czwartek, 10 marca 2016

Rozdział 24 – góry

Kiedy wróciliśmy do domu, pierwsze co zrobiłem to się wykąpałem. Śmierdziało ode mnie na odległość po kilku dniach na łodzi, ciężko pracowaliśmy a nie mieliśmy jak się myć… Miałem wody po uszy ale się przemogłem. Przywitałem się z Jucel, chwilę gadaliśmy po czym zacząłem się szykować na wieczór. Było około szóstej. Włożyłem czarne spodnie, wyczyściłem glany, wziąłem czarną koszulkę i mój wisiorek z delfinkiem. Na wierzch wziąłem bluzę od Sparta i czarną za dużą czapkę.
- Idziemy na randkę czy na pogrzeb?
- Andris… czemu mnie nie rozumiesz?
- Rozumiem, rozumiem. Tylko się droczę – wręczył mi białą różę, ale nie taką zielono-białą tylko taką idealną, wzruszył mnie tym
- Skąd ty tutaj wziąłeś różę???
- No… trochę się naszukałem…
- Dziękuję
- Miałem ci dać misia… ale wolę gdy się DO MNIE przytulasz
- Ha hah, mój misiaczek
- To idziemy…?
Podałem mu dłoń – Gdzie?
- Zobaczysz… znalazłem śliczne miejsce
- Tylko tu strasznie zimno
- Zobaczysz…
Westchnąłem, byłem z nim naprawdę szczęśliwy, cokolwiek by się nie działo, choćby walił się świat mam Andris ‘a no i Sparta i Jucel… i wielu przyjaciół. Andris szedł spokojnie pewnie planując jak mnie rozbroić i zdobyć dziś w nocy. Czułem się zrelaksowany i lekko podniecony. Trzymałem jego ciepłą dłoń. Miał torbę na ramieniu.
- Kiedy niby zdążyłeś znaleźć to miejsce?
- Kto mówił że ja znalazłem? Spart mi pokazał
- Aha
Wspinaliśmy się w góry aż doszliśmy do małego drewnianego domku, widok był stąd przecudny. Cały czas szedłem z szeroko otwartymi oczami. Drzwi były otwarte. Andris wszedł pierwszy i wyjął z torby zapalniczkę, podpalił kawałek drewna i rzucił do kominka. Pomieszczenie było małe, przy ścianach były deski niby półki, kominek był murowany, małe okna, wszystko z drewna. Zrobiło się jaśniej. Słońce zachodziło ale nie było nic widać bo niebo było zachmurzone. Podszedłem do ognia ogrzać dłonie, Andris rozłożył na podłodze koc. Obok zauważyłem wejście do kuchni ale była zdemolowana i pusta.
- Zmarzłeś?
- Trochę…
- Chodź, ogrzeję cię – powiedział zdejmując kurtkę. Przytuliłem się do niego, miał milutki czarny sweter. Włożył moje dłonie pod swoje ciuchy, na plecy – Ale masz zimne łapy
- To po co…
- Żebyś sobie ogrzał no
Zaczął lekko się ze mną kiwać, poczułem jego nieogoloną szczękę. Słyszałem tylko jego serce i wyjące wilki w lesie. Było ciemno, tylko u nas palił się ogień
- Myślisz że tu bezpiecznie?
- Nie bój się, zwierzaki tu nie podchodzą a zresztą każdego umiem okiełznać
- No tak, zapomniałem…
- Poczekaj chwilkę – odsunął mnie na chwilę. Patrzyłem jak wyciągnął z torby jeszcze dwa koce. Podał mi jeden. Owinąłem się nim i usiedliśmy przy kominku na innym kocu, a trzeci Andris złożył i odłożył obok. Miał jeszcze wino i dwa kieliszki
- No pięknie… teraz mnie opije i zgwałci – mruknąłem sam do siebie
- Haha… prędzej to ty mnie zgwałcisz
- No jak mnie opijesz
- Słabe jest… tylko tak żeby się rozgrzać
Siedziałem po turecku zawinięty w koc przy ogniu i było mi tak zimno że nie sądzę żeby pomógł alkohol. Wziąłem jednak kieliszek a on nalał do połowy zimne czerwone wino – Za nas… - westchnąłem
- Dokładnie
Wypiliśmy nasze zdrowie, Andris pocałował mnie w policzek. Dolał mi wina i dorzucił do ognia drewna.
- Pij, pij…
- Co? Myślisz że ci łatwiej ze mną pójdzie?
- Może… - wydawało się że nie bardzo wiedział od czego zacząć. Ja zresztą też nie miałem pomysłu.
- Że też Spart nie mógł wymyślić jakiegoś cieplejszego kraju… - westchnąłem
- A co?
- Bo coś nam opornie idzie… pozbywanie się ubrań
- Właściwie bez nich byłoby cieplej, gdybyśmy…
Odstawił kieliszek i zbliżył się do mnie. Wtuliłem się znowu w jego sweter, też porzuciłem kieliszek. Zdjąłem koszulkę. Spojrzał na mnie zachwycony, zaczął mnie dotykać. Włożyłem dłoń pod jego ubrania głaszcząc go po klatce piersiowej. Zdjął w końcu górną część garderoby, pociągnął mnie do góry, usiadł na tej desce przy ścianie i wziął mnie na kolana tyłem do siebie. Przytulił mnie, jedną ręką dotykał moich piersi i brzucha a drugą zaczął głaskać mnie po udzie, po chwili przeszedł na wewnętrzną stronę a na koniec zaczął mnie macać po kroczu. Odchyliłem głowę do tyłu i pozwoliłem mu całować się po szyi i gryźć w ucho. Był taki cieplutki… Zaczął rozpinać mi spodnie
- O nie! Ty pierwszy – zeskoczyłem z jego kolan.
- Jak chcesz… - Zdjął szybko spodnie i szare bokserki, trochę się rumieniąc
- Nie wstydź się jest piękny… - spojrzałem na jego fiuta, ale Andris zaczerwienił się jeszcze bardziej – Mówię poważnie, zresztą znasz mnie już dobrze, możesz się czuć swobodnie przy mnie – powiedziałem. Zsunąłem spodnie, pieprzone rurki w których mój mały nie mógł sobie swobodnie stać. Zdjąłem bokserki i stanąłem przed nim nago. Chwilę czekał aż podejdę ale nie widząc reakcji chciał wstać…
- Zostań!
- Czemu? Na co czekasz???
- Chcę cię trochę po torturować… he he he
- No ja ci dam he he he! Chodź do mnie!
Podszedłem do niego, stając pomiędzy jego nogami, dotknął moich nagich ramion
- Nic nie rób, jasne?
- Eee… nie wiem co ty kombinujesz
- Po prostu rób co mówię!
- Okej, okej… tak się chcesz zabawić…
- Kto powiedział że to zabawa? Łapy na stół
Położył ręce przy swoich biodrach. Zacząłem całować go po szyi – Czasem.. – pocałowałem jego obojczyk – kiedy śpisz – zacząłem lizać jego piersi -  albo cię nie ma… - przygryzłem jego sutek
- Au!
- mam tyle myśli – dla odmiany pocałowałem go delikatnie i podrażniłem koniuszkiem języka – tyle chciałbym ci powiedzieć… - zacząłem całować jego ładnie wyrzeźbiony brzuch – A i tak potem… - położyłem dłonie na jego biodrach – przy tobie… - lizałem jego pępek – się gubię – podbrzusze
- Leoś… ach… nie! Przestań…
- Zamknij pysk, pytałem cię o coś?!
Zszedłem jeszcze niżej nie zważając na jego włoski, byłem tylko delikatniejszy – jak mówiłem gubię się… - polizałem pachwinę, on chyba nawet nie rozumiał co do niego mówię, drżał z podniecenia, ja zresztą też, co ja mówiłem? – no właśnie… gubię się… w twoich błękitnych oczach, nie wiem czego chcę… - wziąłem jego męskość w dłoń - dopiero kiedy pozwolę sobie stracić kontrolę wiem… że chcę… - polizałem koniec jego penisa – tylko jednego… - wróciłem na górę i pocałowałem jego pierś – tylko ciebie… - ująłem jego twarz w dłonie i zmusiłem żeby na mnie spojrzał – Teraz twoja kolej. Wyliż mnie…
- Chodź na ziemię… - otrząsnął się
Usiadłem na swoich łydkach, czekając na jego ruch. Klęczał za mną
- Mogę sobie darować grę wstępną
- Tak… Andris pragnę cię!
Położył dłonie na moich biodrach zmuszając mnie żebym je wypchnął do tyłu i oparł się na rękach. Całował mnie po pośladkach aż w końcu poczułem jego język w środku. Złapałem gwałtownie powietrze. Po chwili stanął nade mną. Oparł się trochę na mnie a trochę na jednej ręce, drugą zostawił z tyłu. Włożył we mnie palce próbując rozluźnić moje mięśnie. Jęknąłem
- Dobrze?
- T-tak… Przestań już… wiesz czego chcę!
Wyjął palce. Szarpnął mną w tył, nakierował go dłonią i zaczął delikatnie się we mnie wbijać, po chwili wszedł cały, stłumiłem jęk
- Boli…? – zapytał czule
- Trochę… ale proszę nie przestawaj!
Zaczął się poruszać jednym tempem, całował moje łopatki i kark. Słyszałem własny oddech przerywany jękami, Andris zaczął wodzić dłonią po moim torsie. Wziął w dłoń mojego małego i przesunął po nim kilka razy, potem jeszcze podotykał moich jąder
- Zaraz… chyba zaraz… - nie mogłem się wysłowić. Całe szczęście zrozumiał. Wsparł się na obu rękach nade mną i zaczął posuwać mnie mocniej i głębiej. Pod sam koniec przyspieszył aż nagle gwałtownie się zatrzymał w tym samym momencie mieliśmy orgazm, ja krzyknąłem on tylko stęknął. Poczułem w sobie ciepło, Andris objął mnie w pasie ramieniem. Tak trwaliśmy przez dłuższą chwilę. Ostrożnie go wyjął. Położył się obok mnie i ujął moją dłoń. Z ziemi przestawił ją na swoją pierś. Powoli pociągnął mnie tak żebym położył się na nim. Sięgnął po koc i nas okrył. Pod głowami mieliśmy ten wcześniej złożony. Wtuliłem się w jego szyję, pocałował mnie w czoło i odsapnął. Wszedłem prawie bezwiednie w jego myśli, po prostu teraz byliśmy tak blisko że jego umysł był dla mnie otwarty na oścież, jego myśli zajmowałem głównie ja
- Mój kochany… taki delikatny, słodki, niewinny... moje słońce… czuję jego żebra, chude moje biedactwo marnie je… i taki blady… to akurat lubię… podkreśla te cudne oczy i czarne włosy… rozumiem go… tyle chcę powiedzieć… ale szkoda go budzić tak uroczo wygląda gdy śpi – miałem zamknięte oczy – taki kochany, jak dobrze że go mam, że jest mój, nic i nikt go nie zastąpi. Rozumiem co mówiłeś koteczku, tyle do powiedzenia ale jak? No bo nie powiem mu przecież że… że na przykład gdy na niego patrzę to nie mogę oddychać i serce mi chcę połamać żebra, że jestem ponad niebem gdy wchodzę w jego ciasne wnętrze, że gdy mnie całuje po całym ciele, umieram z rozkoszy, albo że każdej nocy bez niego… marze o jego słodkich ustach, pieszczotach i czułych słowach. O jego westchnieniach i jękach, drżącym ciele, jego ślicznym tyłku, marzę by całować jego bladą skórę, sine usta, każdą bliznę znam na pamięć… mój najukochańszy… ciekawe czy wierzy że oddałbym za niego życie…? Mówiłem mu chyba kiedyś pewnie myśli że tak tylko gadam… Gdybym zdążył stanąć między nim a kulą to bym się nie wahał…
Po jakimś czasie zasnął a ja mu się wymknąłem. Otuliłem go kocem po czym wciągnąłem bokserki i wyszedłem na zewnątrz, owszem było mi zimno ale tylko przez chwilę. Zaraz dostosowałem się do temperatury, zwolniłem bicie serca i oddech, usiadłem na zimnym kamieniu. Przez chwilę przekopywałem wspomnienia docierając do tych najgłębszych, analizowałem ostatnie wydarzenia. Jak by nie patrzeć było coraz lepiej posuwałem się do przodu. Czułem jednak że moja moc mnie wyniszcza, tak jak ogień trawi drzewo… Wyczułem każdą najdrobniejszą cząstkę w moich żyłach, gdybym miał gdzie to wszystko przechować? Moja biedna nerka była na granicy wytrzymałości, nieudolnie filtrując nieznaną substancję od krwi. Aż dziwne że jeszcze nie sikałem na niebiesko… Niedługo będę potrzebował pilnie przeszczepu nerki jak i transplantacji krwi, przynajmniej w jakiejś części. Piąty się rozwijał, nie mogłem go zużyć, wówczas pojawiało się go jeszcze więcej, gdy nic nie robiłem też się rozwijał i chuj. Skupiłem się na sercu, było przeciążone. Czułem jednak zarazem że dostatecznie już panuję nad piątym jak i nad samym sobą żeby podjąć kolejny krok, mianowicie przejąć kontrolę co do najmniejszej komórki. Wstałem i przestałem jakkolwiek się opierać temu co się ze mną działo. Pozwoliłem mocy swobodnie się rozwijać. Właściwie to nie wiedziałem co robię ja tylko podążałem za instynktem. Po chwili odpłynąłem, byłem zagubiony, przestałem czuć grunt pod nogami, po kolejnej chwili przestałem czuć cokolwiek prócz własnego ciała, zwłaszcza zaś żył w których było chyba więcej czystej mocy niż krwi. Nagle byłem zmuszony zerwać z mojej ręki obrożę i bandaże, ból był nie do zniesienia zresztą nawet nie panowałem nad sobą do końca. Zmusiłem się do otwarcia oczu, oślepiło mnie światło, moja skóra była sina już nie tylko na lewej dłoni ale wszędzie.
- O kurwa! Awatar… - mruknąłem sam do siebie. Potem straciłem świadomość, nie wiem na jak długo. Kiedy się ocknąłem nadal unosiłem się w tym pierdolonym świetle, zwęziłem źrenice, nie wiem nawet jak. Czułem się całkiem dobrze, może trochę obolały ale za to pod względem mocy naprawdę silny. Siłą woli przywróciłem sobie normalny kolor, nie żebym był rasistą… mam na myśli mój normalny kolor. Oczyściłem się z resztek piątego żywiołu, teraz miałem w sobie coś o wiele potężniejszego, czułem to i panowałem nad tym. Zacisnąłem pięści i opadłem na ziemię. Przy lądowaniu z dość dużej wysokości na proste nogi nic mi się nie stało, za to pokruszyłem gołymi stopami kilka kamieni. Nie odczuwałem już zimna. Było już jasno, musiałem długo być nieprzytomny. Uspokoiłem się i ukryłem swoje zdolności, mógłbym przyciągnąć demony albo nie chcący skrzywdzić ukochanego. Wróciłem do drewnianego domku, ogień w kominku wygasł a Andris spał jak zabity. Klęknąłem przy nim i odgarnąwszy mu włosy z czoła pocałowałem go. Połaskotałem go za uchem, aż w końcu się uśmiechnął. Otworzył oczy i się przeciągnął
- Ranny z ciebie ptaszek?
- Jeśli mam być z tobą szczery to nie spałem całą noc
- To co ty robiłeś? Tu nie ma Internetu… hej! Twoja ręka…
- Nie umiem tego wyjaśnić… po prostu kolejny etap, wiesz… czuję że jestem już gotowy
- Gotowy? Na co?
- Musimy zniszczyć Perstiantę…
- I co dalej?
- Nic. Świat będzie troszeczkę lepszy… może ludzie będą dla siebie lepsi, może zaprzestaną wojen, może chociaż pozwolą innym żyć… Może tak naprawdę dobro i zło siedzi tylko w nich… anioły i demony które sami stworzyli… tak jak cały ten świat… jest piękny nie sądzisz? Każdy włożył w to część siebie, rozumiesz? To my go tworzymy… to ludzie stworzyli zło i dobro, sami decydują po czyjej stronie staną. Dlatego zła nie da się pokonać, musiałbym zabić wszystkich, nawet siebie. Perstiantia to tylko obraz ludzkich wad, muszę im udowodnić że dadzą radę… że mogą być lepsi…
- I co DALEJ???
- masz na myśli po wojnie?
- No…
- Nie wiem! Haha… może pójdę do szkoły…?
Zaczął padać śnieg. Powinniśmy zbierać się do domu ale wolałem zakopać się z Andris ‘em pod kocem i w spokoju się upić. Kilka godzin później poszedłem pobiegać żeby wytrzeźwieć, wiem jestem idiotą. Ścieżka była wciąż czysta, miałem na nogach trampki Andris ‘a bo chyba każdy kto nosił glany wiem że nie da się w nich biegać. Oczywiście musiał podręczyć mnie Lucjan. Dogonił mnie w postaci człowieka, oczywiście rudego. Miał czarne getry, buty do biegania i jaskrawo różową koszulkę
- Po pierwsze odpieprz się. Po drugie wyglądasz okropnie. Po trzecie myślałem że nie żyjesz
- Po pierwsze wiesz że tego nie zrobię. Po drugie ubrałem się stosownie do twojej orientacji i sportu. Po trzecie… A jednak!
- Słuchaj… co ty masz do gejów i do biegania?
- Mam wszystko do wszystkich, a za razem nic i wszystkich w dupie
- Cudownie. A teraz sobie idź
- Nie mogę iść, bobyś mnie zostawił z tyłu
- Chcesz ze mną walczyć? Jeśli nie to masz szansę odejść
- A jeśli tak?
Zbliżaliśmy się do domu. Za nic nie pozwoliłbym żeby cokolwiek stało się Andris ‘owi. A prawdopodobieństwo tego wciąż rosło. Jednak w ostatniej chwili kiedy się do niego odwróciłem zniknął. Stojąc już przy drzwiach usłyszałem jęk. Mojego męża.
- Więc?
- Możesz mnie zabić. Nie zdradzę go! - krzyknąłem
- Zdradzisz tak czy siak. Jeśli zginiesz, zrobi sobie coś…
- Ah! Czekaj! Powiem! Powiem, powiem, powiem już!
- Więc jak to zrobił?
- Co? Ała!
Otrząsnąłem się z zaskoczenia i wpadłem do pokoju. Andris leżał pobity na ziemi z rękami związanymi za plecami a nad nim stał Lucjan.
- Cześć Leo! Nieźle cię zrobiłem w konia co?
- Nie. Spierdalaj
- Oj jakiś ty niegrzeczny. Chyba się oberwie twojemu kochasiowi że cię nie upomina…
Kopnął Andris ‘a w okolice krocza śmiejąc się, ten zwinął się z bólu ale nawet nie pisnął w mojej obecności. Bez wahania przystąpiłem blisko do Lucjana, wziąłem go za gardło i podniosłem nad ziemię, po chwili zmieniłem postać, moja skóra nabrała sinej barwy nie mogłem marnować energii na kamuflaż, znowu pozwoliłem żeby się działo co chce. Ścisnąłem jego krtań tak że zaczął się krztusić, po chwili napawania się jego przerażoną miną, wbiłem mu kolano między nogi, opierając go o ścianę. Krzyknął. Kątem oka zauważyłem Andris ‘a na klęczkach, trzymającego w zębach nóż. Wziąłem go od niego i wbiłem w serce Lucjana, zawył
- Ile jeszcze będziesz się odradzał? Jak długo będę cię mordował? – zapytałem szeptem
- Trzy razy synu… - usłyszałem szept Utopii – trzy razy...
Uśmiechnąłem się paskudnie lecz Lucjan konając zrobił to samo. Co on znowu knuł? Wtem usłyszałem kaszel
- O Boże Andris!
Podszedłem do niego a on pochylił się i pocałował nóż w mojej dłoni
- Co ty…? – Padłem na kolana, odrzuciłem broń i pocałowałem go w czoło, tuląc do piersi – Wszystko dobrze?
- Em… tak…
Zdjąłem bluzę i okryłem mojego nagiego mężczyznę, wciąż tuląc go z czułością. Patrzył na mnie ze strachem. Po chwili dopiero zorientowałem się że wciąż jestem blady i zimny jak trup
- Dlaczego jesteś taki zimny…? – zapytał drżącym głosem
- Och wybacz… - mruknąłem zmieniając się w kilka sekund w człowieka
- Co z tobą było? Byłeś jak martwy, nie słyszałem twojego serca…
- Nic… daj mi chwilę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz