Kocham Wyoming, nie ma piękniejszych gór, jezior, nigdzie nie ma błękitniejszego nieba, gdyby jeszcze nie było tak zimno. W pewnym momencie zauważyliśmy w oddali miasto tym razem większe, i zamieszkane. W oknach świeciły się światła, nagle coś czarnego przemknęło obok mnie, krzyknąłem przerażony, zimna śliska skóra jakby węża otarła się o moją dłoń
- Co jest? – zapytał Andris mieląc w zębach słomę
- Coś… tu było…
Andris ożywił się i wypluł trawę – Demony na ciebie polują! – krzyknął, spojrzał na Sparta ten podjechał bliżej mnie – Jedźmy do ludzi, demony boją się silnej energii… - powiedział
Nagle usłyszałem jęk Sparta, spojrzałem na niego i serce mi stanęło, po jego szyi spływała gęsta ciemna krew – O Boże! Bracie… - podtrzymałem go żeby nie spadł z konia – Andris co teraz?
- Zabij demona! Leo musisz… - i koń go zrzucił, upadł tak nieszczęśliwie że stracił przytomność. Zeskoczyłem z Predatora i zdjąłem miecz z pleców
- Chodź tu skurwysynu!
Czarny dym zebrał się przede mną wzniecając tumany kurzu i utworzył postać przypominającą człowieka w kapturze i długiej szacie jakby z dymu, twarz miał podobną do węża pokrytą czarną łuską. Z krzykiem zamachnąłem się na niego mieczem, nie spodziewał się tego i zawył rzucając się do tyłu, skoczyłem za nim i w byłem mu miecz w brzuch, wyjąłem go i odciąłem mu głowę, która potoczyła się po ziemi zostawiając ślady krwi która zaraz potem wyparowała, głowa i ciało obróciły się w czarny jak muł popiół. Spart podczas mojej walki spadł z konia i leżał na ziemi we krwi, blady jak trup. Jego rana już nie krwawiła. Rzuciłem się ku niemu i chwyciłem go za koszulę, łzy napłynęły mi do oczu, zapłakałem gorzko wtuliłem się w jego pierś, jeszcze był ciepły… i biło mu serce… zaraz! Co do cholery? Podniosłem się i wziąłem w dłonie jego bladą twarz, patrzyłem jak spływają po niej moje łzy
- Spart powiedz coś… błagam…
- K… Kurwa…
- O cholera żyjesz! Ale mnie wystraszyłeś
- Teoretycznie… od czterech lat jestem martwy… - powiedział z bladym uśmiechem. Podszedłem do Andrisa. Siedział i trzymał się za łydkę
- Nic mi nie jest… - powiedział widząc że idę – znaczy… nic poważnego…
- Będziesz mógł iść? – zapytałem patrząc na jego nogę
- Chyba skręciłem nogę… sam nie…
- Pokaż - rozkazałem stanowczym tonem. Wyprostował nogi i oparł się rękami za plecami – prawa – mruknął. Ostrożnie podwinąłem mu nogawkę, Spart usiadł przy mnie – Słabo mi… - stwierdził
- Straciłeś dużo krwi… usiądź i głowa między nogi, spokojnie, będzie dobrze, skoro przeżyłeś to…
- Najgorsze za mną…
- Tak – rozwiązałem but Andrisa, tak że zszedł mu łatwo z nogi, delikatnie zdjąłem skarpetkę i ująłem delikatnie jego stopę – Gdzie cię boli?
- Chyba kostka… trzeba to usztywnić…
- Wiem, poczekaj…
- Nie. Musisz uciekać
- Ale…
- Spart, wsadź go na konia i każ mu jechać! Ja nie wstanę…
Spart spojrzał na mnie błagalnie
- Po za tym – dodał Andris – chodzi im o ciebie… wiesz…
Skradłem mu pocałunek, poklepałem brata po ramieniu po czym dosiadłem Predatora, jedynego konia który nie zwiał przed burzą i pogalopowałem w stronę miasta. Miałem nadzieję, że znajdą konie i do mnie dołączą. Tak też się stało. Całe szczęście. Spart zawiązał chustkę na szyi, Andris miał zabandażowaną kostkę ale nie przyglądałem się im a jednemu budynkowi. „ Urząd cywilny” głosił szyld.
- Andris…?
- Wiem o co ci chodzi. I wiem że jesteś romantykiem, nie zrobię ci takiego świństwa – zaczęło lać. W jednej chwili deszcz spadł z nieba i zaczęło grzmieć – łał…
- Chłopcy! – zagadała dziewczyna w brązowym kapturze – Szukacie roboty?
- Tak – odparł Andris, coś kombinował…
- Okej! Zostawcie konie w stajni i wejdźcie! – poprowadziła nas do domu. Odstawiliśmy konie i weszliśmy po schodach przez nieduże drzwi do małego przedpokoju i do małego pokoju z małym stolikiem i wielką kanapą. Zdjęliśmy buty i kurtki. Objąłem Andrisa i pomogłem mu dojść do pokoju. Usiedliśmy a ona przyniosła nam ciastka – pijecie coś? – a propos picia Andris był lekko opity
- Kawę – powiedział Spart
- Dla mnie też poproszę – mruknął mój przyszły mąż – Ja dziękuję… - stwierdziłem
- A herbatkę?
- Nie, nie trzeba…
- Sok, wodę, colę? – pokręciłem głową – kokainę?
- A masz? – już ją kochałem
- A mam…
- No to jeśli byłabyś uprzejma poczęstować… - nasypała na stół przede mną ścieżkę i poszła zagotować wodę. Od razu lepiej się poczułem, po chwili wróciła dwoma kubkami i postawiła je przed chłopakami
- I jak dobry towar?
- Dobry. Tak się składa że się znam
- Tak też myślałam, od razu wpadłeś mi w oko, ciągnie swój do swego
Andris spojrzał na mnie z zazdrością
- Ej chodź… pogadajmy sami, wiesz…
- Jasne słodziaku
- Leon! – wkurzył się Andris
- O co ci chodzi?
- Myślałem że traktujesz mnie poważnie…
- Hej! – przerwała nam – Pokłócicie się później. Bierzecie robotę?
- Raczej tak – odparł Andris – przepraszamy za kłopoty
- Jakie? Nie takich tu gościłam… Bo wiecie, trzeba jakoś zarabiać, jestem prostytutką, cóż, mam dwutygodniowego malucha, nazywa się Asinara po dziadku i potrzebuje opieki na jakiś czas… Tak, wyjeżdżam do klienta do Kambodży
- To w Kambodży kurw nie mają? – zapytałem wprost
- Nie twój interes. W ogóle to Aneta jestem
- Spartan
- Leo
- Andris, miło mi
- Zostajecie?
- Chyba nie mamy wyboru – mruknął Spart
- Zaraz wam przyniosę pościel… - powiedziała i odeszła. Po kilku minutach mieliśmy pościelone duże małżeńskie łóżko i dostawkę. I pytanie kto gdzie śpi?
- Ja z Leosiem na dużym a ty Andris na dostawce – ze Spartem nikt nie dyskutował – ale jeszcze wcześnie a padać przestało idźcie się przejść – powiedział idźcie? Chciał nas pogodzić?! W każdym razie poszliśmy. Z miasta doszliśmy na urwisko był stąd piękny widok na górzysty teren. Andris usiadł na zwalonym drzewie i nie odzywał się do mnie. Podszedłem bliżej i spojrzałem na jego twarz, płakał. Wiedziałem że jestem naćpany i że zrobię coś głupiego a jednak nie potrafiłem nad sobą zapanować. Objąłem go i choć się wyrywał i ewidentnie nie chciał mnie znać to na siłę się do niego przylepiałem mówiąc coś bez sensu.
- Odpieprz się! – wrzasnął w końcu ze łzami w oczach – W ogóle cię nie obchodzę! Jesteś egoistą! Puść mnie do cholery!
- Chodź się ruchać… - włożyłem mu rękę w spodnie. Teraz był na serio wkurwiony – Zabieraj ode mnie łapy! – wstał. Łzy spłynęły po jego policzkach – Dlaczego taki jesteś…? – zapytał cicho
- Naćpałem się! Helou!? – pomachałem do niego z uśmiechem
- Dlaczego mi to robisz? – zapytał z bólem, płaczliwym głosem
- Andris… - i tu straciłem przytomność. Ocknąłem się w domu Anety na dużym łóżku, pochylali się nade mną Andris i Spart – Obudził się…
- O cholera… - zakląłem, narkotyki już nie działały i właśnie sobie uświadomiłem co narobiłem – idiota ze mnie…
- Leo, wszystko w porządku? – zapytał Andris – martwiliśmy się o ciebie…
- Błagam wybacz mi…
- Bredzi… - stwierdził Spart
- Może jak się prześpi to mu przejdzie…
- To dobranoc Andris
- Dobranoc…
Musiało być już późno. Spart położył się przy mnie a ja po chwili zasnąłem. Rano mieliśmy wyjeżdżać. Wstałem wcześnie, Spart i Andris jeszcze spali. Jeszcze w piżamie usiadłem obok Andrisa, przyglądając się mu. Pocałowałem go delikatnie, obudził się – Mhm… przestań…
- Andris…?
- Zawiodłem się na tobie…
- Wiem… to dlatego… że się naćpałem… daj mi drugą szansę
- Drugą?
- Którąś tam…
- Ty mnie w ogóle… kochasz?
- Tak…
- Powiesz mi to kiedyś?
- Kocham cię Andris… - tak właściwie to się wahałem ale kiedy powiedziałem to na głos uświadomiłem sobie że faktycznie go kocham… tego wielkiego niebieskookiego blondyna, zawsze miłego i wyrozumiałego, z zamiłowaniem do zwierzaków i wrednych typków jak Ferko czy aktualnie ja...
- W sumie nic się nie stało… ale jestem o ciebie zazdrosny. Zajebiście zazdrosny, rozumiesz? Możesz gadać z kim chcesz robić co chcesz ale wystarczy jedno słowo w niewłaściwym kontekście a jesteś martwy – powiedział zimno, uśmiechnąłem się – Martwy!!! Rozumiesz?! – rzucił się na mnie, powalił na podłogę i zaczął łaskotać – Jedno słowo! – zaczął mnie całować. Szybko się uczył, niedawno nie umiał nawet otworzyć ust gdy się całowaliśmy a teraz sam improwizował nie ograniczał się tylko do ust, lizał mnie po szczęce, po szyi…
- A ci już od rana zaczynają… - mruknął Spart zaspanym głosem. Andris zszedł ze mnie zawstydzony
- Yyy… - zaczął niepewnie
- Spart! Już prawie go miałem! - wkurzyłem się
- Chłopaki…? – odezwała się zza drzwi Aneta – Nie wiem co tam robicie… ale lepiej się już zbierajcie za pół godziny mam samolot… Chodźcie zobaczyć małego…
Tak jak stałem poszedłem za nią, w innym pokoju w kołysce leżało małe różowe coś o wielkich czarnych oczach. To nie było jej dziecko, Asinara był Warlandczykiem. Ale nie wnikam, Spart wziął go na ręce a ten się rozpłakał, Aneta popatrzyła na nich rozbawiona, Spart podał dziecko Andrisowi, ten zaczął go kołysać ale mały nadal krzyczał, chłopak podszedł do mnie i położył mi go na rękach - przestał płakać. Dotknął mojej blizny i się uśmiechnął
- Yyy… chyba żartujesz ja i dziecko? – warknąłem
Andris patrzył na mnie jakby to był szczyt jego marzeń.
- Nie, nie, nie…
- Chłopcy ja uciekam, bawcie się dobrze
- Do widzenia – odparliśmy chórkiem
Wepchnąłem małego Andrisowi a ten znowu zaczął ryczeć, Andris mi go oddał – Uroczo wyglądasz z dzieckiem… - powiedział rozmarzony a we mnie znów odezwał się zły bandyta
- Nienawidzę bachorów! Weź to ode mnie!
- Pójdę mu zrobić mleko… - stwierdził Spart
- Chcesz żeby płakał? - zapytał Andris jakby mi grożąc
- Agr!!! Wkurwiasz mnie!
Mały przybrał moją minę – Gach! – i roześmiał się
- Chciałbyś mieć takie dziecko? – zapytał Andris, tuląc mnie
- Nie! Po za tym jestem bezpłodny!!!
- Ale ja jestem…
- I co?!
- Jak już będziemy po ślubie, moglibyśmy adoptować albo zapłacić jakiejś kobiecie żeby…
- Tak a potem będzie jak na filmach, pokocha małego i nam nie odda! A po za tym to nie znoszę małych różowych bachorów, które tylko ryczą i srają w pieluchę
- Och kochanie…
- Daj spokój!
Mały zasnął, ssąc kciuk. Rozczulił mnie ten widok a zarazem byłem wściekły że tak na to reaguję. Odłożyłem go do kołyski. Złapałem Andrisa za fraki – A ty sobie to wybij z głowy! – on tylko się uśmiechał i pocałował mnie delikatnie
- Skoro już musimy tu być to ją przynajmniej okradnijmy – zacząłem przeszukiwać szuflady komody ale były tam tylko rzeczy Asinary. Spart odłożył butelkę na szafkę – Śpi? Zostanę przy nim, poczytam sobie – przesunął dłonią po okładkach w biblioteczce
- Ty umiesz czytać? - zapytałem
- Ty tak na poważnie? – popatrzył na mnie krzywo
- Po Staro Ziemsku umiesz? - sprostowałem
- Po śmierci znasz każdy język, w mowie i piśmie – powiedział Andris
- Pójdę się ubrać – stwierdziłem. Skierowałem się w stronę sypialni, i usłyszałem ich rozmowę
- Andris, powiedz mi… kochasz go?
- No… tak
- No bo… on, wiesz… miał trudną przeszłość
- Coś wspominał
- To nie będzie łatwy związek
- Wiem
- Bardzo mi na nim zależy, musisz mi obiecać, że go nie skrzywdzisz
- Nie mógłbym… obiecuje że go nie skrzywdzę i że będzie ze mną szczęśliwy
- Jeśli to ma dla ciebie jakieś znaczenie, to wam błogosławię jako jego starszy brat
- Tak, ma to dla mnie znaczenie, gdyby żył jego ojciec to do niego bym poszedł, ale ma tylko brata więc twoja zgoda jest ważna
- A gdybym się nie zgodził?
- Starałbym się dalej, jeśliby nie pomogło to… byśmy się pewnie spotykali potajemnie albo w noc kupały…
- Ty draniu… Bierz go sobie, jak już wam się ułoży to mnie czasem zaproście na obiad…
Andris się zaśmiał, wszedłem do nich, dziecko spało, Spart wrócił do książek a ja mruknąłem coś o obiedzie i poszedłem do kuchni. Andris za mną, usiadł na stole i mi się przyglądał, znalazłem jakieś warzywa zacząłem je kroić z zamiarem ich ugotowania – Co się gapisz? Pomógłbyś mi
- Bardzo chętnie. Co mogę robić?
- Strzel sobie w łeb…
- Serio… ja się nie znam na gotowaniu…
- Znajdź garnek
- Okej!
- No i wyruszył na poszukiwania, wielki myśliwy, tropi zwierzynę, oho złapał trop - zacząłem komentować
- haha!
- Podąża śladami ofiary, oj nie ta szafka! Tropi dalej... - śmiałem się - Ah kurwa!
- Co się stało?
- Nic, przeciąłem sobie palec…
Wstał od szafki i stanął obok mnie, biorąc mnie czule za rękę – pokaż… - wziął mój palec do ust, delikatnie zlizując mi krew, spojrzał na niewielką ranę – Taki z ciebie nożownik jak z koziej dupy trąba
- Cóż… zawsze wolałem broń palną
- No to teraz zastrzel marchewkę!
- Bardzo śmieszne, to ten nóż jest jakiś koślawy!
- To weź swój
- Mój jest zbyt szlachetny żeby nim kroić marchewkę… - wróciłem do roboty, a Andris w końcu podał mi garnek, wytłumaczyłem Andrisowi co ma zrobić a widząc jego minę zapytałem - Chyba że zamiast mnie wolisz się kopnąć do sklepu po mięso?
- Chyba nie…
- To idę leniu – pocałowałem go krótko
- Mało
- Co? – zanim zdążyłem zakapować pchnął mnie na stół i zaczął namiętnie całować – O, Andris! – kiedy zaczął pieścić mnie po szyi swoim ciepłym językiem, wyciągnąłem ręce za głowę. Przypadkiem zrzuciłem jakąś szklankę ale Andris złapał ja na krawędzi stołu – O! O! O!
- Co? Aż tak cię podniecam?
- Nie! Zupa!!!
- Kurwa! – podszedł do garnka, zmniejszył ogień i pomieszał kipiącą zupę
- Idę…
- Jeszcze z tobą nie skończyłem
- Skończysz wieczorem…
Włożyłem glany i ruszyłem na ulicę. Było sporo ludzi, sklep jeszcze zamknięty a przed nim kolejka. Ustawiłem się na końcu, starając się nie słuchać narzekania wściekłych klientów. W końcu przez tłum zaczął się przepychać jakiś obdarty biedy człowiek z obitym ryjem
- Mogę przejść?
- Co się pan pcha!
- Kolejka jest!
- Spadaj!
- Na koniec idź!
- No nie otworzę dzisiaj!
- E! Puśćcie go! To właściciel
Długo jeszcze stałem czekając cierpliwie aż każda z pań zdecyduje się łaskawie czy woli karczek czy łopatkę, albo zadzwoni do syneczka niejadka i po długiej jakże wszystkich interesującej konwersacji dowie się że na nic nie ma dziś ochoty, przeprosi i wyjdzie. Kupiłem w końcu kilo schabu, co by na trzech chłopa starczyło, a czekając aż sprzedawca mi poda zapytałem grzecznie – Co się panu stało?
- Mafia…
- Rozumiem, sam kiedyś siedziałem w tym gównie…
Uśmiechnął się do mnie wdzięcznie, ze swoim podbitym okiem
- Coś jeszcze?
- Wsio, dzięki
- Nowy jesteś?
- Będę tu parę dni… jestem przejazdem
- To do zobaczenia kolego
- Do miłego
Wróciłem do domu
- Co tak długo? Gdzie się pałętasz, a my tu głodne siedzimy! – przywitał mnie Spart
- A sam se nie umiesz kanapki zrobić?
- Kanapki? Ja chcę coś konkretnego zjeść!
- Nie pyskuj bo wam nie będę w ogóle gotował
- Przepraszam…
- No!
Nakarmiłem chłopców, wszystkich trzech, sam też coś w biegu przegryzłem po czym Andris został z dzieciakiem a Spart wyciągnął mnie na konie. Słońce już zachodziło a my pojechaliśmy gdzieś w prerię. Jechaliśmy obok siebie ale potem ruszyłem galopem i wyprzedziłem brata. Pojechał za mną, Mucha miała sporo sił, była lekka i całkiem szybka ale Predator i tak był lepszy, przeskoczyłem przez powalony konar, Mucha się wycofała, Spart zaczął kłusować pomiędzy krzewami, wśród krętych wydeptanych ścieżek, Predator w tej konkurencji poległ, podeptał większość przeszkód.
- Haha! No i kto wygrał? - zapytał
- Załóżmy że remis
- Chcesz już wracać?
- Jak chcesz…
- Nie tęsknisz za kochasiem?
- Osz ty! Chodź tu! – popędziłem za nim – Niech no cię dopadnę!
Uciekał jakiś czas aż w końcu się zatrzymał – Muszka się zmęczyła – Podjechałem do niego i już się zamierzyłem kiedy on klepnął Predatora i ten zaczął skakać i biegać w kółko – Coś ty mu zrobił?!
- Wbiłem mu pszczołę w zad!
- Ty idioto! – wrzasnąłem po czym wybuchliśmy śmiechem, po powrocie zastaliśmy Andrisa z ryczącym dzieckiem
- Och, daj mi go! - powiedziałem zniecierpliwiony
Położyłem go sobie na ramieniu i poklepałem po plecach, ten beknął ale wydał przy tym też dźwięk jakby…
- Czy-czy on…?
- O jej… ulało mu się? – rozczulił się Spart
- Co kurwa?
- Nie klnij przy dziecku! Zwymiotował…
- NA MOJĄ KURWA KOSZULĘ?!
- Ciii… uspokój się… to tylko mleko, wypierze się… miałem dzieci to wiem, chyba zasnął więc nie drzyj japy tylko go połóż i daj mi tą koszulę…
Bez zastanowienia zdjąłem ja i podałem bratu który wziął ją pod zimną wodę, żebym się nie wściekał. Zapomniałem że w pokoju jest Andris. Na mój widok, zaczął się ślinić, założyłem ręce na piersi
- Jak jesteś taki mądry to oddaj mi teraz swoją!
- Nie mam – odparł dumnie Spart
- Masz
- Tylko tą na sobie
- To co?
- A spierdalaj! Weź se od swojego wielbiciela
- Sam spierdalaj…
- Nie przeklinaj
- Eh…
Odwróciłem się do Andrisa – Na chuj się patrzysz?
- T-to p-przynieść ci t-tą…
- No migiem bo mi zimno!
- J-jasne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz