piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 3 – druga szansa

    Czułem że zaraz stracę przytomność, siedzieliśmy pod ścianą, wszędzie było tyle krwi…Mój stary znajomy… znowu mnie zgwałcił i to w obecności strażnika. Spart chciał się mścić i bardzo go pobili, przeze mnie jak zwykle…
 - Gdzie są te żyletki? – zapytał Spart wodząc dłonią po podłodze na oślep, była chyba trzecia w nocy… - Po co ci one? – zapytałem z trudem – chyba zrobię jeszcze jedno cięcie… nie chce… żebyś… odszedł przede mną… zaczekaj… Leo… Le… słabo mi…
- Mi też… nie bój się… - próbowałem wziąć go za rękę ale zabrakło mi sił. Znalazł żyletkę i ścisnął ją w ręce kalecząc sobie dłoń, syknął z bólu. Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami, przymknąłem powieki – Czekaj na mnie…
- Liczmy od dziesięciu do jednego na „już” umieramy…
- dziesięć – widziałem już tylko krew i słyszałem jego głos i swoje oszalałe serce
- dziewięć – wymamrotałem z trudem, czułem zapach krwi
- osiem – jego głos był coraz słabszy
- siedem – nie byłem w stanie zebrać myśli, siedem jest przed ósemką tak?
- sześć… - wyszeptał
- pięć – przestałem odczuwać ból, upokorzenie, strach, wszystko odeszło
- cztery – głos Sparta też nie był już podszyty niepewnością
- trzy – powiedziałem z niecierpliwością
- dwa – był zadowolony
- jeden – nic już nie czułem nic nie widziałem, skupiałem się tylko żeby to powiedzieć. „Już” nie padło z ust Sparta, odszedł pierwszy. Umarłem. Tak po prostu.

Ciemność. Po chwili jakieś błękitne przebłyski, niebieskie promienie rozjaśniły mrok ale było raczej ciemno, delikatne światło. Unosiłem się w powietrzu… byłem chyba nagi… chciałem wziąć wdech ale nie mogłem, myślałem że się duszę ale po chwili uświadomiłem sobie że już nie muszę oddychać. Czułem się trochę jak w wodzie. Nagle w oddali zobaczyłem innego takiego jak ja, tylko że spał. Podpłynąłem do niego ale nagle zniknął
– gdzie jestem? – zapytałem, ufając w jakąś siłę wyższą
- Czekaj kolejka jest! Jak chcesz usłyszeć gdzie trafisz chodź tutaj – popłynąłem przed siebie i trafiłem na jasne światło, stąd rozchodziły się te błękitne promienie. Moje miejsce w kolejce było zaraz za Spartem.
- bracie! – zawołał już z daleka uśmiechając się życzliwie i patrząc na mnie z miłością. Nie był już jak przed chwilą, zakrwawiony, pobity blady jak trup z potarganymi włosami… teraz jego włosy opadały mu na ramiona, oczy błyszczały, już nie podkrążone ani przekrwione, nie miał już śliwy pod jednym, zęby miał całe, nie powybijane i szczerze się uśmiechał, nie miał już ran ani siniaków, był czysty a co najważniejsze cały i zdrowy, i nie śmierdział więzieniem – witaj – odparłem – dobrze wyglądasz – pochwaliłem go. Nie wiem dlaczego ale tu gdzie się znajdowaliśmy nikomu nie przeszkadzało że wszyscy byli nadzy, nie chodzi mi o nas bo Sparta nie raz tak widziałem i nie przeszkadzało mi że on mnie takiego widzi, no jak to bracia, ale inni obcy ludzie… no cóż… mimo że nie oddychałem tu w pobliżu światła był jakiś świeższy zapach. Zbliżyłem się do brata i położyłem dłoń na jego barku, zauważyłem że mam na nadgarstkach blizny mimo że przed sekundą były tam otwarte rany

Wtem zawołano jakieś nazwisko, imię, pochodzenie i do tego słowo: niebo. po chwili usłyszałem – Spartan Salvo z Warlandii, tak szybko opuścił tamten świat… pójdziesz… no… jak wszyscy Warlandczycy… - Spart nas opuścił – Leon Salvo z Warlandii, czarna owca, zły młodszy braciszek, niegrzeczny chłopiec… gdybyś był człowiekiem trafiłbyś…. Ale wszyscy Warlandczycy idą do swojego „nieba” nawet ci niegrzeczni…
Działo się coś czego nie umiem opisać. Kolory, zapachy, ból i rozkosz na raz, ogłuszające dźwięki a nagle cisza. Biel. Nie rażące światło… raczej jak kartka papieru wręcz trochę podszarzała.
 – Witaj w swojej wyobraźni, możesz zmienić lub poprawić co zechcesz, o czym tylko pomyślisz to otrzymasz, jedną myślą możesz też wszystko cofnąć… bądź kreatywny Leoś… - pojawiło się przede mną lustro idealne do moich wymiarów mieściłem się w nim cały. Ciężko powiedzieć czy sam sobie je wyobraziłem czy też ta miła pani do której należał ten głos mi pomogła, grunt, że było. Skoro dano mi taką możliwość powinienem przygotować się na wszystko. Wyobraziłem sobie na początek bokserki, czerwone... bo tym kolorem na drodze oznacza się duże ładunki hah… czarną koszulkę i grafitowe spodnie jakieś wytrzymałe, z mocnym pasem z ćwiekami żeby utrzymał miecz. Sam miecz stworzyłem nieduży, wręcz maczetę, jeszcze scyzoryk i sztylet. Dalej ciemna kurtka, nieprzemakalna w miarę ciepła, podszyta miększym materiałem, z dużymi kieszeniami po obu stronach wewnątrz i na zewnątrz, z kapturem, z pasem, sięgająca za tyłek.skarpetki, glany. Kocyk, metalowy kubek i miska, trochę suszonego mięsa, podobno bardzo dobre owinięte w materiał, bukłak z wodą albo nawet dwa, no bo to moja wyprawka na całe życie resztę będę musiał zdobyć. Ciuchy na zmianę: koszulka bez rękawów albo ze trzy jakieś w ciemnych odcieniach, drugie podobne spodnie, jeansy do kolan, dresy, szorty, kilka par bokserek, wojskowa bandana, myśl Leo co jeszcze…? Trampki, skarpetki oczywiście… bandaże, spirytus, igła i nici a nuż się przyda? Nieduży łuk i kołczan strzał, chyba wszystko…? No to plecak. Kocyk przypiąłem z dołu, łuk i strzały po bokach, na dno ciuchy, potem jedzenie i do bocznych kieszeni sprzęt, wodę przypiąłem też po bokach, na koniec dorobiłem sobie jeszcze jeden pas na plecy i większy miecz, maczetę będzie miał Spart więc mi nie trzeba, plecak zarzuciłem na ramię i stłukłem lustro na znak że jestem gotów.

    Leżałem przybity do ziemi przez swój ekwipunek ale cudownie było znów czuć grawitację. Zrzuciłem plecak i odpiąłem mój wiedźmiński miecz. Podniosłem się z ziemi i rozejrzałem. Normalnie
Nangijala – wokół pełno kwitnących wiśni, naprzeciw mnie rzeka. Będzie na mnie czekał jak Jonatan łowiąc ryby? Rzuciłem wszystko i ruszyłem biegiem nad rzekę. Zatrzymałem się i padłem na kolana, nie było go – Spart!!! Spartan!!! Och… - i co teraz? Znajdę go, na pewno, przynajmniej będę miał zajęcie, powrót zajął mi trochę dłużej bo nie miałem ochoty biec. Włożyłem miecz na plecy i wlokąc za sobą torbę skierowałem się na wchód bo właśnie świtało, więc mogłem określić kierunek. Było ciepło ale nie gorąco, wyszedłem z sadu na otwarty teren, byłem wysoko, pode mną rozciągała się dolina a w niej konie. Głupi ja nie wymyśliłem sobie sznura. Wyjąłem jeden z pasków od plecaka, którego akurat nie potrzebowałem. Ruszyłem do koni. Były spokojne dosiadłem jednego włożyłem mu „uprząż” do pyska i popędziłem w górę. Załadowałem nań plecak i miecz po czym ruszyłem szczytem doliny na północ w oddali rysowały się tam jakieś góry. Było to najpiękniejsze miejsce jakie dotąd widziałem ale jeśli miałbym być tu sam to wolę jechać w poszukiwaniu brata za te góry choćby miało tam być piekło. Jazdę konną całe szczęście miałem opanowaną do perfekcji co może mi się przyda na skalistych górskich szlakach. Wiedziałem jedno drugi raz nie zginę dopóki go nie znajdę choćbym miał przeszukać cały ten świat. Ale to chyba oczywiste. Dlaczego więc się denerwuję? Przecież są tu wszyscy, może znajdę i ojca… Tak bardzo chciałbym wiedzieć co ze Spartem czy jest teraz bezpieczny czy wszystko u niego w porządku. Nie ważne że ciąży mi za duży i za ciężki miecz, nie ważne że zaraz zaszlachtuje konia paskiem popędzając go wykończonego przez rozciągnięte nad dolina pola… muszę go znaleźć… nagle zwierzę potknęło się o własne kopyta i padło na ziemię parskając błagalnie o litość, uderzyłem głową o kamień i zdaje się na chwilę odleciałem…

- Leoś…? – jak dobrze znałem ów głos, jakże go chciałem słyszeć… jak za nim tęskniłem… otworzyłem oczy  ujrzałem jego jasną twarz, roześmianą, jego oczy zabłysnęły go na niego spojrzałem – Co ty chciałeś zrobić?
- Ja? Och… szukałem cię ale… - miałem wrażenie że zaraz się rozpłaczę – byłem tam i chciałem… i wziąłem tego… i – Spartan roześmiał się serdecznie – już dobrze, rozumiem – pochylił się nade mną – jestem przy tobie… już zawsze będę… - wyszeptał mi wprost do ucha, potem pocałował mnie w skroń gdzie się uderzyłem, pomógł mi wstać. Spart miał rozpuszczone włosy nie licząc kilku malutkich warkoczyków, miał na sobie luźna wiązaną koszulę a właściwie prawie tunikę, granatową z czarnym smokiem na piersi, jeśli sam to wykombinował chwała mu za to, na biodrach miał pas, przy pasie krótki miecz jak się spodziewałem, na szyi miał wilczy kie
- Dobrze wyglądasz bracie! Jak wiedźmin - rzekł lustrując mnie wzrokiem
- Nim się inspirowałem, dziękuję. Spart! Tak się cieszę że cię widzę, kochany! – objął mnie delikatnie – mam ci dużo do powiedzenia, widzisz spędziłem tu trochę czasu, tutaj to pojęcie względne, dowiedziałem się tego i owego…
- To ile tu spędziłeś? – zapytałem walcząc ze zmęczeniem
- Kilka godzin. Wszystko ci opowiem – wciąż byłem w jego objęciach, teraz zsunął z moich ramion szelki od miecza – ale najpierw musisz odpocząć, bądź spokojny wszystkim się zajmę a teraz zabiorę cię na naszą wyspę, latającą wyspę… - wyciągnął z kieszeni coś jakby drewniany gwizdek… nie wydał dźwięku
słyszalnego dla ludzi, ale przywołał dwa czarne jak noc, mroczne pegazy, jeden zabrał rzeczy drugi Sparta ze mną. Zdjąłem płaszcz, znów mogłem zasnąć na jego ramieniu. Pewnie wiele straciłem ale nie mogłem dłużej wytrzymać, byłem zbyt śpiący. A czekało nas tyle… wszystkiego... Dostałem drugie życie. Drugą szansę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz