wtorek, 29 marca 2016

Rozdział 10 - Rzeź

Obudziłem się nad ranem. Leżałem w objęciach kochanka, było mi ciepło i wygodnie a zarazem tak bardzo źle. Trzymał rękę na mojej piersi, ująłem ją w swoją dłoń, poczułem jak pocałował mnie nad uchem. Wyrwałem mu się i podniosłem się na kolana, on szybko zrobił to samo i spojrzeliśmy na siebie z nienawiścią. Potem nam obu napłynęły łzy do oczu, obaj byliśmy nie spokojni, obaj wiedzieliśmy dlaczego. Złączyliśmy się w objęciach i namiętnych pocałunkach.
- Tak bardzo cię kocham - szepnąłem mu do ucha
- Nigdy cię nie zapomnę... nigdy najdroższy...
Chciałem mu tyle jeszcze powiedzieć, tyle wyznać, obiecać ale coś ściskało mnie w gardle tak że nie byłem w stanie nic wykrztusić. Nienawidziłem go za to, że mnie zostawiał. On nienawidził mnie za to, że nie mógł mnie zostawić bez bólu.
W świetle wschodzącego między drzewami słońca stanęły dwie uskrzydlone postaci, jedna sylwetką przypominała Sparta, druga jakąś dziewczynę, zakładam, że to owa słynna Eliot.
- Andris - Leo spojrzał mi głęboko w oczy - kiedy to wszystko się skończy to przysięgam, że cię znajdę i już nigdy nie opuszczę...
Długo potem miałem jego twarz przed oczami, czułem jego zapach. Nie płakałem, czułem tylko jakąś pustkę... Pustkę wypełniły strzały, krzyki, huk zrzucanych na obóz bomb, wycie alarmów. Budynki legły w gruzach, Rawianie bronili się resztkami sił. Ludzie prowadzili ożywioną dyskusję o tym co się dzieje, jedni złapali broń i resztki amunicji i rzucili się do walki inni trzymali się w cieniu drzew, w lesie. Hałas był niesamowity, wszyscy byli poruszeni, oprócz mnie. Bez niego nic nie miało sensu.
- To nasi??? - krzyknął mi ktoś do ucha
- Nie wiem!
- Co mamy robić?!
- Cicho! - wrzasnęła jakaś dziewczyna, spojrzałem w jej stronę. Miała włosy ścięte na jeża, jedno oko jasno-niebieskie drugie czarne, wojskowe spodnie i koszulkę bez rękawów, odsłaniającą muskularne ramiona
- To sojusznicy! Walczą z Rawskimi! - mówiła głośno i pewnie
Podszedłem bliżej, jak większość. Usłyszałem nadjeżdżające ciężkie pojazdy, nie byłem pewien co to jest ale słyszałem jak w oddali miażdżą na swojej drodze drzewa. Co ciekawe teraz w tym hałasie zdałem sobie sprawę z obecności wielu nieznanych mi zwierząt w tym lesie wydających dziwne dźwięki. A może to one siedziały cicho a teraz się bały...
- Kim jesteś? - zapytałem dziewczyny
- Jestem Lena - odparła kwaśno się uśmiechając
- Lena... Lena... Skąd ja znam to imię?
- Jestem Lena Salvo córka Sparta i Rosy
- Co?! To co ty tu robisz?!
- Ukrywam się. Nie mów mu nic
- Komu?
- Mojemu ojcu! A komu?!
- O rany ale...
- Później pogadamy - powiedziała - Idziemy! Obejdziemy obóz od drugiej strony, jest tam wzgórze, stamtąd możemy ich ostrzeliwać
Sam już nie wiedziałem co robić, najchętniej usiadłbym pod drzewem, wsłuchał się w hałas i ciszę i o wszystkim zapomniał. O nim. Pamiętam jak kiedyś się kłóciliśmy i w porywie złości wykrzyczałem mu w twarz iż szczytem moich marzeń jest zapomnieć że kiedykolwiek znałem człowieka imieniem Leon Salvo. Ów człowiek wziął sobie to do serca, zapytawszy mnie dlaczego tego chcę, usłyszał że dlatego bo nie chcę cierpieć po jego śmierci. Zapytał czy umrze - nie odpowiedziałem. No i tak to właśnie wygląda chcę przestać o czymś myśleć a zaczynam jeszcze bardziej.
W powietrzu zaczęło być coraz więcej pyłu i dymu, walące się budynki i powietrze spod śmigieł helikopterów robiły swoje. Mój wzrok padł na chłopca klęczącego na uboczu. Płakał. Trząsł się ze strachu. Tulił do piersi uzi i zapasowy magazynek. Moją pierwszą myślą było zabrać mu broń i iść do ataku ale... skończyło się na myśli, moje morale były poniżej zera. Przez tą ciągłą walkę prawie zapomniałem jak fajnie jest być obojętnym. Być tylko szarym człowiekiem w tłumie, stać sobie, usuwać się innym z drogi, udawać powietrze i tylko patrzeć. Przy tych wielkich drzewach byłem taki mały... wszyscy byliśmy tylko pyłkiem na tej planecie. Dorównywała ona rozmiarami Starą Ziemię, kolebkę ludzkości, z tym, że ta była dzika. Zupełnie nie zamieszkana przez inteligentne istoty. Ujrzałem coś w koronach drzew, zwierze miało cztery chwytne łapy było niebiesko zielone i sprawnie przemknęło nad nami nie zauważone. Wszyscy się rzucali, krzyczeli, wyrywali sobie karabiny a ja jako jedyny stałem spokojnie.
- Idziemy! - krzyczała Lena próbując namówić resztę
- Czekamy na Eliot - zawołał ktoś inny próbując przejąć kontrolę
Zaśmiałem się nerwowo. Eliot! Też wymyślił...
Nagle wpadł między nas Rawski żołnierz zaczął strzelać. Ja nadal stałem jak kołek. Zanim go zabili... poczułem jak oberwałem w brzuch i straciłem przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz