poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział 7 cz.2

Aż pewnego dnia przyszła kartka z widokiem na staro ziemskie góry z tyłu był adres i krótki tekst:
„ Drogi Leo
Wybacz mi że to trwało tak długo
Mam nadzieję że się zobaczymy w tą sobotę
Przyjedź na Starą Ziemię w Bieszczady
Spartan”
Była właśnie sobota, list szedł tak długo… nie wierzyłem że to się dzieje, Andris mówił coś o chorobie z tęsknoty za partnerem z którym w tym świecie więź odbija się na zdrowiu. Kiedy drżącymi dłońmi przyjąłem pozwolenie na opuszczenie wymiaru, miałem łzy w oczach. Kurwa, dwa lata go nie widziałem a teraz…
Po drodze wpadłem na Andrisa
– Leo? Co się stało? Dlaczego Spart…
- Nie teraz! - minąłem go, choć naprawdę cieszył mnie jego widok
Portal, a potem tylko góry, nie tknięte ludzka ręką. Widoki były przecudne. Moje podniecenie narastało w miarę jak zbliżałem się do ustalonych współrzędnych. Wkrótce zobaczyłem szczyt, nie czułem się na siłach żeby tam wyjść ale wystarczy żeby mnie zobaczył… jeśli tam będzie. Gdy byłem wystarczająco blisko zobaczyłem, że owszem ktoś siedzi na stoku. O mój Boże jeśli to Spart to chyba zemdleje, jak mogliśmy do tego dopuścić, dwa lata… Och… popatrzył na mnie. Och kurwa mać on ma długie włosy… coś ścisnęło mnie za serce, nie wierzyłem w to co widzę. Wstał i ja się zatrzymałem. Serce mi stanęło. Pomachał… pomachał mi a po chwili przyłożył dłoń do ust, widziałem tylko jego sylwetkę z daleka ale jakby zadrżał, może płakał. Przyspieszyłem ale czułem, że mi trochę słabo, jednak emocje dały za wygraną. Spart, tak to był on, ruszył biegiem ślizgając się po stromym zboczu. Skakał jak kozica. Łzy zasłoniły mi widok, musiałem się zatrzymać żeby nie upaść. Zamrugałem, biegł był już blisko, kuśtykał na jedną nogę pewnie skręcił przeze mnie kostkę, bo musiał schodzić do mnie po takiej stromiźnie. Czułem, że zaraz zemdleje, ale powstrzymałem się, jednak nogi się pode mną ugięły gdy poczułem jego bliskość. Zamknąłem oczy, nie wiedziałem co się dzieje, poczułem tylko mocne uderzenie w plecy. Leżeliśmy na ziemi. Ciężko oddychał, miał włosy w nieładzie, ach jak dawno nie widziałem tej twarzy, jak za nią tęskniłem, odchyliłem głowę w tył a on zaczął całować mnie po szyi. Serce mi przyspieszyło czułem że coś jest nie tak. Moje ręce odruchowo powędrowały na jego barki żeby go odepchnąć. Bałem się jednak jakbym miał go znów stracić, jednak dziwnie się czułem.
- Co ty...
– Leo… - zawył odrywając się tylko na moment od mojej skóry, jego dłoń dążyła do odsłonięcia mojego brzucha, potem gwałtownie cofnął się. Po chwili przysunął się znów i pocałował mnie w policzek kilka razy po czym dotknął moich ust, próbował mnie pocałować ale widzac mój opór zrezywnował.
- Spart – powiedziałem słabym głosem – przestań... tak bardzo za tobą tęskniłem… czasami nie wiedziałem co ze sobą zrobić, nie spałem po nocach… wszystko było mi obojętne… - nie zważając na moje słowa zaczął gryźć mnie w ucho – Kot mi zdechnął… - nagle mocno ugryzł mnie w kark – Ach! – kiedy tak zostałem z rozchylonymi ustami zaczął mnie całować, wstyd się przyznać ale to mi się podobało, ale był zbyt brutalny, poza tym zamiast pozwolić mi też się wykazać wepchnął mi na siłę język do gardła aż zaczęło mnie naciągać, trzymał mnie mocno – Ohm! Spart! – zauważyłem ludzi – wycieczka idzie! – położył dłoń na moich plecach, podniósł mnie i przytulił – przepraszam, trochę się zapomniałem… ale tak cholernie mi cię brakowało… - Wstał i pomógł mi wstać, objął mnie ramieniem – chodź tam jest tak pięknie… musisz to zobaczyć…
Doszedłem jakoś na miejsce choć naprawdę źle się czułem, byłem głodny i nie wyspany – chodzisz w moich koszulkach…
- Bo za tobą tęsknię
- Bo ci widać żebra
- Co…? Wcale nie… taką mam budowę…
- Kiedy ostatnio jadłeś?
- No… j-ja nie pamiętam…
- Ech… źle wyglądasz… - przystawił nos do mojej szyi – pachniesz też nie najlepiej… aż tak się tym przejąłeś?
Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem
– Zobacz! Mówiłem że piękne miejsce… - zostawił mnie na chwilę i poszedł do swoich rzeczy kawałek dalej od punktu skąd były, najładniejsze widoki, przymknąłem oczy i…
- Leoś? – stał za mną - Śpisz jak koń na stojąco… - objął mnie ramieniem - Chodź położysz się na kocu – podprowadził mnie tam - Zostańmy jakiś czas tu, w górach… co? Później ci to wytłumaczę… - usiadł przy mnie, głaskał mnie po plecach, okrył mnie swoją bluzą, po chwili zasnąłem.

Obudziłem się i dopadł mnie strach, co mu powiem kiedy w domu zastanie te wszystkie butelki po wódce, żyletki i pokrwawione bandaże zresztą już pewnie przyglądał mi się gdy spałem i zauważył sznyty
- Leo? Już nie śpisz?
- Nie…
- Jak się czujesz? – klęknął przy mnie
- Dobrze – skłamałem
- Tak? Wiem że ściemniasz, ale nie możemy tu spać musimy zejść ze szczytu albo iść do schroniska, oglądałem mapę, moglibyśmy dojść tam przed zmrokiem ale musielibyśmy iść szybko…
- Dam radę – zacząłem się podnosić
- Jesteś pewien? – dopiero teraz zauważyłem, że był jakiś nerwowy, już od początku – bo potem możemy nie zdążyć wrócić - zawsze był delikatny a teraz rzucił się na mnie i nigdy wcześniej mnie tak nie całował nie gryzł...
– Mam takie miejsce gdzie jedną noc byśmy przekimali i jest bliżej więc się zastanów
Potem nie dał mi dojść do słowa tylko od razu chciał iść, teraz też ledwo wstałem a on już mnie pogania, w ogóle o co mu chodzi z tymi górami, i dlaczego nie widzi że coś ze mną nie tak, sam sobie nie mogłem pomóc, mimo że wrócił dalej byłem apatyczny i obojętny jak wcześniej tylko przez chwilę doznałem euforii ale teraz znów nic nie czułem, potrzebowałem jego troski, jego miłości ale on sam był jakiś zagubiony, starał się sprawić wrażenie że panuje nad sytuacją ale tak naprawdę nie wiedział czego chce… a może po prostu przez te dwa lata się ode mnie odzwyczaił…? Miałem łzy w oczach, niebo było szare wiatr szalał i chyba zbierało się na burzę, Spart stał tak daleko, nie widział moich zaciśniętych pięści. Spojrzałem na bliznę po przymierzu krwi i rozpłakałem się on tylko westchnął i zaczął zbierać rzeczy. Stanąłem tyłem do niego żeby nie widział i założyłem ręce
- Leo… - powiedział w końcu drżącym głosem – musimy uciekać, chyba nie chcesz żeby mnie zabili? Nie wiem co sobie pomyślałeś, pewnie coś złego o mnie ale po prostu nie mam teraz czasu ani ochoty na pierdoły, więc może nasze pierwsze po tylu latach spotkanie nie wyszło tak jak to sobie wyobrażałeś – chciał mnie objąć ale się wyrwałem
– Tak to ja jestem wszystkiemu winien – powiedział bez żadnej ironii aż mi się głupio zrobiło – Mam nadzieję, że mi wybaczysz… wytłumaczę ci to na spokojnie, mi teraz jest ciężko – jego głos załamał się jakby zbierało mu się na płacz – ale potrzebuję cię… nie miałem nastroju na gorące powitania, musimy uciekać, nie chciałem po prostu cię tym denerwować – coraz trudniej było mi wyłapać sens jego słów, jeszcze na dodatek zaczął padać deszcz – to nie ważne…nie wiedziałem że będziesz w takim stanie…  - płakał – mi też bez ciebie odbijało ale nie aż tak… wybacz… mi… przecież wiesz że jesteś dla mnie najważniejszy… wiesz że cię kocham… ale oni… nie mogę…
Mocno go przytuliłem, słońce przebiło się przez chmury choć wciąż lało, po drugiej stronie rozpętała się burza – Co teraz będzie? – zapytałem szeptem – Przecież nie możemy tu być! Jesteśmy martwi!
- Hm… A kto nam zabroni?
- Boję się… skoro nawet niebo opętały demony…?
- Dopóki będziesz przy mnie niczego się nie będę bał i ciebie też obronię!
- Przestań… jak byłeś mały to mi tak mówiłeś gdy się bałem ciemności, tu mowa o prawdziwym zagrożeniu
- Wiesz co mówią tutaj? Co mówią Polacy? Pierdol wszystko i wyjedź w Bieszczady!
- Więc dlaczego musimy uciekać?
- Bo nie jesteśmy jeszcze w Bieszczadach tylko na pograniczu, tam czułbym się bezpieczniej…
- Dobra
- Nie działają tam portale, to miejsce ma swoją własną magię i nie działa tam inna… - skinąłem głową - będzie ciężko, droga daleka… - prychnąłem – i jest niebezpiecznie… - przewróciłem oczami – jak chcesz…
- Jesteś głodny?
- Tak!
- To chodź dam ci moją kanapkę
- A… ty?
- Jadłem obiad
Rzuciłem się na jedzenie jak dziecko z Etiopii, Spart zaczął się ze mnie śmiać, mimo iż kotlet był twardy a chleb wczorajszy zjadłem ją szybciej niż kiedykolwiek zjadłem kanapkę
- Tak… muszę ci coś powiedzieć… - nagle urwał, przestał na mnie patrzeć i skrzywił się. Coś z nim było nie tak
- Słucham… - zachęciłem go delikatnie
- Co?!
- Chciałeś mi coś powiedzieć…? – próbowałem spojrzeć mu w oczy ale unikał mojego wzroku
- O co ci kurwa chodzi? Odpierdol się ode mnie!
Ewidentnie ten wyjazd mu zaszkodził, ci którzy go zabrali bynajmniej nie byli z naszego wymiaru. Zaskoczony jego zachowaniem nic nie powiedziałem i ruszyliśmy do miejsca które wybrał na nocleg bo do schroniska i tak byśmy nie doszli a nocami ta trasa była niebezpieczna po za tym było nam nie po drodze. Była to wnęka w skale osłonięta od wiatru i deszczu a widok z niej rozciągał się na całe połoniny… Spart położył plecak pod ścianą i wyjął sobie drugi koc, ja byłem owinięty w swój, tyle gwiazd dawno nie widziałem księżyc był w pełni a z lasu dochodziły różne pomruki i wycie ale z nim się nie bałem. Potarłem ręce a z nich posypały się błękitne iskry – Widziałeś to?
- Co?! – zapytał takim tonem że odpuściłem, to musiała być ta moja moc, piąty żywioł… zacząłem się bawić tymi iskrami nie były gorące
- Przestań!
- Dlaczego?
- Bo jeszcze się nauczysz tym posługiwać i mi zrobisz krzywdę!
- Nigdy bym cię nie skrzywdził…
- Tak, jasne!
Chciałem objąć go ramieniem ale się odsunął – Nie dotykaj mnie! Rzygać mi się chcę jak sobie pomyślę że miałbyś tymi łapami którymi…
- Andris mi dał tego dotknąć i nic się nie stało, czemu się tego boisz?
- Nie twój interes śmieciu!
Westchnąłem – Dlaczego mnie tak traktujesz?
- Spierdalaj! Idę spać! – owinął się kocem i odwrócił do mnie tyłem. Również się położyłem, próbowałem zasnąć ale nie mogłem – Spart? Pamiętasz jak kiedyś spałem ci na ramieniu?
- O co ci znowu chodzi debilu?
- Och… No zrób coś… nie mogę zasnąć, utul mnie jak zawsze…
- Może cię jeszcze wyruchać?!
- Co?! Za dużo sobie pozwalasz! Nie możesz tak się do mnie odnosić!
- Bo co?
- Gówno! Mówiłeś że mnie kochasz, że mamy tylko siebie… jak możesz teraz tak…
- Srak! Idź spać bo ci wpierdolę!
- Ja nie wiem co oni ci zrobili ale coś ci powiem. Kiedy się kogoś kocha to nie tylko kiedy jest wszystko dobrze, kocha się na dobre i na złe
- Nie pierdol
- Rozumiem że ci ciężko, pewnie wiele przeszedłeś, nie jestem dla ciebie wrogiem, będę cię wspierać…
- Gówno wiesz, wyjebać ci?
- Możesz przestać tyle kląć? Porozmawiajmy… - normalnie mnie oszczędzał teraz chyba pierwszy raz uderzył z całej siły, poczułem jakby przebił mnie na wylot, od kolejnego uderzenia pociemniało mi przed oczami, leżałem na ziemi a on pochylał się nade mną z jakimiś dziwnymi oczyma, nie był sobą, szarpaliśmy się dłuższa chwilę aż udało mu się uderzyć mnie z łokcia w głowę, jakimś cudem nie skręcił mi karku...
– Przestań! – zapłakałem, unieruchomił mi ręce nad głową i zaczął ładować po brzuchu, krzyczałem ale i tak nikogo nie było, na koniec uderzył trochę wyżej i usłyszałem trzask mojego żebra, uderzył trochę lżej w klatkę piersiową pozbawiając mnie oddechu po czym wziął za szmaty i rzucił mną jak workiem ziemniaków aż sturlałem się kilka metrów po stoku. Nie chciałem płakać ale wszystko tak cholernie bolało, czułem jakbym miał wszystko w środku porozrywane na strzępy, nie mogłem się nawet podnieść przez kilka minut, potem zacząłem kaszleć krwią. Kim byli ci ludzie którzy go zabrali i co mu zrobili, czy to demony? Zacząłem się czołgać pod górę, jakoś wstałem i wróciłem do jaskini
– Nie wiem co oni ci zrobili, możesz mnie zabić ale ja cię tak nie zostawię… - mimo bólu ostatkiem sił rzuciłem się mu na szyję, odepchnął mnie mocno, znów obrzucił mnie wyzwiskami, ja jednak nie dałem za wygraną i krztusząc się własna krwią objąłem go jeszcze raz, walczył ale w końcu zatrząsł się i uspokoił. Wziął mnie w ramiona – Och… mój Boże co ja narobiłem…?
- Nic się nie stało… - próbowałem go uspokoić
- Stało się! Tak mi przykro… posłuchaj to nie zależało ode mnie ja… ja… jestem opętany… Częściowo. Oni to zrobili wszystkim, uciekłem od nich i… i… czasem tracę kontrolę… moje biedactwo… tak bardzo przepraszam… - nagle zgiąłem się w odruchu wymiotnym, Spart położył mnie na boku na swojej nodze – potrzebujesz pomocy? – z moich ust pociekła krew po chwili kiedy byłem w stanie mówić odezwałem się – nic mi nie będzie…
- Cholera! Zawsze coś się musi stać! Jeszcze ty jesteś taki kruchy…
- Nie…
- Ciii… nie broń mnie… bardzo jest źle? Może wezwiemy pomoc w końcu są GOPRowcy…
- Yhm… nie! – po chwili zwymiotowałem
- Bardzo cię boli?
- Boli gdy oddycham… - stwierdziłem – i leżę na złamanym… - podniósł mnie do pozycji siedzącej i oparł moją głowę na swojej piersi – zakrwawię ci koszulę…
- Mam gdzieś koszulę, ważne żebyś nie cierpiał – zacząłem drżeć – Leo? Leoś? Ja nie chciałem…
- Zimno mi… - nagle coś w brzuchu zabolał mocniej i zwinąłem się z bólu, jęknąłem
– jestem potworem… - mówił okrywając mnie kocem
– wcale nie…
- Nie-nie bój się… Czekaj, mam chyba jeszcze przeciwbólowe!
Oparł mnie o skałę i zaczął grzebać w plecaku, z nieba znowu zaczęło kapać… Podał mi dwie tabletki – Powinny szybko zadziałać – włożył mi jedna do ust, podał butelkę z wodą, odsunąłem ją, gdybym się napił zaraz bym zwymiotował – weź dwie… - podał mi drugą. Około dwadzieścia minut powtarzałem sobie w myślach : byle nie zwymiotować, Spart tulił mnie delikatnie do swojej piersi i nucił coś kiwając się ze mną.
- Kurwa ile tu krwi! – czyżby znowu nie był sobą? Świtało.
- Bracie… możesz krzyczeć, kląć tylko błagam nie bij i daj mi tabletkę… - czułem że jeśli zaraz nie wezmę znowu będzie bolało
- Nie śpisz już? Póki co ze mną dobrze nie bój się… - pochylił się nade mną i pocałował mnie w czoło – tylko okropnie mi z tym że cię skrzywdziłem… jak się czujesz?
- Lepiej… nie przejmuj się… dasz mi proszę jeszcze te tabletki?
- Już… proszę
- Może na razie wezmę jedną, nie? Nie wiadomo jak długo to potrwa
- Myślę, że kilka dni… co jeśli znowu to się stanie?
- Musimy jak najszybciej iść w Bieszczady…
- Racja… tam ich magia nie działa… - pochylił się do mnie i pocałował tym razem w policzek, spojrzał na mnie, chcąc zobaczyć moja reakcję, uśmiechnąłem się lekko.
- musimy iść – stwierdził zawiedziony – bo mi znowu odwali… mogę cię nieść
- Wiesz, dam radę iść a niosąc mnie możesz mi uszkodzić to żebro…
- W sumie… a więc chodźmy
Szliśmy do południa z krótkimi przerwami co kilka godzin, kazał mi dużo pić, bo się odwodniłem. Brałem tabletki co kilka godzin. Dotarliśmy do innego schroniska, Spart miał jakąś kasę i kupił nam jedzenie, znów jadłem jak wilk, na szczęście porcje były naprawdę duże i najadłem się do syta. Wynajęliśmy pokój i poszliśmy zostawić rzeczy. Spart zaczął się rozpakowywać
– Tak w ogóle skąd masz te rzeczy – wskazałem na jego plecak
– Ukradłem jak uciekałem od nich ale nie wiele pamiętam robili nam wodę z mózgu… Mam nadzieję że mi to nie wróci… ale dla pewności pójdziemy jeszcze głębiej… dobrze?
- Obojętne mi to…
- To dobrze, wiesz Leo? Kocham cię…
- A ja ciebie – otarł się nosem o mój policzek, położył dłoń na moim brzuchu – Jak się czujesz?
- Nieźle…
- Zdejmij koszulkę… - posłusznie zrobiłem co kazał, odsłaniając moje siniaki, popatrzył na nie przez chwilę, dotknął mojego brzucha
- No dobra… możesz się ubrać. Chcesz iść na spacer?
- Chętnie
- To za chwilę, idę się odlać
- Okej
Niebo było czyste, słońce zachodziło jak malowane, nie było nikogo. Tu było tak pięknie, niektóre krajobrazy przypominały mi ojczyznę… Zrobiło się szarawo, musieliśmy wracać, Spart zostawił mnie na chwilę w pokoju, po jakimś czasie wziął jedna ze swoich ze swoich koszulek, spodenki i szmatę – chodź pomogę ci się wykapać – sam miał mokre włosy i był już w piżamie
- ale – próbowałem się wykręcić – mnie boli jak podniosę rękę nawet
- Dlatego ci pomogę… Chodź kurde bo wali od ciebie…
- Serio?
- Szczerze? Tak!
Poszedłem za nim do łazienki, zamknął drzwi i pomógł mi zdjąć koszulę, trochę postękałem ale się udało. Klęknął na jedno kolano, rozpiął mi pasek, rozporek i zdjął spodnie. Delikatnie posadził mnie na krawędzi wanny z gorącą wodą, rozsznurował mi buty, zdjął je i skarpetki, dokończył zdejmować spodnie, w końcu pozbył się bokserek. Poskładał ciuchy a na kaloryferze powiesił piżamę dla mnie. Rozłożył na podłodze ręcznik – no to właź… - potrzymał mnie i przełożyłem nogi na druga stronę po czym jakoś wszedłem do wody, była przyjemnie gorąca… Spart wziął szmatę, zamoczył ją w wodzie i polał mnie po karku, zamruczałem a on się uśmiechnął. Później pomógł mi się ubrać, pozbierał rzeczy i zaprowadził mnie do pokoju. Dawno tak dobrze nie spałem, nawet mimo bólu.

- Leo… - usłyszałem jego szept, czułem jak głaskał mnie po policzku – po południu ma być burza im wcześniej wyjdziemy tym lepiej… - Chciałem się przeciągnąć ale tylko jęknąłem z bólu – Och… nawet nie mogę ręki podnieść…
- Wiem mówiłeś już, jak chcesz możemy tu zostać drugą noc…
- Nie… dam radę…
- Dobrze – spojrzał na mnie i się uśmiechnął – Wyspałeś się?
- Tak, pierwszy raz do dwóch lat
Chciał coś jeszcze powiedzieć ale chyba nie wiedział jak to ubrać w słowa, głaskał mnie tylko po głowie i patrzył z całą swoją miłością, nie mogąc znaleźć sensu w setkach myśli, lecz ja go rozumiałem i czułem to samo, zarazem szczęście że znów jesteśmy razem jak i świadomość że coś się zmieniło i nigdy nie będzie jak dawniej, żal za te dwa lata, złamane serce, głęboka blizna po tak długiej rozłące i odraza do siebie nawzajem ale wciąż się kochaliśmy, chcieliśmy sobie wybaczyć ale nie wiedzieliśmy jak, przyzwyczailiśmy się do siebie mimo wszystko chcieliśmy swojej obecności, zrozumienia i miłości po prostu… Nagle przestraszyłem się, zadzwonił komunikator - Andris.
- Tak? – zapytałem
- Leo! Co z tobą? Nie odzywasz się przez dwa lata, nagle wyjeżdżasz do STG i nawet nic nie mówisz, nie ma cię już trzeci dzień… wszystko dobrze?
- Andris… przepraszam. Nie chciałem żeby tak wyszło… powinienem od razu ci powiedzieć… kiedy zabrali Sparta…
- Kto go zabrał? Dlaczego? Myśleliśmy że coś mu się stało…
- Przyjechało trzech gości i go zabrali… dwa lata temu
- Nam powiedziano żeby wstrzymać trening, nie odzywałem się bo nie chciałem denerwować Ferko
- Teraz wiem że to były demony
- Och!
- Ale już dobrze, jesteśmy w Bieszczadach
- Gdzie?
- W Bieszczadach, tu nie działa ich urok
- Spart był opętany?!
- Tak, ale na razie z nim dobrze
- Wiesz że mógł cię nawet zabić
- Próbował… - zaśmiałem się
- Wesoło ci? Mogłeś zginąć… dobrze… mogę po was przyjechać…
- Andris? Masz czas?
- Teraz? Tak – powiedział a ja wstałem i wyszedłem z naszego pokoju, nie zwracając uwagi na Sparta
- Andris, co mam robić?
-  W twoim bracie prawdopodobnie wciąż jest demon… może nie zawsze jest aktywny więc może czasem wydawać się dobry ale on w nim siedzi i może go doprowadzić do śmierci, pożera jego energię, zauważyłeś że jest nerwowy, czasem się spieszy a czasem brak mu chęci do czegokolwiek?
- Tak…
- Kiedy odzyskuje świadomość… płakał?
- Tak
- To jest już zaawansowany… sam nie dasz rady mu pomóc…
- Co zrobić?
- Musicie wydostać się z tego miejsca gdzie magia nie działa i jak najszybciej przyjść do mnie
- Andris… Jeśli on straci kontrolę?
- Jeśli będzie bardzo źle uciekaj. Jeśli dasz radę z nim gadać przywołaj jakieś silne wspomnienie… albo po prostu przytul go ale wtedy może ci zrobić krzywdę…
- Ale on ma jakieś swoje plany, gdzieś dąży, nie zgodzi się wrócić
- Dobrze, jesteś tego pewien?
- Nie ma szans on jest uparty jak osioł…
- W takim razie, opóźniaj marsz, a ja was znajdę
- Naprawdę?
- Tak, codziennie wysyłaj mi współrzędne, już zaczynam się pakować
- Do zobaczenia i dzięki…
- Nie ma za co
Rozłączył się... nie wiem co teraz będzie. Było mi tak głupio przez to wszystko, bałem się. Jedyną nadzieją teraz był Andris
- O czym z nim gadałeś?! – jego oczy… demon wciąż w nim był. I zdaje się że podejrzewał że coś planuje. Udałem że się cofam, potknąłem się i upadłem
- Leo! Co ty robisz?!
- Och... chyba... skręciłem rękę…!?
- Na szczęście ręka ci do marszu nie potrzebna! Ubieraj się i idziemy!
- A śniadanie?
- Ja już jadłem, to twoja wina że zamiast zejść na dół wolałeś romansować ze swoim Andrisem
Zadzwonił kom odebrałem i pozwoliłem Andrisowi słuchać
- Nie mam zamiaru na ciebie czekać…
- To po co czekasz?! Idź w cholerę!
- Tam jest nasza siedziba – powiedział dziwnym głosem aż przeszły mnie dreszcze – jesteś mój… wybraniec jest moją dziwką i zrobi co mu każę! Hahaha! I co mi zrobicie? Jesteś taki łatwy! Pójdziesz na śmierć i twój brat którego posiadłem też! Haha! Obaj zginiecie! Wybraniec nas nie pokona bo zginie z ręki brata który miał oddać za niego życie! Co za ironia, śmieszne co? Ach nie! Nie czytałeś nawet przepowiedni! Twój wielbiciel ci nie pozwolił! Hahaha! Nie wierzę tak łatwo poszło! Wystarczy się z tobą przelizać, powiedzieć parę romantycznych bzdur i jesteś mój! Nikt cię nie ocali! Dałeś dupy! Wybraniec… Ha! – stracił przytomność a ja siedziałem z otwartymi ustami cały drżąc. Podniosłem koma
– zemdlał… -  wycedziłem
- Przywiąż go gdzieś najlepiej! Musisz działać szybko zanim się obudzi! Najlepiej żeby nie było za dużo ludzi! Jak zrobisz to daj znać
- Tak!
Wywlokłem go do lasu, nawet nikt nas nie zauważył, miałem fart i w jego plecaku był sznur. Najmocniej jak umiałem przywiązałem go do drzewa i idąc po resztę rzeczy i oddać klucze do pokoju zadzwoniłem do Andrisa
- Przywiązałem go do drzewa
- Jestem w drodze do was. Kiedy się obudzi będzie się rzucał i dostanie gorączki. Możesz obniżyć mu temperaturę zimną wodą, możesz wziąć jakąś chustkę albo coś i zrobić mu okład na czoło ale bądź ostrożny może cię nawet pogryźć. Mam nadzieję, że unieruchomiłeś mu ręce?
- Tak
- Kiedy przestanie się rzucać będzie cię błagał żebyś go puścił. Będzie udawał, że jest już sobą, cokolwiek powie nie wierz mu bo skończysz martwy. Będzie mówił żebyś mu poluzował węzły bo mu ręce drętwieją, będzie mówił, że umiera, że mu zimno… żebyś go przytulił… nie zbliżaj się do niego, nie rozmawiaj z nim najlepiej i nie puszczaj choćby nie wiem co. Niedługo będę jadę okrężną drogą bo muszę zmieniać konie bo się zameczą…
- Do usłyszenia
Rozłożyłem sobie koc obok Sparta, nalałem wody do miski i zamoczyłem szmatę. Poprawiłem sznur i wpadłem na genialny pomysł jak uniknąć jego błagania o litość! Zakneblowałem go. Nagle otworzył oczy tak niespodziewanie, że się prawie przewróciłem, zaczął krzyczeć ale knebel go wyciszał,  w jego oczach było coś strasznego… Po chwili chustka którą miał zawiązane usta ociekała jego śliną, cały był spocony patrzył błędnym wzrokiem po drzewach, ostrożnie dotknąłem jego czoła, zaczął się wyrywać i walić głową o drzewo, tego nie przewidziałem ale szybko coś wymyśliłem, podłożyłem mu zwiniętą bluzę. Był wściekły. Przyłożyłem szmatę do jego czoła, zawył, spojrzał mi w oczy z nienawiścią, przesunąłem materiał na jego zaczerwieniony policzek, na szyję, ścisnąłem ją żeby zimna woda spłynęła na jego piersi, odłożyłem ja do miski żeby była znów zimna bo rozgrzał ją swoim ciepłem, ciężko dyszał, knebel nie pozwalał mu oddychać przez usta, ale tak było bezpieczniej. Zadzwonił Andris
- I jak?
- Jest w takiej pozycji że nie zrobi sobie krzywdy, zakneblowany i ma gorące czoło, próbuję go ostudzić ale na razie nic
- Możesz mu jeszcze zmoczyć skarpetki to też pomaga, możesz go nawet oblać wodą. Jaką masz pogodę?
- Zbiera się na burzę… obyś zdążył, jest przywiązany do drzewa
- Najwyżej go rozwiążesz i uciekniesz…
- Zadzwoń jeszcze
- Dobrze
Głowa opadła mu na piersi, położyłem dłoń na jego policzku, podniósł na mnie oczy i wydawał się normalny, tulił się do mojej dłoni łzy pociekły po jego twarzy, patrzył jakby chciał mnie przeprosić
- Braciszku, bądź silny, pomożemy ci…
Nagle skrzywił się zaczął drżeć a gdy otworzył oczy były znów wściekłe, ryknął i ze strachu zabrałem rękę. Otarłem jego czoło, źle się czułem z tym co ostatnio robiliśmy, nie powinniśmy całować się w ten sposób, to pewnie przez tego demona… Biedny Spart… oby nic nie pamiętał tak będzie dla niego lepiej.
- Leo! – na głos Andrisa gdzieś za mną bezwiednie się uśmiechnąłem – Jestem… - zeskoczył z konia
- Andris… stęskniłem się za tobą…
- Naprawdę…? – uniósł brwi
- Tak…
- Ja za tobą też, Leo… - powiedział głosem po którym każdy by się domyślił że nie traktuje naszej znajomości jako przyjaźń
- Pomożesz mojemu bratu?
- Tak, postaram się. Dwa lata to sporo ale damy radę, nie?
- Andris… - musiałem coś wykombinować – Jak go uratujesz to… to ci się oddam…- czułem się jak dziwka ale nic innego mi nie pozostało
- Och… to mnie trochę obraziło… ja nie z takich…
- Przepraszam… - zaczerwieniłem się i spuściłem głowę – po prostu bardzo mi na nim zależy
- Rozumiem, nie traktuj mnie tak, podobasz mi się ale nie mógłbym… po tym jak mi opowiadałeś że byłeś wykorzystywany? Nie skrzywdziłbym cię… choćbyś sam chciał… a dla ratowania twojego brata i bez tego zrobiłbym wszystko co tylko mogę… Leo… jesteś wspaniały… masz takie dobre serce…
- J-ja?
- Tak kiedy widzę jak traktujesz brata aż mi się robi ciepło na sercu…
- Ferko mnie nienawidzi
- On wszystkich nienawidzi, mnie też traktuje jak psa! Zajmijmy się Spartem daj mi rękę…
Korzystając z moich pokładów mocy uderzył go kilkakrotnie dużym ładunkiem piątego żywiołu, aż Spart przestał się rzucać
- Teraz będzie w śpiączce… nie wiadomo jak długo… Zabierzemy go do domu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz