No i umieram tak jak sobie wymarzyłem. W mojej ojczyźnie, po krwawej walce, na ramieniu Sparta. Kilka godzin temu świtało i Warlandia była nasza, stoczyliśmy wspaniała bitwę, Kozacy, wilkołaki i elfy przeciwko najeźdźcom ze Starej Ziemi, wygraliśmy, ale chwilę później okazało się że zawiadomili swoich ludzi i za kilka minut zrobią z nami to co ze swoją planetą. Wysłali na nas dwanaście rakiet. Była piękna pogoda, leżeliśmy na trawie, słońce mocno grzało, jeszcze lekko różowe chmury leniwie snuły się po niebie.
- Ale mimo wszystko było warto…- mruknąłem
- Ja wiem czy było? Wszystko przez ten księżyc…
- Nie wiem jak ty ale ja niczego nie żałuję
- Żałuję że w ciebie nie wierzyłem
- O, Spart… to ja cię powinienem przepraszać… ja jestem ten zły
- Wcale nie, a poza tym już ci wybaczyłem. Ale jednego ci nie zapomnę- podparł się na łokciu patrząc na mnie z góry- że wyrzuciłeś tę cholerną bransoletkę!- rzucił się na mnie, śmiejąc się- moglibyśmy teraz grzać tyłki na Sri lance ale nie! Musiałeś pokazać jaki to jesteś tego… Au!- przeleciał nad nami jeden z tych tresowanych gryfów noszących złom między Białym Miastem a Kirit i upuścił coś Spartowi na łeb- no nie wierzę!- stwierdził podnosząc coś z ziemi. Trochę przyrdzewiały metalowy krążek jakby wyjęty z dna morza…- Nie możliwe… to gdzie idziemy? Imperium czy…
- Czekaj mam pomysł!- przerwałem mu. Nie wiedziałem czy to zadziała ale musiałem spróbować- Daj mi łuk i smoka i to!
- Co chcesz zrobić?
- Tarczę antyrakietową!
Spart milczał patrząc na mnie jak na debila
- i miecz!
Wyjął swoją szablę i złożył w moje ręce- uważaj na siebie- powiedział cicho i pocałował mnie w policzek
- Spokojnie. Nic mi nie będzie- próbowałem się uśmiechnąć - raczej
W dzień była jeszcze piękniejsza, wspaniałe stworzenie… wzlecieliśmy na sporą wysokość. Było już za późno, na horyzoncie wznosiły się jeden po drugim grzyby. Mimo wszystko nie traciłem nadziei. Nadziałem bransoletkę na strzałę i puściłem w niebo, ustawiając wcześniej na STG. Mimo zniszczeń zapłonęła błękitnym ogniem trzeba było zwiększyć pole działania. Pogoniłem smoka żeby dogonił portal, zamierzyłem się i przeciąłem stal…
Wszystko pociemniało. Ujrzałem na raz cały pięcio-świat i poczułem że zaraz stracę przytomność. Wytrzymałem jednak, choć nie byłem zbyt odporny na magię i te sprawy, rozbolała mnie głowa, podobnie jak przy próbie odzyskania wspomnień, wtedy się nie udało ale teraz nie mogłem się poddać. Czas płynął jakby wolniej, trudno to opisać ale musiałem jakby siłą woli przywrócić wszystko do porządku. Przerażała mnie moc którą teraz miałem mógłbym jedną myślą unicestwić takie na przykład Imperium. Z każdą chwilą szło mi coraz sprawniej, przerzucałem rakiety z powrotem na Starą Ziemię. Udało mi się przywrócić wszystko tak jak było, naprawić zniszczenia i przenieść każdą rzecz tam skąd pochodziła. Ból był nie do wytrzymania jednak musiałem coś zrobić żeby nie zaatakowali po raz kolejny. I wymyśliłem. Nikt ze złymi zamiarami nie mógł przejść mostem do Kirit czy z powrotem, tak samo wystarczyło zrobić z portalami, i zniszczyć wszystkie podobne do tej bransoletki i inne twory ofiar skorumpowanych rycerzy, żeby nikt nie miał takiej władzy jak ja teraz bo w niewłaściwych rękach mogłoby się to źle skończyć. Kiedy tylko to zrobiłem również mój portal przepadł i straciłem na chwilę przytomność.
Ocknąłem się obolały na ziemi, obok nieprzytomnego smoka. Wszyscy padli jak muchy i leżeli teraz w trawie. Słońce było tak samo jak wcześniej, chmury porządnie przetrzepane wracały na swoje miejsca, z niektórych pokapał deszcz, z innych nawet śnieg czy grad. Ziemia była nienaruszona, tylko trawę gdzieniegdzie ciut poszarpało. Warlandia wyglądała tak jak w dniu gdy tu przybyliśmy, z tym że teraz była wiosna w pełni a wtedy zima i zamek był teraz w ruinie ale to kwestia kilku miesięcy i będzie znów cały. Spojrzałem na wzgórze na zachód od zamku, pierwsze wzniesienie od smoczych gór, gdzie pochowani byli żołnierze z walki o pięcio-świat, nie było grobów, widocznie coś pokręciłem ale może to i lepiej, Warlandia była znowu taka dzika i nienaruszona przez ludzi. Ruszyłem na szczyt, tam gdzie siedzieliśmy ze Spartem zanim wpadłem na mój genialny pomysł. Nie czułem już nic, razem z porządkiem w świecie zrobiłem porządek w sobie. Wróciły mi wspomnienia z dzieciństwa, stąd z Silaji, moja przeszłość z Imperium została w Imperium. Nie bałem się już, nie widziałem wszędzie spisków, nie czułem tej niepewności co wcześniej. Jeszcze ręce mi się trzęsły i szedłem trochę chwiejnym krokiem. Zobaczyłem w końcu brata, podbiegłem do niego i od razu przyłożyłem ucho do jego piersi, uspokoiłem się dopiero gdy usłyszałem bicie jego serca. Odgarnąłem mu włosy z twarzy i poklepałem go delikatnie w policzek, jęknął ale nie budził się więc uderzyłem go mocniej- Ach! Ała! Uhu ile wczoraj wypiliśmy…? ale mnie głowa boli…
- Nie mów, że nic nie pamiętasz
- Leo? Co ty… jak to… czemu…też się czujesz jakbyś miał kaca?
- No… i nie pytaj jak to zrobiłem, błagam nie pytaj…
Spart zaczął się podnosić, podałem mu rękę, gdzieś obok akurat budziły się dwa konie, wzięliśmy szable, dosiedliśmy rumaków i pojechałem przodem w stronę smoczych gór, chciałem zobaczyć Warlandię z wysoka. Zupełnie jak w obrazach z epoki romantyzmu chmury oddawały stan uczuć bohatera. Można tak powiedzieć. Moje myśli były wymieszane, wspomnienia niechronologiczne nie mogłem wszystkiego pozbierać w całość i dopiero powoli dochodziłem do siebie. W drodze na szczyt przyplątał się wróbel i ćwierkając tak nieskładnie że nie byłem w stanie pojąć o co mu chodzi zaczął latać mi nad głową, wyciągnąłem do niego rękę pozwalając mu usiąść mi na dłoni- Wyrocznia jest na ciebie wściekły! Mówił, że cię zabije! Wszystko pomieszałeś! Mieliście iść do starego grodu w Kirit, zabić smoka i odkopać rzekę. Kozacy pokonaliby po cichu Sowietów i byłby spokój! A wy…
- Na jedno wyszło, smoka nie ma, sowieccy się wynieśli a elfy wilkołaki i ludzie wreszcie żyją w pokoju…
Północne morze było wzburzone, w dole na Warlandzkich pagórkach wszyscy się dopiero budzili, na południu zakwitły stepy a na wschodzie zaczęły parować lasy, wszystko było tak jak kiedyś… a zarazem tyle się zmieniło, tylu odeszło, tyle straciliśmy ale i wiele zyskaliśmy. Zaczęło się coś nowego, wreszcie dostaliśmy po pysku tak mocno że się opamiętaliśmy. Wreszcie zrozumieliśmy że wszyscy jesteśmy równi, nie zależnie od rasy czy pochodzenia. Przejrzeliśmy na oczy. Mamy wielki skarb, ostatnią taką planetę, na której nie ma prądu, Internetu ani biurokracji. Ostatnie miejsce gdzie ważniejsze jest kim jesteś a nie co posiadasz, gdzie wolno być szczęśliwym nie mając nic własnego ponad honor i ojczyznę. Tu gdzie wciąż żyją smoki i jednorożce, gdzie zielone stepy ciągną się w nieskończoność, góry sięgają chmur a morze jest czystsze niż mineralna w Imperium. I wszyscy potrafimy w razie potrzeby zapomnieć o konfliktach i zrobić wszystko żeby nasz mały kawałek raju ochronić.
- Musimy się jeszcze kiedyś wybrać do Kirit, tak jako turyści- przerwałem milczenie
- Tak przydałoby się pozwiedzać świat, poznać nowe kultury i takie tam… ale na razie chętnie bym tu pomieszkał jakiś czas
- Tak ale na zimę wyjeżdżamy do ciepłych krajów
- Najpierw zbudujemy sicz, taką nie do zdobycia
Mieliśmy wiele planów i wiele czasu, bo Warlandczycy żyją około trzystu lat. Było już po świcie ale powiedzmy że się udało. Była nasza i nikt nam jej nie odbierze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz