środa, 16 marca 2016

Rozdział 2 - Wzgórze zwiadowców

Na Rawill nigdy nie pada, zawsze jest upał. Zamiast ich podbudować sprawiłem chyba że poczuli się jeszcze gorzej… Wdrapywaliśmy się na Wzgórze zwiadowców jeden z trzech największych szczytów tej planety. Nie był specjalnie wysoki bo nie miał chyba nawet tysiąca metrów ale wiodła nań kamienista droga, towarzyszył nam zapach siarki i zwłok a słońce nie dawało odpocząć. Chcieli wracać, mieli dość ale w końcu dotarliśmy do słupka z flagą Rawian, na szczycie nie było nic oprócz tego. Miałem około piętnastu osób. Patrzyłem na zadowolonych partyzantów rozkładających na ziemi bluzy, podających sobie wodę. Mój wzrok padł na dziewczynę która otarła chłopakowi pot z czoła, śmiali się, było widać że zakochani. Jakoś tak mi się smutno zrobiło. Leo miał dla mnie coraz mniej czasu, może to przez wojnę… Co też mu odbiło żeby rozszerzać terytorium?! Chociaż dawniej też miał sporo roboty a jednak…
- Prze pana…
- Yyy, co?
- Jak się to nazywa???
- To Wzgórze zwiadowców – odparłem, a kilka osób zwróciło się w nasza stronę – Po Zamkowym i niezdobytym szczycie to najwyższa góra Rawill
Dzieciaki zaczęły się zbierać w koło mnie, mówię dzieciaki bo w większości byli młodzi, starym nie chciało się buntować aczkolwiek i wyjątki wśród nas były
- Widać stąd zamek. Leo tam kiedyś walczył, i jego brat. Tutaj… to miejsce strategiczne, wiać stąd całą okolicę, dlatego wzgórze zwiadowców – powiedziałem ile sam umiałem
- A czemu tam walczył?
- Pojmali go. Jego brat przyszedł z odsieczą i się wydostali. Może też dlatego że miał wysoko postawioną dziewczynę…
- Przecież jest gejem!
- Właściwie to jest biseksualny… Ale wybiłem mu panny z głowy, i innych chłopców też
- Haha! A gdzie miał dziewczynę?
- Samą córkę imperatora!
Wróciliśmy dość późno, cicho wszedłem do namiotu Leośka. Ślęczał nad mapami, miał obok siebie koma i zapisane kartki i zeszyty.
- Hej… - mruknął
- Cześć – odparłem równie entuzjastycznie
- No i gdzie byliście?
- Na zwiadowców…
- O… Ładnie… pewnie stękali po drodze
- No
Leo ziewnął, spojrzał na mnie, miał podkrążone oczy, wyglądał na zmęczonego
- Koledzy przynieśli ci rzeczy
- Wywal to, pewnie zawszone
- Suszą się, prałem wszystko
- Nie szkoda ci wody?
- Mamy odwiert… mamy pełno wody
- Tak?
- Tak… - ziewnął
- Może się położysz?
- Nie… muszę jeszcze… zadzwonić do mojego konia… znaczy dilera…!
- Haha! Czemu konia?
- A… pomyliło mi się… bo ten, Spart mówił coś o Borysie przed chwilą…
- Co z nim?
- Z kim…?
- Oj… połóż się już Kotuniu… jesteś tak śpiący że nie pamiętasz co sam przed chwilą mówiłeś – pogłaskałem go po plecach
- Muszę to skończyć… rozumiesz? – sprzeciwił się ale zarazem uwalił mi się na ramię – tylko troszkę… pięć minut… - bredził coś przez sen, zarzucił mi ręce na szyję i wtulił się we mnie zadowolony
- Jutro dokończysz… i pójdzie ci o wiele szybciej niż teraz kiedy w ogóle nie myślisz… - powiedziałem biorąc go w ramiona. Westchnąłem, położyłem go na naszym skromnym posłaniu z kilku koców i poduszek na ziemi. Jęknął przeciągając się. Zdjąłem mu spodnie i koszulę, sam też zrzuciłem ciuchy, nagle zaburczało mi w brzuchu
- Ej... – odchrząknął – A ty jadłeś coś dzisiaj?
- Hmm… coś tam w drodze…
- Bo tam chłopcy… krowę zabili
- Dobrze, wezmę sobie później. Śpij…
- Andris… potrzebujemy więcej jedzenia… zbroi, mieczy, strzał… koni…
- Załatwię nam konie
- Poważnie?
- Tak… nie martw się, jakoś to będzie
Nie będzie! Zginiemy! Kurwa!
- Nie brzmisz zbyt przekonująco
- Leo…?
- No?
- Kocham cię…
- Eh… Jak chcesz się ruchać to po prostu powiedz a nie kombinuj…
- Nie… ja tylko…
- Zdecyduj się wreszcie
- A ty?
- Co ja?
- Chcesz?
- E…
Nagle wejście namiotu się uchyliło. Chciałem się odsunąć ale Leo mi nie pozwolił, tuląc się nadal do mojej piersi
- Przepraszam, że przerywam… - zaczęła młoda dziewczyna spuszczając wzrok na podłogę – Ale sprawa jest poważna… sprowadzono dezertera…
- Idę… - mruknął Leo przecierając oczy – Odmaszerować! Muszę się ubrać…
- Tak jest! – zachichotała wychodząc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz