poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 21

Leo wziął w końcu wiadra, założył buty Andrisa i poszedł do sąsiada po wodę. Andris poszedłby za niego gdyby nie gips. Miał pękniętą kość, pobił się z kolegą w pokoju. Leo wyciągał właśnie drugie wiadro ze studni, kiedy z domu wyszedł jakiś niewyraźny Stefan.
- Dzień dobry... - mruknął
- Dobry - rzucił Leo odwracając się na chwilę od korby
- Można się napić...?
- Co kac?
- Mhm... - westchnął sąsiad opróżniając pół wiadra, Leo spuścił je jeszcze raz, napełnił też jedno dla Stefana, potem zabrał dwa swoje i poczłapał do domu. Andrisa nie było ani na progu ani przy drewnie. Leo odstawił wiadra w kuchni i na raz usłyszał jak w ich pokoju spadło coś ciężkiego
- Ani!
Drzwi były uchylone, Anastazja jeszcze spała, natomiast na podłodze leżał blady jak trup Andris, poszła mu krew z nosa, w ręce trzymał jakąś strzykawkę, obok niego leżał plecak i  kilka rzeczy które z niego wypadły
- Co się stało? - zapytał przestraszony Leo klękając przy Andrisie, odwrócił go na plecy
- Leon...? - jęknął ten
- Tak?
- Co mi dałeś...? Co paliłem?!
- Tytoń... z domieszką marihuany
- Cholera
- Co? Przecież tylko raz sobie pociągnąłeś!
Andris zaczął się histerycznie śmiać, Leo był zdezorientowany. Do pokoju zajrzał Czarek w piżamce przecierając oczy
- Tato...?
- Idź stąd słonko - Leo wygonił go zanim zdążył zauważyć krew i zamknął drzwi
- Mam ci to podać? - zapytał biorąc do ręki strzykawkę, Andris przestał się śmiać i zaczął kaszleć, miał mocno powiększone źrenice, zaczynał się pocić.
- Andris!
- W plecaku mam apteczkę - zaczął mówić a Leo od razu wysypał zawartość plecaka na podłogę znalazł coś co przypominało apteczkę i zawartość tego też wysypał na ziemię
- Masz pudełko z iksem?
- Mhm!
- Nie wezmę tabletek, zwymiotuję... musisz je pokruszyć, zmieszać z przegotowaną wodą...
- I co? Hej! Co dalej?
- Mh... Wbić mi strzykawkę...
- Z tą cieczą tak?
- Masz jakieś trzy minuty
- Zanim co?
Andris jednak nie dał rady odpowiedzieć zwinął się w odruchu wymiotnym lecz powstrzymał się. Leo zaczął gotować wodę. Nie miał pojęcia czym są owe tabletki i czy nie pogorszą stanu Andrisa ale nie miał wyboru. Leo spotykał się z czymś takim kiedy przedawkował ale nie było to możliwe po tak małej dawce czystej marihuany. Wpadł na pomysł że Andrisowi wszyto esperal ale żeby po wczorajszym piciu odczuł to dopiero teraz? A zresztą to nadal nie tłumaczyło czym jest owa substancja którą właśnie kruszył na łyżeczce. Wsypał ją do metalowego kubka z wrzątkiem który zdjął z pieca, trochę się poparzył ale niezbyt o tym myślał, przelał gorącą ciecz do strzykawki i wrócił do Andrisa. Był nieprzytomny, Leo sprawdził mu tętno i nic nie wyczuł, ponieważ jednak prawdopodobnie stracił oddech dopiero przed chwilą, Leo nie tracąc zimnej krwi zaczął go reanimować. Zdjął temblak, przesunął dłonią po klatce piersiowej i zdjął nieśmiertelnik który wyczuł pod koszulką. Położył ręce na jego mostku i wykonał 30 uciśnięć zastanawiając się czy dobrze pamięta jak to się robiło, oczywiście złamał przy okazji kilka żeber. Otarł krew z jego ust i wdmuchnął powietrze w jego płuca w nadziei że uda mu się go odratować. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać że jego ukochany Andris nie oddycha, być może jest bliski śmierci. A wszystko przez niego, przez to że lubił domieszać sobie do papierosa narkotyki i że go poczęstował... Co ty mi dałeś? Co paliłem? Kiedy już zaczął tracić nadzieję Andris odzyskał oddech co za tym idzie również krążenie, teraz Leo mógł podać mu to coś. Nie minęły jeszcze te trzy minuty? Leo ujął jego rękę i trochę się krzywiąc wbił igłę w tętnicę i wstrzyknął ową tajemniczą ciecz. Spojrzał wyczekująco na twarz Andrisa lecz ten tylko znowu przestał oddychać. Leo wzruszył ramionami i zaczął dalej go reanimować, między czasie obudziła się Anastazja i zaczęła ryczeć. Minęło jakieś dwadzieścia minut.
- Zamknij się do cholery! - wrzasnął Leo nie przerywając uciskania - Ani błagam przestań... A ty zacznij do chuja oddychać! Będziemy się tak szarpać cały dzień? Andris! Dawaj! No proszę... proszę... oddychaj - Leo zaczynał tracić siły, dwa oddechy, trzydzieści uciśnięć, dwa oddechy...
- Andris... - Leo położył głowę na jego piersi, miał dosyć, zaczął tracić nadzieję - Andris nie odchodź... - szepnął i nagle zdał sobie sprawę, że nie może tak po prostu się poddać i kontynuował ratowanie Andrisa, zauważył że mimo tego że nadal był nie przytomny, wróciły mu kolory, nie był już taki blady. I tak po jeszcze kilku oddechach nagle Andris zakrztusił się i zaczął sam oddychać. Leo usiadł z wrażenia i nie wiedział co robić
- Spokojnie teraz ze mną tak mają co tydzień - powiedział Andris słabym głosem
- Że co?!
- I tak za dużo widziałeś, opowiem ci wszystko tylko daj mi dojść do siebie...
- To przeze mnie
- Nie... zapomniałem wczoraj tabletek. Tak właściwie to ile mi podałeś?
- Jedną
- Mhm okej
Leo wstał przeczesał włosy palcami, podszedł do kołyski i wziął na ręce córkę. Andris ostrożnie podniósł się i usiadł pod ścianą. Trzymał się za głowę.
- Co oni ci zrobili? - zapytał Leo szeptem żeby nie budzić małej
- Och... Jakby...
- Mów
- Biorę udział w pewnym projekcie...
- Zrobili z ciebie królika doświadczalnego? Jak mogłeś się na to zgodzić? Nie mieli prawa cię zmusić
- Popełniłem błąd, to moja wina a że oni postanowili mnie wykorzystać to już nie twój problem
- Andris... Co niby zrobiłeś?
- Za dużo powiedziałem, jeden z kolegów mnie sprzedał i teraz cały Rawiański pentagon wie gdzie się ukrywasz
- Ja się ukrywam?
- Powiedzieli że jeśli nie będę współpracował to doniosą do Zakonu a Zakon zabije ciebie i Czarka
- Co?! Przestań! To nie możliwe, nie mają powodu
- Och... Leo nie chciałem ci tego mówić ale...
- Co?! No mów!
- Jest dwóch wybrańców
- Czemu?
- Za kilkadziesiąt lat w pierwszym świecie w Warlandii pojawią się dwie osoby, dobry i zły wybraniec, dlatego że bransoletka została rozbita. Będą ze sobą walczyć
- Chwila... chcesz powiedzieć że my...
- Nie my. Czarek i Ani
- Co?! Nie! Nie... Nie Andris, to nie prawda! Zawsze był jeden wybraniec... to... to... To nie ma sensu! Dlaczego...?
- Zakon chcę zabić Czarka już teraz żeby jedynym wybrańcem była Ani i nie musiała walczyć
- Chwila! Na świecie jest dobro i zło i jakoś od zawsze razem sobie są i mimo walki żadne nie jest silniejsze od drugiego
- Zgadzam się z tobą, zło i dobro są równe ale powiedz to Zakonowi - odparł Andris ale widząc minę Leona zaraz dodał - Nie przejmuj się coś wymyślę. Na razie musisz się przeprowadzić

sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 20

Ranek był mglisty, Leo obudził się sam, zerwał się ale usłyszał dźwięk rąbanego drewna i kiedy wyjrzał na zewnątrz uspokoił się. Otworzył okno i wychylił się przez nie. Andris zauważył go, wbił siekierę w pieniek, podszedł do Leosia otrzepując ręce i pocałował go.
- Wyspałeś się?
- Tak, czemu mnie zostawiłeś? Bałem się że wyjechałeś bez pożegnania
- Mówiłem że mam trzy dni, jutro wyjeżdżam
- Och... tu już jutro...?
Andris wrócił do roboty. Miał na nogach oficerki, reszta munduru była w szafie starannie poskładana przez Leośka wczoraj.
- A gdzie twój przyjaciel?
- Pojechał - rzucił Andris zerkając na Leośka - wstał wcześnie, dałem mu na drogę kanapki, kazał cię pozdrowić i podziękować za gościnę - powiedział nie przerywając cięcia drewna na małe klocki tak żeby zmieściły się do pieca
- Idę ci pomóc - westchnął Leo i zamknąwszy okno przebrał się i wyszedł przed dom.
- Po wodę byłeś?
- Jeny, jeszcze ci tej studni nie wykopali? - zdziwił się Andris
- A czym im miałem zapłacić?!
- Dobra... zaraz skoczę...
- Ja pójdę, miej oko na Czarusia i Anię
- Co ty boso chodzisz?
- Sprzedałem buty...
- Rany...
- No co...?
- Po śniegu też masz zamiar tak chodzić?
- Coś musimy jeść! Jak nas zostawiłeś to się nie dziw!
- Ja was zostawiłem...? Znowu zaczynasz? To ty ustaliłeś takie prawo
- Ja?! To ten nowy!
- Trzeba było to lepiej przemyśleć
- Ty mnie namawiałeś żebym zrezygnował! Dla ciebie się spieszyłem! Lipiec i lipiec!
Andris wbił siekierę w pieniek
- Kurwa! Trzy miesiące po mnie krzyczą! Dzień w dzień od rana do wieczora! Przyjeżdżam do domu na... na praktycznie jeden dzień bo dwa to podróż... I się zaczyna... jeszcze jakby to była moja wina! Mam cię dość! Idę do baru, może jeszcze znajdę kolegów, muszę odpocząć a nie jeszcze wysłuchiwać twoich pretensji o wszystko! - mówił, wszedł do środka i zaczął się pakować
- Andris - zadrwił Leo stojąc nad nim z założonymi rękami - błagam cię, nie zachowuj się jak idiota... myślisz że mnie weźmiesz na litość...?
- Nie - odparł Andris spokojniej - Mam zamiar się zabawić, inaczej to sobie wyobrażałem, myślałem że mnie zrozumiesz, że może pocieszysz ale ty jak zwykle myślisz tylko o sobie. Czego ja się zresztą po tobie spodziewałem...
- Andris... Ty tak na serio?
Andris zarzucił na ramię plecak, pochylił się nad kołyską i pocałował śpiącą córkę - Tak, ja tak na serio - spojrzał na Leona, ten stał niedowierzając
- Andris... - szepnął, zbierało mu się na płacz
- Nie rób scen! Żałuję że się tu w ogóle pokazałem, mogłem się nie przyznawać że mam przepustkę i zostać z chłopakami
Leo rzucił się mu na szyję - Andris, nie zostawiaj mnie! Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłem
- Wiem, bo czułem to samo, ale czasem mam wrażenie że przez ciebie więcej płaczę niż...
- Przestań! To wszystko... ja jestem nerwowy, ja tak nie umiem...
- Puść mnie
- Nie!
- Mam ci coś zrobić?
- Możesz mnie zabić! Ja cię nie puszczę
Andris westchnął ciężko i opuścił bezradnie ręce, Leo wtulił się w niego jeszcze mocniej
- Jesteś okropny Leo
- Ja... ja...
- Co?
- Kocham cię!
- Mhm...
Leo odsunął się od niego i spojrzał mu w oczy, Andris jednak unikał jego wzroku. Czekał tylko na słowa "No dobra już idź jak masz takie fochy odstawiać" jednak Leo uderzył w czuły punkt
- Jesteś głodny?
- Mh... No...
Leo uśmiechnął się przebiegle
- Chyba zjem na mieście...
- Zrobię rosół
- Hm... Hm... Ym... Eh... No dobra wygrałeś!!
- Zostajesz?
- Tak
- A kochasz mnie?
- Mówiłem ci już
- Kochasz czy nie?
- Oj kocham, kocham... co się tak czepiasz?
- Odłóż ten plecak i odepnij nóż od paska
Andris zrobił o co go prosił Leo, zdjął też kurtkę i buty. Usiedli na schodach przed domem. Leo zapalił papierosa.
- Myślałem że rzuciłeś
- Ja też - odparł Leo
- Skąd masz?
- Stefan mi dał, powiedział że córka zostawiła a u nich nikt nie pali
- Daj macha...
Leo podał mu papierosa ten zaciągnął się i zaczął kaszleć
- Andris?
- No?
- Ja nie chciałem
- No dobrze, po prostu wiesz, strasznie się po nas dowódcy wyżywają i już nie mogę tego słuchać
- A ja mam takiego doła że...
- No i jak zwykle każdy gada o sobie
- No wiem - westchnął Leo, po jego policzkach płynęły łzy, Andris o tym wiedział ale nie miał już siły go pocieszać kiedy sam miał ochotę się rozpłakać. W końcu jednak wyjął z ręki chłopaka papierosa, rzucił na mokrą trawę, objął Leośka mocno i łamiącym się głosem powiedział - Jak wrócę to pojedziemy w te twoje góry... I jeszcze na święta pewnie nas wypuszczą... przyniosę ci choinkę na ramieniu, to już za dwa miesiące... a potem w kwietniu albo maju na pewno będzie po tej całej wojnie...

Rozdział 19

Okazało się że jednak chłopak w barze miał rację i w przyszłym tygodniu kiedy Leo szczotkował przed domem osiołka na zabłoconej drodze z kałużami co kawałek zauważył grupkę żołnierzy. Jeden z nich wyrwał się do przodu koledzy zaczęli go szarpać ten opierał się ale w końcu odwrócił się do nich a oni wręczyli mu kilka ciemnoczerwonych róż. Wziął je w prawą rękę, lewą miał na temblaku. Potem został kopnięty poniżej pleców i pobiegł już bez protestów towarzyszy. Leo upuścił zgrzebło i stał nieruchomo patrząc na to co się dzieje. Andris wrócił. Wbiegł na podwórko i trochę zwolnił trochę zdyszany przytruchtał do Leośka i klęknął przed nim na jedno kolano, wyciągnął przed niego kwiaty
- Masz... - uśmiechnął się - Nie płacz mi więcej, weź te róże, mam coś jeszcze...
Leo przyjął kwiaty i powąchał, Andris tymczasem rozpiął mundur i wyjął coś z wewnętrznej kieszeni. Wstał i ujął rękę Leona. Włożył w nią jakieś nasionka, zacisnął w pięść i pocałował.
- Włożymy je zaraz do wody na trzy dni, jak wyjadę, bo jestem tu tylko na przepustce, to je posadzisz a zanim wyrosną będę w domu
- Na ile?
- Na zawsze. Skończę służbę, chyba że mi się spodoba i pójdę na zawodowego...
- Andris! Nawet o tym nie myśl!
- Żartowałem...
Leo przytulił się do niego i nie puścił dopóki nie usłyszał śmiechów jego kolegów którzy przyszli pod dom
- Co Andris? Pokaż tego swojego! I dzieci!
- To jest Leo - powiedział Andris obejmując męża ramieniem, ten uśmiechnął się niezręcznie - A dzieciaki... pewnie w domu? - spojrzał pytająco na Leo
- Ani!!! Czarek!
Na zewnątrz wyszła dwójka, Ani między czasie nauczyła się chodzić i trzymając się brata dreptała za nim. Andris wziął oboje na ręce, Czarek popłakał się i przytulił do ojca a Anastazja patrzyła na niego uhahana. Andris podszedł do kolegów a ci zaczęli zagadywać i zaczepiać dzieciaki.
- Panowie, głodnych was przecież nie puszczę - zagaił Leo widząc że niektórzy potupują nogami i pocierają zmarznięte dłonie. Pieniędzy co prawda ledwo starczało na opał i jedzenie ale jak się okazało Andris przyniósł prawie połowę żołdu który odkładał, wypłatę i dodatkowe pieniądze za pracę po godzinach. Leon dał im wszystko co miał, byle by tylko każdy coś przegryzł. Siedzieli na klockach drewna bo niektórym brakło krzeseł ale dla każdego znalazło się miejsce przy stole, trochę chleba, piwa i mięsa też starczyło dla każdego ale mało. W wolnej chwili Leo wrzucił nasionka na talerzyk z wodą. W domu było ciepło a po pierwszej kolejce okazało się że jeden z piątki wojskowych ma gitarę i zaraz piosenki tak rozgrzały atmosferę że nikt nie zwracał uwagi na deszcz i wiatr za oknami. Leo siedział na kolanach Andrisa i z trudem powstrzymywał łzy szczęścia. Szybko podłapał słowa i zaczął śpiewać z resztą żołnierzy o rubieżach i demonach których zwłoki tworzą mur na froncie bo dzielni chłopcy nie ustępują kolejnym hordom. Czarek siedział na kolanie dużego łysego faceta który zabawiał go tym jak chował kciuk za ręką i udawał że go sobie urywa albo przekazuje oderwany palec z jednej ręki do drugiej. Anastazja za to zasnęła na rękach wysokiego i szczupłego szatyna o szczerym uśmiechu i wesołych oczach. Jakby po zapachu (alkoholu zapewne) niedługo po zmierzchu zjawił się Stefan. Leo trochę się wkurzył ale tego nie okazywał a kiedy zobaczył że sąsiad ma w ręku flaszkę samogonu a w drugiej słoik ogórków jego frustracja do reszty odeszła. Zabawa zaczęła się dopiero kiedy dzieci poszły spać, Andris poświęcił im trochę uwagi, utulił do snu a kiedy wrócił do gości zastał ich pijących wódkę ze szklanek. Leo odmawiał jak tylko mógł, wiedział że ma słabą głowę i w ogóle w mafii zaszczepiono mu wstręt do alkoholu. Wypił tylko kiedy pili jego zdrowie a pili je na pierwszym miejscu, potem za Rawil i za rękę Andrisa, toasty za Czarka, Ani, każdego z kolejnych żołnierzy obecnych, każdego których wśród nich nie było i za jeszcze wiele innych rzeczy opuścił żarliwie błagając o wybaczenie i zapewniając że wszystkie te intencje są dla niego święte ale jeśli chcą żeby dalej ich gościł stojąc na własnych nogach niech mu odpuszczą. Około dziewiętnastej wybrali się po zakupy, mieli zdobyć, wódkę, czipsy, wódkę, kawę i jeszcze więcej wódki. Wyszli Greg, Andris, Leo i Stefan. Noc była ciemna i zimna, Leo i Andris zostawali z tyłu i trzymając się za ręce gadali. Deszcz jeszcze trochę siępił, było chłodno ale to dobrze bo niesiony alkohol się ostudzi.
- Mój śliczny, tak za tobą tęskniłem... - mówił lekko już podpity Andris - Pierwszego dnia nawet zasnąć nie mogłem ale potem byłem zbyt wykończony i spałem ze zmęczenia...
- Ja ci tyle powiem... hep! Jak żeś pojechał to nie wiedziałem że będzie aż tak źle... ale nie wiem... w sumie, to nie wiem...
- Słuchaj... wiesz co? - Andris objął go ramieniem
- No... co?
- Ja to cię tak kocham... że normalnie nie wiem... ty jesteś mój! Taki mój kochany chłopak, widzisz jak się mną zajmujesz... i przytulisz i jeść dasz i w ogóle... taki jesteś kochany, fajny facet jesteś, równy...
Leo uśmiechnął się krzywo, Andris ewidentnie przesadził z alkoholem. W mieście kupili kilka flaszek i trzy paczki czipsów, kawy nie było. Jak wrócili pili dalej. Opowiadali że na kresach nic się nie dzieje że po służbie przygotowawczej gdzieś przy wschodniej granicy Poręb, siedzieli tylko gdzieś w Zadach na posterunku i czekali na ataki ale nic się nie dzieje. W pewnym momencie ten z gitarą zdaje się Franek zaintonował jakąś piosenkę a wszyscy jakoś ucichli, kończąc ostatnie zdanie ściszali głosy żeby wsłuchać się w jego śpiew, nikt nie znał słów to i do niego nie dołączyli
- Śmiertelne gwiazdy, lubo raczej oczy... mój niepokoju, i we dnie i w nocy. Łaskę swą połóż, łaskę swą połóż, na me złe posługi. Serce katujesz, serce katujesz, a już przez czas długi... I przez sen jaśnie, zgoła pokazujesz, że mojej śmierci gwałtem afektujesz... - zamilkł na chwilę - dalej nie pamiętam - przyznał
- Skąd to znasz? - spytał Andris - To jest z szesnastego czy siedemnastego wieku, ze Starej Ziemi...
- A bo to tylko jedna duszyczka taka stara? - spojrzał Andrisowi głęboko w oczy dając mu do zrozumienia że on też pochodzi z tych czasów
- Jeszcze coś znasz?
Ten zaczął grać - Wierzcie rycerze, na nic pancerze, na nic się tarcze zdały. Przez stal, żelazo w serce się wrażą Kupida ostre strzały... Lecz gdy bawęża, hardego męża, przed grotem nie osłoni, mała białogłowa jakże się schowa i gdzie się biedna schroni...?
- Nieźle...
- A ty co znasz? - zapytał Franek nie przerywając brzdękania na strunach
- A po rusku umiesz? Była taka piosenka "Jestem żołnierzem"...
Franek zaczął grać a Andris zaskoczony że ktoś to pamięta po kilku chwilach włączył się i cicho zamruczał
- Ja soldat, niedonoszonyj rybionak wajny, Ja soldat, mama zaleczyt maje rany, Ja soldat, soldat zapytaj bogam strany, Ja gieroj... skażytje mnie kakowa ramana... - potem razem zaczęli wyć
- Ohh... Ooooo... I'am a soldier, I'am a soldier, I'am soldier! I'am soldier.. sol-dier Ohooo...
I tą piosenkę powtórzyli kilka razy, ich głosy brzmiały wyjątkowo, zwłaszcza razem. Towarzystwo było bardzo dobrane, bawili się razem świetnie. Leon był blisko Andrisa sępił od niego uściski i pocałunki, tego jednego wieczora uśmiechał się częściej niż przez całe te trzy miesiące razem wzięte. Późno w nocy żołnierze poszli dalej, chcieli jeszcze się zabawić a brakło wódki. Poszli do baru wraz ze Stefanem. W domu został tylko Franek z gitarą. Cicho coś sobie brzdąkał. Andris miał na kolanach Leosia, obejmował go i zdaje się przysypiał wtulony w jego klatkę piersiową. Leo pogłaskał go, po czym odwrócił się do gościa
- Pościelę panu u dzieciaków, mam tam wolne łóżko dla córki, tylko jej kołyskę trzeba by przenieść, jakby zaczęła płakać żeby pana nie obudziła...
- Nie trzeba... ja się mogę przespać gdzieś w kącie
- Ale co pan! Chcę się pan już położyć? Zaraz panu przyniosę wody...  - Leo zerwał się na nogi zanim Franek to zrobił
- Ja sam...
- Tam jest wiadro, może się pan umyć ale nie radzę tego pić... do picia jest tam w kuchni...
- Aha...
- Ja idę panu pościelić...
- Dziękuję...
- A ty kamracie chodź - rozczochrał Andrisowi ścięte krótko włosy. Andris starał się współpracować i z trudem dowlekli się do łóżka.
- Zaraz wrócę miśku, dobrze?
Leo pościelił łóżko dla Franka, razem przesunęli kołyskę Anastazji do pokoju chłopaków, ta spała jak zabita, Czarek się obudził ale Leo go uspokoił i mały też szybko zasnął. Zostawił Frankowi koszulkę i spodenki Andrisa do spania, życzył dobrej nocy i powiedział żeby w razie czego nie wahał się go budzić gdyby czegoś potrzebował. Potem posprzątał trochę na stole i tak jak obiecał wrócił do Andrisa. Ten pozbył się już górnej połowy ubrania i walczył ze spodniami. Leo bez słowa podszedł i zaczął się do niego tulić.

Rozdział 18

Leon miał doła. Nie wiedział co się dzieje z Andrisem a wszyscy dookoła mówili że nie ma szans żeby jeszcze był żywy. Nie miał czasu się nad sobą użalać pracował teraz za dwóch nie miał nikogo do pomocy. Zawsze jeden miał oko na dzieci drugi coś robił, pomagali sobie i każda robota szła im dużo szybciej, pomijając już fakt że nawet w najgorszym upale w polu w swoim towarzystwie czuli się lepiej. Teraz został sam z najczarniejszymi myślami.  Po tygodniu stwierdził że nie da się tak żyć, przestał o tym myśleć, zaczął pisać. Kiedy przelewał swoją tęsknotę na papier było mu jakoś lżej na sercu. Wydawało się to bezsensowne ale działało. Wrzesień był ciepły, na szczęście. Sprzedał zboże ale nie zarobił dużo. Dojrzały jabłka na drzewie które odżyło odkąd Leo zaczął pod nim przesiadywać. Często siadał tam wieczorami z Czarkiem i Anastazją i nucił im piosenki tak stare, że nikt inny ich już nie pamiętał, a śpiewał mu je Andris, który pamiętał je z poprzedniego życia gdy był wikingiem i sporo jeździł po świecie. Żałował że nie ma gitary albo chociaż lutni. Kiedyś dawno umiał nawet grać na skrzypcach, ale to było jeszcze kiedy był w mafii. Leo w sumie umiał ładnie śpiewać, aczkolwiek nie przepadał za publicznymi występami, mógł śpiewać dla Andrisa, ale jeśli chodzi o większą publiczność to nie.
Po miesiącu sąsiedzi stwierdzili ze Leo zaczął świrować. Właściwie to wszystko było normalnie... czasem tylko potrafił wyjść w środku nocy na środek drogi i tak stać, pewnego razu zauważony przez Stefana i zapytany przezeń co robi odparł że patrzy czy może rezerwa nie wraca. Kiedy położył swoich podopiecznych spać potrafił pół nocy przesiedzieć sam pod jabłonką, cicho sobie coś nucić i kiwać się w przód i w tył. Przestał w ogóle wychodzić bez potrzeby poza swoją działkę. Tak jak kiedyś czasami podrzucał dzieciaki Krzysi i chadzał do baru czy na skraj lasu na spacer tak teraz nawet zakupy niekiedy zlecał komuś kto akurat wychodził w stronę miasta. Tłumaczył że musi teraz wszystko ogarnąć sam ale wszyscy wiedzieli że to przez odejście Andrisa. Często chodził w jego bluzach. Ale nie cały czas, najczęściej ubierał je kiedy było mu smutno, zapinał się pod szyję, zakładał kaptur, naciągał rękawy na nadgarstki i siadał w kącie. W ogóle traktował rzeczy Andrisa jak jakieś relikwie.
Najgorszy był początek października, nie dość że zaczęła być wstrętna pogoda to przyjechało do miasta kilkudziesięciu chłopców w mundurach. Mała społeczność zaraz rozniosła o nich wieść absolutnie wszędzie. Leo pobiegł do baru jak na złamanie karku i zastał samych obcych. Przełamał się nawet i zapytał czy kojarzą blondyna imieniem Andris lecz żaden takiego nie znał. Jeden tylko go zrozumiał i poklepał po ramieniu mówiąc że nie wszyscy dostali przepustki i być może zjawi się w przyszłym tygodniu. Leo jednak stracił do reszty nadzieję a jego największym problemem było to że musiał zajmować się dziećmi i nie mógł się powiesić na ukochanej jabłonce. Były to jednak tylko myśli i zdawał sobie sprawę że nawet bez dzieci pewnie brakłoby mu odwagi żeby się tak po prostu zabić. Czuł jakąś pustkę, nie mógł spać ani jeść. Sam nie wiedział co się z nim dzieje, nie sądził że aż tak bardzo zżył się z tym niebieskookim berserkerem że nie da sobie bez niego rady. Odkąd Andris powiedział że wyjeżdża wiedział że będzie tęsknił ale nie sądził że będzie aż tak beznadziejnie.

Rozdział 17

Andris przypomniał sobie o czymś co ukrywał od jakiegoś czasu. Jutro 30 lipca upływał mu termin zgłoszenia się do WKU. Bardzo się tym przejął ale nie mogło mu to przejść przez gardło, co miał powiedzieć? Leo, jutro wyjeżdżam, dostałem wezwanie do wojska? Dopiero nocą, zdał sobie sprawę że ostatni raz leży obok ukochanego, wziął go w ramiona i wyznał że musi coś powiedzieć
- To coś poważnego? - jęknął Leo
- Tak - odparł szeptem Andris - Dostałem wezwanie do wojska - powiedział szybko żeby się nie rozmyślić - jutro wyjeżdżam... rano...
Leo wyrwał mu się, spojrzał na niego zdziwiony - Co?
- Jutro biorą mnie do wojska - powtórzył spokojnie ale drżącym głosem
- Co...? Ale... - Do Leośka zaczęło dochodzić to co właśnie powiedział Andris ale wciąż nie mógł uwierzyć - Zostawiasz mnie tu samego...?
- Leon... - Andris przytulił oszołomionego chłopaka - Ja tego wcale nie chcę, powinienem ci wcześniej powiedzieć...
Leon wyrwał się po raz drugi i uderzył Andrisa w twarz, nie jakoś mocno ale tak żeby sobie zapamiętał
- Ty świnio! Jak możesz?! Od jak dawna wiedziałeś?
- Dwa tygodnie - rzekł Andris
- Ty... ty... - próbował się wysłowić ale zaczął płakać, odwrócił się tyłem do Andrisa i ukrył twarz w dłoniach
- Leoś, nie płacz... serce ty moje... wybacz mi... też mógłbym teraz płakać ale bądźmy poważni...
- Andriś... - Leo odwrócił się do męża i objął go - Dlaczego mi nic nie mówiłeś? - zapytał próbując się opanować - Dlaczego? Będziesz chociaż tęsknił?
Andris westchnął ciężko - Będę - zamruczał i wtulił się w ramię Leośka - nie wiem jak ja tam bez ciebie wytrzymam...
- Pojadę z tobą!
- Przestań... nie gadaj głupot, zostaniesz z dziećmi, nie wiadomo czy nie trzeba będzie bronić domu. Pamiętasz te gwiazdy? To były rakiety... to Vajetnam i Irakta, wyspy demonów atakują. Front jest tuż tuż na południu... będę blisko ciebie, może mi będą dawać przepustki
- Dlaczego mi mówisz dopiero teraz...? Kiedy wiedziałeś? Dwa tygodnie temu...? Gdybyś mi powiedział to bym się tak nie zachowywał... W ogóle nie powinienem się tak zachowywać... Powinienem cię teraz wesprzeć - powiedział ocierając łzy
- To nic... już nic nie ma znaczenia...
- Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? - zapytał Leo z czułością
Andris spojrzał na niego, Leo odgarnął włosy spadające mu na czoło i spróbował się uśmiechnąć ale jakoś nie mógł
- Daj mi tą ostatnią noc - powiedział cicho Andris, a Leo skinął głową. Andris zaczął go całować, próbował się nacieszyć mężem ostatni raz ale ciężko było się cieszyć kiedy wiedział że widzi go ostatni raz. A już tym bardziej kiedy kochanek cały czas cicho płakał. Skończyło się na tym że się poprzytulali i razem ryczeli. Rano Andris żeby oszczędzić Leośkowi przykrości wymknął się bez pożegnania, pocałował go tylko. Leo to poczuł ale nie do końca się obudził i kiedy Andris odszedł zasnął szybko z powrotem. Obudził go jak zawsze płacz Anastazji. Odruchowo przewrócił się na bok żeby przyulić się do Andrisa i przekonać go że to jego kolej zmieniania jej pieluchy ale niczego nie znalazł, spojrzał na puste miejsce obok siebie i rozpłakał się. Po chwili zdał sobie sprawę że tylko łka, musiał być cholernie odwodniony skoro nawet nie leciały mu łzy. Faktycznie stracił trochę krwi a wczoraj pół nocy płakał. Jednak gdy pomyślał o jedzeniu czy piciu zrobiło mu się niedobrze. Poszedł do pokoju dzieci, Czarek stał przy kołysce i huśtał lekko siostrę.
- Tata? - zdziwił się widząc Leośka - A dzie uś? - Czasami Leo mówił na Andrisa w obecności dzieciaków "tatuś" a że Czarek nie umiał tego powtórzyć Andris został usiem. Leośkowi znowu zebrało się na płacz ale wziął się w garść i cicho powiedział - Andris pojechał na wojnę
- A kiedy wlóci? - drążył temat jego syn
- Nie wiem...
- Czemu jesteś taki smutny...? - zapytał przytulając się do nogi ojca. Leo klęknął przed nim i przytulił go.
- Psecież ze mną też się mozes bawić - powiedział chłopiec głaszcząc ojca po głowie
- Wiem Czaruś... jakoś sobie poradzimy
- A dlacego uś pojechał na wojne?
- Bo inaczej dostalibyśmy karę i nie mielibyśmy pieniędzy
- A dlacego? Psecież kazdy może lobić co chce, nie można komuś kazywać wyjeżdżać jak on kogoś kocha i chcę z nim mieszkać i musi placować na polu, to nie można mu kazać to zostawić i pojechać...
- Tak ale niektórzy ludzie to potwory
- Ja się nie boje potfolów! Ja ich... zabiję - dodał nagle zmienionym głosem
- Eee... Czaruś... kochanie... nie wolno nikogo zabijać, dobrze? - uspokoił go Leo, przypominając sobie ze zgrozą że jego syn został spłodzony z tej złej części bransoletki
- Dobze... - odparł potulnie Czarek
O tym że Andrisa wzięli do wojska wiedziała cała okolica w ciągu kilku dni. Nikt jednak nie przejął się losem Andrisa ani Leośka, martwiono się bardziej o to że skoro biorą do wojska pedałów to pewnie niedługo Burtki będą w czarnej strefie...