wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział 12 – pustynia nocą

We czterech w jednym namiocie. Trzecia w nocy a nie da się spać. Ciągle ktoś coś chce, najpierw pije potem idzie się odlać, to ktoś chrapie, jak go obudzą to gada, gdy mu zaschnie w gardle to piję i tak w koło Macieja. Nie mogę spać, nie mogę się rozbudzić na tyle żeby się czymś zająć… Miałem ochotę się do kogoś przytulić ale przy dwóch innych osobach? Zwłaszcza że latarka przechodząc z rąk do rąk praktycznie nie gasła. Poświeć bo muszę coś tam coś tam…
- Ej idźcie już spać… - powiedział Andris – albo chociaż zgaście to światło… - kiedy latarka zgasła, wreszcie się trochę uspokoiło. Leżałem od ściany przy mnie Andris, dalej Raf i Spart. Andris leżał tyłem do mnie, okryty swoim kocem, Spart oddał swój młodemu a sam stwierdził że mu ciepło. Wsunąłem swoją drobną zimną dłoń pod koc Andrisa i objąłem go. Odwrócił się na plecy i spojrzał na mnie, dotknąłem jego policzka. Uśmiechnął się – Zimno ci? – zapytał bardzo cicho żeby tamci nie słyszeli, pokręciłem głową po czym położyłem się na jego ramieniu – kocham cię – wyszeptałem mu do ucha, pocałował mnie w czoło – Chodźmy stąd… - powiedział
- Sami?
- Świtać będzie… powiemy że wstaliśmy wcześniej
Udało nam się po cichu wymknąć z namiotu, na świeżym powietrzu od razu poczułem się lepiej, podpaliłem mały płomyczek na dłoni żeby oświetlić drogę. Andris wziął mnie delikatnie za rękę, Odeszliśmy od namiotu tak żeby móc swobodnie mówić
- Fajnie się chodzi boso – stwierdził Andris
- Chodziłem po lepszym piasku, ten jest kijowy, zobaczysz jak dojedziemy do Kalifornii
- Szkoda że niebo zachmurzone, nie ma gwiazd, ani księżyca, tylko ten płomień… - spojrzał na moją dłoń, szliśmy jakiś czas aż nagle płomień zgasł – Nie mów że znowu będziesz mnie molestować…?
- Nie, ja nie wiem czemu… - kiedy spróbowałem ponownie wzniecić ogień, przeszył mnie ból, jęknąłem. Andris wyjął zapalniczkę – Co jest?
- Moja ręka…
Poświecił nad moją dłonią, przeraziłem się widząc żyły na wierzchu i siną skórę – To od ognia? – zapytałem z niesmakiem, Andris ujął ją delikatnie i pocałował – Tak od piątego… przesiliłeś się… kiedy zacząłeś się z tym obchodzić?
- No w Bieszczadach…
- To nie dawno, dopiero się uczysz…. Chodź usiądźmy…
Usiedliśmy na ziemi, zgasił zapalniczkę i zostaliśmy w ciemnościach
- Bardzo cię boli? – zapytał wciąż trzymając moją rękę
- Już nie… to tak zostanie?
- Nie wiem…
- Kurwa, nie mów że tak będę chodził do końca życia! Co jak to się rozniesie dalej?
- Poczekaj zadzwonię do kolegi, może będzie coś wiedział… - wyjął koma wybrał jakiś numer i dał na głośnik
- Halo?
- Cześć! Pamiętasz mnie? Dawno się nie odzywałem przepraszam…
- No Andris, jak mógłbym cię nie pamiętać! Co u ciebie?
- Widzisz mam parę pytań
- Słucham
- Jestem w pięcioświecie
- A cóż ty tam robisz?
- Opiekuję się wybrańcem – gdy to powiedział myślałem że mnie szlag trafi – ukrywamy się, no i on zaczął się bawić piątym, bo atakować to jeszcze nie umie
- Haha! I jak mu idzie? W jego rękach przyszłość WN…
- Chyba się przesilił… ma siną rękę
- A tak! To chyba już wiem w czym problem… Widać mu żyły i go boli?
- No
- To normalne przy tak silnej mocy, niech sobie obwiąże nadgarstek tak żeby odciąć krążenie, od teraz używa tylko tej ręki, niech się nie przejmuje że mu będzie drętwieć, jakby to powiedzieć… ona będzie teraz żyć własnym życiem, musi na nią uważać, nosić rękawiczki, nie wystawiać na słońce
- Dobrze że to lewa… - westchnąłem
- Haha! – zaśmiał się kolega Andrisa – najwyżej byś walił konia lewą
- Haha… cholera…
- Nie przejmuj się, przyzwyczaisz się! Dobra kończę
- Cześć… No Leo pokaż to, musimy ja związać…
Podałem mu rękę, a on delikatnie owinął ją swoją chustką, po czym pogłaskał mnie po nadgarstku. Nagle mocno zacisnął opaskę aż krzyknąłem, zawiązał ją ciasno na moim przedramieniu i objął mnie.
- Już, już po wszystkim
- Kurwa to boli!
- Ciii… wytrzymasz, zaraz przejdzie, przytul się…
Objąłem go mocno, chowając twarz w jego koszuli, czułem jak moja krew pulsuje próbując krążyć ale nie może, obolała ręka powoli przestawała boleć, przestawałem w ogóle ją czuć… po chwili poczułem wzbierającą w niej energię, odsunąłem się szybko od chłopaka i pozwoliłem jej zapłonąć, wielkim płomieniem
- Wszystko w porządku?
- Nie… ale nie przejmuj się Andris…
Zacisnąłem pięść – przestań do cholery! Chcesz mnie wykończyć?! – przestała płonąć a ja zacząłem nerwowo chichotać – jestem nienormalny! Gadam z ręką… Ona chce mnie zabić, o kurwa, słabo mi…
- Wyczerpałeś sporo energii… uspokój się, twoja ręka wcale cię nie chce…
- Nie śmiej się!
- Ale to jakiś absurd! Uosabiasz piąty-żywioł… to tylko energia… to ty nad nią panujesz nie ona nad tobą, a na pewno nie chce cię zabić! Jesteś jakby… jej nosicielem
- Ogień obraca drewno w popiół mimo że bez niego nie może się palić
- Ale to działa inaczej! Leoś… przestań gadać głupoty! Musisz odpocząć, sam sobie robisz krzywdę…
- No wiem… - położyłem się na jego barku i mimo że było już szarawo, zasnąłem. Pospałem może trzy godziny i obudziłem się około siódmej, Andris przeniósł mnie w okolice obozu a teraz drzemał obok. Na jego łonie leżał kawałek skóry, igła nici i bandaże. Pocałowałem go w policzek i szepnąłem do ucha – Andris… wstawaj!
- Co…? – Otworzył zaspane oczy, spojrzał na swoje dzieło, i podniósł je przed moją twarz – To… dla ciebie
- Och… serio muszę?
- Patrz… pokaż rękę – podniosłem ją, w dziennym świetle wcale nie wyglądała lepiej, Andris dotknął jej delikatnie czym sprawił mi ból, cofnąłem ją szybko
- Przepraszam cię… ale chciałem ci pokazać jaka jest wrażliwa, teraz wyobraź sobie że ktoś nie będzie taki delikatny jak ja…
- Dobra, dobra! Będę nosił rękawiczkę…
Andris zdjął mi chustkę z ręki a zamiast tego zacisnął na niej chyba psią obrożę, bardzo mocno. Tak bolało. Potem już był ostrożny, owinął ją bandażem, poczułem się trochę pewniej, włożył skórzaną rękawicę, była bez palców i sięgała do obroży czyli do połowy przedramienia, w sumie ładnie mu wyszła. Poruszyłem palcami
- I jak?
- Pasuje idealnie… ładna…
Andris zawiązał chustkę na szyi, była w niektórych miejscach zwęglona, zdjął ją i spojrzał na przypalone miejsca
- Hmm… nie wiem czy używanie ręki jako pochodni to dobry pomysł…
- He he… sam to zrobiłeś?
- No… wystarczy pozszywać kawałki skóry… mówiłem wychowałem się na wsi czasem się coś szyło
- Dzięki…
- Nie ma za co…
- Co teraz będzie? Boję się…
- Ty się boisz?
- No…
- Przecież jesteś twardzielem, przejrzałem cię! Udajesz bo chcesz żebym się nad tobą użalał… a wystarczy powiedzieć
- Nie ja to robię nieświadomie…
- Ha hah…  żartuję… chcesz się przytulić? To chodź – mówił obejmując mnie ramieniem
- A według ciebie to jak sobie radzę?
- Emm… nie widziałem cię w akcji…
Z namiotu wyszedł Spart  - ale ja widziałem. Jak walczyłeś z demonem. Jestem z ciebie dumny bracie. Jesteś na dobrej drodze, mam rację szwagier?
- Tak, szybko się uczy… zobacz na jego rękę…
- Co się stało?
- Przesilił się
- Biedaczek…
- Przestańcie!!! Nic mi nie jest!
- U… wkurzył się
- Jesteście okropni!!
- Hahaha!!!
Młody dorwał się do koma Sparta i włączył radio, jakąś stację nadającą przeboje jeszcze z przed trzeciej wojny, a właściwie niektóre z przed drugiej… Dni nam mijały na podróży, w stronę Kalifornii, stamtąd postanowiliśmy gdzieś popłynąć, ogółem nudziło nam się już w Stanach, po wojnie były jak większość świata zniszczone ale na przykład w Czarnobylu było ładnie a tu była pustynia… byliśmy już chyba w Nevadzie. Nareszcie, coraz bliżej Kalifornii… Słońce było już wysoko a my cały czas w drodze. Zadzwonił mój kom
- Halo?
- Hej, Leo! Ja w sprawie dowodzików
- A tak
- Gdzie jesteście?
- W Nevadzie
- O kurwa! Coś mi tak daleko uciekł? Jadę do was
- Okej, jedziemy w stronę Kalifornii
- Rozumiem, kasę dostałem, potwierdź że od ciebie nazwisko Salvo?
- Tak
- Wiek 23?
- Mhm
- Dobra czekajcie na mnie
- Spoko
- Trzymaj się
Po kilku godzinach pod nasz obóz podjechał czarny Jeep i wyskoczył z niego gruby koleś w spodenkach do kolan i luźnej koszulce z napisem „Chicago”
- Który to mój klient? – zapytał z uśmiechem
Wstałem od ogniska i podszedłem do niego, uściskał mnie
- Moje biedactwo! – odsunął mnie na długość ramion – U… ale masz bliznę… jesteś poszukiwany?
- Tak, ale upozorowałem swoją śmierć. Zresztą szukali mnie tylko w Imperium
Pokiwał głową ze zrozumieniem – A drugi? – objął mnie ramieniem i spojrzał po siedzących, gapiących się na niego jak na wariata – Ja… - powiedział Andris i wstał. Fałszerz objął go drugą ręką i zaciągnął nas do samochodu – A ty co zrobiłeś kwiatuszku? – zapytał patrząc na Andrisa
- Nic… uznali mnie za zaginionego i… to skomplikowane
- A nie chcesz mówić to nie mów kochanie, tak z ciekawości pytam, no który pierwszy do zdjęcia?
- Ja! – wepchałem się przed Andrisa
- Siadaj, popatrz w prawo… okej… następny…
Po jakimś czasie mieliśmy gotowe dowody osobiste ja z obywatelstwem USA i wiekiem 23 lata i akt urodzenia z Wyoming. Andris został dwudziesto pięcio letnim Niemcem z Berlina. Wyściskaliśmy jeszcze raz kolesia i dziękowaliśmy mu chyba ze sto razy on tylko zapytał czy nie chcemy świadka
- Naprawdę? Zgodzi się pan? – niedowierzałem
- Młody, dawno się nie bawiłem…
- To zapraszamy – powiedział Andris – to jeszcze drugi świadek
- Mam siostrę – powiedział facet – Nie przedstawiłem się nawet, wybaczcie jestem Franek
- Jest pan Polakiem? – zapytałem
- Tak, a co?
- Fajnie…
- Po chuj do tej Kalifornii jedziecie?
- Do oceanu… mój brat to wymyślił
- Pana siostra będzie mogła być drugim świadkiem? – zapytał Andris
- Myślę że tak, chociaż nie… nie ruszy się bez swojego faceta
- To niech on też przyjdzie, pan też niech kogoś weźmie - mówił
- Nie mam kogo…
- To może pan pozna u nas na weselu – zachęcał go dalej
- Podrzucić was?
- Ale mamy konie…
- Napiszę do siostry, weźmie przyczepę, bo to tirówka i po drodze zgarnie wasze konie. Spotkamy się w Kalifornii
- I weźmiemy ślub – rozmarzył się Andris
- A potem zrobimy wesele jakiego świat nie widział! – powiedział Franek
- Ja jestem Spart a to Raf – powiedział mój brat
- Miło mi poznać… Franek – podał im dłoń. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy z nim na zachód. Było mi tak dobrze kiedy wreszcie nie musiałem obijać tyłka na koniu ale siedziałem sobie między Andrisem a Spartem w klimatyzowanym samochodzie i przyglądałem się nowiutkiemu dowodzikowi. Andris opierał głowę na moim ramieniu, miał zamknięte oczy i uśmiechał się błogo. Droga rozciągała się przed nami aż po horyzont…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz