Obudziły mnie jakieś dziwne pomruki. I nie, to nie Andris chrapał. Dochodziły z zewnątrz, wyjrzałem przez okno i zobaczyłem mnóstwo ciemnych sylwetek wokół domu, niebo było jeszcze szare. W pośpiechu włożyłem spodnie i to Andrisa bo akurat zostawił je na ziemi, glanów nawet nie sznurowałem
- A ty gdzie…?
- Śpij kotku – starałem się żeby mój głos nie był nerwowy – Zaraz wrócę…
Zapiąłem pasek drżącymi rękami, chwyciłem miecz i wyszedłem na balkon
- Leo?!
- Jak nie wrócę za pięć minut to możesz kupować trumnę
Stanąłem na barierce – Wypierdalać!!!
- Nie skacz! – wrzasnęła jakaś kobieta zdając się nie zauważać armii demonów w moim ogródku – Uspokój się… wszystko będzie dobrze
- Mam nadzieję – stwierdziłem z uśmiechem przechylając się w stronę śmierci. Zamortyzowałem upadek schodząc na kolana i podpierając się pięścią. Otoczyły mnie szybko i oberwały z płomienia który wokół siebie stworzyłem w momencie lądowania, zerwałem się na nogi i zamachnąłem mieczem odpychając kolejne demony. Rzuciłem mocny ładunek piątego żywiołu za siebie, wymachując mieczem przeszedłem kilka kroków
- Plecy – usłyszałem Andrisa, bez zastanowienia wymachnąłem ostrzem za siebie, po czym słysząc jak demon ginie odwróciłem głowę, cmoknąłem do ukochanego, patrzył znudzony na mnie z balkonu, bardzo zaspany, wisiał na barierce. Zrobiłem sobie trochę miejsca odpychając ich energią, po czym poruszając się po utworzonym okręgu zarżnąłem wszystkich, resztę wykończyłem piątym, bo już mi się nie chciało za nimi biegać. Spojrzałem na Andrisa on spojrzał na koma – Trzy minuty dwadzieścia jeden sekund – powiedział
- Szybki jestem nie?
- Gdybyś był szybki tylko w zabijaniu potworów i bieganiu to by było fajnie
- Słucham?
- Nic, nic… wracaj do łóżka
- Yyy… nie mam kluczy…
- Mam w prawej kieszeni
- No ale…
- Masz moje spodnie matole, chodź
Cicho otworzyłem drzwi starając się nikogo nie budzić, ale w domu był demon…
- Serio kurwa? Serio?
- Nie możesz – zaczął ale wbiłem mu miecz w brzuch – nigdy… - pociągnąłem ostrze w dół rozpruwając mu flaki, o ile jakieś miał - nie zrobisz…
- Pieprz się! Nie będziesz mi mówił co mam robić
- Zginiesz!!!
- Chyba ty – zamruczałem wbijając się głębiej i z uśmiechem patrząc jak się rozsypuje. Jednak nie był jak pozostałe demony w momencie śmierci eksplodował. Rzuciło mną o ścianę.
- Leon! Leoś! Powiedz coś… słonko… nie rób mi tego, cholera! Ocknij się musisz mi pomóc!
- K.. K h.. kurwa! – nic nie widziałem, wszędzie był pył, skupiłem w końcu wzrok na postaci nade mną, Andris, miał na sobie zieloną bluzę i dżinsy, był boso
- Nie czuję nogi… - stwierdziłem
- Jest przywalona cegłami – powiedział, nagle coś zatrzeszczało, odkaszlnąłem
- Uciekaj to wszystko zaraz pieprznie
- Ochujałeś?! Przecież cię nie zostawię!
- Też cię kocham, ale nie dam rady cię osłonić, ledwo starczy mi sił żeby ochronić siebie - powiedziałem spokojnie
- Wyciągnę cię stąd!
- Lepiej spierdalaj! Kurwa Andris nie denerwuj mnie – krzyczałem krztusząc się pyłem i własną krwią.
- Bez ciebie? Chyba za mocno przypierdoliłeś tym łbem o ścianę! – wrzasnął, przekrzykując walące się mury
- Jucel…
- Spart ją stąd zabrał – warknął. Wszedł na mnie, osłaniając mnie własnym ciałem
- Co ty robisz?
- Ratuję wybrańca
- Przestań! – załkałem, próbując go odepchnąć, ale on tylko mnie mocno przytulił, osłaniając przede wszystkim moją klatkę piersiową i głowę. Nagle coś uderzyło go w plecy i stłumił jęk. Użyłem mocy żeby ocenić jego stan, był Trochę poobijany ale w miarę w dobrym stanie. Położyłem dłonie na jego potylicy
- Andris...
- Co?
- To zaraz – wtem jakieś odłamki pospały się na moje ręce – Ała… wszystko się zawali i obaj zginiemy!
- Poczekaj jeszcze chwilkę…
Odwróciłem głowę czując dziwny zapach i zobaczyłem jak płoną meble w pobliżu kominka
- Andris! Na co czekasz?
- Puść mnie na chwilę bo nie widzę – zdjąłem dłonie z jego głowy, a on odwrócił się do mojej nogi. Dotychczas ją odkopywał z drobniejszych odłamków teraz, pozostał tylko duży kawał gruzu, Andris przysadził się i odwalił kamień. Wziął mnie za rękę – Chodź! Szybko! Ruszaj się! – pomagałem mu jak mogłem, podniósł mnie i wziął na ręce, jednak zanim zdążyliśmy opuścić dom upadł na ziemię kaszląc. Wokół oprócz pyłu był teraz jeszcze dym z pożaru.
- Wstawaj! Andris wstawaj do cholery… - sam zacząłem się dusić – Kurwa mać! – odepchnąłem mocą trochę pyłów i gruzu, Andris wstał i przełożył moje ramię przez swój kark, oślepiło mnie światło słońca na zewnątrz. Adrenalina trochę mnie znieczuliła ale byłem cały podrapany i posiniaczony, bo mi się nie chciało ubrać koszuli… Andris upadł na trawę po przejściu kilku metrów. Usiadłem obok niego, obróciłem go na bok, wciąż kaszlał. Odgarnąłem mu włosy z czoła, spojrzał na mnie i podniósł się – Wszystko dobrze – dotknął mojego ramienia
- Tak, a ty?
- W porządku…
- Tam! Tam! – usłyszałem jak ktoś woła, spojrzałem na biegnących z wiadrami ludzi
- Wszystko w pizdu! – załamałem się patrząc na zniszczony doszczętnie dom
- Najważniejsze że wszyscy cali – westchnął Andris – uch…
Podbiegła do nas jedyna lekarka w wiosce – Leo? Andris? Wszystko w porządku?
- Tak – odparłem – nie wielkie rany, miałem odcięte krwawienie w prawej nodze i prawdopodobnie trochę nas zaczadziło…
- Spart dostał cegłą w głowę jest nieprzytomny, a ta…
- Jucel? – podpowiedział Andris
- Jucel prawie nic nie jest, skręciła kostkę. Czujesz coś?
- Co?
- Czujesz gdy cię dotykam po nodze?
- A… nie… o cholera…
- Spokojnie, to może być tylko chwilowe. Andris? Jak się czujesz?
- Bywało lepiej, niedobrze mi
- Zaczadzenie. Pomóż mi go zabrać – wskazała na mnie – nie możecie siedzieć w tym dymie
Ludzie gasili już nasz dom, ale z każdym podmuchem wiatru ogień przenosił się dalej. Prowadzili mnie pod ręce, nagle zrobiło mi się słabo, zatoczyłem się i straciłem przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz