poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 21

Leo wziął w końcu wiadra, założył buty Andrisa i poszedł do sąsiada po wodę. Andris poszedłby za niego gdyby nie gips. Miał pękniętą kość, pobił się z kolegą w pokoju. Leo wyciągał właśnie drugie wiadro ze studni, kiedy z domu wyszedł jakiś niewyraźny Stefan.
- Dzień dobry... - mruknął
- Dobry - rzucił Leo odwracając się na chwilę od korby
- Można się napić...?
- Co kac?
- Mhm... - westchnął sąsiad opróżniając pół wiadra, Leo spuścił je jeszcze raz, napełnił też jedno dla Stefana, potem zabrał dwa swoje i poczłapał do domu. Andrisa nie było ani na progu ani przy drewnie. Leo odstawił wiadra w kuchni i na raz usłyszał jak w ich pokoju spadło coś ciężkiego
- Ani!
Drzwi były uchylone, Anastazja jeszcze spała, natomiast na podłodze leżał blady jak trup Andris, poszła mu krew z nosa, w ręce trzymał jakąś strzykawkę, obok niego leżał plecak i  kilka rzeczy które z niego wypadły
- Co się stało? - zapytał przestraszony Leo klękając przy Andrisie, odwrócił go na plecy
- Leon...? - jęknął ten
- Tak?
- Co mi dałeś...? Co paliłem?!
- Tytoń... z domieszką marihuany
- Cholera
- Co? Przecież tylko raz sobie pociągnąłeś!
Andris zaczął się histerycznie śmiać, Leo był zdezorientowany. Do pokoju zajrzał Czarek w piżamce przecierając oczy
- Tato...?
- Idź stąd słonko - Leo wygonił go zanim zdążył zauważyć krew i zamknął drzwi
- Mam ci to podać? - zapytał biorąc do ręki strzykawkę, Andris przestał się śmiać i zaczął kaszleć, miał mocno powiększone źrenice, zaczynał się pocić.
- Andris!
- W plecaku mam apteczkę - zaczął mówić a Leo od razu wysypał zawartość plecaka na podłogę znalazł coś co przypominało apteczkę i zawartość tego też wysypał na ziemię
- Masz pudełko z iksem?
- Mhm!
- Nie wezmę tabletek, zwymiotuję... musisz je pokruszyć, zmieszać z przegotowaną wodą...
- I co? Hej! Co dalej?
- Mh... Wbić mi strzykawkę...
- Z tą cieczą tak?
- Masz jakieś trzy minuty
- Zanim co?
Andris jednak nie dał rady odpowiedzieć zwinął się w odruchu wymiotnym lecz powstrzymał się. Leo zaczął gotować wodę. Nie miał pojęcia czym są owe tabletki i czy nie pogorszą stanu Andrisa ale nie miał wyboru. Leo spotykał się z czymś takim kiedy przedawkował ale nie było to możliwe po tak małej dawce czystej marihuany. Wpadł na pomysł że Andrisowi wszyto esperal ale żeby po wczorajszym piciu odczuł to dopiero teraz? A zresztą to nadal nie tłumaczyło czym jest owa substancja którą właśnie kruszył na łyżeczce. Wsypał ją do metalowego kubka z wrzątkiem który zdjął z pieca, trochę się poparzył ale niezbyt o tym myślał, przelał gorącą ciecz do strzykawki i wrócił do Andrisa. Był nieprzytomny, Leo sprawdził mu tętno i nic nie wyczuł, ponieważ jednak prawdopodobnie stracił oddech dopiero przed chwilą, Leo nie tracąc zimnej krwi zaczął go reanimować. Zdjął temblak, przesunął dłonią po klatce piersiowej i zdjął nieśmiertelnik który wyczuł pod koszulką. Położył ręce na jego mostku i wykonał 30 uciśnięć zastanawiając się czy dobrze pamięta jak to się robiło, oczywiście złamał przy okazji kilka żeber. Otarł krew z jego ust i wdmuchnął powietrze w jego płuca w nadziei że uda mu się go odratować. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać że jego ukochany Andris nie oddycha, być może jest bliski śmierci. A wszystko przez niego, przez to że lubił domieszać sobie do papierosa narkotyki i że go poczęstował... Co ty mi dałeś? Co paliłem? Kiedy już zaczął tracić nadzieję Andris odzyskał oddech co za tym idzie również krążenie, teraz Leo mógł podać mu to coś. Nie minęły jeszcze te trzy minuty? Leo ujął jego rękę i trochę się krzywiąc wbił igłę w tętnicę i wstrzyknął ową tajemniczą ciecz. Spojrzał wyczekująco na twarz Andrisa lecz ten tylko znowu przestał oddychać. Leo wzruszył ramionami i zaczął dalej go reanimować, między czasie obudziła się Anastazja i zaczęła ryczeć. Minęło jakieś dwadzieścia minut.
- Zamknij się do cholery! - wrzasnął Leo nie przerywając uciskania - Ani błagam przestań... A ty zacznij do chuja oddychać! Będziemy się tak szarpać cały dzień? Andris! Dawaj! No proszę... proszę... oddychaj - Leo zaczynał tracić siły, dwa oddechy, trzydzieści uciśnięć, dwa oddechy...
- Andris... - Leo położył głowę na jego piersi, miał dosyć, zaczął tracić nadzieję - Andris nie odchodź... - szepnął i nagle zdał sobie sprawę, że nie może tak po prostu się poddać i kontynuował ratowanie Andrisa, zauważył że mimo tego że nadal był nie przytomny, wróciły mu kolory, nie był już taki blady. I tak po jeszcze kilku oddechach nagle Andris zakrztusił się i zaczął sam oddychać. Leo usiadł z wrażenia i nie wiedział co robić
- Spokojnie teraz ze mną tak mają co tydzień - powiedział Andris słabym głosem
- Że co?!
- I tak za dużo widziałeś, opowiem ci wszystko tylko daj mi dojść do siebie...
- To przeze mnie
- Nie... zapomniałem wczoraj tabletek. Tak właściwie to ile mi podałeś?
- Jedną
- Mhm okej
Leo wstał przeczesał włosy palcami, podszedł do kołyski i wziął na ręce córkę. Andris ostrożnie podniósł się i usiadł pod ścianą. Trzymał się za głowę.
- Co oni ci zrobili? - zapytał Leo szeptem żeby nie budzić małej
- Och... Jakby...
- Mów
- Biorę udział w pewnym projekcie...
- Zrobili z ciebie królika doświadczalnego? Jak mogłeś się na to zgodzić? Nie mieli prawa cię zmusić
- Popełniłem błąd, to moja wina a że oni postanowili mnie wykorzystać to już nie twój problem
- Andris... Co niby zrobiłeś?
- Za dużo powiedziałem, jeden z kolegów mnie sprzedał i teraz cały Rawiański pentagon wie gdzie się ukrywasz
- Ja się ukrywam?
- Powiedzieli że jeśli nie będę współpracował to doniosą do Zakonu a Zakon zabije ciebie i Czarka
- Co?! Przestań! To nie możliwe, nie mają powodu
- Och... Leo nie chciałem ci tego mówić ale...
- Co?! No mów!
- Jest dwóch wybrańców
- Czemu?
- Za kilkadziesiąt lat w pierwszym świecie w Warlandii pojawią się dwie osoby, dobry i zły wybraniec, dlatego że bransoletka została rozbita. Będą ze sobą walczyć
- Chwila... chcesz powiedzieć że my...
- Nie my. Czarek i Ani
- Co?! Nie! Nie... Nie Andris, to nie prawda! Zawsze był jeden wybraniec... to... to... To nie ma sensu! Dlaczego...?
- Zakon chcę zabić Czarka już teraz żeby jedynym wybrańcem była Ani i nie musiała walczyć
- Chwila! Na świecie jest dobro i zło i jakoś od zawsze razem sobie są i mimo walki żadne nie jest silniejsze od drugiego
- Zgadzam się z tobą, zło i dobro są równe ale powiedz to Zakonowi - odparł Andris ale widząc minę Leona zaraz dodał - Nie przejmuj się coś wymyślę. Na razie musisz się przeprowadzić

sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 20

Ranek był mglisty, Leo obudził się sam, zerwał się ale usłyszał dźwięk rąbanego drewna i kiedy wyjrzał na zewnątrz uspokoił się. Otworzył okno i wychylił się przez nie. Andris zauważył go, wbił siekierę w pieniek, podszedł do Leosia otrzepując ręce i pocałował go.
- Wyspałeś się?
- Tak, czemu mnie zostawiłeś? Bałem się że wyjechałeś bez pożegnania
- Mówiłem że mam trzy dni, jutro wyjeżdżam
- Och... tu już jutro...?
Andris wrócił do roboty. Miał na nogach oficerki, reszta munduru była w szafie starannie poskładana przez Leośka wczoraj.
- A gdzie twój przyjaciel?
- Pojechał - rzucił Andris zerkając na Leośka - wstał wcześnie, dałem mu na drogę kanapki, kazał cię pozdrowić i podziękować za gościnę - powiedział nie przerywając cięcia drewna na małe klocki tak żeby zmieściły się do pieca
- Idę ci pomóc - westchnął Leo i zamknąwszy okno przebrał się i wyszedł przed dom.
- Po wodę byłeś?
- Jeny, jeszcze ci tej studni nie wykopali? - zdziwił się Andris
- A czym im miałem zapłacić?!
- Dobra... zaraz skoczę...
- Ja pójdę, miej oko na Czarusia i Anię
- Co ty boso chodzisz?
- Sprzedałem buty...
- Rany...
- No co...?
- Po śniegu też masz zamiar tak chodzić?
- Coś musimy jeść! Jak nas zostawiłeś to się nie dziw!
- Ja was zostawiłem...? Znowu zaczynasz? To ty ustaliłeś takie prawo
- Ja?! To ten nowy!
- Trzeba było to lepiej przemyśleć
- Ty mnie namawiałeś żebym zrezygnował! Dla ciebie się spieszyłem! Lipiec i lipiec!
Andris wbił siekierę w pieniek
- Kurwa! Trzy miesiące po mnie krzyczą! Dzień w dzień od rana do wieczora! Przyjeżdżam do domu na... na praktycznie jeden dzień bo dwa to podróż... I się zaczyna... jeszcze jakby to była moja wina! Mam cię dość! Idę do baru, może jeszcze znajdę kolegów, muszę odpocząć a nie jeszcze wysłuchiwać twoich pretensji o wszystko! - mówił, wszedł do środka i zaczął się pakować
- Andris - zadrwił Leo stojąc nad nim z założonymi rękami - błagam cię, nie zachowuj się jak idiota... myślisz że mnie weźmiesz na litość...?
- Nie - odparł Andris spokojniej - Mam zamiar się zabawić, inaczej to sobie wyobrażałem, myślałem że mnie zrozumiesz, że może pocieszysz ale ty jak zwykle myślisz tylko o sobie. Czego ja się zresztą po tobie spodziewałem...
- Andris... Ty tak na serio?
Andris zarzucił na ramię plecak, pochylił się nad kołyską i pocałował śpiącą córkę - Tak, ja tak na serio - spojrzał na Leona, ten stał niedowierzając
- Andris... - szepnął, zbierało mu się na płacz
- Nie rób scen! Żałuję że się tu w ogóle pokazałem, mogłem się nie przyznawać że mam przepustkę i zostać z chłopakami
Leo rzucił się mu na szyję - Andris, nie zostawiaj mnie! Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłem
- Wiem, bo czułem to samo, ale czasem mam wrażenie że przez ciebie więcej płaczę niż...
- Przestań! To wszystko... ja jestem nerwowy, ja tak nie umiem...
- Puść mnie
- Nie!
- Mam ci coś zrobić?
- Możesz mnie zabić! Ja cię nie puszczę
Andris westchnął ciężko i opuścił bezradnie ręce, Leo wtulił się w niego jeszcze mocniej
- Jesteś okropny Leo
- Ja... ja...
- Co?
- Kocham cię!
- Mhm...
Leo odsunął się od niego i spojrzał mu w oczy, Andris jednak unikał jego wzroku. Czekał tylko na słowa "No dobra już idź jak masz takie fochy odstawiać" jednak Leo uderzył w czuły punkt
- Jesteś głodny?
- Mh... No...
Leo uśmiechnął się przebiegle
- Chyba zjem na mieście...
- Zrobię rosół
- Hm... Hm... Ym... Eh... No dobra wygrałeś!!
- Zostajesz?
- Tak
- A kochasz mnie?
- Mówiłem ci już
- Kochasz czy nie?
- Oj kocham, kocham... co się tak czepiasz?
- Odłóż ten plecak i odepnij nóż od paska
Andris zrobił o co go prosił Leo, zdjął też kurtkę i buty. Usiedli na schodach przed domem. Leo zapalił papierosa.
- Myślałem że rzuciłeś
- Ja też - odparł Leo
- Skąd masz?
- Stefan mi dał, powiedział że córka zostawiła a u nich nikt nie pali
- Daj macha...
Leo podał mu papierosa ten zaciągnął się i zaczął kaszleć
- Andris?
- No?
- Ja nie chciałem
- No dobrze, po prostu wiesz, strasznie się po nas dowódcy wyżywają i już nie mogę tego słuchać
- A ja mam takiego doła że...
- No i jak zwykle każdy gada o sobie
- No wiem - westchnął Leo, po jego policzkach płynęły łzy, Andris o tym wiedział ale nie miał już siły go pocieszać kiedy sam miał ochotę się rozpłakać. W końcu jednak wyjął z ręki chłopaka papierosa, rzucił na mokrą trawę, objął Leośka mocno i łamiącym się głosem powiedział - Jak wrócę to pojedziemy w te twoje góry... I jeszcze na święta pewnie nas wypuszczą... przyniosę ci choinkę na ramieniu, to już za dwa miesiące... a potem w kwietniu albo maju na pewno będzie po tej całej wojnie...

Rozdział 19

Okazało się że jednak chłopak w barze miał rację i w przyszłym tygodniu kiedy Leo szczotkował przed domem osiołka na zabłoconej drodze z kałużami co kawałek zauważył grupkę żołnierzy. Jeden z nich wyrwał się do przodu koledzy zaczęli go szarpać ten opierał się ale w końcu odwrócił się do nich a oni wręczyli mu kilka ciemnoczerwonych róż. Wziął je w prawą rękę, lewą miał na temblaku. Potem został kopnięty poniżej pleców i pobiegł już bez protestów towarzyszy. Leo upuścił zgrzebło i stał nieruchomo patrząc na to co się dzieje. Andris wrócił. Wbiegł na podwórko i trochę zwolnił trochę zdyszany przytruchtał do Leośka i klęknął przed nim na jedno kolano, wyciągnął przed niego kwiaty
- Masz... - uśmiechnął się - Nie płacz mi więcej, weź te róże, mam coś jeszcze...
Leo przyjął kwiaty i powąchał, Andris tymczasem rozpiął mundur i wyjął coś z wewnętrznej kieszeni. Wstał i ujął rękę Leona. Włożył w nią jakieś nasionka, zacisnął w pięść i pocałował.
- Włożymy je zaraz do wody na trzy dni, jak wyjadę, bo jestem tu tylko na przepustce, to je posadzisz a zanim wyrosną będę w domu
- Na ile?
- Na zawsze. Skończę służbę, chyba że mi się spodoba i pójdę na zawodowego...
- Andris! Nawet o tym nie myśl!
- Żartowałem...
Leo przytulił się do niego i nie puścił dopóki nie usłyszał śmiechów jego kolegów którzy przyszli pod dom
- Co Andris? Pokaż tego swojego! I dzieci!
- To jest Leo - powiedział Andris obejmując męża ramieniem, ten uśmiechnął się niezręcznie - A dzieciaki... pewnie w domu? - spojrzał pytająco na Leo
- Ani!!! Czarek!
Na zewnątrz wyszła dwójka, Ani między czasie nauczyła się chodzić i trzymając się brata dreptała za nim. Andris wziął oboje na ręce, Czarek popłakał się i przytulił do ojca a Anastazja patrzyła na niego uhahana. Andris podszedł do kolegów a ci zaczęli zagadywać i zaczepiać dzieciaki.
- Panowie, głodnych was przecież nie puszczę - zagaił Leo widząc że niektórzy potupują nogami i pocierają zmarznięte dłonie. Pieniędzy co prawda ledwo starczało na opał i jedzenie ale jak się okazało Andris przyniósł prawie połowę żołdu który odkładał, wypłatę i dodatkowe pieniądze za pracę po godzinach. Leon dał im wszystko co miał, byle by tylko każdy coś przegryzł. Siedzieli na klockach drewna bo niektórym brakło krzeseł ale dla każdego znalazło się miejsce przy stole, trochę chleba, piwa i mięsa też starczyło dla każdego ale mało. W wolnej chwili Leo wrzucił nasionka na talerzyk z wodą. W domu było ciepło a po pierwszej kolejce okazało się że jeden z piątki wojskowych ma gitarę i zaraz piosenki tak rozgrzały atmosferę że nikt nie zwracał uwagi na deszcz i wiatr za oknami. Leo siedział na kolanach Andrisa i z trudem powstrzymywał łzy szczęścia. Szybko podłapał słowa i zaczął śpiewać z resztą żołnierzy o rubieżach i demonach których zwłoki tworzą mur na froncie bo dzielni chłopcy nie ustępują kolejnym hordom. Czarek siedział na kolanie dużego łysego faceta który zabawiał go tym jak chował kciuk za ręką i udawał że go sobie urywa albo przekazuje oderwany palec z jednej ręki do drugiej. Anastazja za to zasnęła na rękach wysokiego i szczupłego szatyna o szczerym uśmiechu i wesołych oczach. Jakby po zapachu (alkoholu zapewne) niedługo po zmierzchu zjawił się Stefan. Leo trochę się wkurzył ale tego nie okazywał a kiedy zobaczył że sąsiad ma w ręku flaszkę samogonu a w drugiej słoik ogórków jego frustracja do reszty odeszła. Zabawa zaczęła się dopiero kiedy dzieci poszły spać, Andris poświęcił im trochę uwagi, utulił do snu a kiedy wrócił do gości zastał ich pijących wódkę ze szklanek. Leo odmawiał jak tylko mógł, wiedział że ma słabą głowę i w ogóle w mafii zaszczepiono mu wstręt do alkoholu. Wypił tylko kiedy pili jego zdrowie a pili je na pierwszym miejscu, potem za Rawil i za rękę Andrisa, toasty za Czarka, Ani, każdego z kolejnych żołnierzy obecnych, każdego których wśród nich nie było i za jeszcze wiele innych rzeczy opuścił żarliwie błagając o wybaczenie i zapewniając że wszystkie te intencje są dla niego święte ale jeśli chcą żeby dalej ich gościł stojąc na własnych nogach niech mu odpuszczą. Około dziewiętnastej wybrali się po zakupy, mieli zdobyć, wódkę, czipsy, wódkę, kawę i jeszcze więcej wódki. Wyszli Greg, Andris, Leo i Stefan. Noc była ciemna i zimna, Leo i Andris zostawali z tyłu i trzymając się za ręce gadali. Deszcz jeszcze trochę siępił, było chłodno ale to dobrze bo niesiony alkohol się ostudzi.
- Mój śliczny, tak za tobą tęskniłem... - mówił lekko już podpity Andris - Pierwszego dnia nawet zasnąć nie mogłem ale potem byłem zbyt wykończony i spałem ze zmęczenia...
- Ja ci tyle powiem... hep! Jak żeś pojechał to nie wiedziałem że będzie aż tak źle... ale nie wiem... w sumie, to nie wiem...
- Słuchaj... wiesz co? - Andris objął go ramieniem
- No... co?
- Ja to cię tak kocham... że normalnie nie wiem... ty jesteś mój! Taki mój kochany chłopak, widzisz jak się mną zajmujesz... i przytulisz i jeść dasz i w ogóle... taki jesteś kochany, fajny facet jesteś, równy...
Leo uśmiechnął się krzywo, Andris ewidentnie przesadził z alkoholem. W mieście kupili kilka flaszek i trzy paczki czipsów, kawy nie było. Jak wrócili pili dalej. Opowiadali że na kresach nic się nie dzieje że po służbie przygotowawczej gdzieś przy wschodniej granicy Poręb, siedzieli tylko gdzieś w Zadach na posterunku i czekali na ataki ale nic się nie dzieje. W pewnym momencie ten z gitarą zdaje się Franek zaintonował jakąś piosenkę a wszyscy jakoś ucichli, kończąc ostatnie zdanie ściszali głosy żeby wsłuchać się w jego śpiew, nikt nie znał słów to i do niego nie dołączyli
- Śmiertelne gwiazdy, lubo raczej oczy... mój niepokoju, i we dnie i w nocy. Łaskę swą połóż, łaskę swą połóż, na me złe posługi. Serce katujesz, serce katujesz, a już przez czas długi... I przez sen jaśnie, zgoła pokazujesz, że mojej śmierci gwałtem afektujesz... - zamilkł na chwilę - dalej nie pamiętam - przyznał
- Skąd to znasz? - spytał Andris - To jest z szesnastego czy siedemnastego wieku, ze Starej Ziemi...
- A bo to tylko jedna duszyczka taka stara? - spojrzał Andrisowi głęboko w oczy dając mu do zrozumienia że on też pochodzi z tych czasów
- Jeszcze coś znasz?
Ten zaczął grać - Wierzcie rycerze, na nic pancerze, na nic się tarcze zdały. Przez stal, żelazo w serce się wrażą Kupida ostre strzały... Lecz gdy bawęża, hardego męża, przed grotem nie osłoni, mała białogłowa jakże się schowa i gdzie się biedna schroni...?
- Nieźle...
- A ty co znasz? - zapytał Franek nie przerywając brzdękania na strunach
- A po rusku umiesz? Była taka piosenka "Jestem żołnierzem"...
Franek zaczął grać a Andris zaskoczony że ktoś to pamięta po kilku chwilach włączył się i cicho zamruczał
- Ja soldat, niedonoszonyj rybionak wajny, Ja soldat, mama zaleczyt maje rany, Ja soldat, soldat zapytaj bogam strany, Ja gieroj... skażytje mnie kakowa ramana... - potem razem zaczęli wyć
- Ohh... Ooooo... I'am a soldier, I'am a soldier, I'am soldier! I'am soldier.. sol-dier Ohooo...
I tą piosenkę powtórzyli kilka razy, ich głosy brzmiały wyjątkowo, zwłaszcza razem. Towarzystwo było bardzo dobrane, bawili się razem świetnie. Leon był blisko Andrisa sępił od niego uściski i pocałunki, tego jednego wieczora uśmiechał się częściej niż przez całe te trzy miesiące razem wzięte. Późno w nocy żołnierze poszli dalej, chcieli jeszcze się zabawić a brakło wódki. Poszli do baru wraz ze Stefanem. W domu został tylko Franek z gitarą. Cicho coś sobie brzdąkał. Andris miał na kolanach Leosia, obejmował go i zdaje się przysypiał wtulony w jego klatkę piersiową. Leo pogłaskał go, po czym odwrócił się do gościa
- Pościelę panu u dzieciaków, mam tam wolne łóżko dla córki, tylko jej kołyskę trzeba by przenieść, jakby zaczęła płakać żeby pana nie obudziła...
- Nie trzeba... ja się mogę przespać gdzieś w kącie
- Ale co pan! Chcę się pan już położyć? Zaraz panu przyniosę wody...  - Leo zerwał się na nogi zanim Franek to zrobił
- Ja sam...
- Tam jest wiadro, może się pan umyć ale nie radzę tego pić... do picia jest tam w kuchni...
- Aha...
- Ja idę panu pościelić...
- Dziękuję...
- A ty kamracie chodź - rozczochrał Andrisowi ścięte krótko włosy. Andris starał się współpracować i z trudem dowlekli się do łóżka.
- Zaraz wrócę miśku, dobrze?
Leo pościelił łóżko dla Franka, razem przesunęli kołyskę Anastazji do pokoju chłopaków, ta spała jak zabita, Czarek się obudził ale Leo go uspokoił i mały też szybko zasnął. Zostawił Frankowi koszulkę i spodenki Andrisa do spania, życzył dobrej nocy i powiedział żeby w razie czego nie wahał się go budzić gdyby czegoś potrzebował. Potem posprzątał trochę na stole i tak jak obiecał wrócił do Andrisa. Ten pozbył się już górnej połowy ubrania i walczył ze spodniami. Leo bez słowa podszedł i zaczął się do niego tulić.

Rozdział 18

Leon miał doła. Nie wiedział co się dzieje z Andrisem a wszyscy dookoła mówili że nie ma szans żeby jeszcze był żywy. Nie miał czasu się nad sobą użalać pracował teraz za dwóch nie miał nikogo do pomocy. Zawsze jeden miał oko na dzieci drugi coś robił, pomagali sobie i każda robota szła im dużo szybciej, pomijając już fakt że nawet w najgorszym upale w polu w swoim towarzystwie czuli się lepiej. Teraz został sam z najczarniejszymi myślami.  Po tygodniu stwierdził że nie da się tak żyć, przestał o tym myśleć, zaczął pisać. Kiedy przelewał swoją tęsknotę na papier było mu jakoś lżej na sercu. Wydawało się to bezsensowne ale działało. Wrzesień był ciepły, na szczęście. Sprzedał zboże ale nie zarobił dużo. Dojrzały jabłka na drzewie które odżyło odkąd Leo zaczął pod nim przesiadywać. Często siadał tam wieczorami z Czarkiem i Anastazją i nucił im piosenki tak stare, że nikt inny ich już nie pamiętał, a śpiewał mu je Andris, który pamiętał je z poprzedniego życia gdy był wikingiem i sporo jeździł po świecie. Żałował że nie ma gitary albo chociaż lutni. Kiedyś dawno umiał nawet grać na skrzypcach, ale to było jeszcze kiedy był w mafii. Leo w sumie umiał ładnie śpiewać, aczkolwiek nie przepadał za publicznymi występami, mógł śpiewać dla Andrisa, ale jeśli chodzi o większą publiczność to nie.
Po miesiącu sąsiedzi stwierdzili ze Leo zaczął świrować. Właściwie to wszystko było normalnie... czasem tylko potrafił wyjść w środku nocy na środek drogi i tak stać, pewnego razu zauważony przez Stefana i zapytany przezeń co robi odparł że patrzy czy może rezerwa nie wraca. Kiedy położył swoich podopiecznych spać potrafił pół nocy przesiedzieć sam pod jabłonką, cicho sobie coś nucić i kiwać się w przód i w tył. Przestał w ogóle wychodzić bez potrzeby poza swoją działkę. Tak jak kiedyś czasami podrzucał dzieciaki Krzysi i chadzał do baru czy na skraj lasu na spacer tak teraz nawet zakupy niekiedy zlecał komuś kto akurat wychodził w stronę miasta. Tłumaczył że musi teraz wszystko ogarnąć sam ale wszyscy wiedzieli że to przez odejście Andrisa. Często chodził w jego bluzach. Ale nie cały czas, najczęściej ubierał je kiedy było mu smutno, zapinał się pod szyję, zakładał kaptur, naciągał rękawy na nadgarstki i siadał w kącie. W ogóle traktował rzeczy Andrisa jak jakieś relikwie.
Najgorszy był początek października, nie dość że zaczęła być wstrętna pogoda to przyjechało do miasta kilkudziesięciu chłopców w mundurach. Mała społeczność zaraz rozniosła o nich wieść absolutnie wszędzie. Leo pobiegł do baru jak na złamanie karku i zastał samych obcych. Przełamał się nawet i zapytał czy kojarzą blondyna imieniem Andris lecz żaden takiego nie znał. Jeden tylko go zrozumiał i poklepał po ramieniu mówiąc że nie wszyscy dostali przepustki i być może zjawi się w przyszłym tygodniu. Leo jednak stracił do reszty nadzieję a jego największym problemem było to że musiał zajmować się dziećmi i nie mógł się powiesić na ukochanej jabłonce. Były to jednak tylko myśli i zdawał sobie sprawę że nawet bez dzieci pewnie brakłoby mu odwagi żeby się tak po prostu zabić. Czuł jakąś pustkę, nie mógł spać ani jeść. Sam nie wiedział co się z nim dzieje, nie sądził że aż tak bardzo zżył się z tym niebieskookim berserkerem że nie da sobie bez niego rady. Odkąd Andris powiedział że wyjeżdża wiedział że będzie tęsknił ale nie sądził że będzie aż tak beznadziejnie.

Rozdział 17

Andris przypomniał sobie o czymś co ukrywał od jakiegoś czasu. Jutro 30 lipca upływał mu termin zgłoszenia się do WKU. Bardzo się tym przejął ale nie mogło mu to przejść przez gardło, co miał powiedzieć? Leo, jutro wyjeżdżam, dostałem wezwanie do wojska? Dopiero nocą, zdał sobie sprawę że ostatni raz leży obok ukochanego, wziął go w ramiona i wyznał że musi coś powiedzieć
- To coś poważnego? - jęknął Leo
- Tak - odparł szeptem Andris - Dostałem wezwanie do wojska - powiedział szybko żeby się nie rozmyślić - jutro wyjeżdżam... rano...
Leo wyrwał mu się, spojrzał na niego zdziwiony - Co?
- Jutro biorą mnie do wojska - powtórzył spokojnie ale drżącym głosem
- Co...? Ale... - Do Leośka zaczęło dochodzić to co właśnie powiedział Andris ale wciąż nie mógł uwierzyć - Zostawiasz mnie tu samego...?
- Leon... - Andris przytulił oszołomionego chłopaka - Ja tego wcale nie chcę, powinienem ci wcześniej powiedzieć...
Leon wyrwał się po raz drugi i uderzył Andrisa w twarz, nie jakoś mocno ale tak żeby sobie zapamiętał
- Ty świnio! Jak możesz?! Od jak dawna wiedziałeś?
- Dwa tygodnie - rzekł Andris
- Ty... ty... - próbował się wysłowić ale zaczął płakać, odwrócił się tyłem do Andrisa i ukrył twarz w dłoniach
- Leoś, nie płacz... serce ty moje... wybacz mi... też mógłbym teraz płakać ale bądźmy poważni...
- Andriś... - Leo odwrócił się do męża i objął go - Dlaczego mi nic nie mówiłeś? - zapytał próbując się opanować - Dlaczego? Będziesz chociaż tęsknił?
Andris westchnął ciężko - Będę - zamruczał i wtulił się w ramię Leośka - nie wiem jak ja tam bez ciebie wytrzymam...
- Pojadę z tobą!
- Przestań... nie gadaj głupot, zostaniesz z dziećmi, nie wiadomo czy nie trzeba będzie bronić domu. Pamiętasz te gwiazdy? To były rakiety... to Vajetnam i Irakta, wyspy demonów atakują. Front jest tuż tuż na południu... będę blisko ciebie, może mi będą dawać przepustki
- Dlaczego mi mówisz dopiero teraz...? Kiedy wiedziałeś? Dwa tygodnie temu...? Gdybyś mi powiedział to bym się tak nie zachowywał... W ogóle nie powinienem się tak zachowywać... Powinienem cię teraz wesprzeć - powiedział ocierając łzy
- To nic... już nic nie ma znaczenia...
- Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? - zapytał Leo z czułością
Andris spojrzał na niego, Leo odgarnął włosy spadające mu na czoło i spróbował się uśmiechnąć ale jakoś nie mógł
- Daj mi tą ostatnią noc - powiedział cicho Andris, a Leo skinął głową. Andris zaczął go całować, próbował się nacieszyć mężem ostatni raz ale ciężko było się cieszyć kiedy wiedział że widzi go ostatni raz. A już tym bardziej kiedy kochanek cały czas cicho płakał. Skończyło się na tym że się poprzytulali i razem ryczeli. Rano Andris żeby oszczędzić Leośkowi przykrości wymknął się bez pożegnania, pocałował go tylko. Leo to poczuł ale nie do końca się obudził i kiedy Andris odszedł zasnął szybko z powrotem. Obudził go jak zawsze płacz Anastazji. Odruchowo przewrócił się na bok żeby przyulić się do Andrisa i przekonać go że to jego kolej zmieniania jej pieluchy ale niczego nie znalazł, spojrzał na puste miejsce obok siebie i rozpłakał się. Po chwili zdał sobie sprawę że tylko łka, musiał być cholernie odwodniony skoro nawet nie leciały mu łzy. Faktycznie stracił trochę krwi a wczoraj pół nocy płakał. Jednak gdy pomyślał o jedzeniu czy piciu zrobiło mu się niedobrze. Poszedł do pokoju dzieci, Czarek stał przy kołysce i huśtał lekko siostrę.
- Tata? - zdziwił się widząc Leośka - A dzie uś? - Czasami Leo mówił na Andrisa w obecności dzieciaków "tatuś" a że Czarek nie umiał tego powtórzyć Andris został usiem. Leośkowi znowu zebrało się na płacz ale wziął się w garść i cicho powiedział - Andris pojechał na wojnę
- A kiedy wlóci? - drążył temat jego syn
- Nie wiem...
- Czemu jesteś taki smutny...? - zapytał przytulając się do nogi ojca. Leo klęknął przed nim i przytulił go.
- Psecież ze mną też się mozes bawić - powiedział chłopiec głaszcząc ojca po głowie
- Wiem Czaruś... jakoś sobie poradzimy
- A dlacego uś pojechał na wojne?
- Bo inaczej dostalibyśmy karę i nie mielibyśmy pieniędzy
- A dlacego? Psecież kazdy może lobić co chce, nie można komuś kazywać wyjeżdżać jak on kogoś kocha i chcę z nim mieszkać i musi placować na polu, to nie można mu kazać to zostawić i pojechać...
- Tak ale niektórzy ludzie to potwory
- Ja się nie boje potfolów! Ja ich... zabiję - dodał nagle zmienionym głosem
- Eee... Czaruś... kochanie... nie wolno nikogo zabijać, dobrze? - uspokoił go Leo, przypominając sobie ze zgrozą że jego syn został spłodzony z tej złej części bransoletki
- Dobze... - odparł potulnie Czarek
O tym że Andrisa wzięli do wojska wiedziała cała okolica w ciągu kilku dni. Nikt jednak nie przejął się losem Andrisa ani Leośka, martwiono się bardziej o to że skoro biorą do wojska pedałów to pewnie niedługo Burtki będą w czarnej strefie...

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Rozdział 16

Przyspieszył. Kiedy dopadł do nich miał wrażenie że zaraz wypluje płuca. Kiedy się już wykaszlał nie patrząc nawet co się dzieje włączył się do bójki w obronie ofiary. Oberwał mocno ale jako berserker nie odczuwał strachu a to czyniło go niepokonanym. Po chwili bezsensownej szarpaniny i wymiany ciosów na ślepo odpuścili. Andris stał w deszczu na drżących nogach, nad ciałem ich ofiary, z nosa leciała mu krew, wciąż trzymał gardę. Oni coś mówili ale przed chwilą dość mocno dostał w potylicę i nie wszystko do niego docierało. Odeszli. Machnęli ręką i odeszli. Nie czuł się spełniony. Wiedział że odeszli tylko dlatego że uznali że już wystarczająco pobili jednego i nie ma sensu robić kolejnej zadymy. Ten drugi leżał twarzą do ziemi, ręce trzymał na karku a nogi podkulone pod siebie. Andris nie był pewien ale to musiał być Leon.
- Jak jesteś taki silny to teraz wstawaj i udowodnij - mruknął Andris opuszczając ręce. Zaczął się podnosić, lewa ręka zadrżała mu kiedy się podpierał ale mimo wszystko po dłuższej chwili był na kolanach ciężko dysząc, Andris chwiał się na nogach, patrzył na niego z drwiącym uśmiechem. Leo spojrzał mu w twarz, świeża krew spłynęła mu po brodzie kiedy przygryzł wargę i otworzył zaschniętą ranę, miał podbite oko, siniaka na policzku i prawdopodobnie złamany nos. Widać było że z trudem oddycha, patrzył na Andrisa z nadzieją że ten pomoże mu dojść do domu, ten jednak nie zamierzał mu pomagać ani go pocieszać. Jednak jak często widać zamiary Andrisa bywają czasami tylko zamiarami a wszystko przez to że łatwo ulega urokowi osobistemu Leośka. Tym razem jednak stał niewzruszony patrząc jak chłopak podnosi się z ziemi. Obaj spojrzeli na siebie. Leo z nienawiścią ale nie tyle do Andrisa co do samego siebie i tego jak się upokorzył. Andris z jednej strony wyglądał na smutnego, z drugiej zaś nie mógł powstrzymać drwiny.
- Stawaj - rzucił Leo i splunął krwią
- Z tobą? Teraz?
- Stawaj - powtórzył uparcie Leo
- Nie
- Stawaj albo nigdy już nie odzyskasz przede mną honoru
- Honor bym stracił właśnie teraz gdybym stanął z tobą do walki
Leo przestąpił z nogi na nogę, potrząsnął głową próbując odzyskać sprawność błędników i rzucił się na Andrisa, wtórowało mu uderzenie pioruna w pobliskie pole. Zamierzył się sierpem lecz Andris strącił jego rękę
- Nie stanę! - krzyknął cofając się - Bijesz bezbronnego!
- Stawaj więc i nie rób ze mnie zbrodniarza
- O co się bijesz?
- O dobre imię
Andris chciał zaprotestować ale zrozumiał że Leon istotnie żeby odzyskać wartość w jego oczach musiałby potwierdzić iż jest od niego silniejszy. Pierwszą myślą było dać mu wygrać, lecz gdyby Leo się zorientował nigdy by mu nie wybaczył nawet jeśli chodzi o jego zdrowie czy może życie...
- Stawaj - ryknął rozpaczliwie Leo słaniając się na nogach. Łez na jego policzkach nie szło rozróżnić od kropel deszczu. Mokre włosy opadały na jego czoło, krew pozostała tylko tam gdzie wsiąknęła w koszulę, z twarzy zmył ją deszcz. Siniaki też jakoś blakły na płonącej rumieńcem twarzy. Oczy zaś zdawały się być bardziej śmiercionośne niż błyskawice tnące niebo dookoła. Andris z koleji był blady, oddychał przez usta, teraz dopiero zaczął odczuwać jak ciężko mu się oddycha. Wiedział że mógłby pokonać Leośka jednak nie był pewien czy da radę przemóc się psychicznie. Kiedy jednak ten kolejny raz poszedł na niego położył go jednym ciosem w skroń. Wcale nie tam celował ani nie tego chciał ale jakoś odruchowo zaatakował w obronie własnej. Leo od razu zaczął wstawać. Andris cofnął się robiąc mu miejsce.
- Jeśli przegrasz z honorem to... - zaczął Andris lecz Leo wydał z siebie coś jakby ryk
- Jeszcze nie przegrałem!!! - warknął wściekle i zaczął z jeszcze większym uporem próbować stanąć na nogi. Andris nie miał serca drugi raz go uderzyć i ani się spostrzegł a mniejszy przeciwnik znalazł się tuż przy nim, Andris miał większy zasięg powinien był trzymać Leona na odległość, nagle zdał sobie sprawę ze swojego błędu, pozwolił mu do siebie dosięgnąć. Leo mimo wycieńczenia okazał się na tyle przytomny że od razu mocno wczepił się w Andrisa żeby nie stracić bliskiego kontaktu dzięki któremu miał szanse wygrać. Ogłuszył przeciwnika lewym prostym w nos, władował mu kilka haków w brzuch prawą silniejszą ręką trzymając go lewą za kark, chwycił go za barki obiema rękami i zaczął go kopać, w końcu Andris osunął się ledwo żywy na ziemię a Leo tracąc w nim podparcie upadł zaraz potem u jego boku.
- Ja się nie chciałem z tobą mierzyć - sapnął Andris widząc przed sobą chłopaka, miał gdzieś deszcz i burzę zresztą choćby chciał nie miał sił się podnieść, leżał na boku a przed nim leżał na wznak Leon krztusząc się własną krwią - Nie jesteś moim rywalem tylko kochankiem - ciągnął dalej głaszcząc go po policzku
Leo spojrzał nań i lekko się uśmiechnął
- Chciałeś odzyskać w moich oczach więc... masz co chciałeś, jesteś silniejszy
Leo skrzywił się, przewrócił na bok i wtulił w pierś Andrisa - Nie, nie jestem - mruknął cicho i ze skruchą
Tej nocy spali jak zabici. Następnego dnia zajęli się pracą, byli trochę poobijani ale odpoczęli i opatrzyli rany. Byli tylko trochę bardziej milczący, trochę zgaszeni.

niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 15

Następnego dnia kiedy Stefan i Zośka przyszli pomóc w koszeniu zboża tylko Andris i Leon wiedzieli co znaczą uśmiechy które między sobą wymieniali. Andris nad sobą panował za to Leo ilekroć spojrzał na twarz chłopaka przypominał sobie noc i wybuchał niepohamowanym chichotem. Było gorąco. A studni nie było. Najbliższa była u pana Stefana, tam codziennie rano Andris ganiał i przynosił dwa wiadra, tyle musiało im starczyć na cały dzień. Dziś miał przyjść geodeta z wahadełkiem i wyznaczyć miejsce gdzie wykopią studnię. Chodzi oczywiście o wodę pitną bo do innych celów używali tej z rzeki. Leon i Czarek dostali od niej jakieś uczulenie, Czarek miał zaczerwienioną skórę a Leośkowi zaczęły ropnieć otwarte rany których jeszcze nie doleczył od zeszłego roku. Do tego jeszcze skończyły się pampersy dla Anastazji i teraz teraz musieli używać tych szmacianych, które się po prostu pierze. Rzeka była wartka i zimna, a do tego nie do końca czysta. Dlatego Andris spieszył się z kopaniem studni, Leo twierdził że nie potrzebnie.
A w polu sporo się śpiewało, czasem każdy nucił coś pod nosem, czasem znaleźli coś co znał każdy i śpiewali razem, najczęściej jednak Zośka i Stefan darli się na całe gardło. Dzieci przez ten czas były pod opieką młodszej córki Stefana. Starsza zgadała się z Sebastianem i wyjechała za nim do miasta.
Andris chodził bez koszuli a potem narzekał że go słońce spaliło. Dawno nie obcinane włosy sięgały mu już prawie do ramion a grzywka spadała na oczy. Szczecina którą miał na brodzie teraz zgęstniała i Andris został nazwany kozą co się przyjęło i stało jego pseudonimem.
Leo jakoś nigdy nie miał zarostu, nie zmienił się w ogóle, nabrał tylko trochę rumieńców, lekko się opalił podrosły mu włosy, no i wreszcie trochę przytył. Na ogorzałej od słońca twarzy blizna stała się bardziej widoczna, budziła wiele pytań, powodowała dyskusje a najczęściej przez nią brano Leośka za awanturnika który pewnie jest skory do bitki.
Zwykli ludzie nie zwracali uwagi na to że do Burtek wprowadzili się dwaj nowi faceci. Dzięki pani Zośce, wszystkie plotkary wiedziały już że chłopcy są parą, obgadywano ich ochoczo bo temat był świeży i dawniej nic podobnego nie słyszano to też wszyscy chcieli się wypowiedzieć. Oczywiście większość opinii była negatywnych, że zboczeńcy, że pederaści i w ogóle jak tak można? Chłopcy specjalnie się tym nie przejmowali, byli życzliwi wobec innych a ludzie po czasie przestali wierzyć plotkom i zaczęli odpłacać się im tym samym. Pewnego dnia Andris na mieście usłyszał młodych chłopców
- Wpierdolimy temu małemu, cwel jebany... jak można... z innym facetem... i to jeszcze w dupę...?
Najpierw miał odpuścić ale stwierdził że ich słowa mogą przejść kiedyś w czyn jeśli nikt ich nie upomni a to raczej mało prawdopodobne. Było ich czterech.
- Panowie... - zaczął niepewnie - O kim mówicie, jeśli można się wtrącić?
- Nie można - zawył jeden
- O tych nowych co się wprowadzili! - warknął inny
- Tak? Słyszałem że ten brunet był królem - mruknął Andris
- No był, Leon, pedał pierdolony
- Skąd wiecie że pedał?
- Mieszka z facetem - odparł jeden z chłopców
- A ty kim mieszkasz? - ciągnął dalej Andris
- A co cię to gówno obchodzi?!
- No z kim?
- Z ojcem!
- I śpisz z nim?
- Nie! Co ty kurwa?! No może masz rację, ale to czemu wszyscy mówią że jest pedałem?!
- A to coś złego?
- Tak!
- Dlaczego...?
- A chcesz w ryja?!
Tak skończyli rozmowę i rozeszli się w swoje strony. Kiedy wrócił do domu i opowiedział całość Leośkowi początkowa różnica poglądów na temat tego co powinien lub czego nie powinien mówić szybko przerodziła się w kłótnię. W końcu Leo obrażony tym że Andris traktował go jak dziecko wyszedł nie mówiąc nawet dokąd idzie.
- Myślałem że wreszcie dojrzałeś, ale widzę że nadal masz te swoje humory - rzucił mu na odchodne Andris
- Musisz mieć ostatnie słowo, co?!
- Stary... nie wiem czy mam iść za tobą czy zostać z dziećmi, na was wszystkich bardzo mi zależy. Nie rób mi tak, ja się nie chcę z tobą kłócić... Przepraszam cię, dobra? Wracaj
- Bo co?! Sam sobie nie poradzę?!
- Nie... znaczy, nie zgadzam się z tobą. Poradzisz sobie ale...
- Jestem taki sam jak ty! Albo nawet silniejszy! Przestań się nade mną litować, nawet nie wiesz jak mnie to wkurza, nie jestem dziewczyną!
- Wiem że nie jesteś dziewczyną, ale nie obrażaj dziewczyn, Eliot na przykład biję się na równi ze mną
- Jak ty mnie wkurwiasz!!!
Andris rozłożył bezradnie ręce patrząc jak chłopak odchodzi. Wziął na barana Anastazję i Czarka za rękę i poczłapał do Stefana. Zastukał do drzwi i poczekał aż mu otworzą. Wyszła przed niego Krzysia młodsza córka Stefana
- O hej... Co tu robisz Andris? Zbiera się na burzę
- Widzisz mała...
- Popilnować dzieci tak?
- Uh... ja się wam nigdy nie odpłacę...
- Nie ma sprawy, ja i tak się nudzę, wczoraj cały dzień u nas robiłeś w polu, dzisiaj ja ci przypilnuję dzieci... co...? Chcecie pobyć sami...? - mrugnęła do niego zalotnie
- Nie - odparł Andris podając jej córkę - Pokłóciliśmy się, muszę go uspokoić zanim zrobi coś głupiego
- A co się stało?
- No trochę na siebie pokrzyczeliśmy, wyszedł gdzieś i nie wiem...
- No dobra... to idź... ja tam...
- Co?
- Ja tam jak bym miała takiego anioła stróża bym się z nim nigdy nie kłóciła
- Mnie?
- A co...?
- Nie nic... dzięki za pomoc... i... miłe słowo... - powiedział odchodząc już powoli w stronę miasta. Tam właśnie spodziewał się znaleźć swoją miłość. Kiedy za Krzysią zamknęły się drzwi popędził biegiem. Po drodze (a było tam kilka kilometrów) złapała go burza. Burzy się nie bał wszak był wyznawcą Thora to też liczył na to że bóg piorunów jest mu przychylny. Ale przemókł do suchej nitki i zmarzł bo miał tylko koszulkę bez rękawów i rybaczki. Był boso, tak zazwyczaj chodzili. Był zgrzany, mokry a do tego wiał zimny wiatr ale nie myślał o tym. Dla niego liczyło się żeby znaleźć jak najszybciej Leo. W połowie drogi spostrzegł grupkę ludzi. Usłyszał hałas. Bili kogoś.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział 14

    Na targu mieli kupić przede wszystkim konia lecz takowego nie było to też zaopatrzyli się w osła. Dni mijały im na doprowadzaniu pola do porządku potem na oraniu i sianiu zboża. Sąsiad podarował im dwie gęsi. Wstawali wcześnie chodzili spać jak robiło się ciemno. Kiedy już nie mogli robić nic poza czekaniem aż zboże wyrośnie mieli sporo wolnego czasu. Leo znalazł sobie kawałek płotu tuż nad brzegiem rzeki. Siadywał na nim i łowił ryby. Czasem nawet coś złapał wtedy świeża ryba była tego samego dnia na obiad. Andris był do czasu szczęśliwy...
   potem dostał wezwanie do wojska. Nie wiedział jak to powiedzieć Leośkowi, czas uciekał a termin zgłoszenia się na badania choć odległy zbliżał się nie ubłaganie. Nie przyznawał się jednak i żył jakby nigdy nic. Spędzał dużo czasu z dziećmi i Znajdą. Woził Czarka na osiołku a Anastazję na Znajdzie albo na barana. Wieczorem przed zaśnięciem karmił ją butelką z mlekiem, zazwyczaj trzymał ją wtedy na piersi i cicho mruczał kołysanki które pamiętał ze swojego dzieciństwa. Czarkowi też nie szczędził czułości, często go przytulał i nosił na rękach. Czarek kochał siostrę ponad wszystko. Zawsze kiedy raczkowała na trawie zbierał ślimaki żeby ich nie pozjadała, próbował ją karmić tak jak ojciec, trzymał ją na kolanach i dawał jej mleko z butelki. Czasem ją nosił ale był na to za mały. Kiedy próbował jej coś tłumaczyć ona słuchała go jakby był najmądrzejszy na świecie
- Ani wies ze tata zablania ci jeść muchy. To som zwiezątka dla źabek. One nie bendom mialy co jeść jak im powyzabijas wsystkie muszy...
Był jej bohaterem. Wszystko od niego małpowała. Był jej największą motywacją do nauki chodzenia. Wszędzie podążała za nim pełzając ale chciała być jak on, chodzić na dwóch nóżkach, biegać.
Andris pewnego wieczoru położył dzieciaki spać i sam też miał zamiar się kimnąć ale zrezygnował kiedy wyjrzał przez okno i ujrzał pełnię wielką jakby księżyc urósł ze trzy razy większy. Niebo było granatowe i czyste. Wyszedł na ganek i spojrzał w niebo. Gwiazdy migotały na niebie jak za dawnych lat, wiatr delikatnie rozwiewał mu włosy, była ciepła letnia noc. Wtem niebo przecięła kometa. Stało się to szybko tak że ledwo to zauważył. Zaczął wymyślać życzenie lecz nic nie przyszło mu do głowy był szczęśliwy, nie pragnął niczego więcej, pomyślał tylko że oddaje to życzenie komuś innemu, może ktoś czegoś właśnie potrzebuje a trochę pomocy z gwiazd mu się przyda. Leo stał pod jabłonią na górce. Też patrzył w gwiazdy, w znanym Andrisowi kierunku, patrzył na ich własną gwiazdę tę na którą patrzyli obaj będąc na przeciwnych końcach świata. Andris poszedł nieśpiesznie w jego stronę. Razem stali pod drzewem patrząc w niebo. Kolejna kometa je przecięła. Obie leciały z południa na północny zachód. Po chwili jeszcze jedna się pojawiła
- Ale sypnęło - zamruczał cicho Leon
- Mhm...
Czwarta i piąta przeleciały w tym samym kierunku
- Co one tak jedna za drugą tak lecą - Leo pokazał ręką kierunek ich spadania
- Cóż...
Nagle rozległ się odległy huk, jakby odgłos wybuchu. Leo zerwał się jak zając
- Słyszałeś to - zapytał szybko
- Wojna się skończyła to pewnie petardy albo coś...
- No nie wiem
- Jutro się dowiemy... chodź do łóżka - Andris stanął za nim i wtulił się w jego ramię. Rozległy się kolejne wybuchy
- Wierz mi to na pewno nic poważnego - szepnął Andris
- Ciekawe co porabia Eliot?
- Pewnie poluje na smoki w Warlandii...
- Eh... kiedyś też robiłem takie rzeczy...
- A ja nie? Ale teraz mamy rodzinę, nie krakaj zresztą, ja mam dosyć wojen i przygód będę bronił domu ale obym nie miał przed czym
- Obyś nie miał. Ale na smoki bym pojechał
- Chcesz ze mnie zrobić wdowca?!
- Nie... Ragnar...
- Matka tak do mnie mówiła
- A jutro dożynki?
- Tak
- Hm... Będziesz blotował?
- Tak, prawdopodobnie sam
- Mogę iść z tobą
- A jesteś poganinem?
- Nie
- No właśnie...
- Biedaczek...
- Eliot by ze mną poszła
- A ona jest?
- Twierdzi że jest córką Aresa jak może nie być poganką będąc nasieniem boga wojny?
- Zaproś ją
- Nie no co ty
- Czemu? Wypilibyśmy pogadali jak za starych dobrych czasów
- Ja wiem
- Poślę jej sokoła powinien dotrzeć
- A na kiedy ona tu przyjedzie?
- Ona? Ona da radę w kilka godzin
- No dobra...
- Co z tym wypadem w góry?
- Jak będzie czas to pojedziemy
- Trzymam cię za słowo. Będzie super zobaczysz! Powspinamy się po górach, zapolujemy na niedźwiedzia, będziemy spać pod gołym niebem - mówił Leo z przejęciem. Andris tylko lekko się uśmiechnął żeby nie robić mu przykrości.
- Misiu?
- Tak Leo?
- Skoro Eliot przyjedzie może się zgodzi zostać z dzieciakami
- Yyy nie wiem czy to dobry pomysł zostawiać ją z dziećmi...
- Czemu? Przyda im się trochę twardego wychowania
- Hm...
- Misiu...
- Co?
Leo nie odpowiedział, odwrócił się do Andrisa przodem i położył ręce na jego klatce piersiowej.
- Kiedyś to człowiek tylko zobaczył zboże i od razu... szedł młucić, nie?
Andris się roześmiał - Ale ty jesteś głupi
- Nie wiem czy głupi ale na pewno napalony jak cholera - szepnął niskim głosem
- Leo... nie zaczynaj ze mną
- Kiedyś byś mi nie odmówił... - westchnął Leo teatralnie - Ja rozumiem że już ci się nie podobam ale mógłbyś chociaż...
- Czekaj! Podobasz mi się
- Ta jasne... - mruknął obrażony i odwrócił się tyłem
- Co ludzie powiedzą?
- A co mnie to obchodzi?! Niech sobie myślą co chcą. Zresztą... jacy ludzie? Widzisz tu kogoś?! - podszedł do Andrisa i przyłożył mu dłoń do czoła - Dobrze się czujesz? Chyba masz zwidy...
Andris wyszczerzył zęby i popchnął kochanka na ziemię
- Ej!
- Nie kwicz tylko zdejmuj spodnie!
- Jej! - ucieszył się Leo z uśmiechem szarpiąc się z paskiem
- Mam ci pomóc...? - zadrwił Andris stojąc nad nim ze swoim bydlęciem w całej okazałości
Leo zachichotał nerwowo - A gra wstępna?
- Dla mnie gra wstępna to rozpięcie rozporka
- Coś ty się zrobił taki brutalny? - zapytał patrząc zalotnie na stojącego przed nim mężczyznę uśmiechającego się kpiąco
- Przecież widzę jak to na ciebie działa. Ty potrzebujesz macho
Leo w końcu wydostał jedną nogę z dżinsów i zadrżał kiedy Andris ułożył się między jego udami i zaczął całować go po szyi. Czuł jego gorący oddech i ciepłe dłonie błądzące po jego ciele.
- Leo - szepnął mu do ucha - jesteś taki piękny...
Pochylił się nad kochankiem i pocałował go ale tym razem w jednym i to dość krótkim pocałunku było tyle namiętności i pożądania że obaj spojrzeli na siebie zaskoczeni i przez chwilę zaniemówili.
- Nadal między nami iskrzy - stwierdził Andris
- Jak cholera - dodał Leo, przekręcił się na bok i pozwolił Andrisowi przejąć inicjatywę. Byli ponad gwiazdami i ponad całym światem, nic już się dla nich nie liczyło poza sobą nawzajem.

Rozdział 13

- Ja naprawdę nie rozumiem panie Salvo - rzekł kierowca. Rzeczywiście komuś kto nie wiedział o tym wszystkim co zdarzyło się w najbliższych latach trudno było zrozumieć decyzję Leona, który mając władzę, pieniądze i poparcie wyjechał na wieś tłumacząc że robi to dlatego że jego syn ma astmę.
Tego dnia pogoda dopisywała. Był lipiec, upragniony lipiec Andrisa. Jednak od dnia w którym Leo obiecał mu dymisję minęły trzy lata. Między czasie zdecydowali się na drugie dziecko tym razem biologicznym ojcem był Andris, jego córka miała teraz sześć miesięcy, jej brat Czarek miał trzy lata. Oboje byli z jednej matki, która teraz pławiła się w luksusach gdzieś na północy Mirii, dostała od Leona tyle pieniędzy że była ustawiona do końca życia. Sebastian skończył osiemnastkę i wstąpił do brygady antyterrorystycznej, złamał przysięgę milczenia. O reszcie nie wiele wiadomo, Eliot wyjechała gdzieś na wschód a Spartan z żoną prawdopodobnie przebywał w Warlandii. Tak się mają sprawy teoretycznie ważne. Teoretycznie bo praktycznie dla chłopaków teraz najważniejsze było to że właśnie minęli zieloną tablicę z białym napisem "Gmina Burtki" miejscowość mieściła się na południowym wschodzie Rawil, tuż za Chartoryjami ale jeszcze przed Zadami w których zdarzały się napady z Czarnej Strefy. Na wschód od Burtek była Poręba a gdzieś tam dalej granica Rokasji.
Jechali po drodze usypanej ze żwiru, czarny sportowy samochód delikatnie mówiąc rzucał się w oczy tubylcom. Kiedy minęli ostry zakręt w prawo na drogę znienacka wyszedł rosły brunet w kaloszach, dresach i mocno używanej koszuli, potargane włosy zdobiła szara maciejówka z orzełkiem. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Leo przerwał niezręczną ciszę i wysiadł z samochodu
- Tata! - zawołał zaraz Czarek. Leo wziął go za rękę i poszedł w stronę tubylca.
- Nosz kurwa, są! Od rana czekamy na was! Zośka mówi - facet objął zdziwionego Leośka - że przyjadą jacyś nowi się wprowadzić tam na działkę obok, to żem świnię zarżnął... Witojcie! - poklepał go po plecach.
Andris tymczasem zabrał jeden plecak na ramię drugi pod rękę, wziął na ręce córkę i dołączył do Leona, za nim wyskoczył Znajda. Kierowca zamknął za nim drzwi i odjechał zostawiając całą piątkę.
- Jestem Stefan - rzekł wieśniak
- Ja jestem Leo, to jest Andris, ta panienka to Anastazja a ten kawaler to Czaruś
- Źeń dobly - powiedział Czaruś
- Miło mi - mruknął Andris odstawiając plecak i podając rękę sąsiadowi
- Tak tak... - odparł pan Stefan. Podniósł plecak i mimo sprzeciwów nie oddał go i poszedł przodem.
- Tutaj my mieszkamy z Zośką - powiedział wskazując dom kryty strzechą o świeżo pobielonych wapnem ścianach, był na zakręcie, jedna droga biegła ze wschodu od Poręby na zachód na Zady a druga była dojazdowa z mostu przez rzekę Młynarkę skąd przyjechali chłopcy.
- To Długa - powiedział pan Stefan wskazując żwirową drogę. Poszli dalej na wschód, po lewej mieli dom pana Stefana i jego pole. Ciągnęło się ono wzdłuż drogi a zasiane było kukurydzą, po prawej też było czyjeś pole ale o nim sąsiad nic nie wspominał
- Widzicie tam wieżę za doliną? - wskazał coś na prawo - To jest ratusz, tam się kierujcie do miasta do baru tam chodzim, o! A tu za miedzą już waszą działkę widać!
- Jakoś tam pusto... - stwierdził Leo, spoglądając na kilka hektarów ziemi z kamieniami i chwastami.
- Tak, od dziesięciu lat nikt tu nie robił to zarosło - rzekł pan Stefan
- Zrobili nas w chuja? - ni to zapytał ni powiedział Andris
- Niet - zaciągnął sąsiad - Ot trochę trzeba porządek zrobić i będzie dobrze. Dom jest w dobrym stanie, tylko strzechę bedziecie musieli wymienić
- Co wymienić? - zapytał Leo
- Strzechę. Dach jest kryty strzechą jak wszystkie
- Zrobili nas w chuja - tym razem pewniej stwierdził Andris
- No nic, póki co będziem wam pomagać - powiedział pan Stefan i położył rękę na ramieniu Leona
- Będziemy wdzięczni - skinął głową tamten
- Musisz poznać moją córkę - powiedział z uśmiechem chłop - jest w twoim wieku haha! Kto wie? Może się polubicie...
Leon spojrzał pytająco na partnera ten tłumił w sobie śmiech
- Co? - oburzył się sąsiad - Nie bój się nie ma urody po ojcu. Jest piękna, jeszcze jej nie widział a już nosem kręci!
- Nie nie... Nie wątpię że jest najpiękniejsza we wsi - odparł Warlandczyk - Ale nie szukam na razie nikogo...
- A czemu? - wieśniak wziął go pod brodę - ładny chłopak, bogaty... no prawda że z dzieckiem ale która by tam chciała rodzić? A tu już gotowe! Hahahaha!
- Haha...
- No to ja pójdę przygotować świniaka a wy jak tylko zostawicie rzeczy marsz do mnie. Rozumiemy się? Panowie...
- Tak - odparł Leo - z przyjemnością będziemy pana gośćmi...
- Nu...
      Poszli na przełaj przez pole bo droga była krótsza a i tak nie rosło tu nic czego szkoda byłoby podeptać. Wzięli tylko dzieciaki na ręce żeby nie wpadły w pokrzywy. Domek był stary ale dobrze utrzymany, trochę zarośnięty winoroślą ale na swój sposób uroczy i tajemniczy, za nim była łączka przecięta płotem i rzeką. Jeszcze dalej było niewielkie wzniesienie na którym rosła zmarnowana jabłonka, liście były suche i chore a owoce małe i niezbyt apetyczne. Znajda zaczął wszystko obwąchiwać i wesoło szczekać. Jego łapy już były całe w błocie. Leo stał patrząc na jabłoń, w tym czasie Andris zdążył już wnieść do domu plecaki. Anastazja raczkowała po trawie a Czarek chodził obok i zabierał z jej drogi patyki i inne przeszkody. Leo o mało nie uderzył swojego faceta kiedy ten bez ostrzeżenia wziął go na ręce
- Co ty wyprawiasz?! - zaśmiał się obejmując go za szyję
- Wiesz że jestem przesądny... - uśmiechnął się Andris i pocałował Leona, przeniósł go przez próg i postawił w ciemnym pokoju. To był korytarz. Dalej na wprost była główna izba. Okna były zasłonięte wokół unosił się kurz, było trochę pajęczyn. Znajdował się tu piec jakieś szafki, drewniany stół i krzesła, drzwi z sieni prowadziły jeszcze na boki, były to dwa pokoje, w jednym było łóżko i szafa w drugim dwa łóżka i dwie skrzynie.
- Jak się tu posprząta to będzie o wiele lepiej zobaczysz - powiedział Leo rozglądając się po kątach
- Andlis - zawołał Czarek - dlacego nosisz tatusia na rękach??
- Hm... To taki zwyczaj. Kiedy wprowadza się do nowego domu przenosi się ukochaną osobę przez próg. To na szczęście
- Aha - mruknął Czarek po czym podniósł siostrę na ręce odrywając ją od zabawy ze ślimakiem i wniósł do domu. Chłopcy zaczęli się śmiać, a mała jak zawsze poszła w ich ślady, chichotała obnażając bezzębne dziąsełka i mrużąc szare oczy.
- Tatooo! Jestem głodny! - zawył Czarek
- Ja mam wrażenie że on je więcej ode mnie - powiedział Andris biorąc syna na ręce
- Tak... - odparł Leo i podniósł z podłogi Anastazję która właśnie wcinała jakąś muchę
- Kochanie zostaw to! Be! Much się nie je! - skrytykował ją Leon zabierając owada, ta zaczęła płakać
- Masz dla niej butelkę? - zapytał Leo patrząc błagalnie na męża
- E-e wypiła wszystko w samochodzie. Może sąsiad coś ma...?
Nie było tu kradzieży a zresztą dom wyglądał tak jakby nie było po co do niego wchodzić to też zostawili wszystko tak jak stało i ruszyli z powrotem na zakręt.
- Jestem ciekaw jak zareaguje gdy się dowie że jesteśmy razem? - zapytał Leo
- Nie wiem. Powiemy mu?
- Kiedy tam będziemy... pocałujesz mnie w policzek, jeśli to zaakceptują to zajebiście jeśli nie to powiemy że to po bratersku
- Dobrze
Po kilku chwilach zapukali do drzwi pana Stefana. Obok domu miał zadbany ogródek.
- Otwarte!! - usłyszeli przyjazny kobiecy głos. Andris gestem zachęcił Leośka żeby ten szedł pierwszy, on wzruszył ramionami i wszedł do domu sąsiada.
- A to wy? - zapytała gospodyni dreptając na ich spotkanie z kuchni. Miała szarą suknię przewiązaną w pasie, za pasem klucze, ciemne włosy spięte w dwa warkocze. Wzięła dziecko od Leosia
- A co to za księżniczka? No jaka piękna dama!! A jak się śmieje! A jejku!
- To Anastazja - odparł Leon z uśmiechem
- Twoja?
- Nie to jego - wskazał na Andrisa
- A ten kawaler?
- Mam na imię Ćarek - powiedział syn Leona
- To mój - uprzedził pytanie książę
- Mhm... Śliczne dzieciaczki
- Mógłbym dostać dla Ani coś do jedzenia? - zapytał Andris - No bo...
- Ile ona ma?
- Sześć miesięcy - powiedział Leo
- Dobrze, dobrze... chodźcie... - poprowadziła ich do pokoju - siadajcie... zaraz mąż się wami zajmie... Stefan!!!!
Kiedy gospodarz wszedł do pokoju i wszyscy obecni już się przywitali, przedstawili i nastała chwila ciszy Andris zbliżył się do Leośka żeby go pocałować jednak był zbyt spięty i wyglądało by to nienaturalnie. Leo uśmiechnął się i wspiął na palce, dał mu buziaka w policzek. Nic się nie stało. Zośka się uśmiechnęła, Stefan uniósł lekko brew a potem prychnął
- Czy ja kiedyś znajdę mojej córce męża? - westchnął - Geje... Wszędzie geje...
- Mam jednego heteryka - odparł Leo - młody, przystojny pracuje w policji. Sebastian. Mógłby ją zabrać do miasta.
- Musisz mi go przedstawić - zaśmiał się pan Stefan. Raz jeszcze zaprosił ich do stołu. Był tak gościnny że nawet Andris poczuł się jak w swoich rodzinnych stronach a trzeba wiedzieć że skaldowie przyjmowali każdego wędrowca i nie pozwalali siedzieć głodnemu czy zmarzniętemu dbali zawsze żeby go zagadać. Tak też gospodarz skromnej posiadłości w Burtkach trzymał się starych zwyczajów i opowiadał o wszystkim aczkolwiek nie wnosiło to niczego nowego takie tam plotki i zabawne historyjki. Ani dostała starte jabłko i została nakarmiona przez Zośkę. Leo czuł się dziwnie, w zupełnie nowym miejscu, daleko od domu, domu którego nigdy nie miał. Był po prostu trochę nieufny, przestraszony. Zawsze gdy się bał Andris śmiał się i mówił - Jestem wikingiem to mnie powinieneś się bać! - Leo przez większość życia swojego syna był pod wpływem mocy. Dopiero niedawno zaczął się nim tak naprawdę zajmować. Wszystko było takie obce tylko Andris który siedział obok był jakąś ostoją. Jeszcze kilka dni żywili się u sąsiada, wypłacając mu siłą należne za jedzenie i wodę. Całe dnie próbowali doprowadzić dom do porządku i dokładnie 12 lipca się tam na dobre wprowadzili. To była sobota. Było wcześnie rano, dzieciaki bawiły się z córką sąsiada piękną Lili. Andris wziął prawie że opróżniony plecak, była tam tylko butelka wody, nóż i sznur. Ruszyli w stronę wieży ratusza.
- Widzisz tą górę? - zagaił Leo
- Gdzie? Tamtą? To granica z Rokasją.
- Wiem. Pojedziemy tam kiedyś?
- Jak? Tam by się trzeba wspinać. Jak z dzieciakami?
- Bez nich. Załatwimy kiedyś jakąś opiekę albo... może będą duże...
- Leo? Zazwyczaj jesteś strasznie niecierpliwy a teraz proponujesz coś na co będziesz czekać nawet kilka lat?
- Czasem trzeba się pogodzić z losem i trochę pocierpieć
- Wierzyć mi się nie chcę że dojrzałeś do takich wniosków. Zawsze byłeś buntownikiem
- Nie mogę być buntownikiem kiedy muszę być odpowiedzialnym ojcem
- Buntownicy też czasem są odpowiedzialni, Eliot chociażby
- Jeśli ona jest odpowiedzialna to ja jestem Rawskim szpiegiem
- Po tobie się można wszystkiego spodziewać
- Och przestań - zaśmiał się Leo i popchnął Andrisa, kiedy ten mu oddał o mało nie wpadł do rowu

środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 12

Sam nie wiedziałem co robić. To nie moje? Co to niby znaczy? W jednej chwili zgasło słońce, spojrzałem w górę, zasłoniła je jakaś wielka chmura... która bardzo szybko się ruszała, to nie chmura to smoki... bardzo, bardzo wiele smoków, leciały tak wysoko że nie rozpoznałbym  że to one gdyby nie ich ryki. Stałem oniemiały i patrzyłem na nie, nie mogłem oderwać wzroku, nigdy nie widziałem tylu smoków na raz. W mieście nastała grobowa cisza tylko szelest skrzydeł i ryk smoków były bardzo wyraźne. Jeden wyrwał się ze stada i zaczął lecieć w moją stronę, kołował nade mną obniżając lot coraz bardziej. W końcu osiadł na ulicy wzniecając rudoczerwonymi skrzydłami kurz. Jego jeździec zeskoczył z bestii. Zdjął chustę z twarzy...
- Eliot?!
- No
- Co tu robisz?!
- A... Długo by mówić
- Leo chciał mnie zabić
- Podpadłeś mu?
- Nie to przez tą bransoletkę... gonił mnie z nieludzkimi oczyma i krzyczał to nie moje, to nie moje!
- Łap - rzuciła mi jakieś zawiniątko
- Co to? - wyjąłem z niego bransoletkę, identyczną jak ta Leona tylko o jaśniejszym odcieniu niebieskiego
- Podzielono ją na dwie części, na uniwerku kiedy ją badali, jedna jest dobra druga zła. Ta jest dobra czyli Leo ma złą dlatego mu odwala wszystko trzyma się kupy, to dobrze przynajmniej mamy jakiś trop.
Wdrapała się na smoka i podała mi rękę. Założyłem bransoletkę.
- Spart jest w Warlandii, dzięki temu co masz na ręce, przejął tam władzę - wzbiliśmy się w powietrze
- Leo... powiedział że... go zabije
- Tego właśnie się spodziewamy, że zaatakuje Warlandię. Nie bój się brachu - odwróciła się przez ramię, tu wysoko było tyle smoków... nigdy nie miałem okazji przyglądać się tym wspaniałym zwierzętom z tak bliska
- Chwila... a co z jego dzieckiem? Zostało spłodzone z tej złej części...?
- Dlatego ty musisz zrobić drugie z tej dobrej, ale tak dla niepoznaki za kilka lat, będzie dwóch wybrańców
- Co?
- Nie musisz spać z laską może być nawet in vitro byle z twojego nasienia i kiedy nosisz tą dobrą część bransoletki
- Dwóch wybrańców...
- Tak. Andris?
- No?
- Dobrze jest?
- Tak. Tylko martwię się o Leosia
- Jemu nic nie będzie, martw się o siebie. Musimy zawrócić te smoki będą cholernie potrzebne w Warlandii gdyby niestety doszło do wojny
- Niestety? Przecież ty ją kochasz...
- Bardziej kocham ciebie i moich braci
- Mówiłaś że nie umiesz kochać
- A jednak nie chcę waszej śmierci
Wstałem, ostrożnie a jednak z pewnością siebie. Złapałem najbliższego smoka za łapę. Podciągnąłem się i usiadłem okrakiem na jego karku
- Musimy dostać się na przód - powiedziała Eliot, poganiając smoka - A i jeszcze ci nie powiedziałam... dziś wieczorem biorę ślub z jednym z zakonu
- Co?! TY?!
- Tak... mówię ci to plan doskonały, tylko będę ciebie potrzebować
- Eliot... Ufam ci jak nikomu na świecie ale przerażasz mnie
- Wiem, nie martw się mam wszystko zaplanowane, tylko nie wiem czy katana mi wejdzie pod suknię
- Wystraszyłaś mnie. Myślałem że naprawdę bierzesz ślub
- Nie co ty...
- Szykuje się pracowity dzień co?
- Tak. Zdecydowanie ale pomyśl... Wychodzimy z kościoła... rzucamy zapałkę... przybijasz mi piątkę, nie zważając na krew na mojej dłoni... wszystko się pali, czerwona poświata oświetla nas spowitych w mroku, zrzucam suknię i zakładam dresy a ty rozpinasz krawat i kilka guzików pod szyją, wsiadamy na motory i uciekamy przed Zakonnikami i policją aż w końcu ich gubimy i na melinie pijemy najtańsze piwo z puszki kupione po drodze. Jest późno ale mamy za dużo adrenaliny żeby zasnąć więc oglądamy razem playgirl
- Co to jest playgirl?
- Takie coś jak playboy tylko są tam zdjęcia facetów
- To będzie zajebisty dzień!
- Zgadzam się
Było tak jak powiedziała. Pod suknię upchnęła katanę którą zamordowała jednego z ważnych członków Zakonu.Później jakieś sześć razy próbowaliśmy poskromić Leona jednak każdy atak na pałac kończył się fiaskiem. Zaatakował Warlandię. W listopadzie zdobył dolinę słoni. W grudniu wojska Warlandii pokonały nieprzygotowanych na północne mrozy Rawian i odzyskały dolinę a nawet w ramach zemsty podbiły dystrykt morski. Dopiero w kwietniu następnego roku Leon znów zaatakował. W maju miał już z powrotem morski jak i dolinę. Końcem czerwca w smoczych górach partyzanci skutecznie odparli atak. Ale zaraz po tym Leo odniósł sukces na wschodzie i zdobył całą krainę pięciu rzek i półwysep Kirit. Gra o Warlandię była warta świeczki, chodziło o smoczą kość, bardzo cenną na całym południu. Białe miasto padło szybko już w lipcu było Rawskie, ale ledwo zaczął się sierpień a ze smoczych gór nadeszła pomoc.
Od września do teraz Broni się Sicz. Mamy czerwiec rok 1448, wczoraj urodziła mi się córka, dałem jej na imię Anastazja. Dziś próbujemy dostać się do pałacu siódmy raz. Ja Eliot i Spart.
Była ciemna noc, chmury zasłaniały gwiazdy i księżyc, przez co było jeszcze ciemniej. Szliśmy pieszo od jakichś dwóch kilometrów żeby nie zrobić za dużego zamieszania. Była chyba trzecia. Naszą misją nie była już próba namówienia go do zgody. Dziś mieliśmy go po prostu zabić.
- Widział ktoś w ogóle tego Czarka? - zapytał Spart
- Widziałam zdjęcia w gazecie - odparła Eliot poprawiając pasek CKMu który wżynał jej się w ramię
- Zamień się ze mną, jestem większy, weź ode mnie tą snajperkę... - mruknąłem
- Zamienię się jak dojdziemy na miejsce, strzelam celniej a i szybciej wejdę na dach. Wracając do Czarka to... całkiem ładny, ciemne włosy i oczy po tatusiu, wygląda na silnego
- Też go widziałem, wygląda dokładnie tak jak wyglądał Leo kiedy był mały. Matka dała mi go na ręce i powiedziała że to mój brat, powiedziała że ponieważ nie ma ojca a i ona będzie wyjeżdżać na wojnę to ja mam się nim opiekować i zabić każdego kto będzie chciał zrobić mu krzywdę
- Leon nie żyje - powiedziała Eliot - umarł. To cholerstwo go zabiło, nie ma go już, jest całkiem posłuszny...
- Wiem - odparłem - nie zawaham się... - spojrzałem na Eliot i Sparta - Bardzo go kochałem... tak jak i wy ale Eliot ma rację on nie żyje
- Zrobię tyle ile dam radę - rzekł Spart po namyśle
- Nie potrafiłbyś go zabić? Dlatego idziemy w trójkę - powiedziała Eliot
I choć nie wiem jak to możliwe, za siódmy razem, właśnie dziś udało nam się po morderczej walce wedrzeć do pałacu. Strzelałem do wszystkiego co się ruszało. Prowadziła Eliot która pamiętała plan zamku. Po pół godzinie stanęliśmy pod dużymi ciemnymi drzwiami. Spart stał w korytarzu osłaniając nas.
- Masz wsuwkę? - zapytałem z nadzieją. Drzwi były zamknięte
- Mam wytrych - odparła Eliot z uśmiechem. Rozpracowaliśmy zamek i weszliśmy do sypialni. Na drugim końcu pokoju było łóżko. Mało powiedziane. Raczej takie... królewskie łoże, o tak. Nie zwracałem uwagi na wystrój, zresztą w ciemności mało było widać. Pościel była rozkopana jakby rzucał się przez sen, okolice jego lewego nadgarstka otaczała niebieska poświata, tak jak i mojego. Poczułem jak bransoletka drży, coś się z nią działo
- Eliot, zaczekaj... - opuściłem jej lufę i podszedłem do półnagiego, śpiącego młodzieńca. Serce mi się krajało kiedy pomyślałem że jednak mam go zabić. Był jak zawsze blady, na jego twarzy była biała szrama sprzed już prawie dziesięciu lat. Jego kruczoczarne włosy w nieładzie opadały na czoło, te słodkie usta, lekko rozchylone, wyglądał tak niewinnie. Jedną rękę miał nad głową zaciśniętą kurczowo na poduszce, drugą obok na wysokości głowy. Przykryty był tylko od pasa w dół, jedna noga wystawała mu spod kołdry. Słyszałem jego cichy oddech i niespokojne pomruki od czasu do czasu.
- Andris! - usłyszałem szept Eliot  - po prostu go zabij - powiedziała najzwyczajniej w świecie. Wiedziałem że tego nie zrobię. Ostatni raz widziałem go trzy lata temu kiedy mnie gonił z zamiarem zamordowania.
- Andris! - szepnęła znowu - Albo nie! Spróbuj najpierw mu zdjąć bransoletkę
Spróbowałem i zeszła bez problemu, wibrowała tak jak moja, a kiedy zaś zdjąłem swoją, obie zwarły się jakby przyciągnęło je jakieś niezwykle silne pole magnetyczne, aż wypadły mi z rąk. potoczyły się po podłodze zlepione razem, przewróciły na bok i zgasły, kiedy chciałem je podnieść dosłownie rozsypały się. Eliot milczała, Leon nadal spał niewzruszony. Na jego nadgarstku były ślady po tym cholernym żelastwie, oraz po nożu, wnioskowałem że próbował sam się jej pozbyć. Tymczasem wystarczyło przynieść drugą połówkę. Na policzku miał jakiś ślad, może zaschniętą łzę. Wszedłem na łóżko, położyłem karabin obok kochanka i pochyliłem się nad nim. W końcu odważyłem się dotknąć jego ust swoimi, były ciepłe, jeśli nie gorące, pocałowałem go delikatnie, raz i drugi. Odgarnąłem mu włosy z czoła. Powoli go rozbudziłem spojrzał na mnie pustym wzrokiem lecz z każdą sekundą spojrzenie zaczęło nabierać wyrazu. Przypominał sobie. Wracał do zmysłów. Powoli na jego twarzy pojawił się leciutki uśmiech. Jego oczy i jego serce wypełniły się ciepłem i miłością, uśmiech przybrał na sile, jego dłoń powędrowała na mój policzek. Zerknąłem szybko w stronę Eliot, ta wyszczerzyła zęby po czym wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Leo głaskał mnie delikatnie po policzku, ująłem jego dłoń, zważając na rany pocałowałem przymykając oczy. On wykręcił się i chwycił moją, położył ją na swojej piersi, westchnął cicho z rozkoszy, jego skóra była ciepła i delikatna. Spojrzał na mnie, oblizał się. Chciałem coś powiedzieć lecz położył mi palec na ustach. Nie pozwolił przerwać romantycznej ciszy, drugą ręką wciąż rozpaczliwie trzymał poduszkę. oparłem się obiema rękami nad jego barkami i klęknąłem nad nim okrakiem. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy kiedy zacząłem całować go po szyi. Wstałem na moment zdjąłem rękawiczki bez palców, rzuciłem obok karabinu, na ziemi wylądowała ciężka kamizelka kuloodporna, potem bluza i koszulka. Leo przeciągnął się i stanął naprzeciwko, spojrzał mi w oczy. Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia ale żaden nie wypowiedział na głos ani słowa. Dla mnie wszystko było oczywiste a jemu wystarczył mój uśmiech żeby być spokojnym i pewnym że wszystko jest w porządku. Tego roku lipiec był jak ze snów, słońce wstało około czwartej malując na horyzoncie krwawe bruzdy w chmurach. Ten wschód był nowym początkiem, nową nadzieją. Kochaliśmy się bardzo namiętnie, mocno, czule i delikatnie a jednak brutalnie i chamsko aż do utraty tchu, aż do momentu kiedy obaj zaspokoiliśmy taki ludzki, przyziemny głód pożądania i nadludzką, niematerialną potrzebę miłości. Znowu między nami iskrzyło. Nawet kiedy już opadły emocje nie mieliśmy dosyć pieszczot, pocałunków i zaczepek. Zapomniałem o całym świecie, pozwalałem podgryzać sobie szyję i śmiałem się kiedy mnie łaskotał, wciąż jeszcze byliśmy nadzy. Leo klęczał nade mną okrakiem, zaśmiał się, przyłożył czoło do mojego czoła i ocierając się nosem o mój westchnął przeciągle.
- Mogę cię o coś zapytać? - zamruczał, uśmiechając się
- Hm?
- Masz jeszcze te obrączki...?
- Tak, noszę je na szyi, przecież widziałeś jak je zdejmowałem, leżą tam obok... twoich gaci
- Sądzę, że to jest odpowiednia chwila, na którą czekaliśmy - powiedział, zwinnie zeskakując z łóżka. Podniósł łańcuszek i usiadł na przeciwko mnie. Odpiął obrączki i podał mi jedną. Pierścień był szary ze srebrnymi paskami na krawędziach, zrobiony z tytanu przez krasnoludzkiego kowala, niezniszczalny.
Założyliśmy je sobie nawzajem.
- Zostałem ojcem - oznajmiłem - wczoraj. Nazwałem ją Anastazja. Nie zdradziłem cię
- Wiem
- Skąd?
- Wiem że mnie nie zdradziłeś... - uśmiechnął się - Zdrowa?
- Tak
- To dobrze
- Cieszysz się?
- Pewnie że się cieszę, Czarek będzie miał siostrę...
- Widziałem Czarka tyle co w gazecie
- Wiem, musimy to nadrobić... - powiedział i nagle zaczął się śmiać
- Co?
- Który będzie mamą?
- W jakim sensie?
- Jak oni będą do nas mówić? Tato i...?
- Normalnie Leoś i Andris
- Haha
- Tak sobie ostatnio myślałem... Co będzie tak za... 30-40 lat...?
- Wszystko będzie dokładnie tak samo - powiedział bez namysłu Leo - tylko będziemy czasem wspominać. pamiętasz jak byliśmy młodzi? Będę pytał a ty odpowiesz No wtedy byłeś jeszcze ładny
- Ty zawsze będziesz piękny
- Pożyjemy zobaczymy
- Zobaczymy...

Rozdział 11

Andris
Z dnia na dzień było coraz zimniej. Nagie drzewa pozbawione liści, odsłoniły widok na góry, przed pałacem mieliśmy wielki park. Minęło kilka dni odkąd tu zamieszkałem. Spart i Rosa dostali od Leośka willę nad morzem, Eliot niczego nie chciała i odeszła mówiąc że wróci na święta i coś nam przywiezie. Sebastian został z nami. Ja zaś mimo że zamieszkałem w pałacu, nadal tęskniłem za Leo. Przez najbliższe dni ani razu nawet mnie nie przytulił. Dziś wrócił z PGR-u gdzie spotkał się z ludźmi i kiedy już udało mi się wepchać w jego rozkład dnia zamiast ofiarować mi choć trochę uwagi, zaczął nawijać o polityce. Nie nie jestem egoistą po prostu o polityce czytałem w gazetach, internecie, słuchałem w radiu i wolałbym czas który spędzamy wspólnie poświęcić na coś innego. Ale on oczywiście nie dał mi nawet dojść do słowa. Szliśmy jedną z tych ślicznych ścieżek w parku, spędzałem tu, pośród drzew każdą wolną chwilę. Leo nawijał a ja patrzyłem raz pod nogi raz na niego i starałem się nacieszyć chociaż jego samą obecnością.
- I on wtedy wyjeżdża, że pedały do gazu i w ogóle, że mnie to trzeba odciągnąć od koryta zanim wszystko pierdolnie... Ja mówię, słuchaj gówniarzu, dzięki mnie zalegalizowano maryśkę, porno i ułatwiono wam nieletnim pracę, co mogę jeszcze zrobić? On taki trochę zgaszony ale coś tam dalej zaczął i ludzie go wyrzucili! Wyobrażasz sobie? Stanęli po mojej stronie, kochają mnie rozumiesz? Kochają! Słuchasz mnie w ogóle?!
- Jasne! Pewnie że cię słucham!
- Tak?? A o czym mówiłem?
Kurwa! - Yyy... Że ktoś... kocha ją...
- Kogo?
- Ją...
- Nie słuchasz mnie
- Bo przynudzasz - powiedziałem w końcu
- Mh... Trzeba było mówić, to o czym chcesz gadać?
- Rany... mamy tyle do omówienia
- Na przykład?
- Na przykład to że będziesz miał dziecko? To że mnie zdradziłeś!
- No to mów...
- Czemu jesteś taki zimny...?
- Ja?
- Nie kurwa twoja stara
- Ale... co przez to rozumiesz?
- Że wprowadziłeś zaostrzony rygor na granicy i uczyniłeś się suwerenny ode mnie! Tak mamy rozmawiać?!
- Nie jestem twoją prywatną dziwką, mam teraz ważniejsze sprawy
- Jak ja cię nienawidzę - wymamrotałem przez zaciśnięte zęby - Leon... - zamruczałem. Dawniej gdy tak mu mruczałem zaraz robiły mu się rumieńce, uśmiechał się zawstydzony albo domagał się czegoś więcej, teraz stał patrząc na mnie obojętnie. Postanowiłem nie przejmować się głupotami, podszedłem bliżej, on się cofnął. Pokręciłem z politowaniem głową.
- Po co mnie tu trzymasz?
- Nikt cię nie trzyma...
Łzy napłynęły mi do oczu - Nie?
- Nie, żyjemy w wolnym kraju...
- Mam w dupie kraj! To nawet nie jest twoja ojczyzna... Skoro mnie nie potrzebujesz to czemu pozwalasz mi tu mieszkać?
- Jesteś rodziną, mam cię wyrzucić na bruk?
- Aha! Dobrze wiedzieć!
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi...? Co z tobą?
- Em... ja mam za chwilę spotkanie...
- Tak jasne... idź!
- Andris... ty płaczesz...?
- O proszę! Chyba pierwszy raz od tygodnia wypowiedziałeś moje imię! Już myślałem że przejdziemy na pan
- Nie rycz. Lecę... to ważne. Załatwiam spory transport ropy zza granicy
- No to leć, tylko się nie zdziw jak nagle ci przestanę przeszkadzać i mnie więcej nie zobaczysz!
- Czy ty nie rozumiesz że mam odpowiedzialną pracę i muszę...
- Mnie ignorować
- Nie! Nie o to...
- Jesteś nie do zniesienia
- Przestańmy się kłócić, nie ma o co...
- Ja się nie kłócę, sądzę że nawet nie narzekam, ja po prostu próbuję sobie coś wynegocjować od jaśnie pana
- Wcale nie narzekasz
- Leon ja wiem że... nigdy nam się specjalnie nie układało, zawsze prędzej czy później się o coś spieraliśmy ale... nigdy nie było tak jak teraz. Ja... podejrzewam cię o zdradę
- Mówiłeś że nie masz mi tego za złe. Takie było przeznaczenie...
- Nie chodzi mi o Oliwię. Sądzę że cały czas zdradzasz mnie za plecami
Leon spojrzał na mnie uważnie. Długo milczał
- Ja naprawdę muszę iść - warknął po chwili
- Jeśli teraz pójdziesz to więcej mnie nie zobaczysz
- Uh... No dobra, czego jeszcze chcesz?
- Wyjaśnień
- Masz jakieś dowody?
- Przestałem ci się podobać
- Kto tak mówi?
- Ty. Twoje ciało. Nie pociągam cię
- To tylko brom głupolu
- Co?
- Biorę brom po tym jak cię zdradziłem. A zdradziłem cię tylko raz i to z dziewczyną. To było zapisane w przepowiedni a po za tym ona mnie uwiodła!
- Po co bierzesz brom?!
- No bo... spotykam się z różnymi ludźmi, wolę się nie kierować w rozmowach tym że na przykład koleś jest przystojny i próbuje mi się przypodobać
- Gdybyś mnie kochał...
- Gdybyś mnie kochał nie widziałbyś świata poza mną? Tak ale gdy cię nie było łatwiej było o tym zapomnieć. Musisz wytrzymać. O to jedno cię proszę, wytrzymaj ze mną jeszcze do lipca
- A co jest w lipcu?
- W lipcu urodzi się moje dziecko. Wtedy poddaje się do dymisji
- Co?!
- Rezygnuję. Przeprowadzimy się do jakiegoś domku tylko ty, ja i nasze dziecko, wtedy będę miał dla ciebie tyle czasu ile będziesz chciał. Teraz chcę wykorzystać te kilka miesięcy, zarobić jak najwięcej, ale też zrobić coś pożytecznego. Mogę już iść?
- Idź w cholerę! Ja ci dam brom...
- Za tydzień mam długi weekend, wyskoczymy gdzieś w góry...?
- Teraz?! Jest zimno jak cholera
- Już ja się postaram żeby ci było ciepło
- Chyba że się nażresz bromu
- Wiesz co? Pierdolę ich, nie idę na to spotkanie i tak jestem spóźniony, powiem że... coś wymyślę... O nie! - spojrzał w stronę pałacu. Szedł tam jeden z ochroniarzy
- Idzie się zapytać czy wszystko okej i czy idę... co robimy? Spieprzamy?
- Leoś... Ty się dobrze czujesz?
- Chodź! - wziął mnie za rękę i pobiegł przed siebie
- Co ty wyczyniasz?!
On biegł dalej. Dotarliśmy nad jezioro, po jego drugiej stronie rosły wysokie drzewa i obijały się w tafli wody. Słońce było na zachodniej stronie nieba ale wciąż całkiem wysoko, trawa była jeszcze zielona ale poprzetykana złotymi źdźbłami. Jesiennych liści tu nie było bo drzewa były prawie tylko iglaste. Leo wskoczył na głaz wystający znad wody jakieś pół metra od brzegu. W dłoni trzymał kamyczek który zaraz po złapaniu równowagi cisnął w wodę robiąc potrójną kaczkę. Zszedłem do niego i również rzuciłem w wodę kamieniem, pobiłem go, mój odbił się pięć razy!
- Byłeś tu już? - zapytałem
- Tak - odparł odwracając się do mnie. Wyciągnął dłoń. Podszedłem bliżej i podałem mu rękę, on zeskoczył z powrotem na brzeg
- Wszędzie już byłem
Zadzwonił jego telefon.
- Kurwa spokoju mi nie dadzą - narzekał wyciszając go - najchętniej wiesz co? Bym tam wyrzucił ten telefon i ich olał - machnął ręką na jezioro.
- Pomyśl tylko... jakoś dociągniemy do wiosny, a potem już tylko z górki
- Nie Leo. Wiosną właśnie ludziom najbardziej odwala... wtedy wszczynają bunty i rewolucje
- Tak. Właśnie mówię. Do tego musimy się teraz przygotować, wszystko poukładać tak żeby za szybko tego nie spieprzyli po moim odejściu
- Wiesz co mam pomysł... - przerwałem mu. Znowu zaczynaliśmy gadać o polityce a ja miałem inne zamiary
- Jaki?
- Na... eksperyment...
- No?
- Sprawdzający... siłę działania bromu
- Czekaj, co ty chcesz zrobić?
- Udowodnić ci jaki jesteś słaby - powiedziałem obejmując go
- Nie jestem słaby! Co ty...
- Że nie dasz rady mi się opierać - wyszeptałem łapiąc go za tyłek
- Andris!
- Ciii...
-  Wiesz że za gwałt w moim państwie jest kastracja?
- To nie gwałt, ja tylko pomagam ci się zdecydować. Gdybyś tak szczerze nie chciał to dawno byś mi dał w mordę
W tym momencie oberwałem pięścią w nos
- Jesteś niemożliwy!
- No co?!
- Jak mogłeś pomyśleć że bym ci coś zrobił?! Nie mogę cię już przytulić? Jesteś moim mężem myślałem że mi wolno, przepraszam! - warknąłem wściekły. Leo skrzyżował ręce i odwrócił wzrok
- Ooo naprawdę?! Jakiś ty dojrzały... no no no... - zadrwiłem - Strzeliłeś focha...? Myślisz że mnie to rusza?
- Krew ci leci... - powiedział cicho.
Przyłożyłem dłoń pod nos, spojrzałem na nią, faktycznie było trochę krwi
- No i co? Cieszysz się? - podniosłem głos
- Nie... - wymamrotał. Westchnąłem ciężko, zabrakło mi słów. Leo sięgnął do kieszeni i podał mi chusteczkę, niechętnie ją przyjąłem. Chwilę staliśmy w milczeniu aż w końcu zrozumiałem że muszę mu ustąpić
- No dobra przepraszam - mruknąłem w końcu nie zbyt chętnie, na co Leo niespodziewanie wybuchnął głośnym płaczem
- Co znowu?
- Czemu zawsze ty mnie przepraszasz chociaż ja jestem winny?! Wiesz jak ja się z tym czuję?
- Gdybym pierwszy nie przepraszał to byśmy dawno byli po rozwodzie. Po za tym obaj jesteśmy winni, nie tylko ty
- A-ale za-azwyczaj ja - powiedział i pociągnął nosem
- Po prostu częściej dajesz się ponieść emocjom
- Przytul mnie... - zamruczał cicho
Już miałem to zrobić ale postanowiłem go trochę po wkurzać, być taki jak on dla mnie
- Nie - odparłem, ten zaczął ryczeć jeszcze bardziej. Powinienem go teraz zostawić samego, żeby sobie przemyślał swoje zachowanie ale wyszło jak zawsze i się nad nim zlitowałem. Nie umiałem być tak jak on bezwzględny i obojętny. Objąłem go mocno, a on wypłakał mi się w ramię.
- Leon... - szepnąłem - Wiesz że ja... nadal cię kocham ale boję się ci zaufać
- Sam sobie nie ufam - odparł
- Zimno ci?
- Co?
- Trzęsiesz się. Zimno? Chcesz wracać?
- Przestań, nie rób ze mnie cioty
- Nie miałem nic złego na myśli, mi też zimno ale przecież co ciebie to obchodzi?! Ja się o ciebie martwię...
- Nie przesadzaj nie jestem dzieckiem
- Znowu zaczynasz...?
- Ja tylko mówię że...
- Że co? - odsunąłem się od niego -  Że co?! Że nie wolno mi już ciebie kochać? Ja próbuję to ratować! Byłeś mi bardzo bliski a teraz... teraz jakoś... między nami nie iskrzy... I nie tłumacz się pierdolonym bromem! Nie o to chodzi, jesteś jakiś inny... I to przez to! - wskazałem na jego rękę, Leo od razu schował ją za plecami
- Co?? - zapytałem - A jednak, miałem rację co? O to chodzi! Nie panujesz nad żywiołem! Zrozum to, on jest od ciebie silniejszy
- Nie!!! - warknął takim głosem jakiego jeszcze z jego ust nie słyszałem - Zostaw mnie...
- Leoś... - powiedziałem łagodnie - Nie zostawię cię, choćbyś chciał mnie zabić ja dotrzymam słowa
- Słowa... słowa... - zaczął warczeć
- Leo! Spokój! - krzyknąłem
- A ja? A ja? A ja?!!!
- Ty też mi przysięgałeś, wierność i miłość, swojemu bratu też...
- Mój brat zginie - powiedział zimnym tonem
- Co?! Niby dlaczego? Skąd to wiesz? Spartan...?
- Sam go zabiję... - wyszczerzył zęby w nienaturalnym uśmiechu, nagle zadrżał, spojrzał na mnie ze łzami w oczach
- Kochanie - powiedział cicho - uciekaj, uciekaj, zostaw mnie, musisz przeżyć... to... to...  - wyciągnął rękę - to nie moje!!! - ryknął ostatkiem sił - biegnij! - wrzasnął po czym zaczął warczeć i rzucił się na mnie. Przewrócił mnie na ziemię i zaczął dusić, wbił kciuki w moją tchawicę, jego oczy były jakieś dzikie.
- Co ty robisz? - próbowałem powiedzieć ale wyszedł jakiś niezrozumiały bełkot. W końcu udało mi się go z siebie zepchnąć - biegnij.
Od razu rzuciłem się do ucieczki. Odwróciłem się przez ramię, Leon stał na środku drogi i śmiał się okropnie dziwnie. Kiedy zauważył że na niego patrzę gołymi rękami rozerwał koszulę na piersi i zaczął krzyczeć - Patrz! Patrz!
Na jego ciele widać było mnóstwo blizn i zadrapań, skórę miał bladą i wszystkie żyły widoczne i mocno niebieskawe, ale nie była to ta jego mocniejsza forma gdy był nosicielem piątego żywiołu, ta była nieokiełznana, nie panował nad tym. Zacząłem biec, najszybciej jak potrafiłem. Słyszałem jego kroki za sobą, coraz bliżej, ten nieludzki głos - To nie moje! Nie moje!
Nie miałem jak się bronić, Dotarłem w końcu do granic parku, wysokiego płotu z ostym zakończeniem. Wskoczyłem na ogrodzenie, zacząłem się wspinać a on już po chwili był pode mną i prawie chwycił mnie za nogę. W ostatniej chwili udało mi się podciągnąć. Zacząłem przełazić na drugą stronę co nie było takie łatwe zważając na ostre końce metalowych kolców. Udało się jednak
- I tak cię złapię - syknął i zacisnął dłonie na prętach, zaczął je odginać, raczej nie miał zamiaru dalej mnie ścigać chciał się tylko popisać. Wygiął metal do granic możliwości i wyrwał z okuć, rzucił we mnie prętami i choć odskoczyłem na bok zaczął się śmiać jak głupi. Choć już mnie nie gonił wciąż uciekałem, jak najszybciej chciałem oddalić się od pałacu i okolic.