(w nawiasach tłumaczę rzeczy które były w poprzednich częściach)
Nie bał się śmierci, mój brat niczego się nie bał ale chciał żyć. Pomimo wszystkiego co nas spotkało nie poddał się, chciał się zająć swoją rodziną i mną. Może i byłem dorosły ale on i tak uważał mnie za swojego młodszego braciszka i pewnie gdybym dożył pięćdziesiątki on nadal by mnie tak traktował. Lecz nie dane mi było dożyć nawet dwudziestych urodzin. Warlandia cieszyła się zwycięstwem trzy dni, potem pomimo, że po wybuchu wszyscy wrócili do swoich światów zaatakowali ludzie ze Starej Ziemi. Nie mieliśmy szans. Ostatnim na świecie Warlandczykom kazali wykopać długi rów, wcześniej nas pobili żeby nam do głowy nie przyszło uciekać. Mieli akcent podobny do Dmitrija(przyjaciel Sparta z poprzednich części) ale bynajmniej nie przypominali tego życzliwego Rosjanina. Śmiali się a w ich rozmowach przewijało się słowo Katyń, cokolwiek ono oznaczało. Gdy skończyliśmy ustawili nas w rzędzie przed tym rowem, związali nam ręce za plecami. Spojrzałem na niego, po mojej prawej, w jego spojrzeniu nie było ani trochę strachu. W powietrzu wisiała gęsta mgła, uśmiechał się. Nie uśmiechnął się ani razu od śmierci swojego syna aż do teraz, byłem strasznie ciekawy jaki to ma powód do radości. Odwrócił się do mnie, podbite oko i krew pod nosem kontrastowały z jego bladą twarzą, a przecież on nigdy nie był blady może jednak się bał, jednak jego oczy mówiły co innego, może był chory, odkąd się załamał prawie przestał jeść, ale zresztą czym ja się przejmuję i tak zaraz zginiemy… pójdę do piekła. I dobrze będę mógł się zemścić na Imperatorze(przywódca Rawian - rasy próbującej przejąć władzę nad światem), na moim szefie(Leo był w mafii, kiedy zaginął i trafił do Imperium) i na Herrorze(Obywatel Perstiany- chciał zabić Eliot żeby nie spełniła się przepowiednia). Szkoda tylko, że nie będę ze Spartem. Ostatnio się do siebie zbliżyliśmy, gdy popadł w depresję po śmierci Rafa(jego syn), ja go pocieszałem, potem do nikogo oprócz mnie się nie odzywał, nawet do własnej żony, zmuszałem go żeby jadł cokolwiek, gdy całkiem stracił apetyt, zmuszałem żeby wstał rano, ubrał się i umył i po co to wszystko skoro zaraz zginiemy? Aż się nie chce wierzyć, że to tylko trzy dni. Przynajmniej odwdzięczyłem się mu za to co zrobił dla mnie. Nie robiło na nim wrażenia, że chciałem go zabić nie był nawet o to zły, nie raz ratował mi życie i wyciągnął mnie z mafii. Niech już mnie zabiją, nie chce żyć na tym strasznym świecie ani minuty dłużej.
- Spartan…? – szepnąłem patrząc na niego zrozpaczony
- Nie bój się mały, będzie co ma być, najwyżej nas zabiją
- Co?
- Gdy ci przetnę więzy… przeskoczysz ten rów?
- Ale…
Usłyszałem jak zbliżają się do nas, stali za naszymi plecami, kazali nam patrzeć przed siebie i trzymać głowy prosto. Nie bał się niczego, nie bał się walczyć o życie! Zerwał sznury, wyrwał mu pistolet strzelił w nogę drugiemu, gdy pierwszy rzucił się by odebrać broń wyjął nóż zza jego paska, odepchnął go i uwolnił mi ręce.
- Nie przeskoczę!- zawyłem
Spart zagwizdał na palcach, po czym wrócił do walki z dwoma wrogami, reszta nas nie widziała z powodu mgły, która zgęstniała jeszcze bardziej na nasze szczęście. Usłyszałem ciężkie odgłosy kopyt. Borys…(wierny koń a właściwie jednorożec Leośka) Stratował jednego z przeciwników Sparta i zatrzymał się przy krawędzi. Przysiadł na zadzie żebym mógł się szybko wdrapać na jego grzbiet, cofnął się i skoczył. Serce biło mi jak oszalałe. Po chwili zdałem sobie sprawę, że jesteśmy w wysokiej trawie, do tego kryje nas mgła wiec jesteśmy bezpieczni
- Stój! Borys zatrzymaj się!- starałem się nie mówić zbyt głośno, nie byłem pewien czy jesteśmy dość daleko- Gdzie Spartan?
- Skąd mam to wiedzieć?
- Jesteś wyższy, widzisz coś znad tej trawy?- spytałem szeptem, koń delikatnie poderwał się do góry stając na tylnych nogach, przytuliłem się do jego szyi żeby nie spaść, Borys rozejrzał się na boki, wyglądał jak surykatka.
- Nic nie widać przez tę mgłę- westchnął schodząc na ziemię
- poczekaj… -mruknąłem, zsuwając się z niego, zawisłem tuż nad ziemią trzymając się jego grzbietu obiema rękami- czy mógłbyś się trochę…- jęknąłem. Jednorożec pochylił się i stanąłem wreszcie na własnych nogach. Wprawdzie lubiłem jeździć na motorze więc i na koniu mi się podobało jednak dziwnie się czułem rozmawiając z kimś na kim siedzę. Borys odwrócił się przodem i spojrzał na mnie pytająco
- Dzięki, uratowałeś mi życie, stary- powiedziałem i poklepałem go po pysku. Ten jakby się uśmiechnął po czym polizał mnie po twarzy
- Och, no wiesz?!- oburzyłem się i obaj się roześmialiśmy. Nie minęło nawet kilka sekund jak trącił mnie nosem, zapadła cisza, koń zaczął strzyc uszami i nerwowo się rozglądać. Chwyciłem go za grzywę- uspokój się! Co jest?
- Ktoś tu idzie…- stwierdził drążącym głosem.
- Cicho, może nas nie znajdą- szepnąłem, gdy to powiedziałem wydało mi się to strasznie głupie. Tak na pewno nie znajdą takiego wielkiego konia i… mnie by nie znaleźli i on o tym wiedział
- Leo…
- Nie…- jęknąłem prawie płacząc, najpierw Spartan teraz Borys…
- Idź! No już!
Pogłaskałem go ostatni raz i pobiegłem w wysoką trawę. Słyszałem za sobą ich głosy i… rżenie. Nie miałem pojęcia gdzie byłem, gdzieś na południe od zamku, nigdy się tu nie zapuszczaliśmy, trzymaliśmy się raczej przy brzegach morza. Mgła zaczęła opadać. Szedłem dalej, tu trawa zrobiła się trochę niższa, sięgała mi do pasa. Nadal było strasznie ponuro, niebo było szare widoczność ograniczała się do jakichś dziesięciu metrów a roślinność była tu jeszcze po zimie pożółkła i brzydka. Wtem spostrzegłem w oddali, jakąś sylwetkę. Byłem pewien że to jeden z nich. Jednak kiedy zawiał wiatr, rozwiał jego długie włosy. Już prawie ruszyłem w jego stronę, kiedy pomyślałem co jeśli on weźmie mnie za wroga? Stałem więc patrząc na niego aż w końcu zrobił kilka kroków w moją stronę, rozpoznał mnie i przywołał gestem.
- Leoś…- już miałem zwrócić mu uwagę żeby mnie tak nie nazywał ale zaczął dość poważnym tonem więc odpuściłem sobie- straciliśmy wszystko co mieliśmy, ale zaryzykowałem i widzisz…
- tak, żyjemy, ale teraz to już naprawdę nie mam dokąd wracać…
- To już nie moja wina- zaśmiał się
- Co teraz zrobisz?
- Pójdę jak najdalej od Imperium i Ziemian. Chodź ze mną
- A dam sobie radę…?
Nagle usłyszeliśmy jak ktoś przedziera się przez gąszcz. Patrzyliśmy w przerażeniu w stronę skąd dochodził dźwięk aż wyłonił się z traw znajomy koński łeb, obaj odetchnęliśmy z ulgą a mi spadł kamień z serca, nie zabili go
- Wynośmy się stąd- zaproponowałem a Borys i Spart mi przytaknęli.
Po południu, kiedy mgła całkiem opadła a wiatr rozgonił chmury, zrobiło się całkiem ładnie. W końcu wojna przyszła wraz z wiosną więc teraz robiło się z każdym dniem coraz cieplej i zieleniej. Pożółkła brzydka trawa teraz złociła się w słońcu i falowała na wietrze, na ziemi było jeszcze mokro ale my mieliśmy konia. Na pojedynczych niewysokich drzewach śpiewały ptaki. Śpiewały mógłby powiedzieć Spart ja z moją klątwą(rozumiał wszystkie języki dzięki czarom swojej kuzynki Lucy) rozumiałem ich mowę, kłóciły się
- Coś ty tu zrobił?! Mówiłam ci, że gniazdo ma być duże i słoneczne
- A nie słomiane?
- Mówiłeś że masz znajomości u ludzi i będą nas dokarmiać! I co?!
- Trzeba było im nie robić kup na parapet!
- Jak możesz tak mówić do kobiety?! Odchodzę!
- A co z jajkami?!
- Jesteśmy kukułkami kochanie… podrzucimy komuś
Parsknąłem śmiechem
- Co?- zapytał Spart
- A… nic, nic…ot tylko mi wesoło
-Mhm...
Jechaliśmy już od kilku godzin, za nami na horyzoncie majaczyły smocze góry, słonce schodziło coraz niżej chowając się za ich szczytami. Nie mieliśmy jakiejś konkretnej trasy jechaliśmy na przełaj przez łąki bez żadnej ścieżki czy szlaku. Czułem jakąś tęsknotę nie wiem za czym ale chciało mi się płakać, czułem też zarazem ciekawość i strach przed nieznanym, bo teraz mogło się wydarzyć absolutnie wszystko. Strumień przecinał stepy płynąc z zachodu na wschód.
- Może się zatrzymamy?- zapytałem nie mogąc już dłużej usiedzieć w jednym miejscu
- Jestem za- stwierdził Borys i schylił łeb do wody. Zeszliśmy z niego. Mój brat patrzył na zachodzące słońce
- Spartan co z tobą?
Nie odpowiedział
- Wszystko w porządku…?
- Taa
Świetnie! Jestem pod wrażeniem jak się doskonale dogadujemy!
- Pokaż no się…- wziąłem go pod brodę i spojrzałem na jego podbite oko. Właściwie nie obchodziło mnie to, wiedziałem że to twardziel i wychodził z gorszych obrażeń ale chciałem mu się podlizać, żeby mi zaufał i żeby miał mnie kto ratować zwłaszcza teraz kiedy musieliśmy przetrwać bez jedzenia i broni na tym pustkowiu. Wiem jestem wredny.
- Co teraz będzie?- zapytałem- Nie mamy nic. Co będziemy jeść? Gdzie będziemy spać? Co jak nas zaatakują jakieś dzikie zwierzęta? I co jeśli przeżyjemy do zimy? A…
- Uspokój się… Poradzimy sobie. Na pewno wkrótce coś się stanie. Gdyby pisane nam było umrzeć to by nas rozstrzelali, przeżyliśmy a co więcej, wiele osób oddało swoje życie za nas, to znaczy, że mamy na tym świecie jeszcze coś do zrobienia. Na pewno nie długo ktoś nam pomoże
- Mamy cokolwiek co się może przydać?- zapytałem ignorując jego filozofowanie
- Mamy tylko wojownika, jednorożca i kolesia który zaraz mi wpieprzy jak się nie uspokoję
- Spartan… mówię poważnie, a co do tego ostatniego masz rację- starałem się, naprawdę bardzo się starałem utrzymać poważny ton ale pod koniec nie wytrzymałem i się zaśmiałem
- Mam wilczy kieł, nie wiem czy się przyda no ale…- wyciągnął swój wisiorek spod koszuli(dostał go od Eliot)- mam jeszcze…- zaczął przegrzebywać kieszenie robiąc przy tym minę jakby wkładał ręce w paszczę lwa, nie byłem pewien czy chce wiedzieć co za chwilę wyciągnie- mam… to- wystawił rękę, musiałem do niego podejść żeby na nią spojrzeć i potwierdzić swoje przypuszczenia: nie mamy nic. Chyba że przydadzą się nam dwa kamyczki, sznurek, guzik i stary bilet.
Na wschodzie niebo było już granatowe, pojawiły się na nim te dwa cudne Silajskie księżyce jeden w pełni drugi prawie w pełni, na zachodzie niebo było za górami czerwone, jakby poznaczone krwią niewinnych ofiar Ziemian. Odeszliśmy kawałek od rzeki, gdyż Borys słusznie zauważył, że przy jej szumie nie damy rady zasnąć. Zanim zapadły całkowite ciemności rozeszliśmy się w poszukiwaniu drewna na ognisko. Ciężko było znaleźć coś suchego po dzisiejszej pogodzie, ale nie spodziewaliśmy się, że zmieni się ona znowu. Tuż po zmroku zebrały się ciężkie chmury, zasłoniły blask księżyców i gwiazdy, a po chwili zaczęło lać. Nie zdążyliśmy sprawdzić czy Borys faktycznie rozpaliłby ogień pocierając rogiem o kamień. Przytuliliśmy się do siebie i siedzieliśmy pod jednym z tych karłowatych drzewek czekając aż ulewa przejdzie. Nie wiedziałem, która godzina, nie miałem zegarka, telefonu, nic! Dawno tak nie przemokłem. Kiedy światło jednego z księżyców przebiło się na moment przez chmury był w zenicie. Wywnioskowałem z tego że musi być północ skoro wschodził razem z zachodem słońca. Deszcz powoli ustawał, w końcu już tylko pojedyncze krople spadały z nieba. Było mi mokro, zimno i byłem głodny. Położyliśmy się na ziemi żeby przespać się choć kilka godzin do rana. Bez Sparta było mi jeszcze bardziej zimno. Nigdy nie przypuszczałem, że ziemia jest taka twarda i zimna a trawa mokra i ostra. Rozbolał mnie brzuch, nie wspominając już o tym, że nie mogłem się nijak ułożyć jednak nie wiem nawet kiedy zasnąłem.
Obudziła mnie kłótnia Sparta i Borysa. Spierali się w którą stronę mamy iść. Słysząc ich głosy poczułem się jakoś pewniej, pomyślałem, że za nic w świecie nie chciałbym być teraz sam. Zazwyczaj z własnej woli rezygnowałem z czyjegokolwiek towarzystwa ale tutaj nie dałbym sobie rady w pojedynkę, dobrze było mieć u boku konia i brata. Słońce przyjemnie grzało, na niebie po wczorajszym załamaniu pogody nie było ani jednej chmurki, ciuchy co prawda miałem jeszcze mokre ale było znacznie lepiej niż w nocy, cieszyłem się że mam to już za sobą i miałem nadzieję że więcej się nie powtórzy.
- O! Wstała śpiąca królewna!- zarżał Borys patrząc jak podnoszę się z ziemi
- No to będziemy się zbierać, co?- zaproponował Spart
- Ale…- próbowałem wymyślić jakąś wymówkę
- Co?- zapytał, jakby naprawdę obchodziło go moje zdanie
- Głodny jestem…
- I właśnie dlatego powinniśmy iść, tu nic nie znajdziemy, ja też jestem głodny a od głodu tylko krok do kanibalizmu- zaczął się śmiać a Borys razem z nim, choć jeszcze przed chwila się kłócili
- Przestań! Czasami mnie przerażasz, wiesz?
- Myślałem o Borysie, z ciebie by nie było żadnego pożytku… ty anorektyku
Borys trącił go nosem, ten rozczochrał mu grzywę- no żartuje przecież…
Tak… niby żartował ale trafił w samo sedno, nie ma ze mnie żadnego pożytku, nie przeszkadzało mi to nigdy, dopóki on tego nie powiedział. Dawniej kiedy byłem w mafii kradłem, wymuszałem okupy i haracze nigdy nikomu nic nie dałem, nie pomogłem jeśli nie miałbym później z tego korzyści. Spartowi w sumie to nie przeszkadzało, chętnie by pozwolił mi się wykorzystywać i tak też by się stało jeszcze kilka miesięcy temu, przejąłbym za jego pomocą władzę i wykorzystał zaufanie jego ludzi a potem zabił… ale Eliot… rzadko się zdarza żebym kogoś polubił a ją jakoś polubiłem chociaż robiła wszystko żebym ją znienawidził tak jak ona mnie. Za pięcioświat, za Warlandię, za życie Warlandczyków, za ich wolność i może gdzieś tam na końcu również za mnie, oddała życie mając szesnaście lat… a jej ostatnią wolą było żebym go kochał ale jak mam go kochać skoro jestem mu tylko kamieniem u nogi i nie ma ze mnie żadnego pożytku…
- Leo no chodź!
Ruszyłem w jego stronę a on widząc jak słaniam się na nogach, bez słowa i bez ostrzeżenia wsadził mnie na konia, prawie spadłem ale mnie podtrzymał- Spart…
- Ja się przejdę, muszę się trochę rozruszać… a po za tym jestem nie przyzwyczajony jeździć na oklep
- Mogę się przespać?
- Tylko mi nie spadnij- mruknął Borys, objąłem jego szyję i położyłem mu się na karku. Coraz bardziej zaczynała mi się podobać jazda konna. Oczywiście nadal kochałem moje Harley ’e(miał kilka motocykli jak był w mafii) ale jednak koń miał swoje zalety, miał przyjemną w dotyku sierść, był ciepły i jak szedł to kołysało, a najlepsze było chyba to, że nie trzeba było kierować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz