- Musimy jeszcze coś upolować, nie jedliśmy od dwóch dni- powiedział jeden z nich
- Idźcie, ja ich odprowadzę- odezwał się koleś stojący obok mnie, prawie o nim zapomniałem
- Nie!-krzyknąłem, po czym zaśmiałem się niezręcznie- Nie trzeba…
- Trzeba. Chcecie się zgubić w tych ciemnościach?
- Leo, pośpiesz się- poganiał Spart, pamiętam jak przez mgłę, że coś mu odpowiedziałem, wsiadłem na konia i chyba od razu zasnąłem. Tej nocy miałem koszmary, jeden po drugim jak nie Rosjanie skaczący przez ogień i goniący nas ze swoimi kałachami to znowu że uciekam przez las a ktoś do mnie strzela z łuku, biegnę coraz wolniej i czuję jak się wykrwawiam, a na koniec Eliot. Obudziłem się o świcie z trudem powstrzymując krzyk.
- No faktycznie widać… Ej! Leoś, nie rzucaj się tak! - Spart przerwał rozmowę z Borysem
- Powinniśmy sobie załatwić drugiego konia - mruknąłem rozespany
- Żebyś spadł? Ktoś cię musi trzymać
- Jakbyśmy nie mogli spać na ziemi
- Zasnąłeś mi na rękach, co miałem zrobić? Trzeba było powiedzieć to byśmy się zatrzymali - oburzył się - Co żeś się tak zerwał, śniło ci się coś?
- Taa…ogień…ci mordercy…takie tam…
- Popatrz- wskazał coś ręką- Widzisz tamtą wieżę? To brama do miasta, widzisz?
- To już nie tak daleko…
- Zdążymy na obiad
Na myśl o jedzeniu zaburczało mi w brzuchu
- Nie mamy pieniędzy…- zauważyłem
- Może jak się dowiedzą kim jesteśmy to nam pomogą…
- Wątpię…
- Dalej już traficie?- wciął się wilkołak
- Tak - odparłem szybko, nie chciałem go znosić ani chwili dłużej ale po chwili zrobiło mi się głupio - Dzięki…
- Nie ma za co! Trzymajcie się!
- Cześć - rzucił mu Spart na pożegnanie. Patrzyliśmy jak biegnie do swoich stron po czym pojechaliśmy dalej na południe.
Przed nami była jeszcze długa droga, ale widać było wieżę z każdą godziną coraz bliżej. A to lepsze niż włóczenie się bez celu. Zauważyłem coś strasznego. Mianowicie zaczynało mi się to podobać. Te nasze ukochane stepy, koń i takie poczucie wolności. Jeszcze mi brakowało odpowiednich ciuchów, szabelki u boku i małej zmiany w wypowiadaniu się a wsiąknąłbym w ten świat na dobre. Jednak jak cień kroczyła za mną moja przeszłość, nikomu nie wadząc ale wciąż mnie dręcząc. Nie dość że wyrzuty sumienia to jeszcze setki myśli typu „Co jeśli mnie znajdą? Co jeśli ktoś z nich wciąż o mnie pamięta i chce zemsty?” i tak dalej i tak dalej. Najgorsze były noce, kiedy człowiek tracił resztki optymizmu, kiedy pozostawał sam ze swoimi czarnymi myślami, błądząc wzrokiem po nieznanych gwiazdach. Wszystko było mi tu zupełnie obce a zarazem jakby stworzone dla mnie. Wróć ja byłem stworzony do tego świata, jakby nie patrzeć my Warlandczycy nie byliśmy czystą odmianą człowieka tylko osobną rasą… która już nie długo wyginie. Spart raczej nie będzie chciał innej kobiety, za bardzo kochał Rosę, żeby mógł kiedykolwiek pokochać inną… A ja… cóż, jestem bezpłodny, tak to jest jak się przemyca radioaktywne bomby bez żadnych zabezpieczeń, no ale gdybym nie wykonał misji wywaliliby mnie z mafii i zabili żebym ich nie zdradził. Dopiero parę dni później wylądowałem w ciężkim stanie w szpitalu… Wzięło mnie na wspomnienia
- Uraaa!!!Uraaa!!!- usłyszałem nagle setki zawziętych głosów za sobą. Serce mi stanęło, obejrzałem się szybko przez ramię
- Nie…nie… nie wierzę… Spart błagam zrób coś… ja nie chcę umierać- on jednak milczał- bracie…jeśli mamy zginąć to…- najwyższy czas się pogodzić, nie miałem już nic do stracenia i tak za chwilę zginiemy- to…wiedz, że cię… ten… no… kocham… i żałuję tego co było kiedyś…
- Nie bój się
Zeszliśmy z konia- Idź Borys…- powiedziałem- do ciebie nic nie mają chcą nas
- Dobry koń nie zostawia swojego jeźdźca, jaki by on nie był…
Staliśmy tak aż zaczęli nas wymijać, nie atakowali nas jechali na miasto. Miałem wrażenie że to jakaś fatamorgana czy coś w ten deseń do czasu aż ktoś wepchnął mi miecz w dłoń i chwytając za ramię skierował mój wzrok na siebie. Bynajmniej nie był jednym z Rosjan a jego oczy były tak samo czarne jak moje czy Sparta
- Walczcie z nami, razem oswobodzimy Warlandię, tworzymy nowy naród na zasadach jak Kozacy!- znałem ten głos, to był wilkołak który o mało mnie nie zabił- powinienem ci powiedzieć wcześniej co planujemy ale to musiało pozostać w tajemnicy aż do teraz. Musimy zdobyć to miasto. To pierwsza linia obrony południa jeśli się tam przedostaną…
- Kto jest waszym przywódcą?
- Naszym atamanem na czas walki został Ares, nasz samiec alfa
- Bóg wojny…
- Co?
- Nic! Za dużo staro-ziemskiej literatury!
Wieża w zasadzie nie była tylko wieżą. Była bramą do miasta ogrodzonego murem. Jej podstawa była zarazem czymś w rodzaju łuku triumfalnego, ozdobionego płaskorzeźbami. Nie było krat, drzwi, fosy ani straży miasto było otwarte dla wszystkich. Zatrzymałem się patrząc na scenki, w zasadzie to było trochę jak komiks tylko że na ścianie. Nie byłem pewien z której strony zacząć, jednak z przyzwyczajenia spojrzałem na pierwszy obraz z góry z prawej. Na tronie siedziała kobieta o długich włosach do pasa z mieczem u boku, przy piersi trzymała małą dziewczynkę, obok stali dwaj chłopcy jeden trochę wyższy i z dłuższymi włosami, w tle mężczyzna na koniu obładowany bagażami w pełnej zbroi z dwoma mieczami pozdrawiał ja uniesioną ręką. Wzdrygnąłem się. Następny. Las i trójka dzieci przyglądająca się ogniu, niższy chłopiec trzymał na rękach dziewczynkę, drugi wyciągał rękę do ognia… a może portalu…? Kolejny, kobieta tym razem w kapturze płacząc zrywa z szyi wilczy kieł i rzuca w ogień, w drugiej ręce ma koronę odsuwa ja od siebie z niechęcią. Na następnym jedzie przez stepy na koniu wciąż płacząc i jakby czegoś szukając. Dalej kładzie biały kamień na trawie i ponownie zakłada koronę. I ostatni z tej opowieści Białe Miasto w jego centrum ów kamień i ona wśród ludzi.
- Leo, no idziesz?
- Patrz!- pociągnąłem go do ściany
- Nie wiedziałem, że się interesujesz architekturą…
- Kij z architekturą, chodzi mi o fabułę!
- Od kiedy ściany mają fabułę?
- Idioto! Nie widzisz tego?- straciłem cierpliwość- To nasza matka!
- Poczekaj…- patrzył na mur, na scenę z kłem, sięgnąłem po jego wisiorek- Mogę?- zdjął go i mi podał, spojrzałem na węzeł, końce sznurka były poszarpane, w każdym razie wyglądały na przerwane…
- I co myślisz?
Podrapał się po głowie- chyba to co ty…
- Myślisz że nadal tu jest? Dlaczego nie wróciła do Warlandii przecież przepowiednia… - zawiesiłem się na moment układając sobie wszystko- …została skradziona. Nie dotarła do niej więc pomyślała, że jest tak źle, że wyrocznia nawet nie chce mówić…
- Może…
Wróciliśmy do rozmowy po walce, siedząc w barze przy piwie. Miasto poznawszy nasz cel poddało się bez oporów i wręcz przyjęło nas jak gości
- No i nie znaleźliśmy matki…- westchnął Spart
- Za braci Słowaków!- wzniósł ktoś kolejny toast
- A co oni do tego mają?- zapytałem
- Mogę?- dosiadł się do nas mój wilkołak, jakby nie mógł zginąć w walce…- Słowacy mają wkrótce do nas dołączyć
- To oni w ogóle mają armię?
- Pewnie, że mają! Czechy, Słowacja, Polska, Litwa, Białoruś i Ukraina mają z nami walczyć przeciwko sowietom. Chcą się zemścić
- Jakim znowu sowietom?! Co ty opowiadasz? To nie te czasy, tak się składa że znam historię Starej Ziemi dość dobrze
- A właśnie, że tak bracie, armia czerwona powstała z popiołów związek radziecki…- wstał uderzając kuflem w stół
- Nie jestem twoim bratem pchlarzu- wyrwało mi się, chyba za dużo wypiłem…
- Jak mnie nazwałeś?!
- Jestem Warlandzkim księciem nie będę się spoufalał z półkrwi kundlami- wstałem również i nieco chwiejnym krokiem podszedłem do niego
- Kundlami? Kundlami?!
- Zapchlonymi śmierdzącymi kundlami, które nie umieją się zachować wśród szlachty!- pogrążałem się coraz bardziej
- Możesz obrażać mnie ale nie będziesz obrażał wilkołaków
Uderzyłem go w twarz- Jak się odzywasz do króla, na kolana psie i błagaj o wybaczenie- po sali przeszła fala szeptów i wszyscy na nas spojrzeli
- Przed chwilą jeszcze byłeś księciem... Co brat ci się upił to go zastępujesz?- zapytał śmiejąc się. Jak to się upił?! I kto mnie teraz obroni? Spojrzałem na Sparta, leżał na stole.
- I co kto cię teraz będzie niańczył?
Jego roześmiana morda była jak magnes… na moją pięść! Zatoczył się w tył, drugi cios poszedł na marne, trzecim razem trafiłem go w brzuch ale sam dostałem w bark. Próbowałem odzyskać równowagę i skupić na nim wzrok, ale wszystko mi się plątało, a najbardziej nogi. Zamachnąłem się na oślep i podrapałem jego przedramię, zaskamlał i kopnął mnie, akurat w moją poraniona nogę, zakręciło mi się w głowie ale przynajmniej alkohol łagodził ból, sprzedałem mu porządnego haka w brzuch, w to samo miejsce gdzie poprzednio, padł na kolana. Był słabszy niż myślałem albo wypił więcej. Nagle dostałem przebłysk trzeźwego myślenia, właśnie rozpocząłem konflikt pomiędzy nami a wilkołakami, już miałem mu podać rękę na zgodę kiedy on odwinął się i przyłożył mi z całej siły między oczy. Zrobiło się ciemno, a krzyki ucichły. Tak się kończą sojusze z wilkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz