Znałem już to miejsce. Tym razem pierwszy w kolejce był ksiądz, reszty osób nie znałem
- Dobry wieczór
- Wieczór? – zapytał – A więc na ziemi jest wieczór… Och… nawet nie wiesz jaką mi tym sprawiłeś radość… to… niesamowite… Ziemia… była taka piękna…
- Właściwie jest już późno w nocy, byłem na łodzi, morze nas ukołysało – mówiłem z coraz większą pasją – nad głową gwiazdy
- Gwiazdy…?
- I księżyc w nowiu, jak srebrny sierp, widać całą drogę mleczną… morze było tak spokojne że gdy sobie dryfowaliśmy, gwiazdy się w nim odbijały i wyglądało jakbyśmy się unosili w przestrzeni…
- Co ja bym dał…
Nagle drzwi się otworzyły – Chodź – rzekł inny anioł niż poprzednio – szef cię prosi…
- Trzymaj się – rzuciłem odsiadującemu wyrok i wkroczyłem do znanego mi już gabinetu. Dziś miał czarną marynarkę na białej koszuli i błękitny krawat
- Witaj Leo, tęskniłeś?
- Trochę… czy ja wiem?
- Czułem że tęsknisz więc cię tu ściągnąłem. Usiądź
- Tylko po to?
- Tym razem tak. Wszystko już wiesz, dostałeś ostateczną moc. Nie martw się, będzie dobrze, wierz mi
- Mogę… mogę wiedzieć jak masz na imię?
- Hahaha! Leo… Możesz mnie nazywać jak chcesz… Jahwe, Allach, Kryszna… obojętne, jak ci będzie swobodniej to mów tato
- Mogę? Naprawdę?
- Tak słonko
- Dobrze… tato…
- Mogę ci jeszcze jakoś pomóc? Masz jakieś pytania?
- Co się ze mną stanie gdy umrę?
- Haha! Żartujesz sobie?
- No… ale co się stanie?
- Przejdziesz na trzeci poziom
- Czy to prawda że traci się pamięć?!
- Nie całkiem
- To znaczy???
- Leo… nie mogę ci wszystkiego powiedzieć…
- Wiem… A… Co będzie… czy ja i Andris…
- To zależy od ciebie, on cię kocha i wszystko potrafi wybaczyć byle byście byli razem. Bardziej obawiałbym się że ty to zepsujesz
- Ja…?
- Tak Leo, przykro mi. Jesteś niestały, łatwo się nudzisz
- Ale… na razie powiedziałbym, że jestem z nim szczęśliwy… ja chcę z nim być…
- Wiem, ale dziś jest dziś a jutro jest jutro
- No to mnie pocieszyłeś…
- Nie chciałem cię pocieszać chciałem cię pogonić do roboty
- Co jak to spieprzę?
- Masz na myśli wojnę? To będzie problem
- Dlaczego nam nie pomożesz?! Tam giną niewinni ludzie! – Wstałem i uderzyłem pięściami w biurko – Cierpią nawet dzieci! Wszyscy opętani! Za co?! Dlaczego kładziesz ich los w moje ręce?!
Nagle ktoś wykręcił mi ręce za plecami. To był anioł – wybacz mi – mruknął – nie wyrywaj się to nie będzie bolało
- Dlaczego??? Odpowiedz! W czym ci przeszkadzamy?!?!
- Leo… Uspokój się proszę… a ty go puść! I wyjdź. Dziękuję. Leon… siadaj… Pamiętasz jak byłeś dzieckiem?
- Nie! Co to ma do rzeczy?!
- Mniejsza o to… tłumaczyłeś coś kiedyś dziecku? Zbyt wiele oczekujesz… I nie chcę cię teraz obrażać, po prostu stwierdzam fakty. Nie jesteś na tyle dojrzały… gdybym chciał ci wytłumaczyć dlaczego to robię to tak jakbym tłumaczył dwulatkowi ustrój polityczny w Polsce. Musisz mi zaufać… a raczej powinieneś, jeśli chcesz ratować ten świat. Zrobisz co zechcesz
Oparłem łokcie na biurku i ukryłem twarz w dłoniach – Jestem do cholery tylko człowiekiem! – zawyłem
- Aż, a teraz wracaj…
Obudziłem się na łodzi wtulony w ramię Andris ‘a. Co z tego że jestem aż człowiekiem? I tak nie dam rady. Przycisnąłem się do niego, było jeszcze zimniej niż ostatnio.
- Ziemia na horyzoncie! – usłyszałem ryk jednego z wikingów. Wstałem na równe nogi i pobiegłem na dziób, trzęsąc się z zimna
- Tam… widzisz? – wskazał mi coś dłonią. Gdy się przyjrzałem zauważyłem w oddali skaliste brzegi
- A-aha! To ile je-jeszcze po-popłyniemy?
- Zaraz sobie zęby wybijesz… - zaśmiał się widząc jak szczękam zębami. Objął mnie i potarł energicznie moje ramię. Jakby nie patrzeć to był pierwszy przyjazny gest jaki od nich otrzymałem przez te wszystkie dni. Pewnie dlatego że się ucieszył bo już dopływaliśmy
- Jeszcze kilka godzin. Mam dla ciebie dobrą wiadomość – puścił mnie i spojrzał na mnie triumfalnie
- Tak??
- Tam jest jeszcze zimniej! Hahaha!
Uśmiechnąłem się i odszedłem w stronę Andris ‘a. Usiadłem obok niego
- Będziemy za kilka godzin – mruknąłem – Nie wiem dlaczego nie możemy po prostu użyć portali?!
- Bo demony by je wykryły. Od razu – odparł przecierając oczy. Ziewnął i przewrócił się na drugi bok.
- Andris!
- Co???
- Nie śpij!
- Czemu?!
- Eh… w ogóle mnie nie rozumiesz!
- Co mam kurwa czytać w myślach?! Powiedz jasno czego chcesz, wiesz przecież że zrobię dla ciebie wszystko
- Ale ja sam nie wiem. Po prostu mnie nie zostawiaj
- Nie zostawiam cię! Psie ogrodnika. Sam nie śpi i drugiemu nie da!
Po jakimś czasie dotarliśmy do brzegu. Myślałem że umrę kiedy zeskoczyłem do lodowatej wody żeby pomóc wiązać drakkara. Padłem na ziemię, trzymając się zimnych, ostrych skał. Andris podciągnął mnie do góry – idziemy!
- Zimno mi…
- Nie marudź! Marsz ci dobrze zrobi. Rozgrzejesz się
Szliśmy jakiś czas przez pustkowie wśród skał aż nagle ukazał się naszym oczom przecudny widok. Olbrzymie góry i zielone doliny. Pomiędzy zboczami wiły się drogi, omijając skały.
- Widzicie tamte domy? – zapytał rudy
- No – odparłem
- To do widzenia. Miło się płynęło
- Cześć, dzięki…
Byłem głodny i zmarznięty do tego musieliśmy im oddać skóry bo w mieście wzięli by nas za wariatów a ekolodzy powiesili za jaja na latarni. Szliśmy dość długo, w każdym razie miałem na dzisiaj dość. Miasto było niewielkie, raptem dwie knajpy po przeciwnych stronach ulicy, kilka domów trochę dalej, przystanek i sklep. Jedna knajpa była zatłoczona i dobiegał stamtąd twist grany przez niezbyt Utalentowany zespół na żywo, druga była prawie pusta, bardzo elegancka a słychać było tylko cicho puszczoną muzykę klasyczną. Weszliśmy do tej pierwszej. Właśnie ktoś rozbił butelkę piwa o scenę, aż wokalista podskoczył. Podeszliśmy do baru, mężczyzna w podeszłym wieku o czarnej krótkiej brodzie tylko kiwnął z uśmiechem głową i podał nam kartkę, bo trudno to nazwać menu. Była to kartka z zeszytu w kratkę, przejrzałem nabazgrane czarnym długopisem dania. W końcu wskazałem kurczaka i ziemniaki, do tego colę. Andris pokazał dwa palce. Barman skinął głową i poszedł na kuchnię. Zajęliśmy stolik w najciemniejszym kącie knajpy. Noga sama mi latała pod stołem, ja po prostu kochałem tańczyć, zwłaszcza że dużo osób pod sceną szalało i nie oszczędzało wcale nóg ani podłogi. To się rozchodziło coraz dalej, oprócz nogi zaczęły mi chodzić palce, uderzałem po stole w rytm muzyki. Andris gdy to zauważył zaśmiał się i poruszając głową zaczął mnie naśladować. Wstałem i pociągnąłem go za rękaw, aż pod scenę. Tam puściłem go i zacząłem tańczyć. Ten tylko się podśmiechiwał ale nie miał zamiaru się dołączyć.
- No Andris!
- Nie! Ja nie umiem!
Wziąłem go za ręce i zmusiłem do twista. Jak już się wkręcił to puściłem jedną jego rękę i już o niczym innym nie myślałem. Zawsze starałem si e z tym kryć ale mnie naprawdę ponosi kiedy ktoś gra rock and roll albo blues. Dziś nie wytrzymałem. I było fajnie. Potem rzuciliśmy się na jedzenie jak wilki.
- Ile nam zostało?
- Dziewięćdziesiąt euro – odparł Andris
- Euro?
- Tak, wymieniłem nie?
- Aha… Ale tu mają te… korony szwedzkie?
- Weźmie euro, na pewno
- Zobaczymy…
Wziął, zostaliśmy jeszcze trochę, potańczyliśmy. Potem zaopatrzyliśmy się w sklepie w żarcie, wodę i inne po czym poszliśmy szukać Sparta i Jucel. Trzymałem Andris ‘a za rękę i nikt się nie czepiał, w sumie było tu niewielu ludzi. Po kilku minutach wyszliśmy z centrum, droga była całkiem dobra ale i tak nikt nią nie jeździł. Było bardzo pusto, w powietrzu unosiła się mgła, w oddali pod niebo pięły się górskie szczyty. Ciuchy już trochę na mnie wyschły ale miałem przemoczone skarpetki i buty. Zacząłem kichać. Andris stwierdził że to urocze, objął mnie ramieniem próbując mnie ogrzać.
- Andris, a który dzisiaj?
- Jedenasty lipca
- To…
- Chyba nasza rocznica, nie?
- Zapomniałem
- Ja też, Leoś, nic dla ciebie nie mam…
- Nie sądzisz że to romantyczne?
- Co?
- Że obaj nic nie mamy
- No nie wiem…
- Ach ty się nie znasz! Mówię ci że to jest urocze
- Ty masz dziwny gust. Ale skoro tak uważasz…
- Tak
- Może wieczorem to nadrobimy… Zjemy coś sam na sam… może przy świecach, napijemy się wina
- Chciałbym zauważyć że mamy tylko piwo
- No cóż… będziemy się kopać pod stołem, jak zakochane dzieciaki, co ty na to?
- Tak. Haha! Chodźmy na randkę!
- Będziemy sobie patrzeć w oczy, a potem…
- Pójdziemy się kochać
- No… chyba że wolisz iść na tą potańcówkę?
- Hmm… chętnie ale nie dziś. Zrobimy tak jak chciałeś
- Dobrze kochanie
- A ten… widziałeś ten nowy film?
- Nie mamy kasy
- Obejrzymy na CDA na komie
- Dobra… a o czym jest?
- Made in Poland, taki dramat o skinie, młodym rewolucjoniście, który się wkurwił, wytatuował sobie na czole to co miał do powiedzenia światu „Fuck of”
- To co on jakiś…?
- No miał problemy… był trochę szurnięty, ale w sumie to go rozumiem
- To nie jest nowy film
- Wiem, chodziło mi że nowy który znalazłem… O Spart!
- Idzie… nareszcie
Miał na plecach worek marynarski, dżinsy, glany i niebieską bluzę. Podbiegłem do niego i rzuciłem się mu na szyję.
- Leoś! Och… zadusisz mnie…
- Yhm! Tęskniłem…
- Ja też młody… puść mnie! – chwycił mnie za barki i odstawił na ziemię. Zrzucił bagaż i zdjął bluzę
- Masz… cały się trzęsiesz… - podał mi ją. Zauważyłem na jego ramieniu sierp i młot
- Co?! Zostałeś komunistą?!
- Em… Tak! Tak i jestem z tego dumny! Przecież wtedy nic nie było ale wszyscy wszystko mieli a teraz niby wszystko jest ale godnie żyje pięć procent społeczeństwa! Od każdego według umiejętności każdemu według potrzeb! Zakładać kołchozy! Robotnicy siłą narodu!
- Projekt Utopia miał się opierać na zasadach komunizmu – rzekł Andris
Zawiał zimny wiatr, założyłem kaptur i ruszyłem za Spartem. Patrzyłem na jego silne ramiona i tatuaż z sierpem i młotem, otoczonych łanami zboża. Utopia… to już nie długo, a my będziemy musieli dopilnować żeby wszystko poszło dobrze… Ludzie już pisali teorie spiskowe jako że my chcemy zrobić z nich niewolników, odebrać im tożsamość i uczynić wszystkich takimi samymi baranami. Utopia miała uczynić wszystkich równymi ale wiadomo, że każdy jest inny, niektórzy uważali że należy im się więcej. Niestety… coraz więcej osób stawało po stronie Lucjana. Spart dał mi natchnienie, był taki pewien siebie i swojej ideologii, taki silny i gotowy budować nowy świat. Szedł prosto przed siebie mimo zimnego mokrego wiatru bijącego go po twarzy, mimo chłodu i zmęczenia, prowadź bracie! Prowadź!
Dotarliśmy do małego osiedla było tu kilka domów. Właśnie szło w naszą stronę kilku dużych facetów
- Ej kurwa! – wydarłem się do nich
- Czego?! - wkurzył się jeden z nich
- Obudźcie się kurwa!!! Jesteście wykorzystywani przez opętanych! To jest rewolucja! Dołączcie do mnie…
- E… Spierdalaj?!
- Zaraz ty dołączysz grona zmarłych!
- Hej, hej, hej! – Spart wyszedł przede mnie – spokojnie. On… jest nienormalny
- Nie!!! – wrzasnąłem – próbuję zdobyć armię! – Andris chwycił mnie za rękę i trzymał tak że nie mogłem się wyrwać. Ludzie odeszli.
- Ty idioto Spart! Coś ty zrobił?!
- Ty jesteś zdrowo popierdolony!
Kiedy mnie puścił padłem na ziemię. Chłopcy mieli mnie już dość, nawet Andris spojrzał na mnie zniesmaczony i poszedł ze Spartem. Kiedy się oddalili spojrzałem tylko do którego domu wchodzą. Nie podnosiłem się nawet tylko się poryczałem. Nagle szare niebo się rozstąpiło i wpuściło obok mnie promień światła. Stanęła przede mną kobieta w powłóczystej białej sukni, w ciężkich butach, miała rozpuszczone włosy i brązowe oczy. Klęczałem tak przed nią z otwartą buzią. Miała w dłoni chleb i nóż. Była piękna, nigdy takiej nie widziałem, moje serce się do niej rwało. Była smutna
- Czemu oni są jak dzieci? Matka im mówi ze róża kole a one i tak je zrywają… Przecież wiedzą że tylko zgoda buduje
- Kim ty…
- Jestem ojczyzna
- Czyja?
- Wszystkich. Każdego stworzenia w pięcio-świecie. Jeśli się nie zjednoczycie nic nie zdziałacie. Nawet jeśli Lucjan padnie trupem, to nie o niego chodzi, to ma być wspólny wróg. Chodzi o miłość. Ale oni nie chcą się pogodzić… - zaczęła kroić chleb na piersi
- Kocham cię – wyszeptałem
- To dobrze… chociaż ty…
- Jesteś taka piękna! Jak ktoś może cię nie kochać – mówiłem wciąż nie mając odwagi powstać z kolan
- Nie każdy szanuję swą ojczyznę… Wielu mnie nienawidzi, a sami są sobie winni zła na świecie – miała słodki głos, a zarazem taki władczy. Podała mi kawałek chleba, wziąłem go a ona przytuliła mnie do swojego łona. Zaczęła głaskać mnie po karku – Są inni jak ty, jak ty gotowi za mnie walczyć, bronić mnie i oddać życie. Utopia to ja… Utopia to wszyscy ludzie… to ich miłość, kiedy będą kochać innych będą chcieli żeby oni też mieli co jeść, żeby byli szczęśliwi… idź i bądź dzielny Leo – zniknęła, a z jej sukni w moich dłoniach pozostał tylko wiatr. Wyglądałem jak żebrak, brudny, wychudzony, w zniszczonych butach, podartych ubraniach, za dużej bluzie i z kawałkiem chleba w ręce. To nie był taki sklepowy chleb, tylko taki zrobiony w domu, pachniał cudownie. Miał grubszą i twardszą skórę a w środku był ciemniejszy i nie taki jak wata tylko taki jaki powinien być chleb. Podniosłem się. Ruszyłem w stronę domu, skubiąc kromkę. Po drodze spotkałem Andris ‘a. Miał czarno niebieską kurtkę z kapturem inne spodnie i buty. Objął mnie mocno
- Ty jesteś nienormalny!
- Widziałem… nieważne i tak byś nie wierzył
- Idziemy do domu! Wariacie
Wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę drewnianych domków
- Chcesz gryza?
- Skąd to masz?
- Dostałem
- Och… wyglądasz jak bezdomny nawet ludzie dają ci chleb…
- To nie ludzie to ojczyzna
- Ty się dobrze czujesz?
- No… zakochałem się…
- Co???
- Nie martw się to miłość platoniczna
- Jaka?!
- Eh… nieważne…
- Niby w kim???
- We wszystkim. Ona jest wszystkim…
- Przecież jesteś gejem…? – mówił coraz bardziej zrozpaczony
- W sumie to jestem bi, ale nie o to chodzi, ja ją kocham jak… matkę
- Leoś… Nie wiem czy ty mówisz poważnie czy sobie robisz jaja. Dziwnie się ostatnio zachowujesz
- To przez Niego, wiesz…
- Kogo?
- Mojego ojca – powiedziałem z dumą
- Mówiłeś że jesteś sierotą
- Och! Ty nic nie rozumiesz! Tłumaczenie tobie tego jest jak tłumaczenie dwulatkowi Polskiego systemu rządzenia, po prostu mi zaufaj…
- Oj Leoś…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz