piątek, 27 maja 2016

Rozdział 8 cz.1

Leo
Nocą byliśmy jeszcze wyżej, zamiast zejść z urwiska bocznymi drogami, Sebastian prowadził nas na południe równolegle do krawędzi, teraz jednak podszycie lasu było o wiele gęstsze a drzewa opuszczały gałęzie tak nisko że musieliśmy cały czas przedzierać się przez krzaki. Sierp księżyca wychylał się spod czarnych chmur nie dając wiele światła. Miałem wątpliwości czy ktokolwiek ma jeszcze pojęcie gdzie jesteśmy. Szliśmy jednak nadal w milczeniu. Zostałem na tyłach z bratem, Spart był nerwowy, rozglądał się po bokach, nadsłuchiwał i węszył
- Myślisz że nas ścigają? - zapytałem szeptem
- Na pewno nas ścigają, ale nie wiem jak daleko mogą być...
- Nie uważasz że lepiej się przespać i oszczędzić sił na jutro niż tak błądzić w ciemności?
- Pomów z Eliot
Bez słowa przyspieszyłem kroku, wyprzedziłem Sparta, Andrisa i szedłem teraz przy Eliot. Prowadziła ożywioną dyskusję z Sebastianem
- Co o nim wiadomo? - pytała
- Jest długi na 20 metrów. W oczach ogień...
- Zabijałam już większe smoki...
Położyłem rękę na jej ramieniu - Eliot?
Odwróciła się i spojrzała na mnie pytająco
- Zróbmy postój, jutro z rana wyruszymy
- Dobra, znajdziemy tylko jakąś polankę
- Chyba już znaleźliśmy - rzekł Seba wychylając się zza gałęzi, odsunął ją na bok i ujrzeliśmy sporą łączkę otoczoną drzewami, na trawie leżało kilka dużych kamieni, oświetlonych teraz przez księżyc.
- No dobra - mruknęła Eliot - szczęście nam dopisuje. Nie palcie ogniska
Po kilku minutach wszyscy już leżeli, tylko Spartan, siedział na jednym z głazów, patrząc na północ, na Warlandię. Andris leżał przodem do mnie, byliśmy pod jednym kocem. Wsunąłem moją zimną rękę między jego uda.
- Gdzie my kurwa jesteśmy? - zapytał szeptem
Długo mu nie odpowiadałem
- W dupie - prychnąłem w końcu nie mogąc znaleźć odpowiedniejszych słów.
- Ciii... - szepnął - słyszysz...?
- Co? - zapytałem po chwili
- Słyszysz morze?
- Tak szybko doszliśmy?
- Tak - wtrącił się Spart - To morze, jutro będziemy już na statku...
- Ciekawe czym zapłacimy? - mruknął Andris
- Sebastian? - zawołałem - Po ile stoi złoto?
Rankiem zjedliśmy coś, pozbieraliśmy się i pomaszerowaliśmy od razu do portu. Tam sprzedałem obrączkę i naszyjnik za cenę o wiele mniejszą niż były tego warte, jednak śpieszyło nam się.
Płynęliśmy kilka godzin, droga nie była daleka. Spart, Eliot i Sebastian świetnie się bawili, poznali kika ciekawych osób, cieszyli się południowym słońcem, mimo że był już koniec września. Ja jednak większość rejsu przesiedziałem z Andrisem pod podkładem bo dostał choroby morskiej i wymiotował. Starałem się robić wszystko żeby poczuł się lepiej a przynajmniej miał świadomość że ktoś się nim przejmuje, jednak nie mogłem przestać się śmiać z tego że mój Wiking rzyga na statku jakby płynął pierwszy raz.
- Mój ojciec reagował tak samo - mówił - śmiał się ze mnie
- Przepraszam cię... Ale przyznaj że to zabawne!
- Taa...
Kiedy dopłynęliśmy do brzegów Ziemi, ujrzeliśmy niewielki port otoczony lasem. Brzegi były strome i skaliste. Między drzewami była ruchliwa droga prowadząca najpewniej do większego miasta. Eliot zarządziła przerwę, mieliśmy się spotkać około południa przy granicy lasu skąd mieliśmy ruszyć w stronę stolicy Rawil. Oddaliłem się od reszty i zapuściłem sam w las. Trafiłem na drewniany płot a za nim pasące się konie. Uśmiechnąłem się i postanowiłem powrócić na złą ścieżkę. Ukradłem konia. Sam postanowiłem jechać dalej, oczywiście się nie udało, już po kilku minutach odkąd przeskoczyłem ogrodzenie usłyszałem jak ktoś mnie woła. Kiedy moje imię powtarzane nieustannie nie pomogło zaczęły się groźby
- Jeśli się zaraz nie zatrzymasz sukinsynu to cię zamorduje - krzyczał - A potem sam się zabiję - dodał ciszej. Na te słowa zatrzymałem wierzchowca i odwróciłem się. Andris dobiegł do mnie i spojrzał z nienawiścią - Co ty znowu wyprawiasz? To przez tą bransoletkę! Chcesz mieć ją tylko dla siebie! Idąc razem pilnujemy siebie nawzajem, a ty cały czas próbujesz się odłączyć!
Patrzyłem na niego w milczeniu. Nie miałem pojęcia dlaczego chciałem się odłączyć od grupy, jakiekolwiek tłumaczenie się nie miało sensu.
- Andris... - powiedziałem w końcu - ty musisz mnie pilnować... ja sam nie wiem co robię
- Może powinniśmy odpuścić... może to już nie nasz problem, znowu coś narobimy i będą kłopoty...
- Ale ja nie umiem stać obojętnie kiedy się dzieją takie rzeczy
- Nic się jeszcze nie stało może na tym uniwersytecie są ludzie którzy ją zniszczą bo wiedzą co może się stać
- Andris...
- Nie wiem! Może nie wiem tyle co ty ale myślę że powinieneś dać sobie z tym spokój. Skoro tobie na niej nie zależy to po co tam jedziesz? Chcesz ratować świat? Dostaniesz kulkę w łeb klucz ci zabiorą i tyle będzie
- Zrobię co mi każesz, jak nie będę słuchał to weź mnie siłą... Ty... ty jej nie pożądasz?
- Nie!
- To co teraz zrobimy? - zszedłem z konia i pogłaskałem go - Nie mamy już pieniędzy na powrót. Znaczy mamy ale jakby wszyscy się złożyli to starczy dla jednej osoby
- Niech twój brat wróci do żony. Sebastian zostanie z nami, w końcu wzięliśmy za chłopaka odpowiedzialność, a Eliot... z nią to nie wiadomo, zależy co wymyśli
- A my?
- Jakoś sobie poradzimy... Kiedyś może wrócimy do Warlandii
- Przecież mnie tam nikt nie pozna!
- Co z tego? Chyba lepiej żyć wśród swoich tak czy owak nikt cię nie zna
- Może to i lepiej...
- Pewnie, cały czas do tego zmierzam. Uciekajmy jak najdalej od tego gówna i żyjmy gdzieś jak normalni ludzie
- Tego właśnie oni chcą...
- Leon tu nie chodzi o nich tylko o nas! Chcę żebyś wreszcie miał dla mnie trochę czasu! Ciągle tylko za czymś gonisz. Tak rzadko przychodzisz choćby się przytulić a przecież chyba już życie cię nauczyło jak łatwo stracić to co się posiada
- Wiem... wiem Andris... dlatego mówię ci jeszcze raz, musisz mnie pilnować, oni przecież nam wyprali mózgi, ty jesteś chyba najbardziej trzeźwy z nas wszystkich. Zauważ że ludzie którzy chcą tej bransoletki wiedzą kim jesteśmy i zdaje się że z poprzedniego życia...
- To wszystko jest nienormalne!
- Wiem, ale co my możemy zrobić... - głos mi się załamał, poczułem się bezsilny, robili z nami co chcieli, rzucali po światach jak zabawki - Kochany... zrób coś!
- Siadaj - wskazał mi trawę pod stopami i sam usiadł na ziemi - to trzeba na spokojnie, pomyśleć...
Wyjąłem z plecaka zeszyt, otworzyłem na stronie z mapą
- Ja byłem na Łokatwie... ty w Awruk, Spart i Rosa w Rawil a Eliot... Eliot też w Rawil
- To nam nic nie mówi poza tym że wszyscy mieli mój adres bo byłem ranny. Nie chcieli żeby to dziwnie wyglądało że nagle pojawi się gdzieś pięć osób, dlatego musieli nas rozrzucić. Ty byłeś najdalej bo przewidzieli że będziesz najbardziej zdesperowany, obliczyli wam to tak żebym zdążył dojść do siebie.
- Ksawery...
- Wiedział kim jesteśmy czyli jest jedną z ich ofiar. Wykorzystywany przez Zakon. Tak jak Roi i Luna
- Sylwester?
- On nie, tylko usłyszał o bransoletce albo został przez kogoś nasłany, ewentualnie tak jak mówiła Eliot był prowokatorem - zbliżył się i rozpiął mi koszulę pod szyją
- Co ty robisz?! - zapytałem zrzucając jego ręce, on tylko wyszczerzył zęby
- Nieważne - kontynuowałem - Czym jest w końcu Zakon?
- Są dwie możliwości. Albo Zakon jest działalnością demonów i jest przez nie kierowany albo działa tylko tutaj pod taką nazwą i jest jakby skutkiem właściwej działalności zła. O ile Zakon w ogóle istnieje - zamruczał rozpinając mi kolejny guzik po czym zaczął całować mnie po szyi.
- Chcesz... chcesz się kochać? Teraz? Tutaj? - zaśmiałem się
- Tak - spojrzał na mnie i zdjął mi koszulę. Położyłem się na miękkiej trawie a on na mnie, śmiałem się kiedy jego język mnie łaskotał i nawet nie zauważyłem kiedy pode mną coś zaczęło trzeszczeć. Nagle ziemia się spod nas osunęła, coś się załamało, Andris odciągnął mnie na bok. Spojrzałem za siebie, resztki trawy i ziemi stoczyły się po stromej krawędzi otworu metr na metr, dna nie było widać, z krawędzi wystawały połamane deski, po jednej stronie była drabinka.
- Kurwa dobrze że koniem nie wjechałem - stwierdziłem
- Gdybyś nie miał pode mną nóg to byś wpadł
- Schodzimy tam???
- No
Zabraliśmy szybko rzeczy i zaczęliśmy schodzić w dół. Andris poszedł pierwszy. Po chwili usłyszałem jak zeskoczył z ostatnich szczebli. Szukałem stopą kolejnego szczebla, on tymczasem oświetlił pomieszczenie zapalniczką. Zeskoczyłem w końcu w dół o mało nie upadając pod ciężarem plecaka. Wyglądało na to że to jakiś tunel, ciągnął się w dwie strony a my wyszliśmy jakby z góry.
- Ty tu są pochodnie... - stwierdził Andris, zapalniczka nie dawała wiele światła, usłyszałem tylko szczęk metalu, zdaje się ze zdjął jedną pochodnię ze ściany.
- Może byś mi pomógł co?! - zapytał w końcu nie mogąc sobie poradzić
- Boże nie umiesz zapalić pochodni?! - wyrwałem mu kij, powąchałem koniec, poczułem zapach benzyny - Daj tą zapalniczkę...
- No właśnie sęk w tym że to ona się nie chce zapalić
- Trzeba było tak od razu! Mam swoją...
Pochodnia dała od razu więcej światła, tunel jednak był bardzo długi nie było widać jego końca ani po jednej ani po drugiej stronie.
- Ty się lepiej ubierz tu pełno komarów - uderzył w swój kark zabijając właśnie jednego. Spojrzał na swoją dłoń - Kurwa jaki wielki! Patrz!
- Bo to samiec, nie ugryzłby cię... - wzruszyłem ramionami - tylko te małe gryzą
- To czemu mi siedział na szyi?!
- Może mu się spodobałeś. W którą stronę idziemy?
- Chwila... gdzieś tam powinno być morze - wskazał w prawo - Mam rację?
- Chyba tak - podrapałem się po głowie. Nie pamiętałem gdzie było cholerne morze mogłem tylko mu przytakiwać. W ogóle moje słowa iż on jest najbardziej trzeźwy z nas wszystkich były jak widać bardzo trafne. Miałem pewne podejrzenia dlaczego tak jest ale na razie czekałem na rozwój wydarzeń.
- No to daleko tamtędy nie zajdziemy - wyjaśnił - pewnie jest tam drugie wejście, to prawdopodobnie kopalnia, nie wiem czy zauważyłeś ale jest trochę krzywo zresztą łatwo sprawdzić... - i tu zrzucił plecak i wyjął butelkę z wodą, położył ją bokiem a ta zaczęła się turlać - Widzisz?
- Idź pan, nie rób ze mnie debila - dałem mu gestem do zrozumienia żeby szedł przodem
- Nie robię z ciebie debila tylko ci udowadniam moje tezy. Poza tym to ty idź pierwszy
- Nie!
- Tak, ty chciałeś tu włazić, to teraz prowadź!
- Co boisz się?
- Nie po prostu lubię być za tobą
- Zboczeniec!
- Haha żartuję, ty idź bo masz pochodnię
- A weź ją sobie w cholerę!
- Nie nie, ty pierwszy albo wracamy... ja nie pójdę
- Dobra! Dobra idę! Pójdę pierwszy ty cioto!
- Tylko nie cioto, to ty tu jesteś cwe... ekhem... pasywnym homoseksualistą
- Andris!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz