czwartek, 18 lutego 2016

Rozdział 14 – mój dzień z życia po ślubie

[Kilka lat później]
- Giń skurwielu! – krzyknąłem zamachnąwszy się mieczem na kolejnego przeciwnika, zadałem mu krytyczny cios i padł na ziemię. Nie minęła chwila jak otoczyło mnie stado jakby zmutowanych psów
- Co to do cholery jest?!
Zacząłem je bić, jednego po drugim, ale były całkiem silne, do tego bagna dookoła ograniczały mi poruszanie się – No teraz to już chyba padnę – stwierdziłem chłodno. Nagle poczułem jak ktoś opiera się na moich barkach pochyla nade mną i całuję w policzek. Zdjąłem słuchawki i odchyliłem się w tył patrząc jak moja postać ginie zagryziona przez psy – Zginąłem przez ciebie – zamruczałem oddając się jego pieszczotom, pozwoliłem dotykać się po torsie, a na czerwonym od krwi ekranie wyświetlił się napis „You are dead”
- Andris… byłem ostatni z mojej drużyny… - westchnąłem
- I tak byś zginął
- Wiem kotku…
- Kotek jest głodny
- Możesz mnie zjeść! Jestem twój
- Nie… ja na serio, weź zrób jakiś obiad
- Ja pier…
- Znaczy to nie mój pomysł… to Spart i Jucel mnie przysłali rzekł. Ach tak Jucel! To nasza... córka? Była sierotą a my mieliśmy miejsce w domu... Andris zawsze chciał dzieciaka, a ja stwierdziłem, że nastolatka nie będzie sprawiać problemów a nawet coś pomoże. Tak z nami zamieszkała
- Jasne! – warknąłem wlokąc się do kuchni
- Mogę za ciebie pograć?
- Nie!!! Nie dotykaj mojego profilu, pograj se na swoim
- Eee… To już wolę obierać ziemniaki
- Nie ma ziemniaków! Spart nie kupił
- To będę obierać… kotlety! Znaczy kroić!
- Ha hah! Kiciu… pograj sobie musisz mi dorównać
- Nie. Ty masz lepszą broń to ci łatwiej
- Mam lepszego skila! Noobie!
- Taa… Tylko że kupiłeś konto od jakiegoś ruska który przegrał miliard godzin i ma rozwiniętą postać. A ta gra jest stara i jak ktoś zaczyna teraz to się nie da wybić bo nie ma równych przeciwników
- To znajdź inną grę
- Eee tam… prawdę mówiąc gram bo ty grasz tak to mi nie zależy
- To na chuj ci moje konto? – zapytałem już krojąc warzywa
- O jejku… chciałem ci podbić level, daj ten nóż bo się znowu pochlastasz
- Sam się pochlastasz! Nie zagaduj mnie to się nic nie stanie. Weź mięso jest w lodówce
- Które?
- Kurwa sam se wezmę
- Leosiu…
- Pokrój w kostkę
- Jaką?
- Ja pierdolę kostkę! O boku 3 cm. i objętości 10 gram, kości i to białe i żyły odłóż na bok, mam ci podać jeszcze kurwa skład chemiczny kurczaka i wzór na objętość sześcianu?!
- Ok w kostkę... rozumiem... - mruknął cicho
Po chwili ciszy zapytałem – Skończyłeś?
- No… powiedzmy
- Jak tak, to dorzuć mięso na patelnię, razem z tymi warzywami ale najpierw je przypraw… Ja idę po czosnek bo się skończył, nie zjaraj chałupy!
- Dobra, dobra...
Wyszedłem na ogródek po kilka ząbków czosnku, przywitałem się z kilkoma sąsiadami i wróciłem do kuchni, Andris stał przerażony przy patelni z drewnianą łyżką, niczym strażnik z halabardą przy królewskim zamku. Klepnąłem go w tyłek – Szybko się uczysz, a teraz suń dupę i patrz na mistrza…
Rozgniotłem czosnek nożem i wrzuciłem na patelnię, przewróciłem wszystko do góry nogami, mięso już się rumieniło -  Postaw wodę… - mruknąłem. Andris napełnił rondel i wstawił na palnik obok. Może i przemyciłem komputer, ale był on ładowany na panele słoneczne, po za tym prądu w osadzie nie było. To i czajnika elektrycznego nie mieliśmy. Gaz mieliśmy ziemny, spod osady. Kiedy woda się zagotowała zalałem nią warzywa i mięso na patelni – Teraz będzie się dusić, wiesz? Tak się robi, a jak woda wyparuje trzeba dolać więcej tak aż się zrobi mięso, czyli będzie miękkie i białe, a jeśli masz wołowinę to czerwone, albo brązowe, to jest kurczak
- Mhm – przytaknął mój dzielny padawan
- Chcesz spróbować?
- No
Podałem mu na widelcu kawałek żółtej papryki, podmuchałem na nią żeby go nie poparzyć i włożyłem mu do ust. Ten ostrożnie przeżuwając gorący kęs pomruczał coś pod nosem po czym powiedział – Mm… Super… Już mi ślinka cieknie
- Kiedyś na mnie ci ślinka ciekła a teraz tylko na moje jedzenie, co? – dowaliłem mu patrząc trochę smutno w podłogę
- Co ty? Trudno żebym cały czas to okazywał ale wciąż mnie podniecasz, nawet bardzo – położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął do siebie – pociągasz mnie, ale nie będę przecież cały czas ganiał za tobą z wywieszonym językiem… albo czym innym…
- No ale mógłbyś czasem za mną poganiać…
- Nie ma problemu… - położył dłonie na moich pośladkach, jedną przesunął na udo które pociągnął do swojego biodra. Delikatnie pieszcząc je dłonią zaczął mnie całować, kiedy jednak usłyszał zbiegających na dół Sparta i Jucel, odstawił moją nogę na podłogę i udał że zmywa deskę do krojenia.
- Oj szwagier, szwagier… - zacmokał Spart – Mój braciszek z ciebie pantoflarza zrobił…
- Zamknij się! Też mógłbyś pomóc! Tylko żreć przyszedł… - warknąłem
- Ja mogę… - odezwała się Jucel
- Nie mówię o tobie! Ty masz naukę… a ten się leni w domu… stary koń - uśmiechnąłem się do brata
- Ale z ciebie baba - westchnął ten
- Chcesz w mordę? - przystawiłem mu pięść pod nos
- Stary! Jesteśmy facetami powinniśmy mieszkać w chlewie, jeść żarcie z puszek, chińskie zupki i pizzę i spędzać całe dnie na graniu w LOL ‘a - powiedział odtrącając moją rękę
- Staram się… ale jeśli chodzi o jedzenie to jestem wybredny… - odparłem
- I dobrze… Mogę ci pomóc tylko powiedz co mam robić, nie… - zaproponował
- Dobrze, następnym razem coś ci wymyślę - mruknąłem wracając do garów
- Tato pożyczysz koma? Albo kupisz mi telefon? – zapytała Jucel
- To  ty nie masz telefonu?! - zdziwił się Spart
- I dobrze! – wtrącił się Andris
- Tatuś ci odda swój! – popatrzyłem na niego wymownie – jemu nie potrzebne takie pierdoły, prawda Andris?
- Który tatuś? Chyba ty!
- Ja potrzebuje koma, muszę utrzymywać kontakty z mafią - powiedziałem na przekór jemu spokojnie, wycierając ręce do spodni
- Dobra już lepiej jej sprowadzę nowy - zrezygnował z dalszej walki
- Dobry kotek - mruknąłem
- Dzięki!!! - ucieszyła się Jucel
- Okej, możecie sobie wziąć jedzenie, już gotowe… - powiedziałem napełniając swoją miskę i usiadłem przy stole. Reszta poszła w moje ślady i już po chwili zaczęła się wielka bitwa pomiędzy Jucel a Spartem, kto będzie głośniej mlaskał, siorbał czy bekał. Ja z mafii wyniosłem dobre maniery, Andris był dżentelmenem a zwłaszcza przy mnie więc po jednej stronie stołu panował spokój i porządek a po drugiej istny chaos.
- Tato? A załatwisz nam jeszcze telewizor?- zaczęła znowu
- Mogę… Ale jeszcze…
- Co?! – wkurzył się Andris - Mamy trzy komputery! Po co jej jeszcze telewizor?! Chyba już w ogóle wtedy z domu nie wyjdzie!
- Wyjdzie. Do chłopaka - stwierdziłem
- Jakiego znowu chłopaka?! Ona ma chłopaka?! Dlaczego ja nic nie wiem? - Andris był  wściekły
- Może ci nie powiedziała bo wie że jej nie rozumiesz… kiciu
- Nie nazywaj mnie tak przy ludziach
- Jakich tam ludziach to rodzina - machnąłem ręką - Jucel ma chłopaka i nazywa się Manfred, jest bardzo miły gadałem z nim
- Manfred! Pff… Kim on niby jest?!
- Siostrzeńcem Aresa, ma 17 lat, przystojny wysoki brunet, czystej rasy Warlandczyk, dobrze się uczy, nie ma nałogów, nie pije, nie pali, nie ćpa, słucha muzyki klasycznej Staro Ziemskiej, lubi czytać i chce w przyszłości zostać lekarzem
- Chłopcom w tym wieku chodzi tylko o jedno
- Jest bardzo odpowiedzialny, ma owczarka niemieckiego, bardzo zadbanego i wychowanego
- I…?
- Zwierzęta uczą odpowiedzialności i systematyczności
- Nie wierzę że taki człowiek żyje
- Manfred mimo młodego wieku jest bardzo dojrzały, mówią że to dlatego… że…
- No co? Wiedziałem że jest jakiś haczyk!
- Ma raka…
Zapadło milczenie, Jucel udawała że jej nie ma, Spart się uciszył ze swoimi odgłosami jedzenia, Andris siedział wkurzony a ja smutny
- Kiciu… najlepiej ci to Spart wyjaśni, czuł się podobnie kiedy za ciebie wychodziłem, prawda?
- Em… - mruknął Spart – Czy ja wiem? Ja ci bardziej ufałem
- Widzisz Andris - podniosłem widelec w jego stronę - nie ufasz własnej córce
- Co z niej wyrośnie…? - westchnął kręcąc głową
- Och! Zostanę dziwką, będę ćpać i pić! Będę kraść i mieszać się w bójki! Tylko po to żebyś mógł powiedzieć „a nie mówiłem?”!!! – krzycząc wstała i uderzyła w stół
- Jucel – podniosłem lekko na nią głos i natychmiast usiadła i spuściła głowę – Trochę szacunku – powiedziałem już spokojnie, nigdy się z nią nie kłóciłem, pozwalałem jej na wiele a jak już czegoś jej zabroniłem to zawsze słuchała – przeproś go – powiedziałem stanowczo
- Przepraszam! – warknęła
- Jucel…
- Przepraszam – powiedziała już ładniej
- Andris… po prostu się o ciebie martwi - powiedziałem spokojnie
- Niech przestanie, poradzę sobie!
- Ej… on cię po prostu cholernie kocha
- Nie klnij przy dziecku – warknął obrażony Andris
- Cholera to nie przekleństwo to choroba kotku
- Nie jestem kotem!
- To czym?
- Człowiekiem!
- Nie będę na ciebie mówił „mój człowieku” tak mówię tylko na moich goryli - zaśmiałem się
- Kogo? – zapytał Andris z trudem powstrzymując śmiech
- No moich… ochroniarzy, takich dwu metrowych kolesi na sterydach, którzy jak byłem w mafii to za mną łazili żeby mnie ktoś nie zabił
- Ha ha!
- Co się śmiejesz? Taki mały dupek jak ja sam by zginął w slumsach
- Tato! Ja chcę być w mafii!
- Nadałabyś się… Ale na razie masz naukę. Jakbyś skończyła prawo mogłabyś zostać consiliore. Prawa ręka bossa, broni członków rodziny w sądzie i zajmuję się finansami mafii
- Wolałabym biegać z karabinem
- W mafii raczej się załatwia wszystko dyskretnie, mogłabyś też być płatną zabójczynią, dobrze płatna robota, do tego masz predyspozycję. Wiesz, umawiasz się ze starym pierdzielem na randkę, zaciągasz go do kibla na numerek a zanim zdąży zdjąć gacie kulka miedzy oczy. Przyjeżdżają po ciebie ludzie broń zostawiasz i uciekasz
- Co ty jej opowiadasz?!
- Jedną z moich misji, najlepsze że nie załatwiłem go od razu, byłem przebrany za dziewczynę i w tym kiblu… pozwoliłem mu włożyć rękę pod spódnicę… ta jego mina… hahaha!
- Leo! No nie przy obiedzie!
- Idziesz ze mną na mecz? – zapytał Spart
- Spoko! Kto z kim?
- No ty ze mną
- Ale kto gra?
- Aha… Rawscy kontra nasi
- To my mamy jakąś reprezentację?
- No ale to nie w nogę
- To w co?
- Wprowadzili nową grę,  we flaka, masz przebitą piłkę i boisko o dwóch połowach, runda trwa 10 sekund i po której stronie boiska będzie piłka pod koniec dostaje punkt…
- Brzmi ciekawie
- Drużyny mają po siedem osób, jest tyle rund aż drużyna będzie przeważać nad inną dziesięcioma punktami, maksymalnie jest 180 rund
- Kiedy to będzie
- Jutro o 19 na Rawill na stadionie narodowym
- U-u ładnie
- To pierwsze mistrzostwa pięcio-świata we flaka. Mam od Kuzi dwa bilety miał iść z San Sanyczem i Kusym ale ten się umówił z dziewczyną akurat na jutro a Sanycz ma robić Sali meble na wymiar i jest zajęty więc powiedział żebym kogoś wziął i z nim szedł
- Fajnie
- Gramy pierwszy mecz, po nas grają też STG i NWG, za tydzień NWG-Rawill i nasi-STG, za dwa tygodnie STG-Rawill i my-NW
- A potem?
- Ci z dwoma zwycięstwami przechodzą dalej, maksymalnie trzy zespoły, wtedy finał albo półfinał i finał
- Ej ale mamy szansę?
- Spore, Warlandczycy dobrze się biją…
- Kurde…
- I właśnie po to chcę telewizor! – powiedziała Jucel
- Zadzwonimy do Andrisa na koma i będziecie oglądać – powiedziałem po czym odniosłem miskę do zlewu – Jucel, Spart sprzątacie
- Nie!!
- Oh no weź
- Ja idę coś załatwić
- Co? – zapytał Andris
- Chcesz to chodź ze mną...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz