poniedziałek, 29 lutego 2016

Ilustracje

Tłumaczę dlaczego nie ma obrazków jeśli to kogoś interesuję...
Otóż piszę teraz kolejne części sporo naprzód i rysuję do nich w związku z czym nie chcę mi się rysować do tego wrzucam akurat na bloga, po drugie jak już wspominałam jestem leniem, a po trzecie mam sporo nauki i treningi. 
Ale! W ramach rekompensaty mogę wrzucać czasem obrazki robione z nudów które akurat nie pasują tematycznie do fabuły aktualnego rozdziału ale tak żeby było trochę ciekawiej na tej stronie a nie tylko sam tekst.


Więc to na przykład jest z rękopisu Warlandii, mojej pierwszej dłuższej pracy. Pierwszy pomysł był że właśnie ona miała być tu publikowana ale stwierdziłam że wymaga zbyt wielu poprawek (zaczęłam pisać jak miałam może 10 lat)  i zacznę od środka czyli od historii Leośka. Mamy tu szóstą część "Spluwą i mieczem" opowiadała głównie jak widać po okładce po prawej o walce Leona i Sparta o tron Warlandii. Po lewej mamy myśliwiec Leośka.

















To mapy kolejno: Rawil, Miria, Nowa Ziemia i Kron



A na koniec bardziej aktualne... Andris i Leoś ;)

Rozdział 19 - STG cz.1

   Znowu musieliśmy się przeprowadzić, staliśmy na jakiejś stacji w STG, nie mam pojęcia gdzie, Andris właśnie pakował nasze rzeczy do kradzionej ciężarówki, a właściwie rzeczy otrzymane od sąsiadów, którzy współczuli nam straty dobytku. Łzy wyschły już na moich policzkach, siedziałem obok brata na krawężniku.
- Tak będzie lepiej dla nas obu – mruknął Spart niezbyt przekonująco
- Tak – powiedziałem, bo dla niego będzie lepiej, ja się nie liczę
- Nie ja tego chciałem
- A może kurwa ja?!
- Zobaczymy się jeszcze?
- No ja myślę!
Spart wstał i podszedł do Andrisa, przez chwilę mówił do niego, opierając się ręką o samochód a ten potakiwał potem cofnął się i wyciągnął do niego ręce. Uściskali się, Spart poklepał go po plecach i odszedł w stronę portalu. Mijając go złapałem go za szmaty i przyciągnąłem do siebie w dół. Dałem mu buziaka w policzek po czym popchnąłem dalej. Założyłem ciemne okulary i wsiadłem do samochodu obok Andrisa.
- Umiesz prowadzić? – zapytał
- Umiem jeździć na desce, skuterem, motorem i pilotować myśliwca ale prowadzić nie umiem
- A myślałem, że będziemy się zmieniać, cóż…
- Może… mnie nauczysz? He he
Najlepsze w tym samochodzie było to, że na naczepie mieliśmy jakąś starą kanapę. Po za tym, że był trochę zniszczony ważne, że sprawny. Czerwony.
- Motorem jeździłeś to teorie możemy odpuścić. Patrz. Musisz przekręcić kluczyk
- Kluczyk… pamiętasz?
- Przestań! Haha! To jest pedał…
- Hahaha!
- …gazu…
- A…
- sprzęgło i hamulec, tu masz skrzynię biegów, teraz tak… Albo nie! Chodź, zamieńmy się miejscami
- Poważnie?
- No. Poradzisz sobie, wszystko ci będę mówił
- Jak chcesz…
Usiadłem na miejscu kierowcy cały zesrany co teraz robić.
- Prawa noga na sprzęgło, lewa na hamulec
- Które to?
- Ten i ten. Teraz wciskaj hamulec postojowy
- Co kurwa?
- lewa noga… i sprzęgło, wrzuć jedynkę
- Yyy…
- Rączka na ten wihajster…  tak… - położył swoją dłoń na mojej i wrzucił pierwszy bieg. Spojrzałem na niego zalotnie – Patrz na skrzynię biegów, i skup się! Puść sprzęgło i hamulec… i gaz
Wcisnąłem pedał i samochód szarpnęło do przodu więc zaraz go puściłem
- Ej! Delikatnie… - spróbowałem jeszcze raz, przypominam że wciąż byliśmy na pustej stacji – dobrze… śmiało jedź. Chwyć sobie niżej kierownicę będzie ci wygodniej
- Jadę…
- No widzisz! Super, teraz wyjedź na drogę Normalnie powinieneś się zatrzymać i włączyć migacz ale nic nie jeździ więc dawaj od razu, dwójka bo coś ci to za wolno idzie
- Eee…
- Nie bój się, jeszcze raz, sprzęgło, super i tu… - znowu nakierował moją dłoń - Tutaj – postukał w pulpit – masz wskaźnik prędkości. Jedziesz dziesięć na godzinę ty pało. Przyspiesz. I zakręcaj. No szybko! Jeszcze, jeszcze trochę, teraz z powrotem, no co się patrzysz w drugą stronę kręć! Już… gaz… mocniej… dajesz… Mamy tu radio? Z tobą to chyba zaraz zasnę z nudów… O jest! – włączył radio, i od razu ustawiona była stacja z całkiem równym hip-hopem, jakaś zdaje się skateowska.
- Załamujesz mnie… do dechy ten pedał, śmiało…
Coś jechało za nami, jakiś tir. Włączył migacz
- Co…
- Będzie nas wyprzedzał, spokojnie, po prostu jedź dalej. Tak się wleczesz że nas tiry wyprzedzają…
Tir wjechał na przeciwny pas ale nie wyprzedził nas zaczął mrugać światłami, kierowca się śmiał.
- O ten! Chce się ścigać…
- Nie Andris…
- Nie przejmuj się nim… jedź dalej…
Spojrzałem na skrzynię biegów, wcisnąłem sprzęgło – Wrzuć mi… trójkę! Albo czwórkę!
- Ale…
- Już!
- Okej…
Przyspieszyłem drastycznie, i zostawiłem tira z tyłu, po chwili jednak zaczął nas doganiać
- Hej! Tylko dzwona nie wypierdol
- Co…?
- Leoś, uważaj! Co ty robisz?! – patrzyłem na tira za nami i nie zauważyłem tego o czym mówił Andris, auto podskoczyło gdy coś głucho w nas uderzyło.
- O kurwa coś przejechaliśmy! Zatrzymaj się
- A… pewnie jakąś wiewiórkę
- Taa wiewiórkę na pustyni! Co najmniej psa
- To co?
- Zawróć!
- Ale on jedzie… wyprzedził nas!
- I chuj! Wracamy!
- O nie!
- O tak! Oddawaj kierownicę… - wciągnął rękę
- Przestań debilu
- Stój! Do cholery!
- Dobra! Odwal się idioto!
- Jak ty do mnie mówisz?!
- Srak! – gwałtownie zahamowałem
- Kurwa mać! Jesteś okropny!
- I wiedziałeś o tym zanim za mnie wyszedłeś na reklamację za późno!
- Czy ty nie masz serca?! Jak możesz…? Możesz już mnie wyzywać, kląć… ale teraz to mnie zraniłeś…
- Niby kurwa czym?!
Nie odpowiedział. Wyszedł z samochodu trzaskając drzwiami. Wściekły poszedłem za nim, szedł w stronę wypadku, szybkim krokiem
- Andris! Sam mi kazałeś! Szybciej! Szybciej!
- To samo co ty krzyczysz gdy cię pieprzę! Dziwko!
- Co..? Ty gnoju…
- Wiesz co? Pierdol się! No idź strzel focha! Co mi zrobisz? Nie dasz mi przez tydzień? Bo dłużej sam nie wytrzymasz… chyba że sobie znajdziesz jakiegoś fagasa albo…
- O ty skurwysynu! To tak mi się odpłacasz po ?tym wszystkim! No ładnie! Myślałem że jesteś fajny facet, a wy wszyscy jesteście tacy sami!!!
- No kurwa… To ty też? Czy baba jesteś?
- Dobrze wiesz o co mi chodziło! Jesteś świnia! W ogóle mnie nie szanujesz!!!
- A ty mnie?
- A co byś ty chciał?! Kurwa, wszystko dla ciebie robię! Za ciebie! Sprzątam, gotuje kurwa bronie domu przed demonami, piorę twoje brudne gacie, a to się skarpetek nie chce nawet włożyć do kosza na pranie, śniadanie zimne bo się kurwa wstać nie chce obiad nie smakuje, a kolację to jem przed monitorem bo już mam was dosyć! I nie ma że głowa boli, że piąty żywioł się we mnie rozwija i mnie wszystko boli, w nocy jeszcze muszę być twój! I od nowa rano ty się uwalisz i śpisz a ja potwory po odganiać, żreć wam zrobić… - zebrało mi się na płacz, Andris zatrzymał się
- Nie wiedziałem…
- O kurwa! Nie wiedział! No najlepiej jest tak zrobić! Pewnie mieszkajmy w chlewie, umrzyjmy z głodu a ja na waszych zwłokach powiem - Nie wiedziałem! Kurwa jego mać zajebana!
- Mam cię dość!
- Tak?! To wypierdalaj! Po jaką cholerę ze mną siedzisz?
- Nie zachowuj się tak…
- Odpowiedz mi do kurwy nędzy, po jaką cholerę?
- Bo kurwa mać… ciebie… kocham, rozumiesz kurwa?!
- Ja pierdolę… ja też cię kocham, ale tak mnie wkurwiasz że mam ochotę ci wpieprzyć!
- Pff! Ty mi?
- A co kurwa?!
- Jajco kurwa!!!
- Chuj ci w dupę kurwa! - zacząłem się śmiać, choć jeszcze miałem łzy w oczach
- No wiesz… chyba na odwrót… - uśmiechnął się
- Kurwa…
- Co?
- O kurwa…
- No co?
- O rzesz kurwa…
- Co się dzieje?
- O rzesz kurwa mać! Tam jest człowiek
- Co?!
- Przejechaliśmy człowieka!!!
- O… Jak to przejechaliśmy?
- No…
- Ty prowadziłeś…
- Co?! Ale ty mi kazałeś
- Ty siedziałeś za kółkiem!
- Ty mnie tam posadziłeś chociaż wiedziałeś…
(dziesięć minut później)
- Nie mam słów do ciebie Leo…
- Może byś tak ruszył dupę i mu pomógł
- Stary on pewnie już nie żyje…
- A rzesz kurwa…
- Przestań kurwować i chodź
- Sam przed chwilą… Nie mam już siły… Jesteś taki upierdliwy
- Zabiłeś człowieka…
- Ja zabiłem? Andris… ale z ciebie chłopak…
- Mam czyste papiery…
- Ja też… kurwa… Spierdalamy!
- Nie możemy go tak zostawić… - powiedział coraz bardziej przerażony. Zawyły syreny
- Musimy spierdalać rozumiesz kurwa?!
- D-Dobra…
Wziąłem go za rękę i zaciągnąłem do samochodu, posadziłem go za kierownicą – Jedź! – przebiegłem przed samochodem i wskoczyłem do niego – No jedź, jedź szybko, błagam!
- Co jak nas złapią?
- Nie złapią!
Ruszyliśmy z piskiem opon. Droga była prosta nie mieliśmy nawet jak ich zgubić. Policji nie było widać, słyszeliśmy tylko syreny z oddali.
- Andris jeśli… jakby nie było później okazji… przepraszam…
- O nie! To ja powinienem pierwszy przeprosić… wybaczysz mi, prawda?
- Jasne… przyzwyczajam się że ludzie mnie wyzywają
- Czasem się kłóciliśmy ale tym razem przesadziłem. Powinienem traktować z szacunkiem… to że mi się oddajesz… - rozpalił mnie tymi  słowami - nie chciałem cię poniżać… ja…
- Nic się nie stało
- Zawsze tak mówisz kiedy coś spierdolę, żałuję niektórych słów, naprawdę, powinienem cię szanować, bo to ty masz ciężej, wybacz mi, to przez nerwy, tak naprawdę to…
- To nie ma znaczenia
- Nie gniewasz się?
- Nie teraz… Wyciągnie on więcej, niż te sto dwadzieścia?
- Wątpię… - docisnął gaz, wskazówka drgnęła i doszła do stu trzydziestu
 - A jednak…
- Moje myśliwce to latały trzysta na godzinę…
- Ładnie
- Przewiózłbym cię gdybym miał kasę…
- Taa…?
- Wiesz… sporo umiałem, albo moje Harleye…
- Miałeś Harleye?
- Tak. Trzy. I crossy. I ferrari
- Przecież nie umiesz prowadzić
- Pff, miałem kierowcę…
- Aha… Pracowałeś tylko w mafii?
- No… tak
- A… Byłeś z kimś przede mną
- Jasne
- Z mężczyzną?
- A to chyba nie…
- To tak czy nie?
- Nie jestem pewien czy jeden taki nie traktował naszej znajomości jako… związek
- No…
- Co no… ? Miałem sporo dziewczyn, głównie po to żeby zaszpanować, no i do łóżka… Nigdy nie kochałem nikogo… chyba że Toma… Był mi bardzo bliski ale… o ty właśnie mówiłem on chyba się we mnie kochał… też go kochałem ale bardziej jak brata… już nie żyje… ale nie jesteś zazdrosny co? Rozumiesz to prawda?
- Tak. Ja nigdy nikogo nie miałem… w mojej rodzinie nie mówiono o gejach… Nie wiedziałem że tak w ogóle można, dziewczyny mnie nie podniecały miałem wśród nich przyjaciółki nigdy żadnej nie…
- Ale kiedy się spotkaliśmy zdawałeś się wiedzieć czego chcesz
- Nie wiedziałem. Po prostu wszystko straciło sens… chciałem tylko być z tobą, nie wiedziałem jak ale wiedziałem że muszę cię zdobyć, kiedy się pierwszy raz kochaliśmy… do tamtej pory nie wiedziałem… możesz się śmiać ale nie wiedziałem jak dwaj mężczyźni to robią. O seksie coś się pod słyszało z rozmów dorosłych ale facet z facetem? Nie miałem pojęcia…
- Biedactwo… pewnie byłeś przerażony, mogłeś mnie uprzedzić, myślałem że choć teorię znasz…
- Byłem w niebie… nie bałem się, było mi dobrze
- Mi też – uśmiechnąłem się – wracając do twojego tematu… w poprawczaku był koleś… zgwałcił mnie cztery razy i jeszcze w więzieniu dzień przed śmiercią…
- To mi mówiłeś – wtem zawyły za nami syreny - Jak nas nie złapią to… to przysięgam że się poprawię
- Kocham cię takiego jakim jesteś, po za tym lepszy już nie możesz być…
- Pocałuj mnie… - pochyliłem się do niego, kiedy nagle coś przywaliło w nasz samochód...
- Proszę pana! Proszę pana! Wszystko w porządku?
Otworzyłem oczy i ujrzałem rozbitą szybę, odwróciłem się stał przy mnie młody, przystojny policjant
- Mrr… złamałbym dla ciebie cose nostrę psie…(Leo był w mafii i składał przysięgę że będzie przestrzegał jej zasad - cosa nostra. Jedna z nich mówi o całkowitym zakazie spoufalania się z policjantami i posiadania takowego w rodzinie)
- Nie rozumiem może pan powtórzyć…?
- Ekhem! Nieważne… gdzie…?
- Zaraz będzie karetka
- Nie!
- Spokojnie – położył mi dłoń na ramieniu – już dobrze, proszę się nie bać… złapaliśmy bardzo groźnego pirata drogowego. Jakieś pół godziny temu przejechał człowieka i przewrócił tira
- Tego człowieka? A-a-aha… ha ha ha hah!

niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział 18 – kolejna walka

Obudziły mnie jakieś dziwne pomruki. I nie, to nie Andris chrapał. Dochodziły z zewnątrz, wyjrzałem przez okno i zobaczyłem mnóstwo ciemnych sylwetek wokół domu, niebo było jeszcze szare. W pośpiechu włożyłem spodnie i to Andrisa bo akurat zostawił je na ziemi, glanów nawet nie sznurowałem
- A ty gdzie…?
- Śpij kotku – starałem się żeby mój głos nie był nerwowy – Zaraz wrócę…
Zapiąłem pasek drżącymi rękami, chwyciłem miecz i wyszedłem na balkon
- Leo?!
- Jak nie wrócę za pięć minut to możesz kupować trumnę
Stanąłem na barierce – Wypierdalać!!!
- Nie skacz! – wrzasnęła jakaś kobieta zdając się nie zauważać armii demonów w moim ogródku – Uspokój się… wszystko będzie dobrze
- Mam nadzieję – stwierdziłem z uśmiechem przechylając się w stronę śmierci. Zamortyzowałem upadek schodząc na kolana i podpierając się pięścią. Otoczyły mnie szybko i oberwały z płomienia który wokół siebie stworzyłem w momencie lądowania, zerwałem się na nogi i zamachnąłem mieczem odpychając kolejne demony. Rzuciłem mocny ładunek piątego żywiołu za siebie, wymachując mieczem przeszedłem kilka kroków
- Plecy – usłyszałem Andrisa, bez zastanowienia wymachnąłem ostrzem za siebie, po czym słysząc jak demon ginie odwróciłem głowę, cmoknąłem do ukochanego, patrzył znudzony na mnie z balkonu, bardzo zaspany, wisiał na barierce. Zrobiłem sobie trochę miejsca odpychając ich energią, po czym poruszając się po utworzonym okręgu zarżnąłem wszystkich, resztę wykończyłem piątym, bo już mi się nie chciało za nimi biegać. Spojrzałem na Andrisa on spojrzał na koma – Trzy minuty dwadzieścia jeden sekund – powiedział
- Szybki jestem nie?
- Gdybyś był szybki tylko w zabijaniu potworów i bieganiu to by było fajnie
- Słucham?
- Nic, nic… wracaj do łóżka
- Yyy… nie mam kluczy…
- Mam w prawej kieszeni
- No ale…
- Masz moje spodnie matole, chodź
Cicho otworzyłem drzwi starając się nikogo nie budzić, ale w domu był demon…
- Serio kurwa? Serio?
- Nie możesz – zaczął ale wbiłem mu miecz w brzuch – nigdy… - pociągnąłem ostrze w dół rozpruwając mu flaki, o ile jakieś miał -  nie zrobisz…
- Pieprz się! Nie będziesz mi mówił co mam robić
- Zginiesz!!!
- Chyba ty – zamruczałem wbijając się głębiej i z uśmiechem patrząc jak się rozsypuje. Jednak nie był jak pozostałe demony w momencie śmierci eksplodował. Rzuciło mną o ścianę.
- Leon! Leoś! Powiedz coś… słonko… nie rób mi tego, cholera! Ocknij się musisz mi pomóc!
- K.. K h.. kurwa! – nic nie widziałem, wszędzie był pył, skupiłem w końcu wzrok na postaci nade mną, Andris, miał na sobie zieloną bluzę i dżinsy, był boso
- Nie czuję nogi… - stwierdziłem
- Jest przywalona cegłami – powiedział, nagle coś zatrzeszczało, odkaszlnąłem
- Uciekaj to wszystko zaraz pieprznie
- Ochujałeś?! Przecież cię nie zostawię!
- Też cię kocham, ale nie dam rady cię osłonić, ledwo starczy mi sił żeby ochronić siebie - powiedziałem spokojnie
- Wyciągnę cię stąd!
- Lepiej spierdalaj! Kurwa Andris nie denerwuj mnie – krzyczałem krztusząc się pyłem i własną krwią.
- Bez ciebie? Chyba za mocno przypierdoliłeś tym łbem o ścianę! – wrzasnął, przekrzykując walące się mury
- Jucel…
- Spart ją stąd zabrał – warknął. Wszedł na mnie, osłaniając mnie własnym ciałem
- Co ty robisz?
- Ratuję wybrańca
- Przestań! – załkałem, próbując go odepchnąć, ale on tylko mnie mocno przytulił, osłaniając przede wszystkim moją klatkę piersiową i głowę. Nagle coś uderzyło go w plecy i stłumił jęk. Użyłem mocy żeby ocenić jego stan, był Trochę poobijany ale w miarę w dobrym stanie. Położyłem dłonie na jego potylicy
- Andris...
- Co?
- To zaraz – wtem jakieś odłamki pospały się na moje ręce – Ała… wszystko się zawali i obaj zginiemy!
- Poczekaj jeszcze chwilkę…
Odwróciłem głowę czując dziwny zapach i zobaczyłem jak płoną meble w pobliżu kominka
- Andris! Na co czekasz?
- Puść mnie na chwilę bo nie widzę – zdjąłem dłonie z jego głowy, a on odwrócił się do mojej nogi. Dotychczas ją odkopywał z drobniejszych odłamków teraz, pozostał tylko duży kawał gruzu, Andris przysadził się i odwalił kamień. Wziął mnie za rękę – Chodź! Szybko! Ruszaj się! – pomagałem mu jak mogłem, podniósł mnie i wziął na ręce, jednak zanim zdążyliśmy opuścić dom upadł na ziemię kaszląc. Wokół oprócz pyłu był teraz jeszcze dym z pożaru.
- Wstawaj! Andris wstawaj do cholery… - sam zacząłem się dusić – Kurwa mać! – odepchnąłem mocą trochę pyłów i gruzu, Andris wstał i przełożył moje ramię przez swój kark, oślepiło mnie światło słońca na zewnątrz. Adrenalina trochę mnie znieczuliła ale byłem cały podrapany i posiniaczony, bo mi się nie chciało ubrać koszuli… Andris upadł na trawę po przejściu kilku metrów. Usiadłem obok niego, obróciłem go na bok, wciąż kaszlał. Odgarnąłem mu włosy z czoła, spojrzał na mnie i podniósł się – Wszystko dobrze – dotknął mojego ramienia
- Tak, a ty?
- W porządku…
- Tam! Tam! – usłyszałem jak ktoś woła, spojrzałem na biegnących z wiadrami ludzi
- Wszystko w pizdu! – załamałem się patrząc na zniszczony doszczętnie dom
- Najważniejsze że wszyscy cali – westchnął Andris – uch…
Podbiegła do nas jedyna lekarka w wiosce – Leo? Andris? Wszystko w porządku?
- Tak – odparłem – nie wielkie rany, miałem odcięte krwawienie w prawej nodze i prawdopodobnie trochę nas zaczadziło…
- Spart dostał cegłą w głowę jest nieprzytomny, a ta…
- Jucel? – podpowiedział Andris
- Jucel prawie nic nie jest, skręciła kostkę. Czujesz coś?
- Co?
- Czujesz gdy cię dotykam po nodze?
- A… nie… o cholera…
- Spokojnie, to może być tylko chwilowe. Andris? Jak się czujesz?
- Bywało lepiej, niedobrze mi
- Zaczadzenie. Pomóż mi go zabrać – wskazała na mnie – nie możecie siedzieć w tym dymie
Ludzie gasili już nasz dom, ale z każdym podmuchem wiatru ogień przenosił się dalej. Prowadzili mnie pod ręce, nagle zrobiło mi się słabo, zatoczyłem się i straciłem przytomność.

piątek, 26 lutego 2016

Rozdział 17 – kocham…

Gdy tylko wstałem włączyłem cicho radio na komie. Trafiłem akurat na to co chciałem
- A teraz wiadomości sportowe. Odbędzie się dziś pojedynek bokserski, pomiędzy Iwanem Łutowiczem z Rosji STG a Damianem Kartoflem z PZ(Planety Zjednoczone), zakłady przyjmujemy od dziesiątej pod numerem… - spojrzałem na śpiącego Andris ‘a, leżał na brzuchu z głową w poduszce, uśmiechnąłem się
- to kolejny sukces naszych szczypiornistek mówi trener RRIPR-u(Rawiańska Reprezentacja Imperium Piłak Ręczna). Wczoraj odbył się pierwszy oficjalny mecz flaka. Mistrzostwa PŚ rozpoczęły drużyny Rawill i Warlandii zmierzyły się kluby Rawska Reprezentacja Imperium Flak oraz Warland Flak, była to miażdżąca porażka Rawian którzy przegrali pierwszy raz w tym sezonie z Warlandią, dotychczas niepokonana drużyna w piłce nożnej w nowej dyscyplinie przegrała jednym punktem z Warlandczykami w ostatnich sekundach. Wynik meczu to 179:180. Od razu przechodzimy do wywiadu z szefem straży panem Radosławem Kloc
- Tak… to ja
- Proszę nam opowiedzieć co się stało po meczu…
- Warlandzka młodzież nacjonalistyczna
- Andris! – szarpnąłem go za ramię krztusząc się ze śmiechu – słuchaj tego
- napadła brutalnie na kibiców RRIF-u i dokonała pobicia z okaleczeniem. Świadkowie mówią również że między sprawcami widziano od dawna poszukiwanego a obecnie uznanego za zaginionego człowieka legendę Leona Salvo. Pewien młody człowiek… przepraszam najmocniej! Rawianin mówi że gangster uzbrojony w kastety próbował go skrzywdzić. Tak że…
- Dziękujemy panie Kloc, teraz wiadomości ze świata…
- ogolę się na łyso i włożę białe sznurówki do glanów – zaśmiałem się – będę młodzież nacjonalistyczna
- Ale ten glina to jakiś taki przygaszony
- Haha!
Dzień jak co dzień, zaczęło się od awantury z Jucel, potem obiad, Spart mi pomógł jak obiecał, no i prawie do wieczora grałem. A kiedy zaczęło zmierzchać, po cichu wymknąłem się z domu, inaczej by mnie samego nie puścili. Prawdę mówiąc wezwałem Borysa i zeskoczyłem na niego z okna. Pognałem w mroczny las, sam nie wiem czego chciałem. Na skraju lasu dałem przyjacielowi odsapnąć sam przeszedłem się po spalonej ziemi, wojna zniszczyła spory kawałek Warlandii, a w tym lesie siedziały wypędzone przez żołnierzy zwierzęta, wściekłe, okaleczone i inne kreatury, mało kto tu się zapuszczał a ja chciałem być sam. Obejrzałem się na Borysa, spojrzał na mnie smutny jak zazwyczaj i ruszył stępem w moją stronę. Oparłem się o drzewo, podgniłą brzozę o uschniętych gołych gałęziach
- Coś się stało? – zapytał jednorożec, szturchając mnie nosem
- Zostałem kurą domową – powiedziałem głaszcząc jego delikatny pysk
- Ktoś musiał, dwa koguty w jednym domu to o jednego za dużo
Pocałowałem go w nos
- Ej ale ja nie jestem gejem…
- Haha! To było… po bratersku
- Czekaj… coś… - poruszył nosem, i podniósł głowę – ktoś… tu idzie
- Tutaj? Po cholerę?
- Nie wiem panie, ale on śmierdzi
- Jak?
- Jak… wilkołak
- Och! Co jak to ten chuj Rokus?
- A co on takiego zrobił że go chujem nazywasz?
- Jedziemy! – wdrapałem się na konia i popędziłem go do biegu
- Tam?
- Tam za nami nie pójdzie – pospieszałem go jadąc prosto w mroczny las, było coraz ciemniej – Chujem go nazywam bo tak się zachowuje a ostatnio się za mnie zabierał
- Śledzi cię?
- Może… Wracajmy do domu, szybko Borys
- Spotkamy go po drodze
- Miniemy go jakoś
Borys zawrócił i ruszył w stronę domu. Po drodze natknęliśmy się na Rokusa ale on tylko wycofał się z uśmiechem w zarośla. Po kilkunastu minutach byliśmy pod domem
- Ty kurwa idioto! – przywitał mnie Spart – Andrisa szlag trafił i pojechał cię szukać. Po chuj tak z domu się wymykasz jakbyś nie mógł powiedzieć że gdzieś idziesz
- No bo…
- Chodź… - wziął mnie za ramię – ale ty zmarznięty, gdzie żeś się włóczył?
- W mrocznym lesie
- Zwierzyny tam nie znajdziesz, wiesz o tym? Andris się wkurzy
- A ty?
- Co ja? Pytasz czy się martwiłem? Może trochę… przyzwyczaiłem się że lubisz się sam poszwendać nocą po lesie
- Mogłeś mu…
- Mówiłem mu ale powiedział że nie wybaczyłby sobie gdyby coś ci się stało a on by cię nie szukał, myślał nawet że to dlatego że się na ciebie wydarł o tą ustawke…
- Nie
- Też tak myślałem, po prostu ci się zachciało uciec z domu i połazić po puszczy, ale on nie chciał mi wierzyć
- Wziął koma?
- Tak
- Zadzwonić do niego?
- Było by miło z twojej strony oszczędzić mu nerwów…
- Co powiedzieć…?
- Improwizuj
Wybrałem jego imię i czekałem aż odbierze
- Tak?!
- A… Kochanie?
- Leo?! Gdzie ty jesteś? Co się…
- Ciii… cicho! Uspokój się… jestem w domu, już… nie wściekaj się ja… myślałem że to… że nawet nie zauważysz a tak byś… eh… jak wrócisz to ci wytłumaczę…
Rozłączył się bez słowa. Długo go nie było a ja byłem padnięty i najchętniej bym się położył, ale chciałem od razu mu wyjaśnić co się stało.
- Och Spart…
- Co młody? – zamruczał przysiadając się do mnie z puszką piwa
- Nie chciałem go wkurzać, a znowu… kurwa
- Jakoś się pogodzicie…
- Ostatnio… często się kłócimy… wygarnął mi że się nie staram, że ze sobą nie śpimy…
- Ej… chyba mi się tu nie będziecie rozchodzić?
- Nie chciałbym tego, ale ja… nie umiem… nie wiem… dlaczego on tak wszystko bierze do siebie? Przecież nie robię mu nic złego, jeśli już to sobie, nie zdradziłem go nigdy, nawet w myślach, staram się być dobry i…
- Jesteś JEGO facetem więc jeśli robisz krzywdę sobie to tak jakbyś niszczył jego rzeczy, tak samo w drugą stronę on jest TWÓJ więc musisz o niego dbać tak jak dbasz o broń, sprzęt czy dom…
- Dzięki że mu to w końcu ktoś wyjaśnił – usłyszałem Andris ‘a, odwróciłem się, stał w drzwiach i się uśmiechał
- Andris, przeprasza…
- Dobra już, dobra! Nic się nie stało, może też masz trochę racji, za bardzo się przejmuję…
- Moja wina. Zjesz coś?
- Ja tak! – ucieszył się Spart, westchnąłem
- Ktoś mówił o jedzeniu? – na schodach stanęła Jucel
- Jak trzeba coś zrobić to „nie słyszałam słuchałam muzyki” a jak coś masz dostać to słyszysz! Jak będziesz tyle żreć to będziesz gruba! Zobaczysz! - zadrwiłem
- Na na na… Jasne! – obraziła się
- Czemu ja zawsze gotuje?! -  zapytałem
- Bo dobrze gotujesz – powiedział Spart
- Sam się zapytałeś czy chcemy coś do jedzenia – dodał Andris
- Zapytałem czy ty chcesz! To różnica gotować jednej osobie a trzem
- Ja zrobię wam żreć! – wepchnęła się Jucel
- Nie!!! – chórkiem zaprotestowali chłopcy
- Tak! – zgodziłem się - To jest bardzo dobry pomysł! Wy przestaniecie wybrzydzać a ten leń się czymś zajmie! Ja idę na górę, powodzenia! – wychodząc wspiąłem się na palce i szepnąłem Andris ‘owi – będę czekał tygrysie mrr… - Andris się uśmiechnął i pokręcił głową z politowaniem ale ukradkiem się oblizał. Wziąłem prysznic, umyłem zęby, miałem kilka dziur ale nie pójdę za nic do dentysty-sadysty! Choćby nie wiem co… Przebrałem się w moje gatki do spania, pościeliłem łóżko i położyłem się na środku, wziąłem koma i znalazłem kilka fajnych piosenek, na tą noc, chciałem wynagrodzić Andris ‘owi nasze nieporozumienia. Dom miał tą zaletę że nie było słychać przez ściany za dużo. Co prawda krzyczeć nie mogłem ale za to spokojnie że nikt mnie nie usłyszy mogłem wzdychać i jęczeć a jego to nakręcało. Szukając kolejnej piosenki, nie zauważyłem jak wszedł – No… to co? Widzę że masz jakieś plany wobec mnie…
- Zamknij drzwi
Andris przekręcił klucz nawet dwa razy, biedak nie przeżyłby gdyby ktoś nas nakrył na seksie, rzadko o tym rozmawiał, w ogóle był raczej wstydliwy jeśli chodzi o te sprawy. Aczkolwiek w łóżku był bardzo dobry, właściwie to z nikim lepszym nie spałem, pomijając że z facetami tylko z przymusu w więzieniu, tak to z dziewczynami on był pierwszym partnerem z mojej własnej woli. Teraz uśmiechnął się do mnie ciepło, podszedł do krawędzi łóżka i zrzucił buty, wchodząc na posłanie na kolanach. Leżałem wciąż spokojnie oparty na poduszkach. Odłożyłem koma na stolik włączając listę.
- Dobry pomysł – szepnął Andris – sam to miałem zaproponować…
Podszedł bliżej na czterech łapach że tak powiem, dotknął nosem mojej stopy po czym przesunął się wyżej, po drodze całując mnie w łydkę, zatrzymując się na chwilę przy moim łonie i przy szyi, potem zbliżył się do mojego ucha – Jaki ty czyściutki… mrr… ładnie pachniesz… - mruczał całując mój kark i ramię – ale mam na ciebie ochotę… najpierw cię trochę popieszczę, a potem może…nie wiem… Jak byś chciał się dzisiaj kochać?
- Obojętne mi…
- To na jeźdźca odpada… he he… coś taki smutny? Nie smuć się… kocham cię…
Skinąłem głową a on mnie pocałował, dotykając moich pośladków – Mówiłem ci już że masz zajebisty tyłek?
- Nie wiem…
- Podoba mi się… - zaczął całować mnie wzdłuż mostka, lizać moje piersi… brzuch – Jakbyś poćwiczył to byś miał kaloryfer, jesteś chudy to w kilka dni byś zrobił – pocałował mnie w pępek. Jęknąłem czując jego ciepły język na podbrzuszu. Zaczął zdejmować mi spodnie, spojrzał na moją reakcję, uniosłem biodra żeby mu ułatwić zadanie. Leżałem przed nim nago, trochę zawstydzony. Andris zbliżył się do mojego łona, nagle pocałował mnie tam aż przeszedł mnie przyjemny dreszcz, jęknąłem cicho. Pomogłem mu zdjąć koszulę, klęczał nade mną. Rozpiąłem mu pas, i zdjąłem dżinsy. Cofnął się robiąc mi miejsce, odwróciłem się na brzuch. Andris położył ręce na moich biodrach i wszedł we mnie szybkim ruchem, na początku poruszał się delikatnie a kiedy zauważył że już się rozluźniłem i czuję się swobodnie przyspieszył i pogłębił pchnięcia.
- Mhm… Leoś…
- Za długo tu jesteśmy, będziemy musieli kiedyś wyjechać…
- Musisz teraz o tym mówić?
- Ehe…Och… akurat mi się przypomniało…
- Mm…
- Och! A-Andris!
- He he… wiesz to mnie podnieca gdy tak… krzyczysz
- Nie mogę się powstrzymać czasami. Kurwa! Jak ty to robisz? Tracę nad sobą kontrolę przez ciebie…
- Staram się
- Widać… Ach! A raczej czuć! Andris… jeszcze…
Nagle drastycznie przyspieszył
- A-A-Andris!!! Och!
- Panuj nad mocą
Zerknąłem na moją rękę w płomieniach. Opanowałem to i tym razem się obeszło bez piątego. Kiedy skończył wziął mnie w ramiona i przytulił całując po karku
- Kocham cię skarbie

czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział 16 – i powrót do domu

Andris kiedy nas zobaczył pokręcił głową z politowaniem – Wiedziałem że tak to się skończy…
Mój brat miał kilka siniaków na policzku i rozciętą wargę, przez co też zakrwawioną twarz i koszulę, ja miałem tylko śliwę pod okiem i trochę zaschniętej krwi pod nosem, no i to żebro… chyba całe ale Andris będzie się czepiał siniaka…
- Kochanie, nie denerwuj się… - wymamrotałem, wspominałem że po ustawce piliśmy z Rawianami piwo? Dużo piwa…
- Nie mów tak głośno Jucel śpi…
- Wcale nie śpię! – wyskoczyła nagle Jucel w piżamie - Łał!!! Ale wam dowalili! Biliście się? Kto wygrał?
- Wygraliśmy mała! Mecz 179:180 jednym punktem i ustawkę też wygraliśmy!
- Ale super! Mogę iść z wami następnym razem? Proszę!!!!!
- Chyba tata cię nie puści…
- Oczywiście że jej nie puszczę! Głupi jesteś… A ty dziecko, do łóżka jest druga w nocy!!!
- Noc jeszcze młoda! – wrzasnęła – musimy świętować zwycięstwo naszych wojowników!
- Jucel na górę!!! Ale już!
- Nienawidzę cię!!! W ogóle się nie umiesz bawić – wbiegła po schodach i trzasnęła drzwiami
- O kurwa… - stwierdził Spart
- Mogę dzisiaj z tobą spać…? – przytuliłem się do brata przerażony miną mojego męża
- Nie! – odpowiedział za niego Andris – Albo zresztą rób co chcesz! – widziałem przez moment łzy w jego oczach i załamał mu się głos, ale odchrząknął – Rób co chcesz, jesteś dorosły, ale nie myśl że potem będę za ciebie się wstydził. Dobranoc!
I zostaliśmy sami ze Spartem. Andris poszedł w ślady Jucel, poszedł do pokoju i trzasnął drzwiami
- Obraził się na ciebie
- Co ty powiesz? – otworzyłem zamrażalnik i wziąłem kilka kostek lodu – przejdzie mu… chodź pokaż się… - wziąłem go pod brodę i przyłożyłem lód do jego siniaka na kości policzkowej
- A ty mocno oberwałeś? – zapytał
- Nie… - skłamałem, wziąłem szmatę i delikatnie otarłem mu krew, on się uśmiechnął – Ale mnie jeden kopnął… pokazać ci?
- No
Spart obciągnął spodnie obnażając swoje biodro z wielkim siniakiem
- Uhu…
- Boli jak cholera…
- Najlepsze że nic nie mamy w domu, jakiejś maści… albo coś…
- Przeżyję…
- Są przeciw bólowe jak chcesz
- Nie… jestem pijany nie czuje bólu
- Mówiłeś…
- Miałem na myśli bolało, cokolwiek powiedziałem…
- Powiedz co z nim zrobić?
- Andris...? jakby to była kobieta to by miała focha ale faceci raczej długo się nie potrafią gniewać, z drugiej strony jesteś pijany, chociaż w sumie to jak jesteś pijany jesteś mniej upierdliwy…
- Och no wiesz!
- Hehehe! Nie no idź do niego…
- Dobra, a co jak się wkurzy jeszcze bardziej?
- Zrób minę porzuconego szczeniaka
Klepnąłem go w ramię i wdrapałem się po schodach na trzecie piętro, stanąłem jak głupi przed drzwiami nie wiedząc co zrobić
- Andris… przepraszam, no… weź… nie bądź taki… daj spokój, kiciu, nie mogę się zabawić?
- Nie – odpowiedział przez drzwi - Jesteś mój, a zachowujesz się jakbyś sobie z tego nie zdawał sprawy
- Nie jestem niczyją własno…
- Mam rozumieć że chcesz rozwodu?
- Co? Nie! Co ty gadasz idioto!?
- Więc jesteś do cholery MOIM mężem, MOIM! Nawet nie pytasz gdy gdzieś wychodzisz, nie obchodzi cię czy mam dobry humor czy depresję, nie słuchasz mnie…
- Ostatnio byłeś ze mną u Eda
- Nie zapytałeś czy chcę iść. Powiedziałeś Jak chcesz to chodź ze mną
- I tylko o to ci chodzi?
- Nie do cholery! Nie widzisz że coś jest nie tak?
- Co?
- Gówno! Kiedy się ostatnio kochaliśmy?
- No….
- Kiedy mnie chociaż pocałowałeś?
- A… no….
- Zapytałeś co u mnie?
- Co u ciebie?
- Teraz się nie liczy… Nie zwalam winy na ciebie, ja też coś pewnie robię źle ale przynajmniej coś zauważam a ty się w najlepsze bawisz!
- Kocham cię Andris...
- Nie wierzę ci…
- Dlaczego?
- Jesteś wredny
- Wiem, ale i tak mnie kochasz
- Chciałbym wiedzieć jak przestać
- Tak? – już chciałem mu coś odpowiedzieć ale po chwili zorientowałem się że ma rację – Tak…? – prawie szepnąłem – A ty myślisz że ja nie mam uczuć? Że możesz mi mówić takie rzeczy? Powtórzysz mi to prosto w oczy czy tylko się wydurniasz?
Usłyszałem zamek w drzwiach. Uchylił je i spojrzał mi w oczy
- Ty nie masz uczuć. Kłamałeś…
- Andris… do cholery!
- To nie może być prawda że ty jesteś wybrańcem. Ktoś kto myśli tylko o sobie nie da rady poświęcić się dla innych
- Hej! Nie było mowy o żadnym poświęceniu! Czy… czy ja zginę…?
- Inaczej nie chciałbym przestać cię kochać… - otworzył drzwi do końca i oparł się o futrynę
- Czekaj! Czyli chcesz się odkochać żeby nie rozpaczać po… mojej śmierci?
Nie odpowiedział, patrzył gdzieś w ścianę, stał nie ruchomo
- Andris?
- Wybacz mi…
- Co mam ci wybaczyć?
- Że od razu ci nie powiedziałem. Może wtedy byś za mnie nie wychodził… albo w ogóle się tego nie podjął…
Minąłem go obojętnie i zrzuciłem przepocone zakrwawione ciuchy włożyłem świeżą wypraną piżamę. Ciekawe kto się z tym męczył, pralki też jeszcze nie mieliśmy… Szukając zimna otworzyłem balkon ale oblała mnie tylko masa zgrzanego powietrza – O fuj…
- Pewnie nie tego po mnie oczekiwałeś… nie poradziłem sobie z tym wszystkim…
Spojrzałem na męża, siedział na krawędzi łóżka pochylony. Podszedłem do niego i stając przed nim, ująłem jego dłonie – Jesteś drugą osobą której powiedziałem że ją kocham, jak możesz w to nie wierzyć?
- Mówiłem… nie radzę sobie, nie potrafię…
- Po prostu… jeśli mnie kochasz… to… to się nie zastanawiaj tylko kochaj do kurwy nędzy! – powiedziałem chwytając go za barki. Nagle zakręciło mi się w głowie. Odsunąłem się od niego i stanąłem przy oknie. Zaczęła mnie boleć ręka, na początku to ukrywałem ale po paru sekundach, musiałem chwycić się mocno za nadgarstek, wciągnąłem powietrze przez zęby. Zaczęła mnie jeszcze boleć głowa. Co się ze mną dzieje?
- Leoś – Andris stanął przy mnie
- To nic…
- Połóż się – wziął mnie pod rękę i posadził na łóżku, jęknąłem kiedy po zmianie pozycji ból stał się ostrzejszy, zacząłem widzieć aury choć sam tego nie chciałem, no i były jakieś inne, miały je nawet niektóre przedmioty i były denerwujące, pulsowały w jaskrawych kolorach. Kiedy się położyłem znów jęknąłem z bólu. Andris położył dłoń na moim czole
- Jesteś rozpalony… i to bardzo, zaczekaj zaraz do ciebie wrócę
- No przecież kurwa nie wylecę oknem!
Po dłuższej, przy najmniej z mojej perspektywy chwili wrócił z miską wody, bandażem, termometrem i tabletkami – połknij to – włożył mi do ust jedną – Chcesz popić?
Pokręciłem głową, drgnąłem kiedy poczułem jego rękę pod koszulą, włożył mi coś zimnego pod pachę – Zmierzę ci temperaturę… Używałeś w Imperium mocy? – zapytał mocząc bandaże w misce
- Nie… w ogóle ostatnio nie używałem…
- Hmm – położył mi mokre szmaty na czole – dziwne, zazwyczaj jak się przesiliłeś to słabłeś i się coś działo
- Uh…
- Boli cię?
- Gorąco mi…
- Biedactwo takie upały, a ty z gorączką…
- Andris przepraszam cię za ten mecz, miałeś rację, jesteśmy małżeństwem powinienem cię pytać, po za tym muszę na siebie uważać a…
- A zachowujesz się jak dziecko
- Cóż…
- Nie ważne, już dobrze. Pokaż rękę – powiedział a ja nie dałem rady jej podnieść. Wziął ją i położył na swoim udzie. Rozpiął trzy skórzane rzemyki i powoli zsunął skórzaną rękawicę. Była cholernie nie wygodna było w niej ciepło jak na dnie piekieł, uciskała obolałą rękę i była ciężka utrudniając jeszcze bardziej poruszanie moją biedną kończyną. Zaczął odwijać bandaże odsłaniając moje połamane, pokrwawione odchodzące od palców paznokcie. Sine palce, w właściwie kości okryte cienką niemal fioletową skórą z widocznymi wszystkimi żyłami. A jednak ta właśnie ręka była najsilniejszą częścią mojego ciała. Dzięki niej piąty żywioł się uaktywniał. Andris dotknął otarć przy obroży ściskającej moje przedramię, westchnął. Zacząłem drżeć.
- Zimno… zimno mi… - załkałem. Skuliłem się na łóżku. Andris położył się przy mnie, objął mnie i pocałował w kark. Odwróciłem się przodem do niego i wtuliłem w jego ciepłą klatkę piersiową. Kiedy tak byłem przy nim nagle wszystko co widziałem zatrzymało się i znowu zacząłem widzieć normalnie… no nie do końca, zacząłem jakby to powiedzieć czuć
Andrisa, w sensie jakbym był nim. Czuł się dobrze, ogólnie był zdrowy, myśli miał spokojne, głównie o mnie, był pewien że mi przejdzie i współczuł mi bólu. Był trochę przygnębiony że poświęcam mu mało czasu, głębiej w jego umyśle znalazłem troski o Jucel i Sparta, zazdrość o mnie, tęsknotę za NW, sympatię do Awrila, potem zacząłem czuć jeszcze więcej niż jego ciało, niż jego myśli i wspomnienia poczułem wszystko, absolutnie wszystko
- Masz uczulenie na szynszyle i dwa małe kamienie na prawej nerce, masz krzywo zrośniętą kość udową i…
- Co?
- Zdaje się że mam nową moc…
- Wykrywanie chorób…?
- Nie… znaczy nie tylko… czytam ci w myślach, przepraszam, to naruszanie prywatności, ja po prostu… czuję wszystko… ciebie… w sensie…
- Chyba rozumiem co masz na myśli…
- Widzę cię… całego, twoje kości… serce… wszystko…
- A moje wspomnienia? Jak daleko sięgają?
Położyłem dłoń na jego potylicy jak podpowiedział mi instynkt i przymknąłem oczy, ślub, kino, skacowany ja na stole, Ferko, mnóstwo złych emocji z nim związanych ale też kilka miłych wspomnień, błękitne światła, krew, ból, wilki, strach, las zimą… jego rodzinny dom, matka, ojciec, bracia, siostry… dzieciństwo… coraz ciężej było mi dalej brnąć… złamana noga, wściekły koń, znowu ból, spadł z konia i złamał nogę… jasne… urodziny… szóste i… dziura…
- Do twoich szóstych urodzin
- Mam kamienie?
- Kamienie… - położyłem rękę na jego brzuchu, znowu zobaczyłem wszystko, tak jak na ilustracjach w książce do biologii, każdy układ miał swoją aurę ale delikatną… mogłem jakby skupić się na danym układzie wtedy reszta stawała się niewidoczna tak jak skóra i ubrania
- Jakie… jakie to… piękne! – stwierdziłem – idealne… - przewróciłem go na plecy i usiadłem na nim okrakiem – wszystko połączone, każda najmniejsza komórka ma swój cel, swoje przeznaczenie od urodzenia… powstania właściwie, widzę je, dzielą się na połowy i tworzą nowe… oglądałeś kiedyś krew pod mikroskopem? – paplałem zachwycony patrząc na jego brzuch z bliska – gdybyś mógł to zobaczyć… - moja ręka powędrowała bezwiednie na jego lewą pierś, natychmiast zadrżałem pod silnym uderzeniem energii, zbliżyłem się do jego serca – O… ale super… - patrzyłem jak krew krąży w jego żyłach, dotknąłem go i zobaczyłem układ nerwowy, to dopiero było cudo, kiedy go dotykałem widziałem jak impuls biegnie do mózgu po czym wraca do danego mięśnia. Przesunąłem dłonią po jego klatce piersiowej patrząc jak jego nerwy pracują. Patrzyłem na niego nie dowierzając
- Może… zdjąć koszulkę? - z jego mózgu przeszły fale do ust i krtani żeby mógł wypowiedzieć to zdanie
- Tak… - powiedziałem i cofnąłem się robiąc mu miejsce. Z pozoru banalna czynność jaką było podniesienie się do pozycji siedzącej sprawiła że nauczyłem się więcej niż przez osiem lat szkoły. Mózg wysłał sygnały do mięśni i kości, serce krew a płuca tlen, widziałem każdą kość, każdy mięsień, żyłę, nerw. Andris zaśmiał się kiedy spojrzał na mnie, siedziałem z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczyma. Śmiech… znowu, fale do gardła i twarzy, ale jeszcze coś, w jego mózgu wytworzyły się endorfiny, miał dobry humor a w powietrzu między nami coś zaczęło przepływać, jego nastrój mi się udzielał. Ta energia była wszędzie, może to te drgania które filozofowie zwą pneuma… może fluidy… Pocałowałem Andrisa delikatnie. Jego energia zmieniła się, nie sposób słowami określić jego uczucia, to co się właśnie działo było o wiele bardziej skomplikowane niż naszych kilka słów jak miłość, czułość i tym podobne. Wszystko się zmieniło po jednym pocałunku, jego myśli, uczucia, rytm serca, zakłóciłem jego oddech, energia wokół niego… widziałem to w postaci małych różowawych punktów, rozchodziły się falami, z uderzeniami serca z każdym oddechem, otaczały nas. Andrisowi coś zaświtało w głowie, jakaś drobna, prymitywna myśl, prawie odruch… nie zdążyłem się w to zgłębić kiedy po prostu dodał mój pocałunek. Dotknął moich ust swoimi, wszystko zadrżało, pneuma została pchnięta na boki jak chmury przy wystrzale działka burzowego. Ale była nierówna coś ją zakłócało. Przyjrzałem się i zauważyłem że wina leży po mojej stronie, zbyt się skupiałem na obserwowaniu otoczenia. Zacząłem go całować, dotknąłem jego uda, przesunąłem rękę wyżej, jęknął, zacząłem dotykać go po kroczu, on przestał mnie całować i pochylił głowę wzdychając. Zbliżyłem się do niego tak, że nasze twarze się stykały. Pocałowałem jego policzek, wciąż go dotykałem aż się podniecił… dawno się nie kochaliśmy, ale mimo to Andris nie spieszył się, był czuły i delikatny, jak zawsze dbał żeby było mi wygodnie, żebym czuł się bezpiecznie… No a po wszystkim nie jak typowy facet, uwali się na bok i pójdzie spać, Andris zszedł ze mnie i podał mi spodenki mówiąc – Bo potem piszą w Internecie że : Przed druga osoba pomaga ci się rozebrać a po nigdy nie pomaga się ubrać. Morał z tego taki nikt ci nie pomoże kiedy zostaniesz wyruchany
- Dobre…
Andris sam też włożył gatki, po czym przysunął się do mnie i wziął w ramiona. Położył się ze mną tuląc mnie z miłością – Moje ty kochanie – zamruczał, wziął moją lewą rękę, delikatnie ją głaszcząc. Pocałował mnie w kark, westchnąłem, sięgnąłem po jego rękę i położyłem ją na swojej piersi. Zdaje się że tak zasnęliśmy wtuleni w siebie, wciąż w sobie zakochani i szczęśliwi dlatego tylko że razem.

środa, 24 lutego 2016

Rozdział 15 – powrót gangstera

Barwy Warlandii, czarne spodnie i glany, zielona koszulka z czarną gwiazdą… Spart wziął swoje glany, dżinsy i białą koszulkę z czarno zielonym napisem Warlandia nad „i” zamiast kropki była gwiazda. Pod rękę wziął kij bejsbolowy
- Myślisz że cię wpuszczą z tą pałą?
- Nie, ale po meczu będziemy się bić. Zostawimy broń gdzieś tam…
- Co wziąć?
- Mogą być kastety i wszelkie tępe narzędzia, nie można tylko broni palnej i białej. Kuzia pożyczy ci pałę
Wtem do pokoju wszedł Andris
- Zbieracie się już? Spart… po co ci to? – zapytał Andris patrząc na jego oręż przerażony
- Co? – zapytał chowając kij za plecami
- Chyba nie będziecie wszczynać jakiś zamieszek na stadionie…?
- Nie – odpowiedział Spart bez mrugnięcia okiem – na stadionie nie
- A-ale…
- Tak, tak. Dobra, dobra. Idziemy już. Cześć szwagier!
- A-ale…
Na ulicach Imperium było wielu kibiców Warlandii ale z Imperium. Gdyby Rawianie mogli pewnie by ich za to ukarali, ale reszta pięcioświata byłaby wściekła. Było wokół słychać mnóstwo przyśpiewek różnych klubów nigdy jeszcze ulice Rawill nie były tak głośnie i kolorowe.
- Leoś?!!! – odezwał się za mną niski głos
- Łysy… - niemal wyszeptałem, kiedy łzy napłynęły mi do oczu na widok przyjaciela z mafii. Ten zamknął mnie w swoim niedźwiedzim uścisku tak żebym usłyszał jak trzeszczą mi żebra – stary… tyle lat – odsunął mnie wciąż trzymając za barki – mordo ty moja… - złapał mnie brutalnie za szczękę i przechylił moją głowę – Kto ci tak ryło przeorał? – zapytał z czułością
- Długa historia…
- Nie wątpię… Fajna koszulka… – powiedział, spojrzałem na swoją koszulkę a potem na jego czarną z czerwonym Raweńskim łbem.
- Rawill…? Zawsze byłeś przeciwko systemowi…
- Leo ja…
- Nie tłumacz mi się tylko to zdejmuj!
- W pewnym sensie zostałem do tego zmuszony…
- Łysy… nie będę się na ciebie wściekał bo się nie widzieliśmy sto lat ale pamiętaj co mi przysięgałeś…
- Pamiętam – powiedział zdejmując i rzucając na ziemię koszulkę, splunął na nią zamaszyście.
- To mój brat Spartan – wskazałem mu go – a to nasz ziomek Kuzia, nie za dobrze mówi… jest z Rosji
- Miło mi… Łysy jestem
- Widzę – powiedział Spart – a jak się nazywasz?
- A chcesz w ryj?
- Ładne imię…
- Co?
- Nie ważne…
Zostawiłem ich na chwilę widząc ludzi malujących sobie barwy bojowe – Mogę? – zapytałem nieśmiało. Ci dopuścili mnie do farby, zamoczyłem jeden palec w czarnej drugi w zielonej i wróciłem do mojej zgrai. Wziąłem Łysego pod brodę – chodź tu… - zmusiłem go żeby się pochylił i narysowałem na jego policzkach barwy Warlandii – Ślicznie…
- Idziesz na ustawkę po meczu? – zapytał Łysy
- Wszyscy idziemy – powiedziałem
- Też bym poszedł…
- Ale…?
- Jak mnie znajdą ci goście…
- Człowieku! Kiedyś byłeś dla mnie najsilniejszy na świecie, wszyscy się ciebie bali, przy tobie wiedziałem że nikt nam nie podskoczy a teraz ty się boisz?
- Zabili chudego – powiedział odwracając wzrok
- Nie…
- Nie poznałbyś go… skopali  go i zostawili. Zabraliśmy go do szpitala i tam go podtrzymali kilka dni a potem padł z wycieńczenia. Siedziałem przy nim prawie cały czas… powiedział… mały… nie daj się im… nie bój się, będę przy tobie ty pierdoło… jeszcze kiedyś mafia powstanie… z popiołów… i… i… Leo wróci do nas… zobaczysz…
- Tak mi przykro Łysy… bliźniaki podobno bardzo przeżywają śmierć rodzeństwa…
- Przywykam już do tego…
- Radzisz sobie?
- Taa…
- Byłem ostatnio u Eda…
- Co u niego?
- Jak na niego to w porządku
- Jolka została przedszkolanką, uwierzyłbyś?
- Nie! Ta Jolka? Jolka the killer?
- Tak, nasza płatna zabójczyni, psychopatka, i najładniejsza panna po tej stronie Unii Galaktycznej marnuje się wśród dzieci…
„ Tym Warlandię kocham mocniej” – wydarło się po chwili z gardeł setek kibiców. Hymn Warlandii
- Im dłużej tęsknię do niej – usłyszałem Sparta, nikt tak jak on nie rozumiał tych słów – Kraj mój miły, mój kochany, dziki i nie pokonany!!!
„Świat uczynić swoim możesz, lecz mej ziemi mieć nie będziesz!
Warlandzkie oczy czarne, policzone twe dni marne!
My się nigdy nie poddamy, swego nie oddamy!”
Mecz się rozpoczął. Rzucono flaka na środek boiska, i zaczęli odliczać na wyświetlaczu dziesięć sekund, Rawianin złapał piłkę i rzucił się między naszych broniących Rawskiej połowy, złapali go we trzech i odebrali flaka, cztery sekundy, ruszyli w stronę białej linii i… jednak Rawscy zdobyli pierwszy punkt, ich kibice się ożywili. Ale Warlandczycy po chwili ich zagłuszyli motywując naszych którzy już stracili kolejny punkt, bo piłka nie szła od nowa na środek boiska, po prostu co dziesięć sekund odnotowywano jej położenie. 2:0…
- Warlandia!!! Warlandia!!! – wrzeszczeliśmy
- Idą w bój!!! – wrzasnąłem na cały głos słowa starej Warlandzkiej piosenki – O! Idą w bój tak młodo – odpowiedzieli mi sąsiedzi a po chwili wszyscy dołączyli – Idą! Idą! Pójdą! Zginą! – przyspieszyli tempo i zaczęli klaskać – Idą, idą, pójdą, zginą! I tak nikt ich nie powstrzyma!!! Zginą w boju, zginą, zginą! I tak nikt ich nie powstrzyma!!! Walczą za swoją Warlandię!!!
- Warlandia!!! Zielono Czarni!!! O o o!!!
- Każdy z nas to wie… Co w życiu liczy się…. Czarny i Zielony! W sercu Warlandzki duch! Flak Warland oto my!!!
3:5 od razu poprawił się wynik
- Do boju!!!
3:10
- Rawill! Rawill! Nie damy się!!!
- Rawill! – odparli nasi - Rawill! Rawill starą kurwą jest!!!
- Warland! Warland! Silajskie psy! Na kolana, na kolana! Raz! Dwa! Trzy!
- Jebać! Jebać! Jebać RRIF!
(RRIF- Rawiańska Reprezentacja Imperium Flak)
- Warlandia! Wracajcie na zadupie! Warlandia! Wracajcie…
- CHWDR!!! Jebać! Jebać! Jebać RRIF! Rawill! Rawill! Rawill starą kurwą jest!!!! Hej!!! Hej!!! Silaja!!! Silaja!!! Silaja najlepsza jest!!!
34:59
- Wygramy!!! Wygramy!!! Rawian jebiemy!!! Warlandia!!! Warlandia!!! Warlandia, Warlandia, Warlandia! Sia la la la! Sia la la la! Sia la la la la la la!!!
80:86
- Kto nie skacze ten za Rawill!!! Hop! Hop! Hop! Kto nie skacze ten za Rawill!!! Hop!! Hop!! Hop!! Nie dla nas jest porażki smak! Nie dla nas forma zła! Czekaliśmy już tyle lat! Teraz czas na mistrza!
102:158
- Od kołyski aż po grób! Jedno Miasto, Jeden klub! Za te barwy, za naszą Stolicę! Pójdą w bój wierni Rawill kibice!!! - nie poddawali się wrogowie
179:180. Wygraliśmy jednym punktem kiedy już prawie straciliśmy nadzieję. Cały stadion zaczął krzyczeć! Wyściskałem brata z radości, tak pięknie zaczęliśmy! A kiedy wyszliśmy ze stadionu, ruszyliśmy za innym. Doszliśmy na skraj miasta na wielkie puste pole gdzie po dwóch stronach ustawiły się dwie armie kiboli. Całość nie trwała dłużej jak pięć minut. Rzuciliśmy się na siebie, było mniej więcej po równo skoczyłem do gardła młodemu Rawianinowi ale okazał się silniejszy i odepchnął mnie. Uderzył mnie w oko a po chwili poprawił sierpowym w żebro, na chwilę odpadłem, ale otrząsnąłem się i kopnąłem go w kolano tak że upadł, uderzyłem go hakiem i kopnąłem w klatkę piersiową, usłyszałem ryk naszych odwróciłem się i ujrzałem ich wznoszących pięści nad poległymi. Wygraliśmy dziś mecz flaka i ustawkę, jesteśmy najlepsi… Na pożegnanie dostałem w nos od kibica Rawill, wściekniętego że przegrali, ale zaraz potem go ode mnie dociągnięto i jego koledzy skopali go za nie honorową zagrywkę.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział 14 cz.2

- Chcesz to chodź ze mną…- warknąłem wchodząc na górę. Fajnie się mieszkało na trzecim piętrze ale trzeba się było nachodzić. Przebrałem obcięte do kolan dresy na czarne dżinsy, zasznurowałem moje szczęśliwe czerwone trampki, i zdjąłem T-shirt
- A gdzie?
- Zobaczysz… - powiedziałem zapinając pas z kaburą. Wziąłem pistolet i nóż. Założyłem białą koszule i szelki na kolejne dwa pistolety. Zawiązałem czarny krawat i wychodząc wziąłem marynarkę.
- Aha zapomniałem najważniejszego! – wróciłem do pokoju i wyciągnąłem spod łóżka czarną torbę
- Co to?
- Mój były consiliore prosił żebym przechował dla niego te dokumenty i koks. To skradzione akty oskarżenia jego ludzi, teraz jeden zdradził i mafia chce go wydać policji i potrzebuje dowodów, po za tym głowa go boli ostatnio, więc chciał żebym oddał torbę
- Głowa go boli?
- To narkoman
- Świetnie! Z kim ty się zadajesz?!
- Gdyby nie mój consiliore powiesiliby mnie już trzy razy – stwierdziłem wychodząc z nim z domu – Albo nie wyszedłbym z więzienia do końca życia… właściwie to i tak jestem już martwy… Cześć Kuzia!!!
- Zdrastwujcie!
- Do zobaczenia na meczu
- Da! Trzymaj się
- No! Consiliore jest wykształconym prawnikiem, lepiej go nie wkurzaj, aha no i oby w Imperium nie było upałów…
- Czemu
- Bo jak go zobaczysz bez koszuli, a u siebie w domu często tak chodzi jak jest gorąco to się przestraszysz. Oblali go kwasem solnym
- Aha…
- Twarz też ma trochę poparzoną ale tylko kawałek szczęki i szyję ale głównie ma zmasakrowany tors i prawe ramię, trochę plecy
- Skąd ty wiesz o nim tak dużo?
- Pracował dla mnie, i go napadli nasi wrogowie, rodzina jednej z naszych ofiar, zemścili się na nim. Tom i ja opiekowaliśmy się nim kilka miesięcy bo sam nie był w stanie zmieniać sobie opatrunków a do szpitala go nie przyjęli – otworzyłem portal w lesie na uboczu
- Nie przyjęli?
- Pracowała tam matka kolesia którego zabiliśmy, była ordynatorką i mimo że przynieśliśmy go zakrwawionego na własnych barkach powiedziała że woli iść za to do pierdla niż go ratować. Sami założyliśmy mu bandaże i go reanimowaliśmy. A po wszystkim sfinansowałem jego operację… - byliśmy już przy wiacie z wielkim „W”
- Dobry z ciebie szef…
- Należało mu się… zresztą zatrudniałem samych kompetentnych ludzi więc mogłem być dla nich dobry – ruszyliśmy w kierunku domu Eda
- Aha i nie mów że jesteśmy parą… nie przepada za pedałami
- Rozumiem…
Po kilku minutach zadzwoniłem do drzwi w wielkim bloku
- Kto?
- Ja
Bzz. Zabrzęczał domofon, pchnąłem drzwi i wspięliśmy się na piąte piętro zanim zdążyłem zapukać do drzwi otworzył je wysoki i chudy ale nie aż tak jak ja, mężczyzna o szarych smutnych oczach, brązowych włosach i kanciastej szczęce z prawej strony poparzonej kwasem. Większość jego torsu pokrywały blizny. Uśmiechnąłem się, on spojrzał na mnie potem na Andris ‘a potem na mnie
- Andris, można mu ufać, jeśli zdradzi to mnie zabijesz
- Dawno się nie widzieliśmy… chyba nie skończymy na tym że podasz mi teczkę w drzwiach. Wejdziesz na chwilkę co? Ty draniu – nigdy się nie uśmiechał, nigdy, położyłem dłoń na jego barku, tym okaleczonym, którego normalny człowiek by się brzydził
- Hmm, jedyny odważny – skrzywił się, zawsze tylko ja miałem odwagę go dotknąć, poza mną ludzie omijali go szerokim łukiem, przesunąłem dłoń na jego pierś – jedyny który nie zapomniał… - odsunął się i gestem zaprosił nas do środka, jego idealnie wysprzątane mieszkanie, w kolorach beżu i brązu mówiło o nim wszystko, nudny i porządny, idealista, pesymista. Odszedł na chwilę do kuchni i wrócił przy akompaniamencie szumu czajnika, postawiłem torbę na stole i podszedłem do półki ze zdjęciami, był tam mały Ed z rodzicami, duży Ed z kolegami, Ed ze mną na strzelnicy i… ja z Tomem, trzymaliśmy się za barki i uśmiechaliśmy do zdjęcia. Pamiętam jak dziś w trójkę zwialiśmy z domu Herrora i w pław przepłynęliśmy na wyspę na rzece. Ed zrobił nam to zdjęcie, Tom miał na mim jeszcze mokre końcówki włosów, kilka godzin później znowu wszyscy w trójkę leżeliśmy na ulicy pobici do nieprzytomności za naszą ucieczkę, westchnąłem dotykając ramki zdjęcia
- Biedny rudzielec – westchnął Ed stając za mną – podobno go torturowali… chciałem go pochować ale nawet nie wiadomo gdzie jest ciało…
- Tęsknie za nim…
- Myślę że gdziekolwiek teraz trafił, jest mu lepiej niż tu… Co z tą twoja rawianką?
- Co? A tą… E tam! A ty masz kogoś?
- Nie! Wkurwiasz mnie
- Czemu? Mógłbyś mieć każdą
- Mógłbym gdyby nie to! – uderzył się w klatkę piersiową - … chcesz to zdjęcie na pamiątkę? W sumie to wasze… a Tom…
- Tak… dzięki Ed
- Masz jeszcze coś do mnie?
- Nie
- To wypierdalaj
- He he, jak zwykle szczery do bólu
- Do bólu to ci zaraz mogę pieprznąć!
- Hahaha! Chodź ko… Andris…
- Co? Jak ty go nazwałeś?
- Andris
- Wcześniej „chodź ko…?”
- Chodź tu…?
- ko…?
- ko…lego?
- kochanie?
- E… hem… no wiesz?!
- To nie do ciebie idioto. Tak do niego powiedziałeś
- Nie
- Słyszałem!
- Przesłyszałeś się! Powiedziałem… powiedziałem… ko…
- Nie rób ze nie debila!
- ko ko ko…
- Ja wiedziałem zawsze wiedziałem że jesteś stuknięty… ale nie wiedziałem że jesteś aż tak popierdolony!!! Ale i tak cię kocham
- Hah…
- Zjeb z ciebie… ale serio mam za chwilę klienta a jeszcze muszę…
- Jasne, uciekamy… do zobaczenia
- Miejmy nadzieję....



PS
Przepraszam za przerwę we wrzucaniu postów, postaram się dodawać coś codziennie. Mam napisane sporo na przód (do 25 rozdziału, dwie części z perspektywy Andrisa i nadal piszę) po prostu jestem leniwym chujem i mi się nie chcę ;)
Aha i obrazki też jakieś zrobię ale do tego akurat potrzeba jeszcze natchnienia bo nie mam gotowych więc raz będą raz nie.
                                       Szczur

czwartek, 18 lutego 2016

Rozdział 14 – mój dzień z życia po ślubie

[Kilka lat później]
- Giń skurwielu! – krzyknąłem zamachnąwszy się mieczem na kolejnego przeciwnika, zadałem mu krytyczny cios i padł na ziemię. Nie minęła chwila jak otoczyło mnie stado jakby zmutowanych psów
- Co to do cholery jest?!
Zacząłem je bić, jednego po drugim, ale były całkiem silne, do tego bagna dookoła ograniczały mi poruszanie się – No teraz to już chyba padnę – stwierdziłem chłodno. Nagle poczułem jak ktoś opiera się na moich barkach pochyla nade mną i całuję w policzek. Zdjąłem słuchawki i odchyliłem się w tył patrząc jak moja postać ginie zagryziona przez psy – Zginąłem przez ciebie – zamruczałem oddając się jego pieszczotom, pozwoliłem dotykać się po torsie, a na czerwonym od krwi ekranie wyświetlił się napis „You are dead”
- Andris… byłem ostatni z mojej drużyny… - westchnąłem
- I tak byś zginął
- Wiem kotku…
- Kotek jest głodny
- Możesz mnie zjeść! Jestem twój
- Nie… ja na serio, weź zrób jakiś obiad
- Ja pier…
- Znaczy to nie mój pomysł… to Spart i Jucel mnie przysłali rzekł. Ach tak Jucel! To nasza... córka? Była sierotą a my mieliśmy miejsce w domu... Andris zawsze chciał dzieciaka, a ja stwierdziłem, że nastolatka nie będzie sprawiać problemów a nawet coś pomoże. Tak z nami zamieszkała
- Jasne! – warknąłem wlokąc się do kuchni
- Mogę za ciebie pograć?
- Nie!!! Nie dotykaj mojego profilu, pograj se na swoim
- Eee… To już wolę obierać ziemniaki
- Nie ma ziemniaków! Spart nie kupił
- To będę obierać… kotlety! Znaczy kroić!
- Ha hah! Kiciu… pograj sobie musisz mi dorównać
- Nie. Ty masz lepszą broń to ci łatwiej
- Mam lepszego skila! Noobie!
- Taa… Tylko że kupiłeś konto od jakiegoś ruska który przegrał miliard godzin i ma rozwiniętą postać. A ta gra jest stara i jak ktoś zaczyna teraz to się nie da wybić bo nie ma równych przeciwników
- To znajdź inną grę
- Eee tam… prawdę mówiąc gram bo ty grasz tak to mi nie zależy
- To na chuj ci moje konto? – zapytałem już krojąc warzywa
- O jejku… chciałem ci podbić level, daj ten nóż bo się znowu pochlastasz
- Sam się pochlastasz! Nie zagaduj mnie to się nic nie stanie. Weź mięso jest w lodówce
- Które?
- Kurwa sam se wezmę
- Leosiu…
- Pokrój w kostkę
- Jaką?
- Ja pierdolę kostkę! O boku 3 cm. i objętości 10 gram, kości i to białe i żyły odłóż na bok, mam ci podać jeszcze kurwa skład chemiczny kurczaka i wzór na objętość sześcianu?!
- Ok w kostkę... rozumiem... - mruknął cicho
Po chwili ciszy zapytałem – Skończyłeś?
- No… powiedzmy
- Jak tak, to dorzuć mięso na patelnię, razem z tymi warzywami ale najpierw je przypraw… Ja idę po czosnek bo się skończył, nie zjaraj chałupy!
- Dobra, dobra...
Wyszedłem na ogródek po kilka ząbków czosnku, przywitałem się z kilkoma sąsiadami i wróciłem do kuchni, Andris stał przerażony przy patelni z drewnianą łyżką, niczym strażnik z halabardą przy królewskim zamku. Klepnąłem go w tyłek – Szybko się uczysz, a teraz suń dupę i patrz na mistrza…
Rozgniotłem czosnek nożem i wrzuciłem na patelnię, przewróciłem wszystko do góry nogami, mięso już się rumieniło -  Postaw wodę… - mruknąłem. Andris napełnił rondel i wstawił na palnik obok. Może i przemyciłem komputer, ale był on ładowany na panele słoneczne, po za tym prądu w osadzie nie było. To i czajnika elektrycznego nie mieliśmy. Gaz mieliśmy ziemny, spod osady. Kiedy woda się zagotowała zalałem nią warzywa i mięso na patelni – Teraz będzie się dusić, wiesz? Tak się robi, a jak woda wyparuje trzeba dolać więcej tak aż się zrobi mięso, czyli będzie miękkie i białe, a jeśli masz wołowinę to czerwone, albo brązowe, to jest kurczak
- Mhm – przytaknął mój dzielny padawan
- Chcesz spróbować?
- No
Podałem mu na widelcu kawałek żółtej papryki, podmuchałem na nią żeby go nie poparzyć i włożyłem mu do ust. Ten ostrożnie przeżuwając gorący kęs pomruczał coś pod nosem po czym powiedział – Mm… Super… Już mi ślinka cieknie
- Kiedyś na mnie ci ślinka ciekła a teraz tylko na moje jedzenie, co? – dowaliłem mu patrząc trochę smutno w podłogę
- Co ty? Trudno żebym cały czas to okazywał ale wciąż mnie podniecasz, nawet bardzo – położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął do siebie – pociągasz mnie, ale nie będę przecież cały czas ganiał za tobą z wywieszonym językiem… albo czym innym…
- No ale mógłbyś czasem za mną poganiać…
- Nie ma problemu… - położył dłonie na moich pośladkach, jedną przesunął na udo które pociągnął do swojego biodra. Delikatnie pieszcząc je dłonią zaczął mnie całować, kiedy jednak usłyszał zbiegających na dół Sparta i Jucel, odstawił moją nogę na podłogę i udał że zmywa deskę do krojenia.
- Oj szwagier, szwagier… - zacmokał Spart – Mój braciszek z ciebie pantoflarza zrobił…
- Zamknij się! Też mógłbyś pomóc! Tylko żreć przyszedł… - warknąłem
- Ja mogę… - odezwała się Jucel
- Nie mówię o tobie! Ty masz naukę… a ten się leni w domu… stary koń - uśmiechnąłem się do brata
- Ale z ciebie baba - westchnął ten
- Chcesz w mordę? - przystawiłem mu pięść pod nos
- Stary! Jesteśmy facetami powinniśmy mieszkać w chlewie, jeść żarcie z puszek, chińskie zupki i pizzę i spędzać całe dnie na graniu w LOL ‘a - powiedział odtrącając moją rękę
- Staram się… ale jeśli chodzi o jedzenie to jestem wybredny… - odparłem
- I dobrze… Mogę ci pomóc tylko powiedz co mam robić, nie… - zaproponował
- Dobrze, następnym razem coś ci wymyślę - mruknąłem wracając do garów
- Tato pożyczysz koma? Albo kupisz mi telefon? – zapytała Jucel
- To  ty nie masz telefonu?! - zdziwił się Spart
- I dobrze! – wtrącił się Andris
- Tatuś ci odda swój! – popatrzyłem na niego wymownie – jemu nie potrzebne takie pierdoły, prawda Andris?
- Który tatuś? Chyba ty!
- Ja potrzebuje koma, muszę utrzymywać kontakty z mafią - powiedziałem na przekór jemu spokojnie, wycierając ręce do spodni
- Dobra już lepiej jej sprowadzę nowy - zrezygnował z dalszej walki
- Dobry kotek - mruknąłem
- Dzięki!!! - ucieszyła się Jucel
- Okej, możecie sobie wziąć jedzenie, już gotowe… - powiedziałem napełniając swoją miskę i usiadłem przy stole. Reszta poszła w moje ślady i już po chwili zaczęła się wielka bitwa pomiędzy Jucel a Spartem, kto będzie głośniej mlaskał, siorbał czy bekał. Ja z mafii wyniosłem dobre maniery, Andris był dżentelmenem a zwłaszcza przy mnie więc po jednej stronie stołu panował spokój i porządek a po drugiej istny chaos.
- Tato? A załatwisz nam jeszcze telewizor?- zaczęła znowu
- Mogę… Ale jeszcze…
- Co?! – wkurzył się Andris - Mamy trzy komputery! Po co jej jeszcze telewizor?! Chyba już w ogóle wtedy z domu nie wyjdzie!
- Wyjdzie. Do chłopaka - stwierdziłem
- Jakiego znowu chłopaka?! Ona ma chłopaka?! Dlaczego ja nic nie wiem? - Andris był  wściekły
- Może ci nie powiedziała bo wie że jej nie rozumiesz… kiciu
- Nie nazywaj mnie tak przy ludziach
- Jakich tam ludziach to rodzina - machnąłem ręką - Jucel ma chłopaka i nazywa się Manfred, jest bardzo miły gadałem z nim
- Manfred! Pff… Kim on niby jest?!
- Siostrzeńcem Aresa, ma 17 lat, przystojny wysoki brunet, czystej rasy Warlandczyk, dobrze się uczy, nie ma nałogów, nie pije, nie pali, nie ćpa, słucha muzyki klasycznej Staro Ziemskiej, lubi czytać i chce w przyszłości zostać lekarzem
- Chłopcom w tym wieku chodzi tylko o jedno
- Jest bardzo odpowiedzialny, ma owczarka niemieckiego, bardzo zadbanego i wychowanego
- I…?
- Zwierzęta uczą odpowiedzialności i systematyczności
- Nie wierzę że taki człowiek żyje
- Manfred mimo młodego wieku jest bardzo dojrzały, mówią że to dlatego… że…
- No co? Wiedziałem że jest jakiś haczyk!
- Ma raka…
Zapadło milczenie, Jucel udawała że jej nie ma, Spart się uciszył ze swoimi odgłosami jedzenia, Andris siedział wkurzony a ja smutny
- Kiciu… najlepiej ci to Spart wyjaśni, czuł się podobnie kiedy za ciebie wychodziłem, prawda?
- Em… - mruknął Spart – Czy ja wiem? Ja ci bardziej ufałem
- Widzisz Andris - podniosłem widelec w jego stronę - nie ufasz własnej córce
- Co z niej wyrośnie…? - westchnął kręcąc głową
- Och! Zostanę dziwką, będę ćpać i pić! Będę kraść i mieszać się w bójki! Tylko po to żebyś mógł powiedzieć „a nie mówiłem?”!!! – krzycząc wstała i uderzyła w stół
- Jucel – podniosłem lekko na nią głos i natychmiast usiadła i spuściła głowę – Trochę szacunku – powiedziałem już spokojnie, nigdy się z nią nie kłóciłem, pozwalałem jej na wiele a jak już czegoś jej zabroniłem to zawsze słuchała – przeproś go – powiedziałem stanowczo
- Przepraszam! – warknęła
- Jucel…
- Przepraszam – powiedziała już ładniej
- Andris… po prostu się o ciebie martwi - powiedziałem spokojnie
- Niech przestanie, poradzę sobie!
- Ej… on cię po prostu cholernie kocha
- Nie klnij przy dziecku – warknął obrażony Andris
- Cholera to nie przekleństwo to choroba kotku
- Nie jestem kotem!
- To czym?
- Człowiekiem!
- Nie będę na ciebie mówił „mój człowieku” tak mówię tylko na moich goryli - zaśmiałem się
- Kogo? – zapytał Andris z trudem powstrzymując śmiech
- No moich… ochroniarzy, takich dwu metrowych kolesi na sterydach, którzy jak byłem w mafii to za mną łazili żeby mnie ktoś nie zabił
- Ha ha!
- Co się śmiejesz? Taki mały dupek jak ja sam by zginął w slumsach
- Tato! Ja chcę być w mafii!
- Nadałabyś się… Ale na razie masz naukę. Jakbyś skończyła prawo mogłabyś zostać consiliore. Prawa ręka bossa, broni członków rodziny w sądzie i zajmuję się finansami mafii
- Wolałabym biegać z karabinem
- W mafii raczej się załatwia wszystko dyskretnie, mogłabyś też być płatną zabójczynią, dobrze płatna robota, do tego masz predyspozycję. Wiesz, umawiasz się ze starym pierdzielem na randkę, zaciągasz go do kibla na numerek a zanim zdąży zdjąć gacie kulka miedzy oczy. Przyjeżdżają po ciebie ludzie broń zostawiasz i uciekasz
- Co ty jej opowiadasz?!
- Jedną z moich misji, najlepsze że nie załatwiłem go od razu, byłem przebrany za dziewczynę i w tym kiblu… pozwoliłem mu włożyć rękę pod spódnicę… ta jego mina… hahaha!
- Leo! No nie przy obiedzie!
- Idziesz ze mną na mecz? – zapytał Spart
- Spoko! Kto z kim?
- No ty ze mną
- Ale kto gra?
- Aha… Rawscy kontra nasi
- To my mamy jakąś reprezentację?
- No ale to nie w nogę
- To w co?
- Wprowadzili nową grę,  we flaka, masz przebitą piłkę i boisko o dwóch połowach, runda trwa 10 sekund i po której stronie boiska będzie piłka pod koniec dostaje punkt…
- Brzmi ciekawie
- Drużyny mają po siedem osób, jest tyle rund aż drużyna będzie przeważać nad inną dziesięcioma punktami, maksymalnie jest 180 rund
- Kiedy to będzie
- Jutro o 19 na Rawill na stadionie narodowym
- U-u ładnie
- To pierwsze mistrzostwa pięcio-świata we flaka. Mam od Kuzi dwa bilety miał iść z San Sanyczem i Kusym ale ten się umówił z dziewczyną akurat na jutro a Sanycz ma robić Sali meble na wymiar i jest zajęty więc powiedział żebym kogoś wziął i z nim szedł
- Fajnie
- Gramy pierwszy mecz, po nas grają też STG i NWG, za tydzień NWG-Rawill i nasi-STG, za dwa tygodnie STG-Rawill i my-NW
- A potem?
- Ci z dwoma zwycięstwami przechodzą dalej, maksymalnie trzy zespoły, wtedy finał albo półfinał i finał
- Ej ale mamy szansę?
- Spore, Warlandczycy dobrze się biją…
- Kurde…
- I właśnie po to chcę telewizor! – powiedziała Jucel
- Zadzwonimy do Andrisa na koma i będziecie oglądać – powiedziałem po czym odniosłem miskę do zlewu – Jucel, Spart sprzątacie
- Nie!!
- Oh no weź
- Ja idę coś załatwić
- Co? – zapytał Andris
- Chcesz to chodź ze mną...

środa, 17 lutego 2016

Rozdział 13 – świadomy praw i obowiązków…

   Dlaczego do cholery czuje własne serce, dlaczego się nie mogę uspokoić? Nie mówcie nic do mnie, o nic nie pytajcie, nie dam rady odpowiedzieć wybuchnę panicznym śmiechem albo się rozpłaczę… Andris całował moje sine palce, rękę miałem owiniętą czystym, białym bandażem. Obroża była schowana pod rękawem garnituru. Czekaliśmy na kierownika USC. Wszyscy w garniturach, siostra Franka w błękitnej sukni… błękitnej.. jak jego oczy… kurwa ledwo oddycham… ni chuja nie pamiętam kawalerskiego… nic… a Spart twierdzi że było super! Kiedy patrzyłem na Andrisa nie mogłem trzeźwo myśleć a gdybym stał pewnie miałbym nogi jak z waty. Kurwa człowieku! Ogarnij się za chwilę się żenisz… Znaczy wychodzisz za mąż! To nie pomaga – Denerwujesz się? – usłyszałem szept Andrisa. Chciałem coś powiedzieć ale nie mogłem, nie dałem rady.
- Nie bój się… wszystko pójdzie dobrze
A co jak odkryją ze mamy fałszywe dowody? Co jak Franek na nas doniósł? Nie to było chamskie! Franek? Leo, kurwa co z tobą?! Odetchnąłem głęboko. Drzwi się otworzyły. Zawał. Kobieta w czarnej todze z łańcuchem na piersi, powitała nas uśmiechem zza biurka. Wstaliśmy, Andris trzymał mnie za rękę. Cały drżałem. Weszliśmy na dużą surowo urządzoną salę dwa krzesła stały przed biurkiem reszta za nimi. Cholera. Okrążyliśmy krzesła i stanęliśmy przed nimi
- Witam państwa serdecznie w Urzędzie Stanu Cywilnego
- Dzień dobry – powiedziałem drżącym głosem
- Dobry… - powiedział spokojnie Andris
- Usiądźcie. Nazywam się Elle Mac Gomery jestem kierownikiem USC – nasze obrączki leżały już zaniesione wcześniej przez Rafa na biurku na srebrnej tacce – Spotykamy się dziś w tej przedwojennej pięknej sali żeby zalegalizować związek dwojga ludzi. Andrisa i Leona jak mam napisane, zgadza się panowie?
- Tak – odparł z uśmiechem Andris
- Ktoś tu ma tremę? – spojrzała na mnie ze współczuciem – Nie ma się czym stresować. Nie widzę żadnych przeszkód żebyście zawarli małżeństwo. Więc od dziś będziecie iść przez życie razem, będziecie musieli pomagać sobie nawzajem w trudnych chwilach, razem rozwiązywać problemy i wspierać się gdy będzie ciężko. Za chwilę obaj złożycie obietnicę że dołożycie wszelkich starań żeby wasze małżeństwo było szczęśliwe i przetrwało wszystkie upadki i niepowodzenia. Zatem jak nakazuje prawo zapytam was, czy jesteście świadomi swojej decyzji i chcecie wstąpić w związek małżeński?
- Tak – powiedział Andris. Nie mogłem wykrztusić ani słowa – Leoś…
- T-tak!
- Możemy zaczynać?
- Tak, przepraszam…
- Więc powstańcie
Wstaliśmy wszyscy, Andris ujął moje dłonie i spojrzał mi ciepło w oczy, uśmiechnął się łagodnie. Oddychaj Leo, oddychaj.
- Który zaczyna? – zapytała kobieta
- Może ja… - rzekł Andris
- Panie Andris, proszę powtarzać za mną. Świadomy praw i obowiązków…
Jemu poszło dobrze, patrząc mi w oczy, powtórzył wszystko spokojnie i nie pomylił się ani razu
- Teraz to samo powtórzy pana partner. Świadomy praw i obowiązków…
- świadomy… p-praw i – głos mi zadrżał
- praw i obowiązków…
- i obowiązków – powiedziałem szybko po czym pociągnąłem nosem
- wynikających z założenia rodziny – mówiła powoli i spokojnie
- wynikających… z… założenia r-rodziny – poczułem jak łza spływa mi po policzku, Andris też miał teraz mokre oczy
- uroczyście oświadczam
- uroczyście oświadczam… - wyszeptałem
- że wstępuję w związek małżeński
- że… - nie dałem rady załkałem
- możemy?
- Tak… przepraszam… przepraszam…
- Dobrze powolutku. Że wstępuję…
- Że wstępuję!
- W związek małżeński…
- w związek… - pociągnąłem nosem - małżeński
- z Andrisem
- z Andrisem… - zrobiło mi się słabo
- i przyrzekam
- przyrzekam
- że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo
- uczynię wszystko żeby nasze… nasze małżeństwo
- było zgodne
- było…
- zgodne
- zgodne…
- szczęśliwe
- szczęśliwe…
- i trwałe
- i t-trwałe…
- Już, to wszystko udało się. Na mocy nadanej mi władzy uznaję małżeństwo Andrisa i Leona za zawarte. Brawa. Możecie się pocałować – powiedziała. Andris wziął mnie w ramiona, goście zaczęli bić brawo, Andris mnie pocałował, słyszałem jak Spart wyje. Kierowniczka podała nam obrączki – proszę. Włóżcie teraz obrączki jako symbol waszej miłości
Andris włożył mi na palec złoty krążek, wziąłem jego obrączkę, ręce mi się trzęsły ale udało się. Padły kolejne brawa a Andris pocałował mnie jeszcze raz, Franek zrobił chyba milion zdjęć. Mój teraz już mąż był przeszczęśliwy
- Zapraszam do biurka, podpiszecie jeszcze papiery…
Po kilku minutach wyszliśmy z budynku, na schodach dostałem ryżem w łeb – A! Który to?
Spart pomachał do mnie śmiejąc się. Kiedy przyklęknęliśmy żeby symbolicznie pozbierać kilka ziaren, nasze dłonie się zetknęły, Andris spojrzał na mnie, jego mina była rozbrajająca. Wesele zaplanowali siostra Franka i Spart. Już się bałem. Władowaliśmy się do samochodu, kierowcą był facet siostry Franka, miał ciemne okulary i białe rękawiczki. Podobno zaproszony był Awril ale czy dojedzie nie byłem pewny. Całowaliśmy się większość drogi. Spart wymyślił że zrobimy wesele na plaży. Całe szczęście była idealna pogoda.

wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział 12 – pustynia nocą

We czterech w jednym namiocie. Trzecia w nocy a nie da się spać. Ciągle ktoś coś chce, najpierw pije potem idzie się odlać, to ktoś chrapie, jak go obudzą to gada, gdy mu zaschnie w gardle to piję i tak w koło Macieja. Nie mogę spać, nie mogę się rozbudzić na tyle żeby się czymś zająć… Miałem ochotę się do kogoś przytulić ale przy dwóch innych osobach? Zwłaszcza że latarka przechodząc z rąk do rąk praktycznie nie gasła. Poświeć bo muszę coś tam coś tam…
- Ej idźcie już spać… - powiedział Andris – albo chociaż zgaście to światło… - kiedy latarka zgasła, wreszcie się trochę uspokoiło. Leżałem od ściany przy mnie Andris, dalej Raf i Spart. Andris leżał tyłem do mnie, okryty swoim kocem, Spart oddał swój młodemu a sam stwierdził że mu ciepło. Wsunąłem swoją drobną zimną dłoń pod koc Andrisa i objąłem go. Odwrócił się na plecy i spojrzał na mnie, dotknąłem jego policzka. Uśmiechnął się – Zimno ci? – zapytał bardzo cicho żeby tamci nie słyszeli, pokręciłem głową po czym położyłem się na jego ramieniu – kocham cię – wyszeptałem mu do ucha, pocałował mnie w czoło – Chodźmy stąd… - powiedział
- Sami?
- Świtać będzie… powiemy że wstaliśmy wcześniej
Udało nam się po cichu wymknąć z namiotu, na świeżym powietrzu od razu poczułem się lepiej, podpaliłem mały płomyczek na dłoni żeby oświetlić drogę. Andris wziął mnie delikatnie za rękę, Odeszliśmy od namiotu tak żeby móc swobodnie mówić
- Fajnie się chodzi boso – stwierdził Andris
- Chodziłem po lepszym piasku, ten jest kijowy, zobaczysz jak dojedziemy do Kalifornii
- Szkoda że niebo zachmurzone, nie ma gwiazd, ani księżyca, tylko ten płomień… - spojrzał na moją dłoń, szliśmy jakiś czas aż nagle płomień zgasł – Nie mów że znowu będziesz mnie molestować…?
- Nie, ja nie wiem czemu… - kiedy spróbowałem ponownie wzniecić ogień, przeszył mnie ból, jęknąłem. Andris wyjął zapalniczkę – Co jest?
- Moja ręka…
Poświecił nad moją dłonią, przeraziłem się widząc żyły na wierzchu i siną skórę – To od ognia? – zapytałem z niesmakiem, Andris ujął ją delikatnie i pocałował – Tak od piątego… przesiliłeś się… kiedy zacząłeś się z tym obchodzić?
- No w Bieszczadach…
- To nie dawno, dopiero się uczysz…. Chodź usiądźmy…
Usiedliśmy na ziemi, zgasił zapalniczkę i zostaliśmy w ciemnościach
- Bardzo cię boli? – zapytał wciąż trzymając moją rękę
- Już nie… to tak zostanie?
- Nie wiem…
- Kurwa, nie mów że tak będę chodził do końca życia! Co jak to się rozniesie dalej?
- Poczekaj zadzwonię do kolegi, może będzie coś wiedział… - wyjął koma wybrał jakiś numer i dał na głośnik
- Halo?
- Cześć! Pamiętasz mnie? Dawno się nie odzywałem przepraszam…
- No Andris, jak mógłbym cię nie pamiętać! Co u ciebie?
- Widzisz mam parę pytań
- Słucham
- Jestem w pięcioświecie
- A cóż ty tam robisz?
- Opiekuję się wybrańcem – gdy to powiedział myślałem że mnie szlag trafi – ukrywamy się, no i on zaczął się bawić piątym, bo atakować to jeszcze nie umie
- Haha! I jak mu idzie? W jego rękach przyszłość WN…
- Chyba się przesilił… ma siną rękę
- A tak! To chyba już wiem w czym problem… Widać mu żyły i go boli?
- No
- To normalne przy tak silnej mocy, niech sobie obwiąże nadgarstek tak żeby odciąć krążenie, od teraz używa tylko tej ręki, niech się nie przejmuje że mu będzie drętwieć, jakby to powiedzieć… ona będzie teraz żyć własnym życiem, musi na nią uważać, nosić rękawiczki, nie wystawiać na słońce
- Dobrze że to lewa… - westchnąłem
- Haha! – zaśmiał się kolega Andrisa – najwyżej byś walił konia lewą
- Haha… cholera…
- Nie przejmuj się, przyzwyczaisz się! Dobra kończę
- Cześć… No Leo pokaż to, musimy ja związać…
Podałem mu rękę, a on delikatnie owinął ją swoją chustką, po czym pogłaskał mnie po nadgarstku. Nagle mocno zacisnął opaskę aż krzyknąłem, zawiązał ją ciasno na moim przedramieniu i objął mnie.
- Już, już po wszystkim
- Kurwa to boli!
- Ciii… wytrzymasz, zaraz przejdzie, przytul się…
Objąłem go mocno, chowając twarz w jego koszuli, czułem jak moja krew pulsuje próbując krążyć ale nie może, obolała ręka powoli przestawała boleć, przestawałem w ogóle ją czuć… po chwili poczułem wzbierającą w niej energię, odsunąłem się szybko od chłopaka i pozwoliłem jej zapłonąć, wielkim płomieniem
- Wszystko w porządku?
- Nie… ale nie przejmuj się Andris…
Zacisnąłem pięść – przestań do cholery! Chcesz mnie wykończyć?! – przestała płonąć a ja zacząłem nerwowo chichotać – jestem nienormalny! Gadam z ręką… Ona chce mnie zabić, o kurwa, słabo mi…
- Wyczerpałeś sporo energii… uspokój się, twoja ręka wcale cię nie chce…
- Nie śmiej się!
- Ale to jakiś absurd! Uosabiasz piąty-żywioł… to tylko energia… to ty nad nią panujesz nie ona nad tobą, a na pewno nie chce cię zabić! Jesteś jakby… jej nosicielem
- Ogień obraca drewno w popiół mimo że bez niego nie może się palić
- Ale to działa inaczej! Leoś… przestań gadać głupoty! Musisz odpocząć, sam sobie robisz krzywdę…
- No wiem… - położyłem się na jego barku i mimo że było już szarawo, zasnąłem. Pospałem może trzy godziny i obudziłem się około siódmej, Andris przeniósł mnie w okolice obozu a teraz drzemał obok. Na jego łonie leżał kawałek skóry, igła nici i bandaże. Pocałowałem go w policzek i szepnąłem do ucha – Andris… wstawaj!
- Co…? – Otworzył zaspane oczy, spojrzał na swoje dzieło, i podniósł je przed moją twarz – To… dla ciebie
- Och… serio muszę?
- Patrz… pokaż rękę – podniosłem ją, w dziennym świetle wcale nie wyglądała lepiej, Andris dotknął jej delikatnie czym sprawił mi ból, cofnąłem ją szybko
- Przepraszam cię… ale chciałem ci pokazać jaka jest wrażliwa, teraz wyobraź sobie że ktoś nie będzie taki delikatny jak ja…
- Dobra, dobra! Będę nosił rękawiczkę…
Andris zdjął mi chustkę z ręki a zamiast tego zacisnął na niej chyba psią obrożę, bardzo mocno. Tak bolało. Potem już był ostrożny, owinął ją bandażem, poczułem się trochę pewniej, włożył skórzaną rękawicę, była bez palców i sięgała do obroży czyli do połowy przedramienia, w sumie ładnie mu wyszła. Poruszyłem palcami
- I jak?
- Pasuje idealnie… ładna…
Andris zawiązał chustkę na szyi, była w niektórych miejscach zwęglona, zdjął ją i spojrzał na przypalone miejsca
- Hmm… nie wiem czy używanie ręki jako pochodni to dobry pomysł…
- He he… sam to zrobiłeś?
- No… wystarczy pozszywać kawałki skóry… mówiłem wychowałem się na wsi czasem się coś szyło
- Dzięki…
- Nie ma za co…
- Co teraz będzie? Boję się…
- Ty się boisz?
- No…
- Przecież jesteś twardzielem, przejrzałem cię! Udajesz bo chcesz żebym się nad tobą użalał… a wystarczy powiedzieć
- Nie ja to robię nieświadomie…
- Ha hah…  żartuję… chcesz się przytulić? To chodź – mówił obejmując mnie ramieniem
- A według ciebie to jak sobie radzę?
- Emm… nie widziałem cię w akcji…
Z namiotu wyszedł Spart  - ale ja widziałem. Jak walczyłeś z demonem. Jestem z ciebie dumny bracie. Jesteś na dobrej drodze, mam rację szwagier?
- Tak, szybko się uczy… zobacz na jego rękę…
- Co się stało?
- Przesilił się
- Biedaczek…
- Przestańcie!!! Nic mi nie jest!
- U… wkurzył się
- Jesteście okropni!!
- Hahaha!!!
Młody dorwał się do koma Sparta i włączył radio, jakąś stację nadającą przeboje jeszcze z przed trzeciej wojny, a właściwie niektóre z przed drugiej… Dni nam mijały na podróży, w stronę Kalifornii, stamtąd postanowiliśmy gdzieś popłynąć, ogółem nudziło nam się już w Stanach, po wojnie były jak większość świata zniszczone ale na przykład w Czarnobylu było ładnie a tu była pustynia… byliśmy już chyba w Nevadzie. Nareszcie, coraz bliżej Kalifornii… Słońce było już wysoko a my cały czas w drodze. Zadzwonił mój kom
- Halo?
- Hej, Leo! Ja w sprawie dowodzików
- A tak
- Gdzie jesteście?
- W Nevadzie
- O kurwa! Coś mi tak daleko uciekł? Jadę do was
- Okej, jedziemy w stronę Kalifornii
- Rozumiem, kasę dostałem, potwierdź że od ciebie nazwisko Salvo?
- Tak
- Wiek 23?
- Mhm
- Dobra czekajcie na mnie
- Spoko
- Trzymaj się
Po kilku godzinach pod nasz obóz podjechał czarny Jeep i wyskoczył z niego gruby koleś w spodenkach do kolan i luźnej koszulce z napisem „Chicago”
- Który to mój klient? – zapytał z uśmiechem
Wstałem od ogniska i podszedłem do niego, uściskał mnie
- Moje biedactwo! – odsunął mnie na długość ramion – U… ale masz bliznę… jesteś poszukiwany?
- Tak, ale upozorowałem swoją śmierć. Zresztą szukali mnie tylko w Imperium
Pokiwał głową ze zrozumieniem – A drugi? – objął mnie ramieniem i spojrzał po siedzących, gapiących się na niego jak na wariata – Ja… - powiedział Andris i wstał. Fałszerz objął go drugą ręką i zaciągnął nas do samochodu – A ty co zrobiłeś kwiatuszku? – zapytał patrząc na Andrisa
- Nic… uznali mnie za zaginionego i… to skomplikowane
- A nie chcesz mówić to nie mów kochanie, tak z ciekawości pytam, no który pierwszy do zdjęcia?
- Ja! – wepchałem się przed Andrisa
- Siadaj, popatrz w prawo… okej… następny…
Po jakimś czasie mieliśmy gotowe dowody osobiste ja z obywatelstwem USA i wiekiem 23 lata i akt urodzenia z Wyoming. Andris został dwudziesto pięcio letnim Niemcem z Berlina. Wyściskaliśmy jeszcze raz kolesia i dziękowaliśmy mu chyba ze sto razy on tylko zapytał czy nie chcemy świadka
- Naprawdę? Zgodzi się pan? – niedowierzałem
- Młody, dawno się nie bawiłem…
- To zapraszamy – powiedział Andris – to jeszcze drugi świadek
- Mam siostrę – powiedział facet – Nie przedstawiłem się nawet, wybaczcie jestem Franek
- Jest pan Polakiem? – zapytałem
- Tak, a co?
- Fajnie…
- Po chuj do tej Kalifornii jedziecie?
- Do oceanu… mój brat to wymyślił
- Pana siostra będzie mogła być drugim świadkiem? – zapytał Andris
- Myślę że tak, chociaż nie… nie ruszy się bez swojego faceta
- To niech on też przyjdzie, pan też niech kogoś weźmie - mówił
- Nie mam kogo…
- To może pan pozna u nas na weselu – zachęcał go dalej
- Podrzucić was?
- Ale mamy konie…
- Napiszę do siostry, weźmie przyczepę, bo to tirówka i po drodze zgarnie wasze konie. Spotkamy się w Kalifornii
- I weźmiemy ślub – rozmarzył się Andris
- A potem zrobimy wesele jakiego świat nie widział! – powiedział Franek
- Ja jestem Spart a to Raf – powiedział mój brat
- Miło mi poznać… Franek – podał im dłoń. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy z nim na zachód. Było mi tak dobrze kiedy wreszcie nie musiałem obijać tyłka na koniu ale siedziałem sobie między Andrisem a Spartem w klimatyzowanym samochodzie i przyglądałem się nowiutkiemu dowodzikowi. Andris opierał głowę na moim ramieniu, miał zamknięte oczy i uśmiechał się błogo. Droga rozciągała się przed nami aż po horyzont…

poniedziałek, 15 lutego 2016

Rozdział 11 – w stronę Kalifornii

Tak  - Jedziemy w Andy – Powiedział Spart. Decyzja ta powstała nagle i bez szczególnych powodów, no i głównie dlatego że znaleźliśmy po drodze rozpierdoloną stację benzynową na której zatrzymał się kierowca tira i pozwolił nam się z sobą zabrać a nawet zabrał konie bo akurat miał odpowiedni sprzęt, jechał do Kalifornii więc pojechaliśmy z nim.
- Jak zjeździmy całe stany to gdzie pojedziemy? – zapytałem
- Nie zapominaj o Alasce i Hawajach – powiedział Andris. Siedzieliśmy w ciepłej i dusznej przyczepie razem z końmi, leżeliśmy pod ścianą, mi było chyba najgorzej bo leżałem pomiędzy chłopcami. Zgrzanymi spoconymi facetami którym chciało się spać i mimo gorąca kładli się na mnie – Spartan kurwa zabierz tą rękę! Nie śpijcie! Gdzie dalej?
- Leoś idź spać… - poprosił Andris
- Nie dam rady, nie śpij, nie zostawiaj mnie. Co będziesz robił po tym wszystkim?
- Jest jeszcze woda?
- Ciepła…
- Eee… to nie chce. Po… po wojnie z demonami? Chciałbym mieszkać z tobą i może z twoim bratem pod jednym dachem, chciałbym tu zostać, w STG kolebce ludzkości kocham ten klimat, albo w Skandynawii albo tu gdzieś w Stanach, choćby w Wyoming albo Newadzie, jeśli nie w Stanach to w Europie najlepiej w Australii
- Oj… A niby taki oczytany…
- Co? Co ja powiedziałem
- Że Australia leży w Europie
- Ha ha… dobre… Nie… miałem na myśli… w Europie w… tym no… w… gdzie działają czary tylko tego miejsca…
- W Bieszczadach?
- Tak to dobry kraj?
- To region Polski…
- Aha ha ha… A ty? Jak to widzisz?
- Wiesz… w sumie to nie wiem, nie umiem planować, wolę improwizować
- Postój chłopaki, macie pół godziny – krzyknął nasz kierowca
- Och tak!
- Nareszcie! Spart wstawaj! Żyjesz czy ci się białko ścięło z tego gorąca?
- Co jest…?
- Chodź się odlać, Andris wyprowadzi konie…
- Ostatnio się zachowujesz jak baba! Najpierw się zacząłeś ładnie wyrażać, potem to dziecko… teraz chcesz szczać w towarzystwie, no kurwa…
- Pierdol się! Idę sam
- Ej żartowałem ja też chcę! Czekaj idę z tobą! Sam się tu zgubię!
- Panowie – powiedział Andris kiedy wracaliśmy – nie wiem jak wy ale ja się porzygam jak tam wrócę… proponuje tu zostać
- Za!
- Za!
- Przeciw!
- Kto to powiedział? – zapytał szybko Spart
- Ja
- Co jest kurwa?! – zdziwiłem się
- Kim jesteś i gdzie jesteś? – zapytał mój brat
- Gówno cię to obchodzi, chcę wybrańca!
- Jesteś demonem? – pytał dalej
- A jak myślisz upośledzony debilu?
- Upośledzony to ty jesteś skoro pytasz o takie rzeczy
- Niby czemu?
- Jak to czemu?
- Mogę ci dać wszystko co zechcesz albo odebrać ci życie, albo skazać na wieczne tortury
- Dla człowieka są ważniejsze rzeczy niż jego własne szczęście, zdrowie czy w ogóle życie a nawet jest gotowy cierpieć, choćby i wieczność
- Co?! Dlaczego? Jeśli mi to wyjaśnisz to cię oszczędzę! Jestem nowy, nie znam was pokraczne istoty ale dlaczego jesteś na to gotowy za tą szmatę?
- Tego się nie da wytłumaczyć, ta szmata to mój młodszy brat i go kocham, nie pozwolę ci go skrzywdzić
- Nie! Przecież ludzie mają zło we krwi! Dlaczego?! Kłamca!
- Nie kłamię… po prostu ty nigdy nie doświadczyłeś miłości więc nie jesteś w stanie tego zrozumieć, mój brat też długo nie mógł ale go nauczyłem
Nagle pojawiła się przed nami wątła ciemna postać – Mnie też naucz. Chcę wiedzieć
- Czym ty jesteś?
- Ja… pomóż mi…
- To podstęp
- Nie chcę tak żyć, nie wiem kim do cholery jestem, człowiekiem czy demonem…? Mówili, że jesteście źli a ty chcesz za niego cierpieć… czy on… znowu będą mnie bić… będzie kara…
- Andris? Możemy go… tak jak mnie…
Andris uśmiechnął się i wziął mnie za rękę, uderzył demona lekko piątym żywiołem, ten padł na ziemię i zaczął się wić, płosząc konie, Andris uspokoił je kreśląc w powietrzu jakiś znak. Uderzyliśmy demona po raz drugi pod kapturem pokazała się twarz chłopca, może dziesięcioletniego… uderzyliśmy go raz trzeci, dym opadł i leżał przed nami nie przytomny nagi, wychudzony i blady chłopak. Spart okrył go bluzą.
- Zabierzmy go stąd, jak ktoś nas zobaczy… - mruknął Andris. Spart wziął go na ręce i poszliśmy za stację. Był tam hotel, stacja benzynowa i jakiś sklep. Poszliśmy za jakieś krzewy i położyliśmy go na ziemi.
- Trzeba go w coś ubrać… - powiedział Spart. Andris zagwizdał na konie i wyjął z naszych bagażów moją koszulkę bo byłem najmniejszy i spodnie chyba Sparta. Podwinął je i wciągnął pasek. Założyliśmy je na chłopca i nawet mogłyby być… zacisnęliśmy pasek tak żeby mu nie spadały i włożyliśmy koszulkę, nagle otworzył oczy spojrzał panicznie dookoła przytulił się do Sparta i zaczął płakać. Ten objął go – Ciii… uspokój się
- Ja nie chce! Znajdą mnie i znowu będą… ja nie chce! Nie! Nie!
- Cicho! Jak chcesz to też możesz być moim młodszym bratem… Nie pozwolę ci zrobić krzywdy!!! – Młody wtulił się w niego cicho pochlipując
- Już dobrze – powiedział Andris – przy nas jesteś bezpieczny
- Ty mnie odczarowałeś?
- Odczarowałeś he he! Byłeś opętany… z pomocą naszego wybrańca cię uwolniliśmy. Nawet nie wiedziałem że tak się da. Udało się chyba dlatego że jak mówiłeś jesteś nowy, czyli opętany od niedawna… Jestem Andris
- A ja Leo
- Andris? Ty też jesteś ich bratem?
- Ja jestem…
- To mój chłopak – powiedziałem odważnie
- Ale… dwóch chłopców, hi hi…
- Tak, jeśli się kochają to mogą razem chodzić. Kto im zabroni?
- No tak… dziękuje wam… - pociągnął nosem – Co teraz ze mną będzie?
- No przecież cię nie zostawimy… - powiedział Spart głaszcząc go po głowie
- Mogę z wami zostać?
- Tak… - powiedział Andris, spojrzał na mnie – Tak?
- No tak… - odparłem – skoro jesteś bratem Sparta to i moim
- Leo, tak?
- Mhm. A ty?
- Nie wiem… Co robicie?
- Jeździmy to tu to tam – odparł Spart – szwendamy się po świecie, robimy co chcemy…
- Ale super!!! Też tak chcę
- Możesz z nami zostać – powiedział śmiesznie poważnym tonem Spart – pod warunkiem że będziesz nas słuchał i będziesz grzecznym chłopcem
- Jestem niegrzeczny! Zabijałem ludzi… - zebrało mu się na płacz
- Nie prawda! – zaprzeczył Andris – to nie ty zabijałeś, to nie twoja wina, już jesteś wolny teraz nikt cię do tego nie zmusi…
- A gdzie mieszkacie?
- A ile pytań na dzień potrafisz zadać? – zapytałem parodiując jego głos przed mutacją
- Leo… - mruknął Andris – Nie mamy domu, śpimy u ludzi albo w namiocie
- A nie zimno wam?
- Jak nam zimno to się przytulamy. Chodź musimy znaleźć ci jakieś buty i rozbić gdzieś obóz. Zostaniemy na razie tu w Utah, przy następnej okazji pojedziemy do Nevady
- Och cholera! – zakląłem – Zapomniałem wysłać nasze dane temu facetowi…
- Teraz sobie przypomniałeś? Może mają tu pocztę, co się odwlecze to nie uciecze… - powiedział Andris, patrząc na mnie przyjaźnie, miał takie niebieskie oczy przy zachodzącym słońcu – Pójdę wysłać… kocham cię
- Ja ciebie też Leoś, nie mogę się doczekać kiedy wreszcie włożę ci na palec obrączkę…
- O ile zostanie nam forsa na obrączki
- Możecie nie kupować mi butów! – wykrzyknął mały
- To miłe ale potrzebujesz butów i ubrań a bez obrączek się obejdziemy – powiedziałem i ruszyłem na pocztę. Jakiś czas później, pojechaliśmy do najbliższego miasteczka w którym ponoć widziano szewca. Sprawiliśmy młodemu buty i ciuchy a nawet kapelusz. Pojechaliśmy w prerię kraść konie. Jechaliśmy, młody jechał ze Spartem – Trzeba cię jakoś nazwać – powiedział Andris
- Rambo – wypaliłem odruchowo
- Głupi jesteś? Mały, jak byś się chciał nazywać? – odezwał się Andris
- Hmm… - Spart szepnął mu coś na ucho – Raf! – krzyknął mały, uśmiechnąłem się do brata ze zrozumieniem
- To teraz będzie nas czterech? – zapytałem
- Wygląda na to że tak… - powiedział Andris podjeżdżając bliżej mnie
- To straszne, jak mogli zrobić coś takiego małemu dziecku…?
- Mówisz o demonach? Tak tworzą swoją armię, z twoim bratem też tak chcieli zrobić ale był za silny… mały musiał pochodzić z patologicznej rodziny albo z domu dziecka że tak łatwo im poszło
- Biedny…
- Boję się o ciebie… ich ataki są coraz częstsze…
- Zauważyłem, ale przecież nic mi nie zrobią
- Chcą nas osłabić psychicznie, wtedy będzie łatwiej z tobą walczyć, kiedy stracisz wiarę, pokłócisz się z bliskimi… tak, to pewnie ich następny cel, skłócić nas…
- Phi! Co oni mogą?
- Słyszałem że poszywają się nawet pod daną osobę i… użyj wyobraźni, co mogą zrobić…
- Nie jestem głupi
- Oni też, wiedzą że jeśli przesadzą to ich rozpoznasz…
- Nie ma koni! – zawołał Spart – Co robimy?
Już szykowałem w głowie jakąś odpowiedź kiedy otworzył się przed nami portal. W kupie raźniej, kupy nikt nie ruszy, zbiliśmy się przed portalem tak że nasze konie stykały się ze sobą i czekaliśmy co się stanie. Z portalu padało wyjątkowo jasne światło ale nikt z niego nie wychodził
- Co się dzieje? – zapytał Spart
- Nie wiem ale założę się że chodzi o mnie… - mruknąłem. Wtem jakiś ptak kołując uderzył w portal i zniknął gdzieś
- Co to kurwa?! – usłyszeliśmy zniekształcony głos zza bramy
- Weź to zmniejsz bo nam tu coś leci…
Portal zmniejszył się do małej świetlistej kulki
- Dobra, który to Leo Salvo?
- Ja… a nie mówiłem?
- Tak że ten… sorry, za kłopoty i w ogóle ale komy nie działają… cała sieć padła… więc, problem zostanie za kilka dni rozwiązany. Mianowicie chciałem… w ogóle z tej strony ZON Zarząd Ogólny Nieba, yyy… nie chcąc pana oczywiście tam… nie żeby coś… ale… Człowieku jesteś martwy! Nie możesz się szwendać po pięcio-świecie! Jak cię ktoś zobaczy to powiedzą że zmartwychwstałeś!!! Ja-ja-ja… rozumiem że jesteś wybrańcem i kurwa nie wiem wszystko ci wolno ale szef kazał przekazać niezwłocznie… że cytuję: Jak ten skurwiel nie wróci do jutra to wszystkich zwalniam! Więc prosiłbym żebyś jednak przemyślał może… nie wiem… czym się teraz tutaj zajmujesz no ale… Kiedy się pokażesz u nas?
- A skąd mam wiedzieć że nie jesteście demonami?
- Och! No i gadaj tu z takim! Demony w ZON-ie tego jeszcze nie było! Ja cię błagam kurwa człowieku! Zamelduj się, potem spierdalaj sobie na koniec świata ale szef przyjdzie do mnie i ma cię zobaczyć. Powie okej wybraniec cały zdrowy i pójdzie i możesz wypierdalać! Deal?
- No nie bardzo... A demony w ZON-ie som bo widziałem! Do widzenia!
- Ej… kurwa nie dał się…
- Yyy! Leo! – Andris spojrzał na mnie przerażony –To był demon?
- O ile coś takiego jak ZON istnieje to nie zatrudniali by tam takich analfabetów i nie klęli by tyle, po za tym komy działają
- To już drugi atak jednego dnia! – powiedział
- Andris… możesz mi pomóc? Naprawdę nie wiem co powinienem robić…
- Według tego co mówią powinieneś zapaść w trans w którym się dowiesz jak ich zniszczyć. Czy coś…
- A kiedy bym ich zniszczył?
- Ma się rozpocząć projekt Utopia, czyli pięcioświat wolny od demonów i powstanie WN, nieba Warlandzkiego, jego upadek jest częścią planu, Warlandczycy muszą wybrać po czyjej są stronie… Głodny jestem
- Cały ty
- Ja też! – zawołał Spart
- I ja! – dodał Raf
- No Leoś, do roboty!
- Co ja? Zawsze ja!
- Ty gotujesz ja się bawię kluczami
- To szantaż!
- Nie, to w ramach nagrody
- O co im chodzi z tymi kluczami? – zapytał mały, Spart wzruszył ramionami
- Wiesz… w sumie to lubię gotować, mogę coś tam…
- A ja chyba polubiłem twoje… klucze
- O czym wy mówicie? – zapytał mój brat
- A nie ważne… - mruknąłem – nic ważnego. To co byś zjadł?
- Andris, nie wiem co ty mu zrobiłeś ale podoba mi się