Wyszedłem zaspany z namiotu, otrzepałem ubrania i włosy z okruchów wczorajszej kolacji. Zaswędziała mnie głowa
- Kurwa nie mówcie mi że macie wszy? – zapytałem cicho
- Ja nie mam – odparł rudy chłopiec w wieku może czternastu lat w podartej za dużej koszuli i… moich gatkach!
- Nie ładnie przywłaszczać sobie cudze rzeczy… - westchnąłem patrząc na niego
- No co było ciemno?! Oddam jutro
- Wiesz co… zostaw sobie, nie chcę ich już!
Z namiotu wytoczył się kolejny chłopak drapiąc się po głowie, miał długie włosy, szarą koszulkę, skurzaną kurtkę i dżinsy.
- Kurwa…
- Siema, a ja Jachu
- Nie o to mi chodzi!
Odszedłem od moich współlokatorów w stronę namiotu naszego szefa. Jak on mógł wstawać o świcie?! Siedział przed swoim „domem” i ostrzył miecz kawałkiem piaskowca, w dłoni trzymał też wilgotną szmatę którą go od czasu do czasu przecierał. Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się
- Hej – powiedział czule
- Hej – warknąłem – Jak się spało?
- A nawet dobrze. Bo co?
- Leon… czemu mnie nie chcesz?
- Bo chrapiesz
- Nie…! Nie ważne…
- Dasz mi buzi?
- Tak kochanie… - byłem wściekły. Ale gdy się zbliżyłem do jego zaróżowionych policzków i pocałowałem go, poczułem jak zapłonąłem rumieńcem
- Haha… kotku… chyba coś ci chodzi po głowie…
- No… bardzo chętnie…
- To wesz!
- Co?!
- Chyba faktycznie będziesz musiał spać ze mną… - zamruczał w pełni świadomy tego jak mnie torturuje. Złapał mnie za włosy i zdjął mi pasożyta – Mam nadzieję że jeszcze nie złożyła jaj…
- Musiałem w nocy złapać od nich
- Nie masz nawet ugryzień… nic ci nie będzie, najwyżej cię ogolimy na łyso
- Nie…
- Dobrze już dobrze… chciałeś coś?
- Nic, tylko… pobyć z tobą…?
- Siadaj – zerknął na ziemię obok siebie – Głodny?
- No
- To świetnie się składa bo akurat nic nie mamy! – uśmiechnął się i rzucił na moje łono ciężki miecz – więc rusz dupę i coś ukradnij. Chłopcy powinni się już zbierać…
Stanął za mną, oparł się na moich barkach i cmoknął w głowę – Powodzenia kochanie
- Czy ty powiedziałeś… ukradnij?!
- Ach… no tak, zapomniałem że ty jesteś wzorem cnót i twa moralność ci nie pozwoli… kilku ludzi idzie napaść na sąsiednią wioskę. Myślałem że pójdziesz z nimi…
Wybroniłem się
- Może faktycznie ktoś też ogarnięty powinien zostać…
Wtem podszedł do nas jakiś wysoki koleś w skórzanym pancerzu z szablą u boku – Panie Salvo!
- Czego? – zapytał twardo Leon
- Mamy dezertera – odparł rebeliant drżącym głosem. Leoś zdusił w sobie przekleństwo i zacisnął pięści
- Wysłaliście…
- Posłaliśmy od razu za nim dwóch ludzi
- Kiedy spierdolił?
- Chyba w nocy. Donieśli jego koledzy
- Świetnie! Jak go dorwiecie, chcę go mieć tu żywego, jasne?
- Tak jest!
- Coś jeszcze?
- Tak! Minister obrony narodowej i minister spraw zagranicznych chcą z panem mówić
- Powiedz im… żebyśmy spotkali się sami w neutralnym miejscu jak STG… bez żadnych goryli…
- Tak im przekażę!
Leo zbliżył się do niego a on się cofnął
- Nie bój się… nie zjem cię! – położył mu dłoń na ramieniu – Powiedz… jak moi ludzie? Jak morale?
Wzruszył ramionami – nijak, ani się im chcę walczyć ale przestraszeni niby też nie są, nie wiedzą jak się zachować…
- Dobra wracaj do pracy… dzięki
- Rozkaz!
Leo odwrócił się w moją stronę – To był chyba zły pomysł… atakować od razu stolicę… może po rozmowie z ministrami udam że się wycofuję, a uderzę z innej strony?
- Nie wiem…
- Mam kilka pomysłów… ale muszę jeszcze to dopracować, podzwonić, pozałatwiać kilka spraw… musisz trzymać ludzi przy nas. Podbudować ich
- Rozumiem…
- Zabierz ich gdzieś, pewnie też mają dosyć tej czerwonej równiny…
- Okej
- Poza tym muszą utrzymać formę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz