piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 2 – mój pech

    I tak nad ranem kiedy Spart jeszcze spał cicho wymknąłem się z domu, biorąc najpotrzebniejsze rzeczy. Trudno mi to wytłumaczyć. Po prostu normalny człowiek by tak nie zrobił ale ja jestem degeneratem. Przed wejściem w portal zawahałem się i nagle ktoś chwycił mnie za rękę. Wiedziałem że to on, po prostu wiedziałem
- Co robisz? Czemu nic nie mówiłeś? – odwrócił mnie frontem do siebie i spojrzał w oczy
- Uciekam z domu – odparłem nie mogąc kłamać gdy tak na mnie patrzył
- Coś zrobiłem?
- Nie to nie twoja wina Spart
- Leo… - za chwilę zniweczy moje plany i cała ucieczka na nic, nie będzie napadów na banki ani…
- Nie! Puść mnie! Będę robił co mi się podoba! Mam cię dość i…
- To ja mam cię dość… twoich humorów znaczy się… idziemy – jak gdyby nigdy nic zniżył się trochę objął mnie w pasie, przerzucił mnie sobie przez ramię prostując się i skierował się w stronę domu. Uderzałem pięściami po jego plecach i krzyczałem i wyzywałem go jak tylko umiałem najgorzej i nic nie pomagało. Gdy postawił mnie na podłodze w domu, chciałem znowu uciec gdy tylko miałem okazję się wyrwać, bo zamykając drzwi trzymał mnie tylko za rękę, mocno co prawda ale dałbym radę się wyrwać. Zrozumiałem jednak, że choćbym i dotarł do Imperium on mnie znajdzie i zaciągnie do domu. Poddałem się ale on też się poddał, westchnął i powiedział – Leo… przepraszam… nie powinienem… jesteś dorosły rób co chcesz… idź
- Ja…
- Mówiłeś…
-Tylko tak mówiłem!
- Poniosło mnie…nie przejmuj się, dam sobie radę, idź już, miałeś rację będziesz robił co chcesz
- ale
- Wypierdalaj!
Miałem łzy w oczach – Leon… miałeś racje byliśmy ze sobą z przymusu… ty byłeś. Ja cię szczerze kochałem, nigdy nie rozumiałeś co do ciebie czułem, zawsze ja musiałem zagadać, zbliżyć się, ja robiłem pierwszy krok. Nie wiem czemu nie odszedłeś wcześniej, może miałeś dobre chęci, może… po prostu nie chcę ci stać na drodze
- Spartan! Nie mów tak!
- Przynajmniej jeden z nas powinien mówić prawdę…
- Ale to nie prawda!
- Wiem że nie chcesz mnie skrzywdzić… obiecaj tylko że cię nie stracę na zawsze… Wiem że nie będzie zawsze tak pięknie jak ostatnimi dniami ale…
- Posłuchaj mnie do cholery! Miałem okazję do ucieczki ale teraz skoro dajesz mi wolną rękę to nie muszę się spieszyć. Chciałbym to jeszcze przemyśleć…
- Jak chcesz…
- Och po prostu musiałem zrozum!!! Co mam zrobić żebyś się nie wściekał już!?
- Daj mi czas… muszę trochę za tobą zatęsknić, chyba zdajesz sobie sprawę jak trudno z tobą żyć?
- Tak wiem… ale nie chcę do Imperium, nie teraz, wezmę Borysa, będę gdzieś w dolinie słoni – rzekłem wychodząc
- Uważaj na siebie i wracaj szybko – powiedział tonem jakby martwił się o zgubiony portfel, trochę chłodno ale wciąż z determinacją
- dobrze
- bądź ostrożny
- tak, tak...
- i nie sikaj pod wiatr
- mhm
- ha ha ha hah! Słuchasz mnie w ogóle?
- Co?
- nic… do zobaczenia

    Zielone pola Silaji, silny koń i miecz u boku. Czegoż więcej trzeba? Ano burzy, deszczu, chowania się po krzakach, jedzenia z głodu jakichś nieznanych roślin, a na drugi dzień… tak właśnie zrobiłem. Wschód był jakiś dziwnie jasny, raził mnie po oczach, nie mogłem wstać na domiar złego Borys gdzieś przepadł. Brzuch mnie bolał i było mi straszne niedobrze. Nawet udało mi się przewrócić na bok i zwymiotować, ale poszła praktycznie sama woda i trochę krwi. Myślałem że to były śliwki a tak się strułem, i na co mi było się buntować. Potem było już tylko gorzej, usłyszałem za sobą kroki, to był chyba gryf. Zaczął krzyczeć, nie mogłem go zrozumieć, zbliżał się do mnie. Hałasy źle działały na mój ból głowy, w ogóle zrobiło się małe zamieszanie. Zawyłem kiedy gryf przejechał pazurami po moich plecach, rozdarł mi koszulę i podrapał do krwi. Chwilę później słychać było świst, jakiś szelest aż w końcu nastała cisza. Na chwilę…. Zaczęła się niezła jatka ale ja traciłem przytomność.

     Ocknąłem się na kolanach Sparta, drażnił mnie głód i dotyk obcego materiału, zapach zresztą też nie za ciekawy. Mieliśmy na sobie jakieś inne ubrania, przypominały mi więzienne, ale to nie możliwe… Otworzyłem z trudem oczy, spojrzałem na brata, który trzymał mnie jakby ze strachem i nerwowo głaskał po głowie, patrzył gdzieś w dal, nie zauważył nawet że się obudziłem, twarz miał brudną a oczy podkrążone, mokre od łez, jedno mocno podbite, na rękach miał nowe rany i siniaki. Czuć było od niego krew, pot i… więzienną koszulę… nie…! Jęknąłem cicho, on spojrzał na mnie i nic nie mówiąc przyciągnął bliżej do siebie i pocałował mnie w czoło, jak nigdy wcześniej z jakąś obawą…
- Rawscy… - powiedział tylko i już wiedziałem. Wyczuł że coś ze mną nie tak, a zbiegiem okoliczności znaleźli nas oni i wzięli tu…. – Gdzie jesteśmy…?
- Nie wiem… - zasmucił się – dobrze chociaż że razem – miał świętą rację, przymknąłem oczy, nawet jeśli zaraz nas zabiją grunt że się pogodziliśmy. Pocałowałem go w szczękę nie bacząc na jego wygląd czy zapach… nagle po karku przeszły mi ciarki
- Siema, pamiętasz mnie? – odezwał się znajomy głos, oczywiście że pamiętam gnoju! Usiedliśmy na pryczy – Jak miałeś szesnaście lat siedzieliśmy razem w poprawczaku! Ale widzę że znalazłeś sobie nowego kochanka, Hahaha!
Spart patrzył na mnie a jego mina mówiła „wyjebać mu?”
- To mój brat – powiedziałem spokojnie
- Chuchu! No ładnie! Ale patologia!
- O co ci chodzi?
- Co udajesz że nie pamiętasz tych pięknych chwil w kiblach albo w piwnicach… tak pociesznie krzyczałeś gdy cię…
- Przestań! A ty pamiętasz w odwecie zrobili ci moi ludzie?
- O jejku ale mi brakuje tego palca! Naprawdę! – pomachał swoją czteropalczastą dłonią
- Jak jeszcze raz mnie tkniesz to każe im odciąć ci fiuta!
- Nie masz już ludzi, nie masz mafii, został ci tylko jebany brat, który nawet słowem się za tobą nie wstawi – spojrzałem na Sparta, siedział i uśmiechał się pobłażliwie, ja również porzuciłem dalsze dyskusje z prześladowcą i  zająłem się czymś innym. Tak bardzo nie chciałem tu być! Chciałem umrzeć i trafić w lepsze miejsce. Ale trafiłbym do piekła znając mojego pecha…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz