środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 1 cz.2

   Patrzyłem w słońce mrużąc oczy. Spartan i Borys mówili trochę ciszej niż rano, żebym mógł zasnąć ale było za jasno jak dla mnie. Przynajmniej ubrania na mnie wyschły. W pewnym momencie zauważyłem jak coś skacze za nami w trawie, chwilę później spostrzegłem uszy, pokazały się na ułamek sekundy nad łąką po czym zniknęły. Zając przekradał się dołem tak że jego obecność zdradzał tylko ruch trawy. Po chwili znów wyskoczył tak szybko że mignął mi tylko  przed oczami różowy nosek, uszy, szare futerko, łapki i puchaty ogonek. Ślina napłynęła mi do ust.  Rzuciłem się za nim z konia, nie pomyślałem, że skoro jestem zbyt słaby by iść o własnych siłach to nie dam rady, wylądować po takim skoku i biec dalej. Towarzysze patrzyli zdziwieni jak szybko się podnoszę, adrenalina swoje robi, pomyślałem o kolejnym dniu bez jedzenia i nagle znikąd znalazłem siłę żeby wstać i pobiec za zającem. Łapałem je nie raz, i to bez motoru i strzelby, dawniej kiedy mieszkałem w moim domku w lesie, potrafiłem dogonić takiego bez problemu i złapać gołymi rękami. Tylko czy teraz w tym stanie dam radę? Czułem że się zbliżałem, słyszałem niemal jego przyspieszony oddech i jak uderzał silnymi łapami o ziemię. Miał przewagę, był zdrowy, silny i najedzony a ja byłem ranny, co prawda po strzale została nieduża rana ale źle się goiła i cholernie bolało. Zwłaszcza kiedy musiałem się wysilić. Wtem dostrzegłem biały zadarty ogonek. Zmusiłem się żeby jeszcze przyspieszyć, w ustach już czułem smak rosołu… resztkami sił rzuciłem się za nim z krzykiem i uderzyłem o twardą ziemię. Jednak opłacało się zarobić kilka siniaków, udało się. Przyciskałem do siebie dużego zająca. Czułem pod palcami jak szybko bije mu serce, nerwowo poruszał nosem i próbował mi się wyrwać. Byłem już przyzwyczajony do widoku wielkich przerażonych oczu błagających o litość. Okazałem mu ją, skręciłem mu kark by się dłużej nie męczył.
Borys faktycznie potrafił rozpalić ogień pocierając rogiem o kamień. Królika jednak i tak zjedliśmy praktycznie na surowo, bo nie mogliśmy się doczekać aż się upiecze. W życiu nic mi bardziej nie smakowało niż ten wpół surowy królik.
- Ale właściwie jak ty go złapałeś?- zapytał Spart, przerywając na chwilę lizanie swojej ręki
- Normalnie
- Dogoniłeś go?
- Tak, nieraz goniłem zające
- Tak?
- No, to takie moje hobby, polowanie, pokazałbym ci trofea ale mój stary dom spłonął… Miałem łeb dzika na ścianie i takie rogi- rozłożyłem przesadnie ręce, no… aż takie wielkie nie były ale co tam
- Mówisz… rogi miałeś braciszku?
- Och… Nie o to mi chodziło- westchnąłem nie mogąc jednak powstrzymać śmiechu- Łoś miał ale go ubiłem
- No ciekawe…
- Naprawdę! Nie wierzysz mi, zdrajco?
- Hahaha! Ty Łosia? Sam?
- Tak!!!
- Z takimi rogami?
- Tak!!!- skoczyłem na niego, wymachując pięściami, ten złapał mnie za nadgarstki, cofnął się pociągnął mnie za sobą i upadłem, ale z niższej pozycji wbrew pozorom miałem przewagę, szybko wstałem i łapiąc go w pasie powaliłem za ziemię, chyba pierwszy raz mi się udało go przewrócić, z moją wagą ciężko było mi go przytrzymać przy ziemi ale usiadłem na nim okrakiem i próbowałem unieruchomić mu ręce. Nie udało mi się oczywiście i Spart chwytając mnie za ramiona, przerzucił mnie na bok, jednak zanim się zbliżył, zdążyłem ugiąć nogi, gdy był nade mną kopnąłem go tak że poleciał dobre dwa metry. Nie dając mu czasu żeby wstał podbiegłem do niego, przytrzymałem mu ręce nad głową i jednym kolanem oparłem się mu na brzuchu. Tym razem nie dał rady mnie zrzucić albo po prostu dał mi wygrać. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę że się uśmiecham. W każdym razie Spart zaczął stękać, błagać o litość i zapewniać, że jeśli zaraz nie przestanę zgniatać mu żołądka zwróci obiad czy tam śniadanie, nie mieliśmy pojęcia która może być godzina. Było przed południem, bo słońce jeszcze nie górowało. Wyprostowałem z łaski swojej nogę, mój brat złapał oddech i zaczął się śmiać. Oparłem głowę na jego ramieniu ciężko oddychając
- Tak, gońcie za królikami, wypluwajcie płuca żeby je dogonić, a potem kiedy zjecie i zyskacie trochę siły zmarnujcie ją na zabawę zamiast na marsz- parsknął Borys przyglądając się nam- podziwiam wasze logiczne, strategiczne rozumowanie…
Jak ja chciałbym mieć amnezję, zapomnieć wszystko obudzić się na tej łące dowiedzieć się tylko tyle, że to jest mój brat, a to jest mój koń i że jedziemy sobie gdzieś tam żeby coś tam… i zapomnieć, że Spart był kiedyś moim wrogiem, i że chciałem go zabić, i że jesteśmy tu, bo jacyś komuniści wymordowali nasze rodziny i rodaków i ścigają nas, a mnie oprócz nich policja, , rodziny i przyjaciele moich ofiar z za czasów mafii żądni zemsty, sama mafia, władze Imperium i elfy.
- Leo, złaź ze mnie…
- Musze?
- Co wygodnie ci? Jak byłeś mały to zawsze tak zasypiałeś, tylko że wtedy byłeś lżejszy, wiesz…?
- To ty pamiętasz jak byłem mały? Przed zaginięciem?
- Trochę… czasem mi się coś przypomina… pamiętam jak matka położyła mi cię na rękach i powiedziała ze mam się tobą opiekować bo ojciec jest na wojnie…
Łzy napłynęły mi do oczu, szybko odwróciłem głowę żeby nie zauważył, wstałem- To czemu do jasnej cholery się nie opiekowałeś?!- odszedłem na bok, usłyszałem jak Spart wstawał i zbliżał się- Leoś…
- Zostaw mnie!- załkałem- Ja…wybacz…-otarłem łzy- po prostu nie mówmy o tym więcej, nie miałem najlepszego dzieciństwa, przynajmniej tego, które pamiętam…- nie chciałem znowu sobie przypominać moich początków w mafii ale i tak znów poczułem na sobie zimny wzrok Herrora, już nawet nie chodzi o to że mnie bił, ale że nikt nigdy mnie nie pocieszył, ani razu nie okazano mi choć trochę serca, nie byłem rozpieszczany jak inne dzieciaki, nie miałem kolegów ani kogokolwiek komu mógłbym zaufać, a gdyby on wtedy był ze mną… nawet nie zorientowałem się kiedy do mnie podszedł, chciał mnie objąć ale odsunąłem go od siebie na długość ramienia
- Już dobrze…- powiedziałem, nadal trzymając dłoń na jego barku- nie przejmuj się mną, takie już mam czasem humory, będziesz musiał mnie znosić jeszcze…- no właśnie do kiedy?! Jak długo jeszcze będziemy tu błądzić? Ile dni, może tygodni, miesięcy a może i lat, ile będziemy szukać miejsca gdzie da się normalnie żyć?- …jeszcze przez jakiś czas…
Spart trochę posmutniał jakby wcale nie chciał się ze mną rozstawać i był gotowy nawet znosić mój zazwyczaj zły humor i brak chęci do życia. Wysiliłem się na uśmiech więc ten go odwzajemnił, zmierzwił mi włosy po czym ruszył za Borysem, który zostawił nas w tyle. Wróciłem się jeszcze po kostkę z króliczka której nie dokończyłem obgryzać i zobaczyłem Rosjan. Serce skoczyło mi do gardła. Spojrzałem szybko w stronę ogniska, zostało jeszcze trochę żaru. Zerwałem garść trawy, padłem na ziemię i zacząłem dmuchać w tlące się patyki próbując rozniecić ogień, żeby odciąć się od wroga. Nagle sucha trawa się zapaliła, płomienie rozprzestrzeniły się dookoła, czekałem jeszcze chwilę dorzucając wciąż trawę i patyki aż zajął się naprawdę spory obszar. Ruszyłem biegiem w stronę gdzie odeszli Spart i Borys. Zaczęła się palić mokra trawa i łąki pokrył gęsty ciemny dym, nie pomogło tym razem nawet to że byłem szybszy od zająca zacząłem się dusić. Nie! Nie tym razem! Nie pozwolę żeby znowu mnie ratował! Zakryłem usta koszulką i mrużąc oczy do gryzącego dymu praktycznie na oślep znowu zacząłem biec. Przez chwilę zawahałem się czy w ogóle biegnę w dobrą stronę ale nim zdążyłem się zastanowić usłyszałem- Leo?!!! Co ty do diabła wyczyniasz?!
- Idź! Uciekaj!- zawołałem krztusząc się
- Co? Czemu?
- Ci mordercy nas znaleźli!!! Biegnij bo wiatr jest w naszą stronę!
Pobiegł ale zamiast uciekać od ognia ruszył w moją stronę
- Poradzę sobie! Puść mnie
- Schyl się, bo się udusisz, musimy się czołgać
- Ale…
- Kawałek dalej są bagna- mówił próbując przekrzyczeć mój kaszel i wrzawę panującą za nami- jak tam dotrzemy to już jakoś to przeczekamy- wskazał ręką nasz kierunek- idź pierwszy
Przy ziemi nawet dało się oddychać, w ręku wciąż ściskałem kostkę, nie bałem się płomieni, bałem się tylko, że nas znajdą…
Nie daliśmy rady, poległem pierwszy, Spart wyprzedził mnie próbował dalej się czołgać ale nie wytrzymał. Dopadli nas. Na naszych koniach skradzionych z Warlandii, poparzonych i poharatanych od ich batów. Przerażone skakały nad płomieniami. I to było właściwie ostatnie co widziałem.

Ocknąłem się związany przerzucony przez konia za jednym z nich.
- Puśćcie mnie! Ja nie jestem Warlandczykiem! Ci dranie wam zwiali ja byłem na polowaniu z moim… służącym! Podpalili łąkę i ukradli nam konie i broń
- Niet Warlandczyk?
- Niet, yyy… Polak…- powiedziałem bo inna staro-ziemska narodowość nie przyszła mi do głowy… inna którą mógłbym udawać
- Da? Szto tu diełajasz?
- Ja… za wami przyjechałem…
- I ty Polak? Udowodnij!
- Ale puścicie mnie?
- Da i twojego tawarisz toże… kak wy polaki!
- Yyy…Hmm…udowodnij…
- Kak ty Polak, znajesz inwokacje
- Da! Znajem! Litwo…ojczyzno moja… ty… ty jesteś jak zdrowie…yyy… wiem! Znajem! Znajem! Jak zdrowie…- miałem łzy w oczach- Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie kto cię stracił! Dziś widzę… dziś piękność twoją… twą w całej swej ozdobie widzę i opisuję bo tęsknię po tobie!...
- Da, ty Polak… Tawarisze eta niet oni!
Zrzucili nas na ziemię i pojechali, wokół nas wszystko było spalone. Trawa była czarna, próbowałem się uspokoić, ale wciąż trzęsły mi się ręce i nie byłem w stanie pozbierać się z ziemi.
- Nie wierzę udało się…
- E?- Spart spojrzał na mnie podnosząc się z ziemi- A skąd ty znasz inwokację?
- A ze strachu…ale czemu nas nie zabili, nawet jeśli uwierzyli że nie jesteśmy… no nami…
- Może uznali że i tak zginiemy…
- Wiesz może gdzie teraz jesteśmy?
- Nie, teraz to już całkiem straciłem orientację…
- Ja też…Spartan, albo wysłali za nami najgorszych debili jakich mieli albo faktycznie mamy jak to mówiłeś jeszcze coś do zrobienia na tym świecie…
- Albo rzucili nas na pożarcie tym gryfom żeby mieć czas na ucieczkę…- mówił patrząc w niebo
- Jaja sobie robisz?!
- Jak poczujesz pazury na plecach to uwierzysz?
Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym
- Przecież gryfy to tylko mit…
- Jednorożce też?- tym razem nie był to głos Sparta
- Borys!- wyrwało mi się- Jak ty to robisz że zawsze pojawiasz się w ostatniej chwili?
- No wiesz… jestem twoim koniem muszę cię ratować- stwierdził- A jego- kiwnął głową w stronę Sparta- po prostu lubię
- To co mnie nie lubisz?- zapytałem wdrapując się na jego grzbiet
- A jak myślisz?!
- No nie!- usłyszeliśmy podnieconego Sparta- Patrz co mam, Leo!
- Co masz?- zapytałem nie bardzo wiedząc co trzymał w ręku
- Zgubili szablę! Ale mamy dzisiaj szczęście
Znaleźli nas okupanci, spaliłem łąkę, prawie straciłem konia i zaraz rozszarpią nas pół lwy pół orły… Tak, Spartan, mamy dziś szczęście!
- Te gryfy pewnie zobaczyły ogień i lecą szukać trupów, słyszałem, że po bitwach przylatują stadami i…
- Ja pierdzielę! Zamknij mordę Spart! Wkurzasz mnie!
- Eee…
- Nie wytrzymam tu z tobą dłużej!
- Nie masz wyboru, słońce…
- Nie nazywaj mnie tak! Jestem Leon! Nie Leoś i nie słońce!!! Rozumiesz?!
-Uspokój się!
- Muszę tego słuchać?- zapytał znudzonym tonem jednorożec
-Nie! Jedziemy Borys
Koń westchnął po czym powoli ruszył przed siebie, Spart ścinał nas wzrokiem
- Dobra, rób co chcesz- powiedział najzupełniej spokojnie- tylko żebyś później nie żałował, jak już się rozdzielimy to możemy się potem nie znaleźć…- nie szantażował mnie, nie zastraszał, mówił szczerze, trochę smutny ale opanowany i to mnie najbardziej irytowało, nie przejął się ani trochę, podczas gdy ja nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa
- Nienawidzę cię!- krzyknąłem łamiącym się głosem
- Nie jedź w takim stanie. Przejdzie ci i będziesz żałował
Nie będziesz mi mówił co mam robić, sam dobrze wiem, że będę żałował…
- Wstydzisz się przeprosić? A będzie ci wstyd jak znajdziesz mnie martwego?- To już był szantaż, i zrobiło mi się głupio że dopiero to na mnie podziałało. Spojrzałem w niebo, nie zbierało się na deszcz to mokre to  moje łzy, gryfy krążyły nad nami skrzecząc złowrogo. Czemu to wszystko jest takie trudne? Znowu zacząłem zwalać wszystko na Eliot no ale jak można kazać komuś kogoś pokochać skoro on nie wie jak?(ostatnie życzenie jego siostry przed śmiercią to żeby pogodził się z bratem) I dlaczego wszystko jest przeciwko nam? Wszystko- Borys, stój…- szepnąłem, otarłem oczy, muszę przestać ciągle ryczeć
- Leon… zachowujesz się jak dziecko. Przestańmy się wreszcie kłócić o pierdoły i poszukajmy miejsca na nocleg…
- Spart…- zawyłem
- Tak?- zapytał spokojnie
- Kochasz mnie?
- Tak, bracie, ale pogadamy jak już będziemy bezpieczni, co?
- Taa…jasne- mruknąłem obrażony
-I zacznij się wreszcie zachowywać jak mężczyzna, jesteś dorosły, nie płacz…- mówił uśmiechając się
- Nie płaczę, coś mi wpadło do oka…
-Taa… jasne- przedrzeźniał mnie- przesuń się ja też chcę na konia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz