[Yaoi alert! Ostrzegam]
- Przejdziemy się? – zapytałem
- Tak! Właśnie miałem o to zapytać uwierzysz?
- No to chodźmy – wstaliśmy od ogniska i ruszyliśmy wydeptaną między krzewami ścieżką. Było tak pięknie, tysiące gwiazd, i ten księżyc coś w nim sprawiało, że cały czas wpatrywałem się w niego wielkimi oczyma
- Piękna pełnia… - powiedział cicho Andris. Szliśmy dalej. Nagle coś we mnie drgnęło, nagle cholernie mocno go zapragnąłem, odwróciłem się do niego chwyciłem go za barki i zacząłem całować jego szyję. Rozpiąłem mu koszulę i mocno zaciskając na niej palce pocałowałem go w obojczyk, po czym skoczyłem na niego obejmując go udami a on położył ręce na moich pośladkach utrzymując mnie w powietrzu. Zarzuciłem ramiona na jego szyje i zacząłem go namiętnie całować. Czułem, że cały płonę, nie mogłem przestać choć wiedziałem że zaraz obaj będziemy zbyt podnieceni żeby do czegoś tej nocy nie doszło mimo że chciałem uszanować jego „ dopiero po ślubie”.
- Leo! – krzyknął podniecony, przestałem go całować, spojrzał na mnie rozpalonym wzrokiem – Nie przestawaj! Chce się z tobą kochać! Walić co mówiłem!
Postawił mnie na ziemi, lecz wciąż obejmował i dobrze bo nogi miałem jak z waty. Zdjąłem koszulę i pozwoliłem mu się dotykać i całować. On był bardziej opanowany choć to jego pierwszy raz, jednak jak by nie patrzeć to ja miałem większe doświadczenie. Mimo to bałem się. Dotychczas nie musiałem myśleć o drugiej osobie, może dlatego że kręciły się wokół mnie głównie dziwki lecące na moją kasę, jak jeszcze byłem w mafii... A na nim mi zależało... Po kilku chwilach leżeliśmy nago na ziemi. Nie mogłem się powstrzymać żeby nie zerkać co chwila na jego dobrze zbudowany tors albo na jego sporych rozmiarów męskość, on cały czas patrzył mi w oczy. No raz odwrócił wzrok żeby napluć na ptaszka, potem wszedł we mnie powoli. Zabolało na początku, zabolało mocniej gdy zaczęliśmy się ruszać, miałem łzy w oczach ale po chwili znaleźliśmy wspólny rytm i zacząłem stękać już nie z bólu a z rozkoszy. Zamknąłem oczy i nie byłem w stanie przez chwilę robić cokolwiek innego niż poruszać biodrami zgodnie z nim. Jego jęk przeszył mnie na wylot, chciałem żeby mu było tak dobrze jak mi… miałem nadzieję że też to czuje, w końcu to jego pierwszy raz. W końcu trochę się opanowałem, Andris kolejny raz jęknął. Zacząłem go głaskać po plecach, raz chyba nie chcący go podrapałem ale to już jego wina. Traciłem kontrolę nad swoim ciałem i krzyczałem prawie przy każdym pchnięciu, moje serce biło jak oszalałe a oddech miałem nie równy. Nie docierało do mnie otoczenie a świat zwolnił, czułem się jakbym właśnie dostał skrzydeł i leciał… ale trudno było utrzymać się na wietrze, poczułem jak Andris dochodzi we mnie. Jęknął drżącym głosem kiedy się spuszczał i znieruchomieliśmy, nie wychodził jeszcze ze mnie, objąłem go a on wtulił się w moje piersi i też mnie przytulił. Obaj ciężko oddychaliśmy i drżeliśmy. Zsunął się ze mnie położył obok, objął mnie w pasie i przyciągnął do swojego boku, położyłem głowę na jego ramieniu
- Kocham cię - szepnął całując mnie w głowę
- Andris… kocham cię, przepraszam… sprowokowałem cię… znaczy… ja sam nie wiem jak do tego doszło… chciałem uszanować twoje zdanie ale…
- Zabiłbym cię gdybyś mnie przestał całować…
- Nie powinienem zaczynać…
- Ja tam niczego nie żałuję!
- Chodź spać bo nas komary zjedzą, po za tym zostawiłem koma a Spart będzie dzwonił… nie zaśnie beze mnie…
- Mogę cię zanieść?
- Eh! Jeśli ci to sprawi przyjemność…
Wziął mnie czule w ramiona i wniósł jak kurwa pannę młodą przez próg namiotu. Położyłem się do niego tyłem a on mnie objął i okrył nas kocem. Pocałował mnie w kark i wtulił głowę w moje plecy. Rozkoszując się jego ciepłem.
Wyjąłem koma, 23:21, nieodebrane od Sparta, oddzwoniłem
- Leoś? Czemu nie odbierasz?
- Byliśmy zajęci…
- Taa ciekawe czym? – sobą bracie… sobą…
- Późno się rozbiliśmy… szukaliśmy wody, znaleźliśmy w końcu studnię, zjedliśmy, śpimy w namiocie…
- No ładnie…
- Co?
- Już widzę co się tam będzie działo…
- Hehehe… nie, no coś ty? A wiesz, że Andris oswoił Szarika?
- No popatrz…
- I ma kotka…
- Tak?
- Takiego rudego, Milera. Spartan?
- Co mały?
- Tęsknię za tobą… - coś zakuło mnie w sercu
- Już niedługo się zobaczymy… śpij dobrze, się tam przytul do Andrisa! Hahaha! Co byś mi się nie zaziębił… Mogliście śpiwory wziąć
- Mamy koce
- No to dobranoc, bo mnie opierdzielą ze gadam po nocy
- Dobranoc…
- Słodkich snów ty chuju! Buziaki!
Rozłączył się a ja zostałem z uśmiechem na twarzy. Rzuciłem koma i przesunąłem dłoń Andrisa zaciśniętą na moim kocu pod moją koszulę, zamruczał głaszcząc mój brzuch.
Było jeszcze szarawo kiedy zerwałem się z jakiegoś koszmaru. Od razu po przebudzeniu zapomniałem o czym był, pozostało jednak uczucie niepokoju. Wtuliłem się w pierś mojego kochanka, on obudził się, pogłaskał mnie po plecach – Wyspałeś się?
- Miałem zły sen – poskarżyłem się
- Och… A co ci się śniło?
- Nie pamiętam… - stwierdziłem tonem biednego porzuconego dziecka
- To skąd wiesz że był zły?
- Bo byłem przestraszony gdy się obudziłem… - zawodziłem
- Hmm… Konie wstały?
Odchrząknąłem i odparłem już normalnym męskim głosem – zobaczę
Włożyłem kapelusz, zapiąłem pas, wyprostowałem koszulę i wyszedłem przed namiot. Trawę pokrywał szron, ognisko dawno zgasło. Z pysków koni leciały kłęby pary gdy te zaczęły parskać, na mój widok. Stały jeden przy drugim grzejąc się nawzajem
- Wstały – odparłem gdy wróciłem do namiotu.
Przeglądnęliśmy rzeczy i część zostawiliśmy żeby nie targać tyle za sobą i wyruszyliśmy dalej. Tak minęły dwa dni, jechaliśmy, wieczorem jedliśmy a nocą spaliśmy. Potem Andris pojechał po Sparta. Rozbiliśmy obóz wyjątkowo koło południa, dziś ja gotowałem. Andris zostawił mi wszystko wziął tylko Demeter i Posejdona, kapelusz i szablę. Dosiadłem Atlasa i wziąwszy rewolwer i naboje wyjechałem w prerię. Zastrzeliłem kaczkę. Długo musiała siedzieć nad ogniem ale kiedy skosztowałem mięsa było idealne. Żałowałem, że nie mam kieliszków do wina. Trzymałem kaczkę blisko ognia żeby była ciepła gdy przyjadą, posprzątałem w miarę możliwości i przyniosłem trzy pieńki do siedzenia, na trzech mniejszych kamieniach ustawiłem jeden duży płaski. Rozstawiłem już miski, i kubki, wszystko niestety metalowe… Przyjechali około czwartej. Mieli więcej zapasów i pewnie myśleli że dopiero będą musieli zrobić coś do jedzenia
- No jesteśmy! – zawołał Andris
- Cześć braciszku – przywitał się Spart, podbiegłem go uściskać – Co tak ładnie pachnie?
- Obiad
- Przecież nic nam prawie nie zostało… - stwierdził Andris
- Zastrzeliłem kaczkę
- To nie wiesz, że Leo jest myśliwym? – Spart spojrzał na Andrisa – Siadajmy jestem głody jak wilk!
- O patrz nawet stół zrobił… - mruknął Andris
- Siadajcie, ja przyniosę – położyłem przed nimi ruszt z gorącą kaczką i wyjąłem sztylet dając im po kawałku, przyniosłem dwie butelki wina i pokazałem Spartowi – Hmm… trudny wybór… A wódkę masz?
- Mam, ale najpierw się pije wino… chyba, że chcesz się porzygać
- Daj to pół słodkie, otworzę –podałem mu butelkę i scyzoryk, on sprawnie pozbył się korka i polał nam. Zabraliśmy się do jedzenia, popijając świetnym trunkiem.
- Ale musisz przyznać Andris – powiedział Spart – że Leoś to gotować umie
- Jakbym wiedział że tak gotuje to bym mu się zamienił, a on konie wolał czyścić
- A bo to taki lisek, jakby ci od razu pokazał co umie to by cię już nie mógł zaskoczyć, co nie?
- Racja, ale no w życiu lepszej kaczki nie jadłem!
- Raz się na polowanie umówiliśmy, obiecałem młodemu że pójdę a w dzień od świtu lało jak z cebra, ale zrobił wielkie oczka, prosi, ciągnie człowieka za rękaw no to jak mogłem odmówić. Ale jakbyś go widział jak w tym deszczu z taką pasją z łuku strzelał, no jak na filmach kurwa. No i przemokliśmy do suchej nitki, mieliśmy kurtki ale... Na drugi dzień taki chory byłem, katar, mówić nie mogłem gardło zawalone. Zrobił takiego rosołku z królika, jadłeś kiedyś? To takiego byś nie uwierzył, nic przemoknąć, czy chorować dla takiego rosołku. Do godziny mnie na nogi postawił. Pamiętasz Leo?
- Pamiętam, pamiętam! A opowiedz jak raz dostałeś misia na urodziny…
- Ja! Misia! Andris? Wiesz, ten psychol mi dał martwego niedźwiedzia na prezent!
- Poważnie?
- No to psychopata jest! Jak się na niego wydarłem to zabrał ścierwo z domu i do garbarza dał skórę ściągnąć… Nie no tak na poważnie to ma chłopak jaja, żeby kurwa… niedźwiedzia ubić…
Postukałem nożem w kubek i wstałem – Panowie! Wznoszę toast… za udaną ucieczkę z nieba! – stuknęliśmy się kubkami i wypiliśmy – Skoro stoimy… - wciął się Spart, i polał nam – to ja pójdę za bratem, wypijmy za młodą parę! – roześmialiśmy się – i mojego kochanego, niezastąpionego, nieocenionego, zawsze pomocnego Posejdona i wasze również kochane koniki. Pijemy! – wypiliśmy
- No to polej po trzecim, bo i ja coś wymyślę… - Spart polał – To za zdrowie Ferko…
- Tego chuja? – zapytał Spart i atmosfera zgęstniała
- Trzeba pić za zdrowie chuja… syfy czyhają… - zażartowałem rozładowując napięcie. Jakoś się zasiedzieliśmy i kiedy się ściemniło i skończyło się wino nikomu już nie chciało się dalej pić. Zanim jeszcze się dobrze ułożyliśmy do snu Andris ponurym głosem stwierdził – Na wyspach jest mniejsza grawitacja… tu skrzydła za dużo ważą a i na nic nie mogą się przydać, musimy je odciąć…
Nikt się nie odezwał. Zasnęliśmy szybko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz