poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 4 cz.2

Wróciliśmy do domu późno. Wspominaliśmy stare dobre czasy, ale skończyło się na przepychance, Spart tym razem nie dał mi forów i skończyłem na podłodze pod nim, trzymał mi ręce za głową i siedział na mnie okrakiem a ja nie mogłem przestać się śmiać – Giń imperialistyczna świnio! – chichotał
- Och nie! Ty hultaju! Haha nie mogę!
Spart zsunął się ze mnie i położył obok zwijając się ze śmiechu. Śmialiśmy się jak nigdy, w końcu kiedy po ponad minucie udało się nam uspokoić, Spart odchrząknął – Idziemy spać. Idź się myć pierwszy
- Czemu ja?
- Bo masz krótkie włosy szybciej ci pójdzie
- No dobra… - powiedziałem nie chętnie – nie możemy się wykąpać w rzece
- Jesteś genialny! – wykrzyknął i w sekundę wstał z podłogi – może być trochę zimna woda ale jestem za!
- Kto ostatni ciota! – wiedziałem że wygram. Wygrałem. Zdejmując na ostatnim odcinku bokserki prawie dałem się wyprzedzić ale udało się i pierwszy wskoczyłem do wody, choć Spart był zaraz za mną. Woda była cudowna ale faktycznie trochę zimna. Chlapaliśmy na siebie nawzajem i wyszła nam prawdziwa bitwa morska, dawno się tak nie uśmiałem. Wtem Spart gdzieś przepadł, wiedziałem że coś kombinował. Z zaskoczenia wypłynął tuż przede mną, objął mnie w pasie podniósł i rzucił na głęboką wodę. W ostatniej chwili nabrałem powietrza, potem mocno zaciskając oczy próbowałem wypłynąć na powierzchnię, w końcu poczułem powietrze i zacząłem się krztusić wciąż zaciskając oczy. Wtem poczułem jak ktoś mnie obejmuje i pozwala oprzeć się na swoich barkach, zaśmiałem się – Ja chce jeszcze raz!
Spart uśmiechnął się cwaniacko
- Na dzisiaj starczy, jutro też jest dzień, cały się trzęsiesz
- Nie prawda!
– Ścigamy się skoro jeszcze nie masz dość? – zapytał i popłynął przodem...rzuciłem się za nim.
Upadliśmy na brzeg wyczerpani.
- Jesteśmy tu sami?
- Tak, nikt cię nie zobaczy z gołym tyłkiem – zaśmiał się. Dotarliśmy do domu po drodze zbierając ubrania. W domu rozwiesiliśmy mokre ciuchy i od razu poszliśmy na górę. Mimo że był wieczór wciąż było dość ciepło. Ja wykończony padłem na łóżko. Spart przyniósł dwa ręczniki, jeden mi rzucił. Kiedy wytarł sobie głowę, otrzepał się jak pies po czym położył obok mnie. W czasie kiedy wracaliśmy szybko zrobiło się ciemno. Mój brat sięgnął do stolika i zapalił świecę, prądu tu niestety nie było.
- komary nam nalecą… - westchnąłem
- Tu chyba nie ma komarów, jeszcze żadnego nie widziałem
- Ja też ale wkrótce je poczujemy
- Leo, jesteśmy w niebie…
- Ty… wiesz że prawie zapomniałem… serio!
- Co? Źle ci tu?
- Nie… po prostu… tam… jeśli byłem z tobą było podobnie… haha! Gdybyśmy razem poszli do piekła też bym nie zauważył
- Hahaha
Usiadł po turecku, ja przeciągnąłem się ziewając – To co robimy? – zapytałem po chwili ciszy
- Jak chcesz to śpij, pójdę na balkon bo mi tu za gorąco
- Zaraz powinno się ochłodzić…
Nie wiem z czego to było futro, myślałem że z niedźwiedzia ale chyba nie, teraz kiedy leżałem  w samych bokserkach wydawało się takie delikatne, leżałem płasko na plecach choć rzadko tak spałem, żeby czuć je lepiej, przymknąłem oczy, chyba nigdy nie spałem tak wygodnie, było idealnie, po chwili materac ugiął się pod jego ciężarem
- Jest za fajnie, musi być jakiś haczyk… - westchnąłem
- To koniec, zaświaty, nic już nie ma
- Jesteśmy samobójcami…
- Ale mamy dobre powody
- Ty jesteś czysty, ale ja… boję się… czuję że wisi nade mną wyrok…
- Jestem z tobą bracie… nie pozwolę cię skrzywdzić choćbym miał zadrzeć z całym niebem albo i piekłem
- Dlaczego? Dlaczego mnie akceptujesz , przecież ciebie też skrzywdziłem czemu nie chcesz tego co mafia, rawianie, inni ludzie…
- Dlaczego? Bo wtedy… pamiętasz… po śmierci Eliot mnie pocieszałeś
- Bo taka była jej ostatnia wola
- Bądźmy szczerzy, miałeś Eliot w dupie! Kiedy zginęła uświadomiłeś sobie, że ją kochałeś ale jej wola cię nie obchodziła, chciałeś być mi bratem więc to zrobiłeś
- Spartan! Eliot tu jest! Ona była Warlandką!
- Leoś… nie…
- Co nie?
- Była z innego ojca
- Ach… - łzy napłynęły mi do oczu…
- Przepraszam nie chciałem cię zasmucić… nie powinienem był o tym mówić – odwrócił wzrok
- To niesprawiedliwe! A co jeśli jakiś Warlandczyk bardzo by kochał kogoś innej rasy…
- To musi się zadowolić bratem
- Spartan przestań
- Nie chciałem ci o niej przypominać ale ty to zrobiłeś specjalnie!
- Co ja takiego zrobiłem?
- Jeszcze się pytasz!
- Spart…? - zauważyłem jak łzy ściekają po jego policzkach – co zrobiłem?
- Idę się przejść – powiedział chłodno, wstał i ruszył w kierunku drzwi
- Będę czekał
- Idź spać!
- Bracie…?
- Wychodzę, Leon
Zostałem sam, próbując się domyślić czym go uraziłem, co powiedziałem… Rosa!… co gdyby Warlandczyk bardzo kochał kogoś innej rasy? Kochał Rosę i pewnie myślał że po śmierci będzie z nią. Poczułem się nagle taki samotny, byli tu tylko Warlandczycy, znalazłem haczyk, nie było tu mojej Rawianki, Toma ani Eliot... pobiegłem za Spartem szybko znalazłem jego trop i wkrótce jego samego. Siedział w lesie nad skarpą na powalonym pniu drzewa. Nawet się do mnie nie odwrócił. Usiadłem za nim, oparłem głowę o jego plecy – to moja wina, prze… - zaczął mówić
- Ciii… -przerwałem mu, usiadł bokiem odwracając się do mnie, podniosłem na niego mokre oczy – Zimno ci? – zapytał. Pokiwałem głową
– my chyba nie wytrzymamy dnia bez kłótni… nie miałem na myśli ciebie i Rosy, nie chciałem ci zrobić na złość. Wierz mi też jest ciężko, straciłem przyjaciela, którego znałem od dzieciństwa i dziewczynę…
- miłość jest jak ogień my jak gałęzie, im więcej jej przekazujemy tym więcej gałęzi płonie i tym większe jest ognisko… nie tracimy ognia gdy go komuś dajemy, ale kiedy ktoś zabiera gałęzie zostajemy sami a kochaliśmy tak mocno że sami jesteśmy już tylko popiołem i bez innych nie potrafimy płonąć…
- Ja wciąż jestem przy tobie… kocham cię jak nigdy nikogo nie kochałem, rzucam ci swoje serce do stóp a ty wciąż myślisz tylko o mutantce, która ci się podobała
- Ciężko mi przyznać tobie rację ale to prawda…
- Skoro jesteśmy razem na wyspie to chyba coś znaczy… że właśnie ty jesteś moim niebem, bo reszta prawie nie różni się od świata żywych…
- Leoś… Obiecaj że tak będzie zawsze...
- Przysięgam – położyłem rękę na sercu – że nigdy cię nie zdradzę i zawsze będę cię kochał
- A ja nigdy cię nie zawiodę, zawsze będziesz mógł na mnie liczyć – zbliżył się do mnie i wyciągnął mi zza paska nóż. Przeciągnął sobie po dłoni, trochę jak w mafii… lecz podał nóż mi – zrób to samo – powiedział. Bez wahania rozciąłem dłoń w miejscu blizny po przysiędze milczenia, a on złączył nasze ręce – Co to?
- Braterstwo krwi – wyjaśnił
- A to nie jest tak że obcy stają się braćmi?
- Tak, ale chodzi o to że są braćmi krwi czyli z wyboru a rodzeństwa się nie wybiera, jestem twoim bratem i chcę nim być, to takie potwierdzenie naszych więzi i przysięga…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz