać ale musiałem jakby siłą woli przywrócić wszystko do porządku. Przerażała mnie moc którą teraz miałem mógłbym jedną myślą unicestwić takie na przykład Imperium. Z każdą chwilą szło mi coraz sprawniej, przerzucałem rakiety z powrotem na Starą Ziemię. Udało mi się przywrócić wszystko tak jak było, naprawić zniszczenia i przenieść każdą rzecz tam skąd pochodziła. Ból był nie do wytrzymania jednak musiałem coś zrobić żeby nie zaatakowali po raz kolejny. I wymyśliłem. Nikt ze złymi zamiarami nie mógł przejść mostem do Kirit czy z powrotem, tak samo wystarczyło zrobić z portalami, i zniszczyć wszystkie podobne do tej bransoletki i inne twory ofiar skorumpowanych rycerzy, żeby nikt nie miał takiej władzy jak ja teraz bo w niewłaściwych rękach mogłoby się to źle skończyć. Kiedy tylko to zrobiłem również mój portal przepadł i straciłem na chwilę przytomność.

Ocknąłem się obolały na ziemi, obok nieprzytomnego smoka. Wszyscy padli jak muchy i leżeli teraz w trawie. Słońce było tak samo jak wcześniej, chmury porządnie przetrzepane wracały na swoje miejsca, z niektórych pokapał deszcz, z innych nawet śnieg czy grad. Ziemia była nienaruszona, tylko trawę gdzieniegdzie ciut poszarpało. Warlandia wyglądała tak jak w dniu gdy tu przybyliśmy, z tym że teraz była wiosna w pełni a wtedy zima i zamek był teraz w ruinie ale to kwestia kilku miesięcy i będzie znów cały. Spojrzałem na wzgórze na zachód od zamku, pierwsze wzniesienie od smoczych gór, gdzie pochowani byli żołnierze z walki o pięcio-świat, nie było grobów, widocznie coś pokręciłem ale może to i lepiej, Warlandia była znowu taka dzika i nienaruszona przez ludzi. Ruszyłem na szczyt, tam gdzie siedzieliśmy ze Spartem zanim wpadłem na mój genialny pomysł. Nie czułem już nic, razem z porządkiem w świecie zrobiłem porządek w sobie. Wróciły mi wspomnienia z dzieciństwa, stąd z Silaji, moja przeszłość z Imperium została w Imperium. Nie bałem się już, nie widziałem wszędzie spisków, nie czułem tej niepewności co wcześniej. Jeszcze ręce mi się trzęsły i szedłem trochę chwiejnym krokiem. Zobaczyłem w końcu brata, podbiegłem do niego i od razu przyłożyłem ucho do jego piersi, uspokoiłem się dopiero gdy usłyszałem bicie jego serca. Odgarnąłem mu włosy z twarzy i poklepałem go delikatnie w policzek, jęknął ale nie budził się więc uderzyłem go mocniej- Ach! Ała! Uhu ile wczoraj wypiliśmy…? ale mnie głowa boli…
- Nie mów, że nic nie pamiętasz
- Leo? Co ty… jak to… czemu…też się czujesz jakbyś miał kaca?
- No… i nie pytaj jak to zrobiłem, błagam nie pytaj…
Spart zaczął się podnosić, podałem mu rękę, gdzieś obok akurat budziły się dwa konie, wzięliśmy szable, dosiedliśmy rumaków i pojechałem przodem w stronę smoczych gór, chciałem zobaczyć Warlandię z wysoka. Zupełnie jak w obrazach z epoki romantyzmu chmury oddawały stan uczuć bohatera. Można tak powiedzieć. Moje myśli były wymieszane, wspomnienia niechronologiczne nie mogłem wszystkiego pozbierać w całość i dopiero powoli dochodziłem do siebie. W drodze na szczyt przyplątał się wróbel i ćwierkając tak nieskładnie że nie byłem w stanie pojąć o co mu chodzi zaczął latać mi nad głową, wyciągnąłem do niego rękę pozwalając mu usiąść mi na dłoni- Wyrocznia jest na ciebie wściekły! Mówił, że cię zabije! Wszystko pomieszałeś! Mieliście iść do starego grodu w Kirit, zabić smoka i odkopać rzekę. Kozacy pokonaliby po cichu Sowietów i byłby spokój! A wy…
- Na jedno wyszło, smoka nie ma, sowieccy się wynieśli a elfy wilkołaki i ludzie wreszcie żyją w pokoju…
Północne morze było wzburzone, w dole na Warlandzkich pagórkach wszyscy się dopiero budzili, na południu zakwitły stepy a na wschodzie zaczęły parować lasy, wszystko było tak jak kiedyś… a zarazem tyle się zmieniło, tylu odeszło, tyle straciliśmy ale i wiele zyskaliśmy. Zaczęło się coś nowego, wreszcie dostaliśmy po pysku tak mocno że się opamiętaliśmy. Wreszcie zrozumieliśmy że wszyscy jesteśmy równi, nie zależnie od rasy czy pochodzenia. Przejrzeliśmy na oczy. Mamy wielki skarb, ostatnią taką planetę, na której nie ma prądu, Internetu ani biurokracji. Ostatnie miejsce gdzie ważniejsze jest kim jesteś a nie co posiadasz, gdzie wolno być szczęśliwym nie mając nic własnego ponad honor i ojczyznę. Tu gdzie wciąż żyją smoki i jednorożce, gdzie zielone stepy ciągną się w nieskończoność, góry sięgają chmur a morze jest czystsze niż mineralna w Imperium. I wszyscy potrafimy w razie potrzeby zapomnieć o konfliktach i zrobić wszystko żeby nasz mały kawałek raju ochronić.
- Musimy się jeszcze kiedyś wybrać do Kirit, tak jako turyści- przerwałem milczenie
- Tak przydałoby się pozwiedzać świat, poznać nowe kultury i takie tam… ale na razie chętnie bym tu pomieszkał jakiś czas
- Tak ale na zimę wyjeżdżamy do ciepłych krajów
- Najpierw zbudujemy sicz, taką nie do zdobycia
Mieliśmy wiele planów i wiele czasu, bo Warlandczycy żyją około trzystu lat. Było już po świcie ale powiedzmy że się udało. Była nasza i nikt nam jej nie odbierze.


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 4 cz.2

- W Imperium to bym ci każdą gwiazdę po imieniu wymienił- stwierdziłem patrząc w górę. Spart rzucił plecak przy pniu i stanął przy mnie trochę dalej od gałęzi drzewa skąd było widać gwiazdy
- Ciekawe czy te się w ogóle jakoś nazywają…?
- Nie wiem ale ja tam widzę smoka- wskazałem jedną z gwiazd nad nami- tu ta taka jasna to by było oko… widzisz to?
- No, mi to bardziej jaszczurkę przypomina
- ma skrzydła, tylko takie mniej widoczne, ale
- a racja
- A tam na wschód bardziej…
- Imperium
- No! Trzy po lewej, trzy w środku i cztery z prawej, planety zjednoczone, unia i ZSRK!
- tak Związek Sowieckich Republik Kosmicznych… myślisz że to robota tych…
- No a kogo? Wiesz czasem… pewnie by mnie za to zamordowano ale czasem mi szkoda że wycofano historię ze szkół…
- Lepiej się do tego nie przyznawaj! Robimy ognisko?
- Tak!
Zjedliśmy kolację, pogadaliśmy trochę i poszliśmy spać niczego nieświadomi. W samym środku nocy zerwałem się w jakimś bojowym nastroju. nie mogłem nijak usiedzieć na miejscu. Nie wiem co mi się stało ale miałem ochotę od razu pobiec i kogoś zamordować. Sparta nie było. Wstałem więc, wziąłem szablę i poszedłem przed siebie. Spostrzegłem brata kilkanaście metrów dalej, ruszyłem w jego stronę.
- Też nie możesz spać? Patrz na to- wskazał na księżyc. Ten który był zaćmiony przysłonił ten większy w pełni, tworząc jakby pierścień
- Myślisz że coś w tym jest?- wzruszył ramionami, w jego oczach było coś nie do opisania, czuł to samo co ja- wierzę- szepnąłem
- Co?
- Wierzę że ją odzyskamy… Ares i jego ludzie… nasi ludzie żyją, musimy wrócić na północ!
- Leoś…
- Przepraszam! Powinniśmy teraz z nimi być! Walczyć! A przeze mnie…
- Leoś, będzie dobrze… jeśli, taki pesymista jak, ty w to wierzy, to ją odzyskamy… wrócimy na północ…
Odwróciłem się i pomaszerowałem w stronę drzewa. To co tam zobaczyłem zaparło mi dech w piersiach, nie byłem w stanie zrobić kolejnego kroku. Zakochałem się! Spojrzała mi w oczy, wyszczerzyła kły i już wiedziałem że jesteśmy sobie przeznaczeni. Zwabiło ją jedzenie w opuszczonym obozie. Chciałem coś powiedzieć ale słowa stanęły mi w gardle. Podeszła do mnie, ja nadal stałem jak wryty. Polizała mnie w policzek, wreszcie odważyłem się i położyłem dłoń na jej pysku. Tak, to był smok jeśli jeszcze się ktoś nie zorientował.
Miała czarne zimne łuski. Odwróciła się bokiem i trochę obniżyła- co? Tak na pierwszej randce?- w odpowiedzi warknęła. Będąc w Warlandii siłą słuchało się o smokach i tak dalej, coś mi się obiło o uszy o więzi między smokiem a jeźdźcem ale żeby to zrozumieć trzeba to po prostu przeżyć
- Leo!!! Odsuń się! Będę strzelać!
- Nie!- O nie, nie w takiej chwili! Wskoczyłem na grzbiet smoka. Ten zaczął biec, słyszałem tylko jak rozwija skrzydła i w zbija się w powietrze, potem już tylko ciemność, gwiazdy i ten cholerny księżyc. Pierwszy raz leciałem na smoku. Było cudownie. Nie miałem pojęcia gdzie jesteśmy. Wiedziałem tylko kilka rzeczy: że jestem Warlandczykiem, że zostałem jeźdźcem smoka i że jeszcze tej nocy odzyskamy Warlandię!
- Skąd się tu wzięłaś akurat dziś?
Byliśmy dla siebie stworzeni, pierwszy raz na niej siedziałem a intuicyjnie wiedziałem jak się zachować, co zrobić żeby skręcić, co żeby obniżyć pułap, o chyba nieprędko wrócę do myśliwców, a jaki Borys będzie zazdrosny… a co powie Spartan? A jak ją nazwę…?
- Wracaj…
Po chwili wylądowała. Rozglądnąłem się i spostrzegłem że jestem koło dębu. Smok nagle bez ostrzeżenia powalił mnie na twarzą do ziemi, unieruchomił i podrapał w ramię do krwi, powarkując przy tym. Przypomniałem sobie jak mówili że smoki znaczą swoich jeźdźców… mimo bólu zacząłem się podnosić i oczywiście musiał się pojawić Spart
- Bracie!
Pobiegłem w jego stronę słaniając się na nogach
- Stoisz mi na linii ognia! Padnij!
Zdążyłem w ostatniej chwili opuścić jego strzałę- Nie! Ona jest moja!
Spart chwycił mnie za barki- Ty jesteś nienormalny!
- O świcie Warlandia będzie nasza!
- Co ci jest?- dotknął mojego ramienia
- To powierzchowna rana! Chodźmy!
- Nie wsiądę na to bydle!
- Wracamy na północ. Jeszcze tej nocy… póki księżyc…
- Może i masz rację… ale sami…
- Ja i ty, ramię w ramię, dzisiaj, teraz! Przecież też to czujesz?
- Czuję się jak wilkołak w pełnię…
- Jeśli mam zginąć to w Warlandii jak Eliot, i u twego boku
- Yyy
- Pokaż mi czemu ty jesteś królem a nie ja! Udowodnij że zasługujesz na Warlandię i na moją wierność! Prowadź, bracie! Choćby ostatni raz!
- Nie mamy nic…
- …do stracenia!
- Nie damy rady…
- …żyć tu z wyrzutami sumienia!
- zginiemy…
- …byle razem! O Spartan, przecież sam chciałeś walczyć!
- Boję się o ciebie…
To przemilczałem.
- Chodźmy do Awrila- powiedział w końcu
- Wkurzy się…
- Jeśli on czegoś nie wymyśli to już nie wiem
I Spart wsiadł w końcu na „to bydle”, które wzięło w szpony nasze plecaki i wzbiło się w niebo. Wylądowaliśmy gdzieś na plaży, stąd było już nie daleko do bramy na moście gdzie Awril powinien mieć dziś nocną zmianę. Siedział za biurkiem przyjmując papiery od jakiś ludzi.
- Awril..?
- O proszę! Znudziło wam się zwiedzanie? Skończę z nimi to pogadamy- powiedział i wrócił do pracy, stanąłem obok niego i przyglądałem się kolejnym imigrantom. Naglę rozpoznałem wśród nich Aresa. Uśmiechnąłem się, on kiwnął mi głową. Przyszła jego kolej.
- Imię, pochodzenie, zawód wyuczony
- Ares z północnej Warlandii, zawód… pisz wojownik….
Nie wyszedł razem z wszystkimi ale czekał razem z nami aż wszyscy zostali zapisani. Spart nie słyszał tyle co ja i tylko przywitał się z Aresem po czy zaczął gadać z Awrilem.
- Leo? Przejdziemy się?
Wyszliśmy na zewnątrz
- Co tu robisz?
- Przyszedłem po was. Świetnie sobie radzimy, chciałem żebyście byli przy naszym zwycięstwie- w tym właśnie momencie dołączyli do nas Spart i Awril
- To co?- zapytał mój brat
- Na froncie jest dobrze, lecimy na północ
- Lecimy?- zapytał Ares
- Tak, mam smoka… ale wejdą na niego góra dwie osoby…
- To ja z waszym elfem pojedziemy konno. Co się tak patrzycie? Myśleliście że ja kozak ruszyłbym się gdzieś bez konia? Mam całe stado. A wy chłopcy polecicie przodem
- O świcie będzie nasza

niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 4 – Ziemie południowe cz.1

Most ciągnął się w nieskończoność, po mojej prawej zachodziło słońce barwiąc niebo i wodę na czerwono. Aż wreszcie po wielu godzinach marszu, błysnęło coś przed nami. Po kolejnych kilku kilometrach, rozpoznałem w oddali żurawie portowe. Musiały tu pływać statki, z drugiej strony ciekawe jak mijały most… Wtem coś przeleciało mi nad głową, po chwili kolejne. Gryfy leciały w stronę portu, gdy obniżały lot zostawiały ślady na wodzie końcami wielkich skrzydeł. W szponach miały Warlandzkie hełmy, tarcze i miecze.
- Widziałeś?- zapytał Spart
- No, tresowane czy co?
Zanim doszliśmy do brzegu zapadł zmrok a kiedy już dzieliło nas od niego kilkaset metrów rozszalał się sztorm, lunął deszcz i zaczęło grzmieć, pioruny trzaskały jeden po drugim. To komuniści wkroczyli na most. Całe szczęście Wyrocznia miał jak zwykle rację i na pewno już się utopili…
Jeden z żurawi był bezpośrednio nad mostem i przerzucał nad nim statki. Przypuszczam że miasto czerpało z tego niezłe korzyści. Hałas z okolic portu słyszeliśmy już z daleka. Na zachodzie były plaże na wschodzie stocznia. Most kończył się drzwiami do jakiegoś budynku. Spart załomotał do drzwi- Proszę…- odezwał się cichy nosowy głos.
- dobry wieczór, w czym mogę służyć?- zapytał półkrwi elf w podeszłym wieku siedzący za biurkiem. Rzadko się widzi starego elfa to też mnie trochę zatkało. Zamknąłem za sobą drzwi odcinając się od szumu morza i deszczu. Spart już otworzył usta żeby nas wytłumaczyć, kiedy ktoś zapukał z drugiej strony i wkroczył do pomieszczenia. Również elf ale młodszy o długich blond włosach
-Gryfy dotarły pomyślnie. Nie odsyłaliśmy ich bo…- zamilkł patrząc to na mnie to na Sparta- A co wy tu robicie?
- Awril!!!- ucieszył się Spart (Awril dawniej mieszkał na zamku jako doradca króla)
- Co to za jedni?- zapytał urzędnik zwracając się do elfa
- Spokojnie, znam ich i biorę za nich odpowiedzialność- położył na biurku jakieś papiery po czym wziął nas na bok- Zaraz kończę zmianę tylko dopilnuję gryfów i się wami zajmę, poczekacie na rynku?
- No
- Tylko się nie chwalcie- ściszył głos- waszym pochodzeniem, najlepiej udawajcie że jesteście nikim i nie macie nic… tu się różne rzeczy zdarzają…
- Poradzimy sobie- zapewnił go Spart i całą trójką weszliśmy do Kirit. Na pierwszym skrzyżowaniu się rozdzieliliśmy. Awril jeszcze raz zabronił nam mówić kim jesteśmy i streścił w kilku zdaniach plan miasta. Wciąż lało, doszliśmy na rynek. Ludzie chodzili w różne strony każdy zabiegany za swoimi sprawami. Najwięcej było w pobliżu barów i burdelów czyli miejsc gdzie można zedrzeć pieniądze z marynarzy zatrzymujących się w Kirit. Ogółem miejsce nawet przyjemne gdyby nie ten deszcz. Spart oparł się jak gdyby nigdy nic o latarnię, z trudem powstrzymałem uśmiech widząc typowego starego wilka morskiego bieżącego do nas chwiejnym krokiem
- Hej mała!- zaczepił Sparta, ten odwrócił się przerażony
- Uh… urodę masz bynajmniej po tatusiu, kochana…- wybełkotał krzywiąc się, nie wytrzymałem i zaśmiałem się
- A ty co?- spojrzał na mnie gniewnie
- Nic, nie przeszkadzajcie sobie…- zachichotałem
- Leo!- wkurzył się Spart
- Głos też masz trochę jak facet… ale ja tam wybredny nie jestem…- zbliżył się do mojego brata a ten dał mu w pysk
- Czy ja ci wyglądam na dziewczynę?!
- No pod latarnią stoisz…- próbował się wytłumaczyć
- Wiesz w ogóle kim ja jestem?!- i tu niestety musiałem im przerwać, żeby się Spart nie wygadał. Potem przyszedł Awril i musieliśmy z nim iść. Nie mogłem się jednak powstrzymać, żeby nie dać Spartowi klapsa mówiąc- Chodź mała!- Awril tylko popatrzył na nas jak na wariatów.
Domy były blisko siebie oddzielone wąskimi uliczkami. Awril wynajmował jakąś małą klitkę w jednej z najciemniejszych dzielnic miasta, tak więc trzymałem się blisko mojej małej co by mnie w razie potrzeby ratowała. Zaczynało się robić coraz chłodniej. Bez większych przeszkód dotarliśmy do mieszkania. Świece były zapalone jak i ogień w kominku. Czuć było zapach pieczonego mięsa.
- Awril…?- mruknął cicho Spart zdejmując buty- A ty sam mieszkasz?
- Nie, z mamą
Szczęka mi opadła. Dołączyła do nas elfka, jak większość tej rasy stworzeń mimo wieku wyglądała góra na czterdziestkę- Awril? Przyprowadziłeś kolegów?
- Nie to są… znaczy tak! Koledzy! Mogą zostać na noc?
- Och… ale… chodź na chwilę…
- I tak wiem co powiesz! Że to ludzie i nie można im ufać ale…
- Awril!
- No dobra… Król Spartan i książę Leon z ziem północnych, zadowolona?!
- O matko jedyna! Co oni tu robią?!
- Bo ja wiem? Nawet pogadać z nimi nie zdążyłem! Nie chciałem ich narażać zresztą i tak się ich czepiali
- Dobrze, niech więc zostaną. Ale jesteś za to odpowiedzialny
- Tak, wiem… chodźcie- ruszyliśmy za nim na górę, wskazał nam jeden z pokoi- Czujcie się jak u siebie. Pogadam z nią jeszcze i zobaczę co się da zrobić. Aha i zawołam was później na kolacje- właśnie uświadomiłem sobie jak bardzo jestem głodny
U Awrila przesiedzieliśmy dwa dni, prawie nie opuszczając domu. Trzeciego dnia rano Spart się uparł i wyruszyliśmy dalej. Chociaż elf za nic nie chciał nas puścić, choć właściwie nie mówił dokładnie czemu. Z tego co nam opowiadał przez tutejsze tereny płynęła rzeka. Wszystko skupiało się wokół niej tu przy brzegu morza doprowadzano tylko do niej ścieki ale wyżej były lasy, drewno zsyłano w dół tratwami, była tam osada rybaków, a u źródeł stary gród. Kiedyś był bardzo bogaty stamtąd rzeką zsyłano do portu surowce z kopalń w górach. Nie wiadomo dlaczego nagle rzekę zasypano kamieniami i zostawiono tylko jej dopływ, gród stoi opuszczony, a kto tam się zapuszcza najczęściej nie wraca. Obniżył się poziom wody nie da się już puszczać tratw z drewnem i ogółem niedługo wszystko upadnie.
Większość ludzi w ten upalny dzień kierowała swe kroki na plażę. Sam chętnie bym popływał ale miałem jakieś złe przeczucia co do tego morza po tym jak prawdopodobnie utopili się w nim komuniści. Szliśmy drogą wzdłuż rzeki. Za miastem gdzie nie była zanieczyszczona ściekami wzdłuż brzegów porozkładali się ludzie. Dziewczyny oglądały się za Spartem, który zdjął koszulę. Co ciekawe zaczęli się za nim oglądać też faceci, w ogóle wszyscy na nas jakoś dziwnie patrzyli. Zostałem trochę z tyłu rozglądając się, kiedy spojrzałem znów na brata zrozumiałem dlaczego. Mój wzrok padł na smoka na jego łopatce, królewskie znamię, serce skoczyłem mi do gardła.
- Spartan!- podbiegłem do niego i ściszyłem głos- schowaj to!- uderzyłem go w ramię- chcesz nas wydać?!
Ten najspokojniej w świecie przerzucił koszulkę przez ramię
- Dobrze że zauważyłeś całkiem o tym zapomniałem ale nie krzycz bo zwrócisz na nas uwagę- powiedział udając że się uśmiecha
- Z drugiej strony ciekawe dlaczego tak mu zależało żebyśmy pozostali anonimowi…?
- Nie wiem…poczekaj…- pochylił się i zaczął zdejmować buty. Nic już nie mówiłem to znaczy nie chciałem mówić ale gdy zobaczyłem jego nogi obdarte do krwi nie wytrzymałem- Coś ty zrobił?
- Ehe… to jeszcze ze stepów… nie chciałem obciążać konia... nie wiem czy zauważyłeś ale Borys pod koniec był ledwo żywy dlatego Ares dał nam swoje konie
- Mogliśmy się zmieniać…
- Nie powinieneś przeciążać tej nogi…
- To ty wiedziałeś…
- Co? Że jest gorzej niż było? Wiedziałem. Ale co zrobisz jesteśmy Warlandczykami i prędzej zginiemy niż pozwolimy sobie pomóc
Odepchnąłem go na bok- przestań, ja tam jeszcze nie jestem takim stereotypowym Warlandczykiem
- Jesteś, jesteś!
Szliśmy przez prawie cały dzień, odpoczywając raz na czas. Oszczędzaliśmy jedzenie bo mieliśmy go tylko tyle ile się zmieściło w plecakach. W pewnym momencie spostrzegłem że ktoś idzie naprzeciwko nas.
- Dzień dobry!- zaczął od niechcenia Spart
- dobry…
- A gdzie tędy dojdziemy?
- Do ruin zamku. Lepiej tam nie idźcie, mówią, że jest tam smok. Podobno dlatego te rzekę zasypali, co by się ludzie siarką nie potruli
-Dobrze, dziękujemy…
Byliśmy już daleko od Kirit gdy zaczęło zmierzchać. Zrobiło mi się jakoś smutno.
- Leo widzisz tamto drzewo?
- No
- Zatrzymamy się tam?
- Możemy- ruszyliśmy w stronę drzewa
- dokąd my idziemy?- zapytałem
- No do drzewa
- Nie o to pytam idioto! Tak ogólnie. Po co idziemy na południe?- Zapytałem. Nie odpowiedział.
Był to jeden z tych wiekowych rozłożystych dębów, większych od domów. Jeden księżyc był zaćmiony drugi w pełni na bezchmurnym niebie wśród setek gwiazd.