niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział 4 – umarłem czy żyję? cz.1

      Obudziłem się w podobnym do naszego poprzedniego domku, tyle że większym, leżałem sam na wielkim łóżku. Rozejrzałem się po pokoju, okna były przysłonięte, na ścianach było również dużo ozdób, muszelki, piórka, zwierzęce kości, zęby, rogi, suszone rośliny, ściany były zielone, sufit miał jaśniejszy odcień, podłoga była z drewna, na łóżku zamiast pościeli były niedźwiedzie skóry, leżało mi się na tym bardzo wygodnie. Zauważyłem kilka takich skrzyń jak mieliśmy tam ale tych już byśmy sami nie wciągnęli po schodach. Byłem przebrany w za dużą koszulkę prawdopodobnie należącą do Sparta i gatki, moje własne tym razem. Przez uplecione z traw zasłonki w oknach sączyło się złote światło, tak mi się nie chciało wstawać… zauważyłem stolik przy łóżku, stała na nim trochę wypalona świeca, krzesiwo, kubek wody i kartka…
„Witaj w nowym domu! Mam nadzieję że ci się podoba. Starałem się żeby przypominał nasz poprzedni, jest tylko większy, niestety musiałem sam go stworzyć nie mogłem poczekać na ciebie. Twoje rzeczy są w skrzyni po prawej, ale jeśli czegoś potrzebujesz śmiało bierz z mojej. Nie śpiesz  się, jestem na wyspie centralnej, wrócę koło południa. Wszystko na całej tej wyspie należy do nas, więc możesz robić co ci się podoba, ale uważaj sam nie wiem co się kryje głębiej w lasach… Buziaki. Spart”
Uśmiechnąłem się. Zszedłem na dół po schodach, które biegły bezpośrednio z pokoju. Schody sprowadziły mnie do czegoś pomiędzy salonem a kuchnią, która była oddzielona ladą, w salonie był duży drewniany stół i ławy, duże okna wpuszczały sporo światła. Ze strony kuchni było wejście do łazienki, z pokoju zaś można było wyjść na werandę. Była bezpośrednio pod balkonem, wspartym na drewnianych balach. Na ogrodzie były jabłonie, czereśnie i grusze teraz zakwitnięte. I sporo trawy na której pasł się mój pegaz, sam bo Spart wziął drugiego. Nasz dom był w dolinie, wokół rozciągały się góry i lasy, a większość rzek wpadała do jednej biegnącej niedaleko, wszystko było tak dobrze widoczne że bez dłuższego zwiedzania byłem w stanie powiedzieć o wyspie prawie wszystko. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… fajnie jest być martwym, tylko czy ja jestem martwy? Przecież teraz już oddycham nie to co tam… moje serce bije, mogę wyczuć swój puls, czuje przyjemny wiatr we włosach, czuje że trochę zimno mi w nogi bo nie wziąłem butów a trawa była mokra, ręce może i mam zimne ale ogółem jestem ciepły… no trupa nie przypominam… umarłem ale żyję… Warlandczycy są nieśmiertelni… Było chyba już późno, żałowałem że nie wstałem wcześniej. Powoli podszedłem do pegaza, gdy się zbliżyłem podniósł głowę i spojrzał przyjaźnie w moją stronę.
- Och… miałem taką klątwę – zagadałem – znałem wszystkie języki… zastanawiam się czy jeszcze działa? Rozumiesz mnie?
- Ihaha!
- Czyli nie… trudno… - pogłaskałem go po pysku. Wróciłem na górę, przebrałem się, w moje spodnie, były świetne, udały mi się trzeba przyznać i bluzę Sparta, nie żebym nie miał swoich rzeczy, po prostu lubiłem czuć w ten sposób jego obecność. Nie mogłem się doczekać aż wróci. Chciałem go o wszystko wypytać no i... po prostu... być razem. Nadrobić wszystkie stracone lata.
Cień. Skrzydlaty koń. Lądując zrobił taki podmuch powietrza że płatki kwiatów pospadały z drzew, w tej śnieżnobiałej zamieci, Spart zeskoczył z pegaza. Podszedł do mnie i mruknął pod nosem - No cześć...
W ręce trzymał torbę z towarem. Prawdopodobnie to czego zapomniał wymyślić. Kiedy odłożył rzeczy poszliśmy spowrotem na podwórko i usiedliśmy na gałęziach jednej z czereśni
- No to dowiedziałem się tyle – zaczął – że tu trafiają wszyscy Warlandczycy co już się pewnie domyśliłeś, nie zależnie jak wcześniej żyli, jak postępowali. Rozmawiałem tylko chwilę z jednym gościem, jak ci mówiłem byłem tu kilka godzin przed tobą i zdążyłem się trochę zorientować zanim padłem, tak jak ty, wszyscy po przybyciu tu są  śpiący i najlepiej żeby od razu trafili na wyspę. A teraz byłem na centralnej ale tylko na targu. Z wyspami to jest tak że mieszka się we dwójkę na prywatnej a wszyscy spotykają się w centralnej, tam gdzie się znalazłeś na początku
- To chyba jest tam coś więcej oprócz łąki i wiśni?
- Tak. Gdybyś poszedł w głąb sadu dotarłbyś do miasta. Jest w samym sercu centralnej. Obok miasta jest rzeka i sad tam chyba zazwyczaj budzą się nowi. Wzgórze jest otoczone suchą fosą, tą na pozór doliną, dookoła i górami przy krawędziach wyspy jak większość. Prywatne tworzą się same na podstawie wspomnień i marzeń delikwentów tym razem obu
- Te pary są wybierane odgórnie?
- W jakim sensie?
- No dlaczego będę mieszkał akurat z tobą?
- Nie jestem pewien… Myślę że na podstawie uczuć do tej osoby… wiesz bratnie dusze… niektórzy poznają się dopiero tu inni to małżeństwa, tak podsłuchałem z rozmów
- Aha. Ale przecież mamy różne wspomnienia i marzenia
- Jeszcze nie widziałem naszej wyspy w całości ale słyszałem coś o połowach, że każdy ma swoją chyba ale nie wiem
- Moje pewnie tamta co? – wskazałem kawałek widocznego z czereśni mrocznego świerkowego lasu w oddali
- Haha! No dobra nie będę cię zadręczał teorią, przejdźmy do praktyki zresztą sam nie wiele jeszcze wiem. To na co masz ochotę? Idziemy gdzieś? Zostajemy?
- Mam ochotę się przytulić… - dopiero kiedy wziął mnie w ramiona uświadomiłem sobie że powiedziałem to na głos
- Podoba ci się tu? – zapytał
- Tak, dom jest super! Piękna okolica…
- Cieszę się że jesteś zadowolony. Mi też się podoba to miejsce. Ciekawe czy są tu pory roku. Choć nie przeszkadzałoby mi gdyby te drzewa zawsze takie były – wokół mnie były tylko białe kwiaty, czarne gałązki i Spart
- kocham cię…
- wiem, też cię kocham... – dotknął mojego policzka, pogłaskał go kciukiem pocałował mnie w czoło i zeskoczył na ziemię z gałęzi – chodź zobaczmy naszą wyspę…
- Dobry pomysł ale chyba nie zwiedzimy całej naraz?
- Myślę, że dziś wystarczy jak przelecimy się nad nią, i tak miałeś już za dużo wrażeń – powiedział głaszcząc moje ramię z czułością - jak na jeden dzień, no na jedną dobę właściwie… - pociągnął mnie delikatnie za rękę – mam cię łapać?
- Co…? Aha! Tak pewnie przecież sam stąd nie zejdę! – powiedziałem i ufnie zsunąłem się z gałęzi, nie zawiodłem się na nim, objął mnie i odstawił na ziemię. Od razu pobiegłem w stronę mojego pegaza, Spart za mną.
- Ostrożnie Leo…. Pomóc ci?
- Nie, poradzę sobie…
- Za życia miałeś wprawę, ale ostatnio się wypieprzyłeś razem z koniem…
- Byłem zdesperowany
- A co?
- Szukałem cię
- Ach tak… dobra, uważaj tylko żeby nie spaść, nawet nie poczujesz gdy oderwiesz się od ziemi…
Jego wierzchowiec szturchnął go pyskiem. Spart dosiadł go i pojechaliśmy. Klucząc między drzewami powoli nabieraliśmy rozpędu, w końcu wyjechaliśmy na otwartą polanę i konie zaczęły wspinać na krawędź doliny. Nagle gdy spojrzałem w dół, spostrzegłem cień oddzielony od kopyt, oddalał się bardziej i bardziej aż pozostał małą plamką na trawie a my lecieliśmy ponad lasem. Teraz musiałem poruszać się wolniej - tak jak na smoku, wielkie skrzydła pracowały w zgraniu z ciałem konia i kiedy brał zamach opadał trochę w dół i podkulał nogi i ja musiałem się zgarbić zaś kiedy skrzydła wędrowały z siłą w dół ciało wierzchowca prężyło się i odpychało w górę. Trzymałem się jego grzywy. Wyspa była otoczona górami z wszystkich stron oprócz jednego małego przesmyku gdzie rzeka biegnąca z gór w dolinę i obok naszego domu nabierała nurtu i spadała w nicość w oddali widać było zarysy innych wysp, jednej z olbrzymią wieżą po środku, wskazałem na nią – To centralna jak mniemam?
- Zgadza się, nie wiem jeszcze po co ta wieża ale jest w samym środku miasta…
Długo by opisywać widoki i miejsca, krótko mówiąc był ciemny las dalej wiła się dolina gdzie obok naszego domu rosły pojedyncze drzewa owocowe a dalej kawałek polany. Wszystko to otoczone skałami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz