Leo
Nocą byliśmy jeszcze wyżej, zamiast zejść z urwiska bocznymi drogami, Sebastian prowadził nas na południe równolegle do krawędzi, teraz jednak podszycie lasu było o wiele gęstsze a drzewa opuszczały gałęzie tak nisko że musieliśmy cały czas przedzierać się przez krzaki. Sierp księżyca wychylał się spod czarnych chmur nie dając wiele światła. Miałem wątpliwości czy ktokolwiek ma jeszcze pojęcie gdzie jesteśmy. Szliśmy jednak nadal w milczeniu. Zostałem na tyłach z bratem, Spart był nerwowy, rozglądał się po bokach, nadsłuchiwał i węszył
- Myślisz że nas ścigają? - zapytałem szeptem
- Na pewno nas ścigają, ale nie wiem jak daleko mogą być...
- Nie uważasz że lepiej się przespać i oszczędzić sił na jutro niż tak błądzić w ciemności?
- Pomów z Eliot
Bez słowa przyspieszyłem kroku, wyprzedziłem Sparta, Andrisa i szedłem teraz przy Eliot. Prowadziła ożywioną dyskusję z Sebastianem
- Co o nim wiadomo? - pytała
- Jest długi na 20 metrów. W oczach ogień...
- Zabijałam już większe smoki...
Położyłem rękę na jej ramieniu - Eliot?
Odwróciła się i spojrzała na mnie pytająco
- Zróbmy postój, jutro z rana wyruszymy
- Dobra, znajdziemy tylko jakąś polankę
- Chyba już znaleźliśmy - rzekł Seba wychylając się zza gałęzi, odsunął ją na bok i ujrzeliśmy sporą łączkę otoczoną drzewami, na trawie leżało kilka dużych kamieni, oświetlonych teraz przez księżyc.
- No dobra - mruknęła Eliot - szczęście nam dopisuje. Nie palcie ogniska
Po kilku minutach wszyscy już leżeli, tylko Spartan, siedział na jednym z głazów, patrząc na północ, na Warlandię. Andris leżał przodem do mnie, byliśmy pod jednym kocem. Wsunąłem moją zimną rękę między jego uda.
- Gdzie my kurwa jesteśmy? - zapytał szeptem
Długo mu nie odpowiadałem
- W dupie - prychnąłem w końcu nie mogąc znaleźć odpowiedniejszych słów.
- Ciii... - szepnął - słyszysz...?
- Co? - zapytałem po chwili
- Słyszysz morze?
- Tak szybko doszliśmy?
- Tak - wtrącił się Spart - To morze, jutro będziemy już na statku...
- Ciekawe czym zapłacimy? - mruknął Andris
- Sebastian? - zawołałem - Po ile stoi złoto?
Rankiem zjedliśmy coś, pozbieraliśmy się i pomaszerowaliśmy od razu do portu. Tam sprzedałem obrączkę i naszyjnik za cenę o wiele mniejszą niż były tego warte, jednak śpieszyło nam się.
Płynęliśmy kilka godzin, droga nie była daleka. Spart, Eliot i Sebastian świetnie się bawili, poznali kika ciekawych osób, cieszyli się południowym słońcem, mimo że był już koniec września. Ja jednak większość rejsu przesiedziałem z Andrisem pod podkładem bo dostał choroby morskiej i wymiotował. Starałem się robić wszystko żeby poczuł się lepiej a przynajmniej miał świadomość że ktoś się nim przejmuje, jednak nie mogłem przestać się śmiać z tego że mój Wiking rzyga na statku jakby płynął pierwszy raz.
- Mój ojciec reagował tak samo - mówił - śmiał się ze mnie
- Przepraszam cię... Ale przyznaj że to zabawne!
- Taa...
Kiedy dopłynęliśmy do brzegów Ziemi, ujrzeliśmy niewielki port otoczony lasem. Brzegi były strome i skaliste. Między drzewami była ruchliwa droga prowadząca najpewniej do większego miasta. Eliot zarządziła przerwę, mieliśmy się spotkać około południa przy granicy lasu skąd mieliśmy ruszyć w stronę stolicy Rawil. Oddaliłem się od reszty i zapuściłem sam w las. Trafiłem na drewniany płot a za nim pasące się konie. Uśmiechnąłem się i postanowiłem powrócić na złą ścieżkę. Ukradłem konia. Sam postanowiłem jechać dalej, oczywiście się nie udało, już po kilku minutach odkąd przeskoczyłem ogrodzenie usłyszałem jak ktoś mnie woła. Kiedy moje imię powtarzane nieustannie nie pomogło zaczęły się groźby
- Jeśli się zaraz nie zatrzymasz sukinsynu to cię zamorduje - krzyczał - A potem sam się zabiję - dodał ciszej. Na te słowa zatrzymałem wierzchowca i odwróciłem się. Andris dobiegł do mnie i spojrzał z nienawiścią - Co ty znowu wyprawiasz? To przez tą bransoletkę! Chcesz mieć ją tylko dla siebie! Idąc razem pilnujemy siebie nawzajem, a ty cały czas próbujesz się odłączyć!
Patrzyłem na niego w milczeniu. Nie miałem pojęcia dlaczego chciałem się odłączyć od grupy, jakiekolwiek tłumaczenie się nie miało sensu.
- Andris... - powiedziałem w końcu - ty musisz mnie pilnować... ja sam nie wiem co robię
- Może powinniśmy odpuścić... może to już nie nasz problem, znowu coś narobimy i będą kłopoty...
- Ale ja nie umiem stać obojętnie kiedy się dzieją takie rzeczy
- Nic się jeszcze nie stało może na tym uniwersytecie są ludzie którzy ją zniszczą bo wiedzą co może się stać
- Andris...
- Nie wiem! Może nie wiem tyle co ty ale myślę że powinieneś dać sobie z tym spokój. Skoro tobie na niej nie zależy to po co tam jedziesz? Chcesz ratować świat? Dostaniesz kulkę w łeb klucz ci zabiorą i tyle będzie
- Zrobię co mi każesz, jak nie będę słuchał to weź mnie siłą... Ty... ty jej nie pożądasz?
- Nie!
- To co teraz zrobimy? - zszedłem z konia i pogłaskałem go - Nie mamy już pieniędzy na powrót. Znaczy mamy ale jakby wszyscy się złożyli to starczy dla jednej osoby
- Niech twój brat wróci do żony. Sebastian zostanie z nami, w końcu wzięliśmy za chłopaka odpowiedzialność, a Eliot... z nią to nie wiadomo, zależy co wymyśli
- A my?
- Jakoś sobie poradzimy... Kiedyś może wrócimy do Warlandii
- Przecież mnie tam nikt nie pozna!
- Co z tego? Chyba lepiej żyć wśród swoich tak czy owak nikt cię nie zna
- Może to i lepiej...
- Pewnie, cały czas do tego zmierzam. Uciekajmy jak najdalej od tego gówna i żyjmy gdzieś jak normalni ludzie
- Tego właśnie oni chcą...
- Leon tu nie chodzi o nich tylko o nas! Chcę żebyś wreszcie miał dla mnie trochę czasu! Ciągle tylko za czymś gonisz. Tak rzadko przychodzisz choćby się przytulić a przecież chyba już życie cię nauczyło jak łatwo stracić to co się posiada
- Wiem... wiem Andris... dlatego mówię ci jeszcze raz, musisz mnie pilnować, oni przecież nam wyprali mózgi, ty jesteś chyba najbardziej trzeźwy z nas wszystkich. Zauważ że ludzie którzy chcą tej bransoletki wiedzą kim jesteśmy i zdaje się że z poprzedniego życia...
- To wszystko jest nienormalne!
- Wiem, ale co my możemy zrobić... - głos mi się załamał, poczułem się bezsilny, robili z nami co chcieli, rzucali po światach jak zabawki - Kochany... zrób coś!
- Siadaj - wskazał mi trawę pod stopami i sam usiadł na ziemi - to trzeba na spokojnie, pomyśleć...
Wyjąłem z plecaka zeszyt, otworzyłem na stronie z mapą
- Ja byłem na Łokatwie... ty w Awruk, Spart i Rosa w Rawil a Eliot... Eliot też w Rawil
- To nam nic nie mówi poza tym że wszyscy mieli mój adres bo byłem ranny. Nie chcieli żeby to dziwnie wyglądało że nagle pojawi się gdzieś pięć osób, dlatego musieli nas rozrzucić. Ty byłeś najdalej bo przewidzieli że będziesz najbardziej zdesperowany, obliczyli wam to tak żebym zdążył dojść do siebie.
- Ksawery...
- Wiedział kim jesteśmy czyli jest jedną z ich ofiar. Wykorzystywany przez Zakon. Tak jak Roi i Luna
- Sylwester?
- On nie, tylko usłyszał o bransoletce albo został przez kogoś nasłany, ewentualnie tak jak mówiła Eliot był prowokatorem - zbliżył się i rozpiął mi koszulę pod szyją
- Co ty robisz?! - zapytałem zrzucając jego ręce, on tylko wyszczerzył zęby
- Nieważne - kontynuowałem - Czym jest w końcu Zakon?
- Są dwie możliwości. Albo Zakon jest działalnością demonów i jest przez nie kierowany albo działa tylko tutaj pod taką nazwą i jest jakby skutkiem właściwej działalności zła. O ile Zakon w ogóle istnieje - zamruczał rozpinając mi kolejny guzik po czym zaczął całować mnie po szyi.
- Chcesz... chcesz się kochać? Teraz? Tutaj? - zaśmiałem się
- Tak - spojrzał na mnie i zdjął mi koszulę. Położyłem się na miękkiej trawie a on na mnie, śmiałem się kiedy jego język mnie łaskotał i nawet nie zauważyłem kiedy pode mną coś zaczęło trzeszczeć. Nagle ziemia się spod nas osunęła, coś się załamało, Andris odciągnął mnie na bok. Spojrzałem za siebie, resztki trawy i ziemi stoczyły się po stromej krawędzi otworu metr na metr, dna nie było widać, z krawędzi wystawały połamane deski, po jednej stronie była drabinka.
- Kurwa dobrze że koniem nie wjechałem - stwierdziłem
- Gdybyś nie miał pode mną nóg to byś wpadł
- Schodzimy tam???
- No
Zabraliśmy szybko rzeczy i zaczęliśmy schodzić w dół. Andris poszedł pierwszy. Po chwili usłyszałem jak zeskoczył z ostatnich szczebli. Szukałem stopą kolejnego szczebla, on tymczasem oświetlił pomieszczenie zapalniczką. Zeskoczyłem w końcu w dół o mało nie upadając pod ciężarem plecaka. Wyglądało na to że to jakiś tunel, ciągnął się w dwie strony a my wyszliśmy jakby z góry.
- Ty tu są pochodnie... - stwierdził Andris, zapalniczka nie dawała wiele światła, usłyszałem tylko szczęk metalu, zdaje się ze zdjął jedną pochodnię ze ściany.
- Może byś mi pomógł co?! - zapytał w końcu nie mogąc sobie poradzić
- Boże nie umiesz zapalić pochodni?! - wyrwałem mu kij, powąchałem koniec, poczułem zapach benzyny - Daj tą zapalniczkę...
- No właśnie sęk w tym że to ona się nie chce zapalić
- Trzeba było tak od razu! Mam swoją...
Pochodnia dała od razu więcej światła, tunel jednak był bardzo długi nie było widać jego końca ani po jednej ani po drugiej stronie.
- Ty się lepiej ubierz tu pełno komarów - uderzył w swój kark zabijając właśnie jednego. Spojrzał na swoją dłoń - Kurwa jaki wielki! Patrz!
- Bo to samiec, nie ugryzłby cię... - wzruszyłem ramionami - tylko te małe gryzą
- To czemu mi siedział na szyi?!
- Może mu się spodobałeś. W którą stronę idziemy?
- Chwila... gdzieś tam powinno być morze - wskazał w prawo - Mam rację?
- Chyba tak - podrapałem się po głowie. Nie pamiętałem gdzie było cholerne morze mogłem tylko mu przytakiwać. W ogóle moje słowa iż on jest najbardziej trzeźwy z nas wszystkich były jak widać bardzo trafne. Miałem pewne podejrzenia dlaczego tak jest ale na razie czekałem na rozwój wydarzeń.
- No to daleko tamtędy nie zajdziemy - wyjaśnił - pewnie jest tam drugie wejście, to prawdopodobnie kopalnia, nie wiem czy zauważyłeś ale jest trochę krzywo zresztą łatwo sprawdzić... - i tu zrzucił plecak i wyjął butelkę z wodą, położył ją bokiem a ta zaczęła się turlać - Widzisz?
- Idź pan, nie rób ze mnie debila - dałem mu gestem do zrozumienia żeby szedł przodem
- Nie robię z ciebie debila tylko ci udowadniam moje tezy. Poza tym to ty idź pierwszy
- Nie!
- Tak, ty chciałeś tu włazić, to teraz prowadź!
- Co boisz się?
- Nie po prostu lubię być za tobą
- Zboczeniec!
- Haha żartuję, ty idź bo masz pochodnię
- A weź ją sobie w cholerę!
- Nie nie, ty pierwszy albo wracamy... ja nie pójdę
- Dobra! Dobra idę! Pójdę pierwszy ty cioto!
- Tylko nie cioto, to ty tu jesteś cwe... ekhem... pasywnym homoseksualistą
- Andris!
piątek, 27 maja 2016
Rozdział 7 cz.3
Andris
Wzięliśmy nasze rzeczy i tyle jedzenia ile każdy z nas uniósł. Udało się nam już wyjść z miasta, byliśmy w lesie, gęsto rosły tu wysokie drzewa, pod nogami zaś mieliśmy piach gdzieniegdzie przetykany trawą czy jakimiś pnączami. Eliot która szła z samego przodu odwróciła się do nas i stanęła w miejscu
- Ktoś za nami biegnie - stwierdziła ze zdumieniem
I ja się odwróciłem, ujrzałem istotnie biegnącego człowieka z plecakiem i czymś w jednej ręce machającego do nas drugą
- Sebastian - powiedział Leo
- No jasne... - westchnęła Eliot - Świetnie... Hej a tam za nim?
- Chyba - Leo wychylił się zza mnie - Chyba Spartan
- Och, cudownie!
- Sebastian wie więcej o tym świecie niż my a Spart musisz przyznać jest silny, dodatkowe ręce do roboty się przydadzą, nie sądzisz młoda? - obejrzałem się na nią przez ramię
- Dopóki była nas trójka nie było problemu a teraz każdy będzie się wymądrzał i do niczego nie dojdziemy - rzekł Leon - trzeba tylko ustalić kto tu rządzi zgłaszam Eliot
- Za - powiedziałem
Sebastian podbiegł do Leośka i rzucił mu się do nóg - Nie zostawiajcie mnie! Uratowaliście mi życie teraz jesteście za mnie odpowiedzialni! Jestem zresztą waszym dłużnikiem, panie Salvo, mogę iść z wami??
- Ona tu dowodzi - mruknąłem - poza tym ja też jestem Salvo, jesteśmy małżeństwem
- Mogę??? - spojrzał na Eliot
Ta wzruszyła ramionami, kiedy dotarł do nas Spart zapytała - A Rosa?
- Zostaje
- Trafi na działkę?
- Tak, przecież to mutantka, trafi choćby po węchu
- Hehe... A ty Seba... Powiedz jak najszybciej dotrzeć do Rawil
- Proponuję przez Starą Ziemię, tam częściej wypływają statki - powiedział jednym tchem chłopak, musimy kierować się na zachodnie wybrzeże
- Prowadź - puściła go przodem
- Na razie idźmy dalej na północ, ominiemy miasto a potem lasami dojdziemy na zachód
Szliśmy cały czas lasem, Z czasem piachu było coraz mniej a coraz więcej roślin. Kiedy oddaliliśmy się od miasta zaczęliśmy kierować się na północny zachód, tak żeby nie nadkładać drogi ale też ominąć ludzkie siedziby szerokim łukiem. Było południe, zrobiliśmy małą przerwę, szliśmy dotychczas na przełaj i dotarliśmy nad stary kamieniołom, nad urwiskiem rozsiedliśmy się na głazach i każdy szybko coś przegryzł. Leon położył się w trawie przy moim kamieniu, położył ręce pod głowę i przymknął oczy. Była połowa września i liście na drzewach powoli żółkły, a nam przyszło kierować się na północ, im dalej pójdziemy tym będzie zimniej.
- Ktoś tu się nie wyspał - powiedział Spart patrząc na brata
- Nie próżnowali w nocy - dodała Eliot odrywając się na chwilę od jedzenia
- Spierdalaj - wycedził powoli Leon - A ty Spartan się nie śmiej, jakbyś miał tyle centymetrów co Andris to może Rosa chciała by z tobą spać
- A ile niby masz? - Spart spojrzał na mnie oburzony
- Ale czego?
- centymetrów...
- Coś koło 180?
- Nie wzrostu debilu!
- No to o co ci chodzi?!
- O chuja!
- Spartan ja...
- On mówi dosłownie - powiedział Leo - ile ma centymetrów twój ptaszek
- Aha! Trzeba było tak od razu... 22
Spart zamilkł
- A ty?
- 19...
- To i tak sporo - próbowałem go pocieszyć
- Co nie zmienia faktu że mam mniejszego od pedała i...
- Co nie zmienia faktu - wcięła się Eliot - że największe jaja mam ja!
- Haha dobrze gada - zaśmiał się Leo
- Andris weź coś opowiedz - powiedziała patrząc na mnie - ty znasz fajne kawały, ten o Andrzeju...
- Jakim Andrze... A ten... No to, ee Mamo! Mamo! Zrobisz mi śniadanie??? Słuchaj gówniarzu to że mieszkam i sypiam z twoim ojcem, nie znaczy że możesz na mnie mówić mamo! To jak mam mówić? Normalnie - Andrzej
Zaśmiali się. Wszyscy kładli się na ziemi, byliśmy zmęczeni choć wcale nie przeszliśmy bardzo długiej trasy. Leo nogi wywalił na mój kamień i bawił się obrączką, podnosił ją w górę i ustawiał tak że w niej mieściło się słońce. Schowałem ręce do kieszeni, było mi wstyd ale swoją zgubiłem. Zdjąłem ją wtedy u Ksawerego, jak wkurzyłem się na Leośka i potem jakoś o niej zapomniałem...
- Co to jest? - zaczął Seba - Zarośnięte, spocone, czerwone i lata między majtkami?
- Kutas - oznajmił Leo
- Nie - zaśmiał się Sebastian - Bosman na statku. A co to jest... twarde, owłosione, w środku ma coś białego, zaczyna się na K a kończy na S?
Tym razem Leo się skrzywił, spojrzał na chłopca, w końcu pokręcił głową - Teraz to musi być kutas...
- A nie bo kokos! A...
- Dużo tego masz?
- Mów mów - zachęciłem go
- Co ma żołnierz w spodniach?
Leo wybuchnął śmiechem, Eliot poszła w jego ślady
- To znam - mruknął Spart - Żołnierz ma w spodniach chodzić długo i oszczędnie
- A co to jest... owłosione i wchodzi do dziurki?
Leo i Eliot ryczeli ze śmiechu
- Mysz - rzuciłem
- Tak...
Spart wszedł na jeden z wyższych głazów - Słońce coraz niżej, a my nie znaleźliśmy jakiegoś miejsca na nocleg...
- Racja - powiedziała Eliot jeszcze chichocząc - chodźmy chłopaki...
Leo założył pierścionek i zarzucił na ramię plecak, stanął przy mnie czekając aż się pozbieram, Eliot i Seba ruszyli przodem, Spart jak poprzednio wolał zostać z tyłu. Sławek prowadził naszym marszem. Leo szarpnął moją rękę chcąc mnie trzymać ale ja wolałem jej nie wyjmować z kieszeni.
- Zrobiłeś sobie coś? - zapytał przeszywając mnie wzrokiem
- Nie!
- To co??
- Eh... Zgubiłem... obrączkę...
- Czemu?
- Zdjąłem ją jak się na ciebie wkurwiłem i chyba ktoś u Ksawerego ją zwinął
Leo dał mi w pysk
- To powód żeby od razu przechodzić do rękoczynu...?
- Rękoczyn to będziesz miał przez najbliższy rok nocami!
- Hej! Przestań, przecież... miałem prawo. Myślałem że mnie zdradziłeś!
- Nie. Po prostu mnie już nie kochasz
- Trudno kochać kogoś kto myśli tylko o sobie...
- Trzeba było o tym myśleć wcześniej, zanim się od ciebie uzależniłem!
- Uzależniłeś?
- Nie wiem czy wiesz ale obaj myślimy tylko o sobie...
- Nie. Ja cały czas się staram a ty tylko bierzesz, nie dajesz nic od siebie - miałem łzy w oczach, zawsze tak było, nie mogłem wytrzymać zawsze kiedy się kłóciliśmy
- Jesteś materialistą!
- Nie jestem...
- Jesteś i dlatego mnie nie rozumiesz, ja jestem romantykiem, jestem w przeciwieństwie do ciebie wrażliwy i nie spływa po mnie jak woda po kaczce to co mówisz!
- Ty jesteś romantykiem? Jeszcze nie dawno twierdziłeś że nie ma miłości, i to tylko nałóg! Jesteś zwykłym hipokrytą i po prostu kłamiesz w zależności od sytuacji - wygarnąłem mu
- A co ty wiesz?! Skąd możesz wiedzieć co ja czuję?!
- Pewne rzeczy się po prostu wie
- Czyli sądzisz że ja...
- I widzisz znowu mówisz o sobie...
- Czy ty...?! - urwał nagle. Leo zadrżał. Spojrzał na mnie z nienawiścią mieszaną z rozpaczą, zamierzył się i przywalił mi z pięści. Cofnąłem się
- Nie wierzę że to zrobiłeś!
- Pierdol się! Nawet mnie nie obchodzi czy cię bolało, mam cię w dupie!
- Chciałbyś... - zadrwiłem
- Co?! Jak możesz?! Jesteś okropny i zaraz ci dowalę mocniej!
- Spróbuj - popchnąłem go. Leon wziął mnie za kołnierz, jego oczy mnie przerażały
- Ej - wciął się Spart rozdzielając nas - Spokój dzieci!
- Zostaw mnie - wyrwał mu się Leoś, znów przeszył mnie wzrokiem - Kto ci pozwolił mnie oceniać? Co ty możesz wiedzieć o moich uczuciach?
- Nie rozumiem o co wy się kłócicie - zaśmiał się Spart, wciąż trzymając dłoń na mojej piersi na wszelki wypadek - Ty próbujesz mu udowodnić, że on cię nie kocha tylko ty jego a on na odwrót? Powiedzcie mi jaki to ma sens?
- To jego wina! - zawył Leo - Bo mnie nie kocha, nie ufa mi i zgubił obrączkę bo myślał że go zdradzam!
- Gdybyś mniej kłamał to może miałbym jaki kolwiek powód żeby ci zaufać!
- Co wy robicie? - odwróciła się do nas Eliot - Andris na przód Leo zostaniesz ze Spartem z tyłu - powiedziała. Po chwili marszu w milczeniu zerknęła na Sparta - Tak się załatwia sprawy
- Przynajmniej jest cicho... - stwierdził - Cóż... Dwa koguty w jednym kurniku się nie dogadają
Leo rzucił się na niego - Co?! Odszczekaj to! Ja i Andris świetnie się dogadujemy! Odwal sie od nas! Sam się kłócisz z Rosą i to częściej!
Podszedł do mnie, wziął mnie za rękę i obrażony szedł dalej przy mnie. Byłem zły i wcale nie miałem ochoty z nim iść, ale w końcu postanowiłem odpuścić.
- No dobra przepraszam... okej?
Leo spojrzał na mnie, zatrzymał się na chwilę, otarł mi delikatnie łzy, wyglądał uroczo i niewinnie ze swoimi smutnymi oczami i wzruszoną miną
- Tak jest zawsze...
- Wiem... nic na to nie poradzę nikt nie jest idealny
- Nie! Nie o to mi chodziło... zawsze to ty przepraszasz mimo że to ja jestem winny a ty zpełnie nic nie zrobiłeś
- Zgubiłem pierścionek
- To nic... Nasz ślub i tak nie ma żadnej wartości w Rawil
- My wikingowie bardzo cenimy przysięgi
- Wiem Andris. Ale jakie znaczenie ma obrączka? Najważniejsze jest to co czujesz...
Uśmiechnąłem się, Leo odwzajemnił uśmiech i uderzył mnie w ramię
- Kocham cię ty mały skurwysynu! - powiedziałem patrząc na niego, w odpowiedzi się roześmiał.
Wzięliśmy nasze rzeczy i tyle jedzenia ile każdy z nas uniósł. Udało się nam już wyjść z miasta, byliśmy w lesie, gęsto rosły tu wysokie drzewa, pod nogami zaś mieliśmy piach gdzieniegdzie przetykany trawą czy jakimiś pnączami. Eliot która szła z samego przodu odwróciła się do nas i stanęła w miejscu
- Ktoś za nami biegnie - stwierdziła ze zdumieniem
I ja się odwróciłem, ujrzałem istotnie biegnącego człowieka z plecakiem i czymś w jednej ręce machającego do nas drugą
- Sebastian - powiedział Leo
- No jasne... - westchnęła Eliot - Świetnie... Hej a tam za nim?
- Chyba - Leo wychylił się zza mnie - Chyba Spartan
- Och, cudownie!
- Sebastian wie więcej o tym świecie niż my a Spart musisz przyznać jest silny, dodatkowe ręce do roboty się przydadzą, nie sądzisz młoda? - obejrzałem się na nią przez ramię
- Dopóki była nas trójka nie było problemu a teraz każdy będzie się wymądrzał i do niczego nie dojdziemy - rzekł Leon - trzeba tylko ustalić kto tu rządzi zgłaszam Eliot
- Za - powiedziałem
Sebastian podbiegł do Leośka i rzucił mu się do nóg - Nie zostawiajcie mnie! Uratowaliście mi życie teraz jesteście za mnie odpowiedzialni! Jestem zresztą waszym dłużnikiem, panie Salvo, mogę iść z wami??
- Ona tu dowodzi - mruknąłem - poza tym ja też jestem Salvo, jesteśmy małżeństwem
- Mogę??? - spojrzał na Eliot
Ta wzruszyła ramionami, kiedy dotarł do nas Spart zapytała - A Rosa?
- Zostaje
- Trafi na działkę?
- Tak, przecież to mutantka, trafi choćby po węchu
- Hehe... A ty Seba... Powiedz jak najszybciej dotrzeć do Rawil
- Proponuję przez Starą Ziemię, tam częściej wypływają statki - powiedział jednym tchem chłopak, musimy kierować się na zachodnie wybrzeże
- Prowadź - puściła go przodem
- Na razie idźmy dalej na północ, ominiemy miasto a potem lasami dojdziemy na zachód
Szliśmy cały czas lasem, Z czasem piachu było coraz mniej a coraz więcej roślin. Kiedy oddaliliśmy się od miasta zaczęliśmy kierować się na północny zachód, tak żeby nie nadkładać drogi ale też ominąć ludzkie siedziby szerokim łukiem. Było południe, zrobiliśmy małą przerwę, szliśmy dotychczas na przełaj i dotarliśmy nad stary kamieniołom, nad urwiskiem rozsiedliśmy się na głazach i każdy szybko coś przegryzł. Leon położył się w trawie przy moim kamieniu, położył ręce pod głowę i przymknął oczy. Była połowa września i liście na drzewach powoli żółkły, a nam przyszło kierować się na północ, im dalej pójdziemy tym będzie zimniej.
- Ktoś tu się nie wyspał - powiedział Spart patrząc na brata
- Nie próżnowali w nocy - dodała Eliot odrywając się na chwilę od jedzenia
- Spierdalaj - wycedził powoli Leon - A ty Spartan się nie śmiej, jakbyś miał tyle centymetrów co Andris to może Rosa chciała by z tobą spać
- A ile niby masz? - Spart spojrzał na mnie oburzony
- Ale czego?
- centymetrów...
- Coś koło 180?
- Nie wzrostu debilu!
- No to o co ci chodzi?!
- O chuja!
- Spartan ja...
- On mówi dosłownie - powiedział Leo - ile ma centymetrów twój ptaszek
- Aha! Trzeba było tak od razu... 22
Spart zamilkł
- A ty?
- 19...
- To i tak sporo - próbowałem go pocieszyć
- Co nie zmienia faktu że mam mniejszego od pedała i...
- Co nie zmienia faktu - wcięła się Eliot - że największe jaja mam ja!
- Haha dobrze gada - zaśmiał się Leo
- Andris weź coś opowiedz - powiedziała patrząc na mnie - ty znasz fajne kawały, ten o Andrzeju...
- Jakim Andrze... A ten... No to, ee Mamo! Mamo! Zrobisz mi śniadanie??? Słuchaj gówniarzu to że mieszkam i sypiam z twoim ojcem, nie znaczy że możesz na mnie mówić mamo! To jak mam mówić? Normalnie - Andrzej
Zaśmiali się. Wszyscy kładli się na ziemi, byliśmy zmęczeni choć wcale nie przeszliśmy bardzo długiej trasy. Leo nogi wywalił na mój kamień i bawił się obrączką, podnosił ją w górę i ustawiał tak że w niej mieściło się słońce. Schowałem ręce do kieszeni, było mi wstyd ale swoją zgubiłem. Zdjąłem ją wtedy u Ksawerego, jak wkurzyłem się na Leośka i potem jakoś o niej zapomniałem...
- Co to jest? - zaczął Seba - Zarośnięte, spocone, czerwone i lata między majtkami?
- Kutas - oznajmił Leo
- Nie - zaśmiał się Sebastian - Bosman na statku. A co to jest... twarde, owłosione, w środku ma coś białego, zaczyna się na K a kończy na S?
Tym razem Leo się skrzywił, spojrzał na chłopca, w końcu pokręcił głową - Teraz to musi być kutas...
- A nie bo kokos! A...
- Dużo tego masz?
- Mów mów - zachęciłem go
- Co ma żołnierz w spodniach?
Leo wybuchnął śmiechem, Eliot poszła w jego ślady
- To znam - mruknął Spart - Żołnierz ma w spodniach chodzić długo i oszczędnie
- A co to jest... owłosione i wchodzi do dziurki?
Leo i Eliot ryczeli ze śmiechu
- Mysz - rzuciłem
- Tak...
Spart wszedł na jeden z wyższych głazów - Słońce coraz niżej, a my nie znaleźliśmy jakiegoś miejsca na nocleg...
- Racja - powiedziała Eliot jeszcze chichocząc - chodźmy chłopaki...
Leo założył pierścionek i zarzucił na ramię plecak, stanął przy mnie czekając aż się pozbieram, Eliot i Seba ruszyli przodem, Spart jak poprzednio wolał zostać z tyłu. Sławek prowadził naszym marszem. Leo szarpnął moją rękę chcąc mnie trzymać ale ja wolałem jej nie wyjmować z kieszeni.
- Zrobiłeś sobie coś? - zapytał przeszywając mnie wzrokiem
- Nie!
- To co??
- Eh... Zgubiłem... obrączkę...
- Czemu?
- Zdjąłem ją jak się na ciebie wkurwiłem i chyba ktoś u Ksawerego ją zwinął
Leo dał mi w pysk
- To powód żeby od razu przechodzić do rękoczynu...?
- Rękoczyn to będziesz miał przez najbliższy rok nocami!
- Hej! Przestań, przecież... miałem prawo. Myślałem że mnie zdradziłeś!
- Nie. Po prostu mnie już nie kochasz
- Trudno kochać kogoś kto myśli tylko o sobie...
- Trzeba było o tym myśleć wcześniej, zanim się od ciebie uzależniłem!
- Uzależniłeś?
- Nie wiem czy wiesz ale obaj myślimy tylko o sobie...
- Nie. Ja cały czas się staram a ty tylko bierzesz, nie dajesz nic od siebie - miałem łzy w oczach, zawsze tak było, nie mogłem wytrzymać zawsze kiedy się kłóciliśmy
- Jesteś materialistą!
- Nie jestem...
- Jesteś i dlatego mnie nie rozumiesz, ja jestem romantykiem, jestem w przeciwieństwie do ciebie wrażliwy i nie spływa po mnie jak woda po kaczce to co mówisz!
- Ty jesteś romantykiem? Jeszcze nie dawno twierdziłeś że nie ma miłości, i to tylko nałóg! Jesteś zwykłym hipokrytą i po prostu kłamiesz w zależności od sytuacji - wygarnąłem mu
- A co ty wiesz?! Skąd możesz wiedzieć co ja czuję?!
- Pewne rzeczy się po prostu wie
- Czyli sądzisz że ja...
- I widzisz znowu mówisz o sobie...
- Czy ty...?! - urwał nagle. Leo zadrżał. Spojrzał na mnie z nienawiścią mieszaną z rozpaczą, zamierzył się i przywalił mi z pięści. Cofnąłem się
- Nie wierzę że to zrobiłeś!
- Pierdol się! Nawet mnie nie obchodzi czy cię bolało, mam cię w dupie!
- Chciałbyś... - zadrwiłem
- Co?! Jak możesz?! Jesteś okropny i zaraz ci dowalę mocniej!
- Spróbuj - popchnąłem go. Leon wziął mnie za kołnierz, jego oczy mnie przerażały
- Ej - wciął się Spart rozdzielając nas - Spokój dzieci!
- Zostaw mnie - wyrwał mu się Leoś, znów przeszył mnie wzrokiem - Kto ci pozwolił mnie oceniać? Co ty możesz wiedzieć o moich uczuciach?
- Nie rozumiem o co wy się kłócicie - zaśmiał się Spart, wciąż trzymając dłoń na mojej piersi na wszelki wypadek - Ty próbujesz mu udowodnić, że on cię nie kocha tylko ty jego a on na odwrót? Powiedzcie mi jaki to ma sens?
- To jego wina! - zawył Leo - Bo mnie nie kocha, nie ufa mi i zgubił obrączkę bo myślał że go zdradzam!
- Gdybyś mniej kłamał to może miałbym jaki kolwiek powód żeby ci zaufać!
- Co wy robicie? - odwróciła się do nas Eliot - Andris na przód Leo zostaniesz ze Spartem z tyłu - powiedziała. Po chwili marszu w milczeniu zerknęła na Sparta - Tak się załatwia sprawy
- Przynajmniej jest cicho... - stwierdził - Cóż... Dwa koguty w jednym kurniku się nie dogadają
Leo rzucił się na niego - Co?! Odszczekaj to! Ja i Andris świetnie się dogadujemy! Odwal sie od nas! Sam się kłócisz z Rosą i to częściej!
Podszedł do mnie, wziął mnie za rękę i obrażony szedł dalej przy mnie. Byłem zły i wcale nie miałem ochoty z nim iść, ale w końcu postanowiłem odpuścić.
- No dobra przepraszam... okej?
Leo spojrzał na mnie, zatrzymał się na chwilę, otarł mi delikatnie łzy, wyglądał uroczo i niewinnie ze swoimi smutnymi oczami i wzruszoną miną
- Tak jest zawsze...
- Wiem... nic na to nie poradzę nikt nie jest idealny
- Nie! Nie o to mi chodziło... zawsze to ty przepraszasz mimo że to ja jestem winny a ty zpełnie nic nie zrobiłeś
- Zgubiłem pierścionek
- To nic... Nasz ślub i tak nie ma żadnej wartości w Rawil
- My wikingowie bardzo cenimy przysięgi
- Wiem Andris. Ale jakie znaczenie ma obrączka? Najważniejsze jest to co czujesz...
Uśmiechnąłem się, Leo odwzajemnił uśmiech i uderzył mnie w ramię
- Kocham cię ty mały skurwysynu! - powiedziałem patrząc na niego, w odpowiedzi się roześmiał.
Rozdział 7 cz.2
Leon
Usłyszałem pukanie do drzwi, po chwili ktoś cicho je otworzył. Sebastian był już ubrany i przyniósł talerz kanapek, dwa kubki kawy a w zębach gazetę. Odłożył rzeczy na stół i podszedł do mnie widząc że go zauważyłem
- Dzień dobry...
- Cześć - podniosłem się, przecierając oczy
- Za półtorej godziny się zbieramy...
- O ile mi się uda obudzić tego niedźwiedzia - spojrzałem na Andrisa
- Hehe, może się skusi na jedzenie? - zaśmiał się Sebek po czym stwierdził że ma jeszcze sporo roboty i nas zostawił. Pochyliłem się nad Andrisem i połaskotałem go za uchem. Otworzył oczy, ziewnął, skupił w końcu na mnie wzrok
- Nie... - mruknął i przewrócił się na bok, ale ja nie odpuściłem i zrzuciłem z niego kołdrę
- Hej!
- Haha
- Leoś! Daj się człowiekowi wyspać!
- Sebuś przyniósł żarcie - wskazałem na stolik - i kawę...
- No widzisz? - zapytał z ironią
- Co???
- Też byś czasem mógł tak zrobić - mruknął zabierając mi kanapkę, którą zdążyłem już ugryźć z ręki
- A ty... - zacząłem
- Żartuję - powiedział z pełnymi ustami - i tak jesteś aniołem
Wziąłem pierwsze lepsze bokserki - To moje czy twoje?
- A jest jakaś różnica? - wzruszył ramionami
- Jest! Nie będę nosił twojej bielizny!
- Pokaż... - wyrwał mi je z ręki, spojrzał, skrzywił się, powąchał - moje - stwierdził i położył obok siebie
- Czemu ty... Eh nie ważne - znalazłem w końcu swoje i włożyłem
- Daj jeszcze jedną - wyciągnął rękę po kanapkę
- A magiczne słowo?
- Hokus pokus, czary mary zapierdalaj po browary
- Hahaha
- Dasz mi? Kochanie?
Podałem mu talerz, sam wziąłem swój kubek i gazetę i położyłem się obok niego.
- "WF i RRF dostają się do finału"... RRF? Co to?
- RRIF tylko nie ma już imperium...
- A tak...
- No to "WF i RRF dostają się do finału rozgrywek we flaka, trener drużyny WFu - Mam nadzieję że nasi chłopcy i jedna pani którą mamy od sierpnia w drużynie dadzą radę, trenujemy bardzo ciężko i liczymy na zwycięstwo w tych Mistrzostwach Świata"
- Ładnie, ładnie...
- "Polityka. Afera o podrabianie podpisów, kradzież służbowego samochodu Janusza Gitla z Ziemskiego Rządu, Wojna z Łokatwą..."?! To muszę zobaczyć... "W sprawie wypowiada się Dmitrij Aleksij, premier Łokatwy - Rawianie wkraczali bez pozwolenia na nasze terytorium z ciężkim sprzętem i nielegalnie robili odwierty, szukając ropy. Kilkakrotnie upominaliśmy Rawian ale oni nie reagowali, dlatego zdecydowaliśmy się wypowiedzieć im wojnę. Jednym z naszych działań było zamknięcie linji kolejowej prowadzącej do Rawiańskich dystryktów" O matko...
- To ci się udało...
- Wiesz, kiedy się przesiadaliśmy, stanąłem przed pociągiem żeby się zatrzymał i taka kobieta z dzieckiem zdążyła dobiec, teraz wiem czemu jej tak zależało... " Herszt kartelu narkotykowego złapany podczas molestowania Otianina i aresztowany" haha... to dobre " Otianin żąda odszkodowania w wysokości 4 000 anorów..." - ziewnąłem przeciągle
- Chyba się ode mnie zaraziłeś - stwierdził Andris
- Nie ja tylko... - znowu ziewnąłem nie mogąc tego powstrzymać
- Tak, tak...
Wtem znowu usłyszałem pukanie do drzwi, tym razem jednak stanęła w nich Eliot
- Leo...? Możemy pogadać?
- Sami?
- Tak
- No dobra... - wstałem i wyszedłem z nią na korytarz
- Chodź do mojego pokoju, nie będziesz tu tak sterczał w samych gaciach...
Weszliśmy do jej pokoju, gdzie Sebastian próbował właśnie ogarnąć bajzel
- Wyjdź - powiedziała krótko a Seba spojrzał tylko na nas zdziwiony po czym ociągając się opuścił pokój. Eliot westchnęła zdenerwowana
- Jest bezpieczna?
- Jest na Rawskim uniwersytecie
- Czemu?!
- Myślałem że jest tutaj bezwartościowa i dałem ją facetowi z którym jechałem pociągiem
- Czemu?
- Nie wiem... o mało nie zamarzłem na przystanku, w sumie mi pomógł... no i...
-Nie wystarczyło mu obciągnąć czy coś?
- Eeej!
- Musimy ją odzyskać
- Ja... wolałbym nie, ona ma na mnie zły wpływ
- Hm?
- Andris mówił że jak o niej rozmawiamy to zachowuję się jakby mi na niej strasznie zależało
- A zależy ci???
- Nie wiem... chyba jakoś podświadomie chciałbym ją odzyskać
- Mam wrażenie że to nie koniec... że za tą bransoletką, Zakonem i Rebelią siedzi jeszcze coś większego i o wiele straszniejszego! Tak w ogóle to nie rozumiem dlaczego tu jesteśmy?!
- Wyrocznia musiał mnie gdzieś wcisnąć, nie chcieli mnie w niebie, piekle, w Walhalli a do poprzedniego świata wrócić nie mogłem. Jednak w zamian za to co zrobiłem pozwolił zabrać was ze sobą...
- To ile jest takich światów?
- Nie wiem ale to gra... Jest kilka światów, każdy inny w każdym są wypuszczane demony, gra toczy się o to który będzie najmniej zepsuty
- Kto tym dowodzi?
- Tego nawet bogowie nie wiedzą...
- Czyli zostaliśmy przeniesieni... więc Zakon nie chcę żeby ludzi wiedzieli o innych światach i o grze?
- Generalnie nasza rzeczywistość jest i tak popierdolona... ale chyba tak... są na usługach demonów...
- A bransoletki?
- Pewnie się niedługo dowiemy...
- Nie możemy jej tak zostawić, jedziemy do Rawil, ubieraj się!
- Ale...
- Jak najszybciej!
- Wszyscy?
- Nie... myślę że nie... na pewno ja i ty... w sumie nie ma sensu narażać reszty...
Bez słowa wróciłem do pokoju i szybko się spakowałem, Andris dopytywał o czym rozmawialiśmy ale dotarło w końcu do niego że im mniej wie tym lepiej.
- Więc jeszcze tylko dzień marszu - powiedział zadowolony - Wreszcie coś się zaczyna układać...
- Och Andris...
- Jestem ciekaw jak to będzie jak zamieszkamy wszyscy razem...
- Właściwie to... musimy znowu się pożegnać - wydusiłem w końcu
- Co? - zapytał beztrosko przekonany że się przejęzyczyłem
- Ja i Eliot jedziemy do Rawil
- Co? Dlaczego?
- Pójdziecie dalej na wschód, jest tam dom i kilka hektarów ziemi...
- Cokolwiek teraz powiesz czy zrobisz pojadę z tobą chyba że mnie zabijesz i to dosłownie
- Och...
- Wiem jestem ci kulą u nogi ale nie pozwolę ci znowu mnie zostawiać!
- Nie jesteś kulą u nogi! Po prostu nie chcę cię narażać, ledwo się wylizałeś z ran a nie wiadomo co nas tam czeka...
- Chcę jechać mimo wszystko. Obiecałem że będę cię bronił, choćby za cenę własnego życia
- Powtórz to Eliot...
- Zgodzi się
- Skoro tak mówisz... W takim razie cieszę się że jadę z tobą Andris
Usłyszałem pukanie do drzwi, po chwili ktoś cicho je otworzył. Sebastian był już ubrany i przyniósł talerz kanapek, dwa kubki kawy a w zębach gazetę. Odłożył rzeczy na stół i podszedł do mnie widząc że go zauważyłem
- Dzień dobry...
- Cześć - podniosłem się, przecierając oczy
- Za półtorej godziny się zbieramy...
- O ile mi się uda obudzić tego niedźwiedzia - spojrzałem na Andrisa
- Hehe, może się skusi na jedzenie? - zaśmiał się Sebek po czym stwierdził że ma jeszcze sporo roboty i nas zostawił. Pochyliłem się nad Andrisem i połaskotałem go za uchem. Otworzył oczy, ziewnął, skupił w końcu na mnie wzrok
- Nie... - mruknął i przewrócił się na bok, ale ja nie odpuściłem i zrzuciłem z niego kołdrę
- Hej!
- Haha
- Leoś! Daj się człowiekowi wyspać!
- Sebuś przyniósł żarcie - wskazałem na stolik - i kawę...
- No widzisz? - zapytał z ironią
- Co???
- Też byś czasem mógł tak zrobić - mruknął zabierając mi kanapkę, którą zdążyłem już ugryźć z ręki
- A ty... - zacząłem
- Żartuję - powiedział z pełnymi ustami - i tak jesteś aniołem
Wziąłem pierwsze lepsze bokserki - To moje czy twoje?
- A jest jakaś różnica? - wzruszył ramionami
- Jest! Nie będę nosił twojej bielizny!
- Pokaż... - wyrwał mi je z ręki, spojrzał, skrzywił się, powąchał - moje - stwierdził i położył obok siebie
- Czemu ty... Eh nie ważne - znalazłem w końcu swoje i włożyłem
- Daj jeszcze jedną - wyciągnął rękę po kanapkę
- A magiczne słowo?
- Hokus pokus, czary mary zapierdalaj po browary
- Hahaha
- Dasz mi? Kochanie?
Podałem mu talerz, sam wziąłem swój kubek i gazetę i położyłem się obok niego.
- "WF i RRF dostają się do finału"... RRF? Co to?
- RRIF tylko nie ma już imperium...
- A tak...
- No to "WF i RRF dostają się do finału rozgrywek we flaka, trener drużyny WFu - Mam nadzieję że nasi chłopcy i jedna pani którą mamy od sierpnia w drużynie dadzą radę, trenujemy bardzo ciężko i liczymy na zwycięstwo w tych Mistrzostwach Świata"
- Ładnie, ładnie...
- "Polityka. Afera o podrabianie podpisów, kradzież służbowego samochodu Janusza Gitla z Ziemskiego Rządu, Wojna z Łokatwą..."?! To muszę zobaczyć... "W sprawie wypowiada się Dmitrij Aleksij, premier Łokatwy - Rawianie wkraczali bez pozwolenia na nasze terytorium z ciężkim sprzętem i nielegalnie robili odwierty, szukając ropy. Kilkakrotnie upominaliśmy Rawian ale oni nie reagowali, dlatego zdecydowaliśmy się wypowiedzieć im wojnę. Jednym z naszych działań było zamknięcie linji kolejowej prowadzącej do Rawiańskich dystryktów" O matko...
- To ci się udało...
- Wiesz, kiedy się przesiadaliśmy, stanąłem przed pociągiem żeby się zatrzymał i taka kobieta z dzieckiem zdążyła dobiec, teraz wiem czemu jej tak zależało... " Herszt kartelu narkotykowego złapany podczas molestowania Otianina i aresztowany" haha... to dobre " Otianin żąda odszkodowania w wysokości 4 000 anorów..." - ziewnąłem przeciągle
- Chyba się ode mnie zaraziłeś - stwierdził Andris
- Nie ja tylko... - znowu ziewnąłem nie mogąc tego powstrzymać
- Tak, tak...
Wtem znowu usłyszałem pukanie do drzwi, tym razem jednak stanęła w nich Eliot
- Leo...? Możemy pogadać?
- Sami?
- Tak
- No dobra... - wstałem i wyszedłem z nią na korytarz
- Chodź do mojego pokoju, nie będziesz tu tak sterczał w samych gaciach...
Weszliśmy do jej pokoju, gdzie Sebastian próbował właśnie ogarnąć bajzel
- Wyjdź - powiedziała krótko a Seba spojrzał tylko na nas zdziwiony po czym ociągając się opuścił pokój. Eliot westchnęła zdenerwowana
- Jest bezpieczna?
- Jest na Rawskim uniwersytecie
- Czemu?!
- Myślałem że jest tutaj bezwartościowa i dałem ją facetowi z którym jechałem pociągiem
- Czemu?
- Nie wiem... o mało nie zamarzłem na przystanku, w sumie mi pomógł... no i...
-Nie wystarczyło mu obciągnąć czy coś?
- Eeej!
- Musimy ją odzyskać
- Ja... wolałbym nie, ona ma na mnie zły wpływ
- Hm?
- Andris mówił że jak o niej rozmawiamy to zachowuję się jakby mi na niej strasznie zależało
- A zależy ci???
- Nie wiem... chyba jakoś podświadomie chciałbym ją odzyskać
- Mam wrażenie że to nie koniec... że za tą bransoletką, Zakonem i Rebelią siedzi jeszcze coś większego i o wiele straszniejszego! Tak w ogóle to nie rozumiem dlaczego tu jesteśmy?!
- Wyrocznia musiał mnie gdzieś wcisnąć, nie chcieli mnie w niebie, piekle, w Walhalli a do poprzedniego świata wrócić nie mogłem. Jednak w zamian za to co zrobiłem pozwolił zabrać was ze sobą...
- To ile jest takich światów?
- Nie wiem ale to gra... Jest kilka światów, każdy inny w każdym są wypuszczane demony, gra toczy się o to który będzie najmniej zepsuty
- Kto tym dowodzi?
- Tego nawet bogowie nie wiedzą...
- Czyli zostaliśmy przeniesieni... więc Zakon nie chcę żeby ludzi wiedzieli o innych światach i o grze?
- Generalnie nasza rzeczywistość jest i tak popierdolona... ale chyba tak... są na usługach demonów...
- A bransoletki?
- Pewnie się niedługo dowiemy...
- Nie możemy jej tak zostawić, jedziemy do Rawil, ubieraj się!
- Ale...
- Jak najszybciej!
- Wszyscy?
- Nie... myślę że nie... na pewno ja i ty... w sumie nie ma sensu narażać reszty...
Bez słowa wróciłem do pokoju i szybko się spakowałem, Andris dopytywał o czym rozmawialiśmy ale dotarło w końcu do niego że im mniej wie tym lepiej.
- Więc jeszcze tylko dzień marszu - powiedział zadowolony - Wreszcie coś się zaczyna układać...
- Och Andris...
- Jestem ciekaw jak to będzie jak zamieszkamy wszyscy razem...
- Właściwie to... musimy znowu się pożegnać - wydusiłem w końcu
- Co? - zapytał beztrosko przekonany że się przejęzyczyłem
- Ja i Eliot jedziemy do Rawil
- Co? Dlaczego?
- Pójdziecie dalej na wschód, jest tam dom i kilka hektarów ziemi...
- Cokolwiek teraz powiesz czy zrobisz pojadę z tobą chyba że mnie zabijesz i to dosłownie
- Och...
- Wiem jestem ci kulą u nogi ale nie pozwolę ci znowu mnie zostawiać!
- Nie jesteś kulą u nogi! Po prostu nie chcę cię narażać, ledwo się wylizałeś z ran a nie wiadomo co nas tam czeka...
- Chcę jechać mimo wszystko. Obiecałem że będę cię bronił, choćby za cenę własnego życia
- Powtórz to Eliot...
- Zgodzi się
- Skoro tak mówisz... W takim razie cieszę się że jadę z tobą Andris
Rozdział 7 cz.1
Andris
Leo westchnął i wykończony po upojnym wieczorze padł obok mnie
- Taa, teraz rozumiem co według ciebie znaczy, że tęskniłeś - powiedziałem obejmując go ramieniem, ten tylko zamknął oczy i zamruczał. Byliśmy w owej knajpie u Ryśka, z którym miałem zresztą przyjemność rozmawiać osobiście, wynajęliśmy trzy pokoje, właściwie to były przeznaczone dla jednej osoby ale uznaliśmy że zamieszkamy dwójkami żeby było taniej. Nam dostał się jeden z mniejszych, mieściło się tu łóżko, od strony Leosia był stolik z lampką, przy ścianie była szafa, stolik i dwa krzesła, przed nami drzwi a za nami okno z widokiem na wschód.
- Nie wiem jak my namówiliśmy Eliot żeby zostać - mruknął - Jechałem kilka tygodni bez przerwy i spałem w pociągach żeby być jak najszybciej
- Tak?
- Tak... - zaczął szeptać - Boję się, że bransoletka nie jest bezpieczna, na uniwerku na pewno znajdzie się ktoś z wtajemniczonych...
- Czemu się nią martwisz?
- Nie chodzi o mnie, ja jej nie potrzebuję!
- Po co ta złość? Co takiego powiedziałem?
- Nie... nic... po prostu... ona jest jakaś dziwna, mam wrażenie jakby była czymś żywym... żałuję że jej nie zniszczyłem już dawno
- Późno już, nie myśl o tym na razie... musimy odpocząć, zwłaszcza ty po podróży
- Tak, ale mam tyle wrażeń, mógłbym mówić godzinami
- A ja słuchać, ale jutro powinniśmy wyruszyć jak najwcześniej
Leo podniósł się na łokciu i pocałował mnie. Spał tej nocy niespokojnie jakby czuł to co jeszcze nie nadeszło ale miało wkrótce stać się najgorszym koszmarem tego świata... Ja sam się bałem, byłem tak daleko od czegokolwiek co znałem, wokół było tak ciemno a na zewnątrz co chwila ktoś krzyczał a nawet dały się słyszeć strzały, tylko jego oddech tuż przy moim policzku dodawał mi otuchy.
Leo westchnął i wykończony po upojnym wieczorze padł obok mnie
- Taa, teraz rozumiem co według ciebie znaczy, że tęskniłeś - powiedziałem obejmując go ramieniem, ten tylko zamknął oczy i zamruczał. Byliśmy w owej knajpie u Ryśka, z którym miałem zresztą przyjemność rozmawiać osobiście, wynajęliśmy trzy pokoje, właściwie to były przeznaczone dla jednej osoby ale uznaliśmy że zamieszkamy dwójkami żeby było taniej. Nam dostał się jeden z mniejszych, mieściło się tu łóżko, od strony Leosia był stolik z lampką, przy ścianie była szafa, stolik i dwa krzesła, przed nami drzwi a za nami okno z widokiem na wschód.
- Nie wiem jak my namówiliśmy Eliot żeby zostać - mruknął - Jechałem kilka tygodni bez przerwy i spałem w pociągach żeby być jak najszybciej
- Tak?
- Tak... - zaczął szeptać - Boję się, że bransoletka nie jest bezpieczna, na uniwerku na pewno znajdzie się ktoś z wtajemniczonych...
- Czemu się nią martwisz?
- Nie chodzi o mnie, ja jej nie potrzebuję!
- Po co ta złość? Co takiego powiedziałem?
- Nie... nic... po prostu... ona jest jakaś dziwna, mam wrażenie jakby była czymś żywym... żałuję że jej nie zniszczyłem już dawno
- Późno już, nie myśl o tym na razie... musimy odpocząć, zwłaszcza ty po podróży
- Tak, ale mam tyle wrażeń, mógłbym mówić godzinami
- A ja słuchać, ale jutro powinniśmy wyruszyć jak najwcześniej
Leo podniósł się na łokciu i pocałował mnie. Spał tej nocy niespokojnie jakby czuł to co jeszcze nie nadeszło ale miało wkrótce stać się najgorszym koszmarem tego świata... Ja sam się bałem, byłem tak daleko od czegokolwiek co znałem, wokół było tak ciemno a na zewnątrz co chwila ktoś krzyczał a nawet dały się słyszeć strzały, tylko jego oddech tuż przy moim policzku dodawał mi otuchy.
niedziela, 15 maja 2016
Rozdział 6 cz.2 - kłopoty
Andris
Ledwie przekroczyliśmy próg a rzucił się na nas Sylwester krzycząc coś o bransoletce i wymachując kałachem. Wyrwałem mu broń i dałem mu z liścia
- Spokój!
- Oddajcie mi klucz!!! Szybko póki nikogo nie ma w domu
Seba stał za mną nieśmiało tylko patrząc znad mojego ramienia na to co się dzieje
- Nie mam jej - powiedział Leo wzruszając ramionami
- A ten drugi?! - spojrzął obłąkańczo na Sparta
- Co?! - Spart odsunął się od niego - Ja nic nie wiem!
- To kto ją ma do cholery?! Czy wy nie rozumiecie że...
- Panowie... - usłyszałem Eliot
Spart i Leo zdębieli, wszyscy spojrzeliśmy w jej stronę. Miała jak zazwyczaj włosy spięte w stylu "chuj wie jak" obcięte nad kolanami dresy i męską koszulkę, trzymała na smyczy jakieś pokraczne stworzenie o długim ogonie, sześciu nogach i wstrętnym pysku.
- To ten twój Andris - powiedziała widząc jak gapię się na bestię
- O nie... Mój był śliczny i miał niebieskie futerko
- Przepoczwarzają się najwidoczniej... znalazłam go takiego... no i zagryzł swoich braci... mnie też zresztą próbował ale nie ważne! Nie o tym miałam! Chłopkaki, mam dobre i złe wieści. Po pierwsze musimy opuścić to miasto, po drugie załatwiłam nam zajebistą willę z basenem
- Eliot! Kocham cię! - powiedziałem
- No wiem - odparła uśmiechając się cwaniacko
Wziąłem zwierzaka na ręce, mnie jakoś nie próbował zagryźć, chłopcy witali się z siostrą, Sebastian stał przy mnie i zerkał niepewnie na Sylwestra
- Co z moją bransoletką?!
- Nie wiem kim ty do cholery jesteś - rzekł Leo - ale mógłbyś okazać odrobinę szacunku, skoro wiesz kim jestem i dać mi się przywitać z rodzeństwem
- Śpieszy mi się!
Leo patrzył przez chwilę na niego, po czym powoli odsunął się od siostry a zbliżył do niego
- Zdejmij okulary! - powiedział stając przed nim
- Nie! Zostaw mnie
- Nic ci nie zrobię, chcę tylko coś zobaczyć - powiedział chwytając go za gardło - spójrz na mnie!
- Nie!
- Czego się boisz?!
- Przestań!
- Ty...
- Co?
- Tak... To nie możliwe... ile ty masz lat?!
- W przeliczeniu na wasze...
- Nie na nasze! Kiedy się urodziłeś?
- A co?
- Jesteś wybrańcem? Kto był twoim ojcem?
- Nie wiem!
- Skąd pochodzisz?
- Z sierocińca w Rawil
- Muszę cię zabić...
- Co?!
- Seba strzelaj! - krzyknął nie mogąc znaleźć swojej broni. Sebastian spojrzał na mnie
- Co wy wyprawiacie? - wtrącił się Spartan
- Zamknij się! - powiedział szybko Leon - Seba nie masz jaj! Daj mi pistolet
- Nie! - wrzeszczał haker
Nagle rozległ się strzał. Rozejrzałem się dookoła. Sebastian wtulił się w moje ramię, Spart był tak jak ja zdezorientowany, Leo odsunął się od Sylwestra a jego ciało osunęło się bezwładnie na podłogę, za jego głową na ścianie pozostały ślady krwi i rozjechały się w dół tak jak on upadł. Spojrzałem w stronę winowajcy, Eliot stała z jeszcze wyciągniętą ręką. Popatrzyła mi twardo w oczy, potem przeniosła wzrok na Sebastiana. Chowając pistolet podeszła do nas
- Musiałam... im mniej wiecie tym lepiej dla nas, tylko ja i Leo będziemy w razie czego ścigani. Zbieramy się Andris, trzeba się spakować jak najszybciej i wyruszać
- Gdzie ten dom? - zapytałem już bez cienia dawnego entuzjazmu
- Jak się pospieszymy to dzień drogi stąd - odparła
Szliśmy do naszego pokoju po rzeczy, Eliot widząc że Seba idzie za nami, wzięła go za ramię - Możesz coś dla mnie zrobić?
- Jasne - odpowiedział po chwili, jakby odzyskując mowę po tym jak był świadkiem zabójstwa, po drodze słyszałem tylko że miał trudne dzieciństwo? On nadal był w zasadzie niepełnoletni... Kiedy był przy nas, śmiał się razem z nami i był spokojny teraz coś się w nim odezwało, pewnie coś sobie przypomniał
- Zabierzesz chłopaków i Rosę do baru u Ryśka, łatwo go znajdziesz, w razie czego Rosa powinna coś kojarzyć, powiedz że przyniesiemy jej rzeczy, czekajcie na nas do siedemnastej, jak nas nie będzie... Leo obejmie dowodzenie...
- Rozumiem
- To leć - poklepała go po ramieniu - śpieszcie się niedługo będzie tu policja
Chłopak wyszedł i po chwili usłyszałem ich kroki na schodach. Eliot w pośpiechu ładowała wszystko do plecaka. Sam też zacząłem więc się pakować, rzeczy Rosy władowaliśmy do jej plecaka.
- To jak się tym dzielimy? - zapytałem. Nie chciałem od razu narzucać że ja wezmę dwa plecaki, zdążyłem ją trochę poznać i wiedziałem że jest dumna i bardzo silna
- Jak wolisz. Dobrze strzelasz?
- Średnio...
- To może weź dwa plecaki a ja w razie czego będę miała wolne ręce
- Tak będzie dobrze
Przez chwilę patrzyła na mnie
- Czemu go zabiłaś? - zapytałem w końcu
- Był z Zakonu
- Co??? To dlaczego...?! Nie rozumiem...
- Myślę że chciał nas sprawdzić, nagadał bzdur żeby nas nabuntować i sprzedać a wtedy Zakon zabiłby nas za zdradę
- Czemu?
- Bo wtedy on byłby bochaterem. Ale to co mówił może być prawdziwe, ludzie żyją tu w fatalnych warunkach, są wykorzystywani przez polityków, nie mamy pewności co Zakon i Rebelia mają z tym wspólnego ale się dowiemy. Nie pozwolę żeby ci zdrajcy nazywali się Rebelią... mój przybrany ojciec był przywódcą Rebeli ale mafia Leośka go zabiła i Rawscy wygrali wojnę...
- Opowiadał mi
- A opowiedał ci jak to było wśród Rebelii?
- On nie był jednym z nich...
- Chodźmy już, opowiem ci po drodze - mruknęła zarzucając plecak na ramiona, fajnie z nim wyglądała, był większy od niej.
- Więc, jak mówiłam mój ojciec był przywódcą Rebeliantów w Imperium, ja i moje siostry Kate i Rico miałyśmy po nim objąć władzę. Mafia zaś chciała żeby to Rawscy rządzili ponieważ mieli z nimi układy z ich służbą policyjną dokładnie, my zaś chcieliśmy sprawidliwości i rozbicia gangów. Mój ojciec był zbyt przebiegły żeby dać się zabić, zatem Leon dostał zlecenie na mnie. Ojciec żeby nas chronić zlecił Tomowi stworzenie sztucznej rzeczywistośći nazwanej Warlandią od mojego kraju o którym w powszechnej wieści nie wiedziano, portale nie były wtedy popularne. Zamknął nas w sercu mafii na Rawil w bunkrze, pod latarnią najciemniej? Tak? Zahibernowano nas i jakieś 14 lat żyłyśmy w Matriksie, ucząc się walki i taktyki. Spart i Rosa pracowali tam i hibernowali się z nami udając kogo innego... No i miałam okazję trochę porządzić bo siostry przewieziono na Kron. Było jak to na wojnie ciężko ale się wspieraliśmy. Potem dowiedziałam się że Leon jest moim bratem i... kiedy nasze powstanie upadło zabrał mnie do siebie
- A znasz swojego prawdziwego ojca?
- Nie, ale podejrzewam boga wojny
- Haha! Jakoś mnie to nie dziwi...
- Cóż... A ty?
- Mój ojciec Ragnar był berserkerem, matka też walczyła razem jeździli na wikingi... - westchnąłem wsominajac rodzinny dom
- Wytłumaczysz mi te słowa...?
- Och... berserker przez was jest zwany wikingiem a wiking rabowaniem. U nas mawiano że jedzie się na wiking tak się nazywała zbrojna wyprawa w celu rabowania, palenia i gwałcenia wszystkiego co się rusza, a berserker to nasz wojownik którego u was nie wiedzieć czemu zwiecie wikingiem...
- Tak? No widzisz nie wiedziałam... ciekawe... Ty też w tym brałeś udział?
- Byłem pare razy na wyprawie
- I gwałciłeś kobiety?
- Nie
- A facetów?
- Nie - wybuchnąłem śmiechem
- Czemu?
- Wiesz... w kobietach nie widzę nic podniecającego a... cóż nie chcę żeby to zabrzmiało seksistowsko ale w większości przypadków łatwiej jest zgwałcić kobietę... no chodzi mi o to że facet... raczej ma większe szanse się obronić, znaczy... zresztą... ja... ja się muszę zakochać
- No dobra, opowiedz jeszcze coś ciekawego, gwałty to chyba nie najciekawsza część waszej historii
- No pewnie że nie! Nasza społeczność była w porównaniu do innych bardzo cywilizowana, mimo że uważacie nas za brutali... Jako jedni z nielicznych mieliśmy równouprawnienie kobiet, wolność wyznania, ale i tak nasza religia niczego w zasadzie nie wymaga. Uczono nas miłości do bliskich i nawyku obrony ich, uczono żeby nie bać się śmierci...
- Mnie nauczono tylko zabijać...
- A co ci mówi serce?
- Nie słucham go
- Dlaczego?
- Nie wiem
- Boisz się?
- A powinnam?
- Nie. Popatrz na brata, Leo popełniał błędy, nie raz przez to cierpiał ale właśnie to czyni go pięknym, każda blizna ma swoją historię... Lepiej jest się śmiać i potem płakać niż cały czas być obojętnym, ale to moje zdanie
- Nigdy nie płakałam
- Naprawdę...?
- Mhm
- Nie miałaś powodu czy trzymasz to w sobie?
- Wyżywam się w walce
- A kochasz kogoś?
- Hm... nie wiem czy potrafię ale wydaję mi się, że tak...
- Twoich braci?
- No
- Każdy zasługuję na trochę miłości... Nawet taki typ jak ty! - szturchnąłem ją w ramię, zaśmiała się - Czasem mi się wydaję że jesteś gorsza od Leosia!
- Ja cię przynajmniej nie biję
- I dobrze. Nie będę startował z kimś kto wybił Rawską armię!
- Ojejku tam... jakoś tak wyszło...
- No już nie udawaj takiej skromnej
- Haha! No weź...
Wchodziliśmy właśnie do baru kiedy zadzwonił mój telefon
- Poczekaj...
- Jasne, powiem im że gadasz
Odebrałem nieznane połączenie
- Halo?
W słuchawce cisza tylko jakiś nie spokojny oddech
- Halo?!
Nagle w tle usłyszałem głos kogoś jakby oddalonego - I co namierzyłeś ich?
Oddech przyspieszył i usłyszałem jakiś szelest, rzuciłem telefonem o ulicę. Roztrzaskał się na części. Wszedłem do knajpy i znalazłem stolik przy którym siedzieli wszyscy to jest Leoś, Eliot, Spart, Sebastian i Rosa. Leon spojrzał na mnie, domagając się żebym usiadł przy nim. Eliot przesunęła się o jedno miejsce żebym usiadł między nią a moim ukochanym. Wszyscy milczeli, nie wiedziałem czy coś mnie ominęło czy po prostu każdy myśli co zrobić. Popatrzyłem tylko na Leona, lecz nasze spojrzenia się spotkały i znów się zaczęło. Miałem ochotę się na niego rzucić. Kącik jego ust drgnął w powstrzymywanym z całych sił uśmiechu. Mierzyliśmy się wzrokiem i czekaliśmy kto pierwszy uderzy. On. Zawachał się ale w końcu dotknął swoją stopą mojej, po chwili równocześnie obaj zaczęliśmy się śmiać.
- Jezu czy wy musicie to robić? - zapytał Spartan wyraźnie zniesmaczony
- To nie moja wina że przez niego jestem taki napalony - odparł Leo
- Jesteś napalony? - zdziwiłem się
- O rany... jesteście okropni! - powiedziała Rosa
- Dobra już - zaśmiał się mój mąż - będziemy grzeczni
- Mam nadzieję - stwierdził Spart - Eliot, słuchamy
- Hm, więc mamy do zrobienia jakieś 30 kilometrów, powinniśmy zdążyć przed zmierzchem ale myślę że się jednak nie wyrobimy...
- Mam pytanie - odezwała się Rosa - Skąd ty masz ten dom?
- Dowiedziałam się z pewnych źródeł że miał być nasz ale zaszła jakaś pomyła przez co nas o tym nie poinformowano - rzekła - pewne źródła życzyły sobie pozostać anonimowe
- Też mam pytanie - powiedział Seba - mogę coś nieść?
- Rzeczy Rosy - odparła Eliot bez zawachania a Rosa uśmiechnęła się zadowolona
- Pytania, sprawy? - zapytała jeszcze
- Co jeśli nie wyrobimy się przed zmierzchem? - zapytał Spart
- A jak myślisz kochany? - Eliot drwiąco się uśmiechnęła
- Skąd wiesz że jest bezpiecznie?
- Jak się boisz to mogę nie spać i stać nad tobą z kałachem, zadowolony?
- Jest różnica między odwagą a głupotą, warto by się dowiedzieć czy są tu jakieś jadowite zwierzęta, albo stojące w łańcuchu pokarmowym wyżej od nas
- Mówię przecież że będziemy trzymać wartę! A co do jadowitych to nie mamy na to czasu, rozumiesz
- Nie ma czasu nawet umierać, musimy żyć chwilą - westchnął Sebastian
- Yhm...
- Ej - przypomniałem sobie - chciałem was uprzedzić ale jakoś tak... namierzali mnie przez telefon, nie wiem kto ale
- Dawaj go - powiedziała Eliot wstając
- Zniszczyłem
- Okej - wyjęła swój i położyła na stole po czym przywaliła weń kolbą karabinu, Leo załapał i odłożył również swój na stół, po kilku chwilach wszystkie pięć były roztrzaskane i bezużyteczne.
- Zaczęło się - westchnął Leo
- Co? - zapytała Eliot
- Kłopoty...
Ledwie przekroczyliśmy próg a rzucił się na nas Sylwester krzycząc coś o bransoletce i wymachując kałachem. Wyrwałem mu broń i dałem mu z liścia
- Spokój!
- Oddajcie mi klucz!!! Szybko póki nikogo nie ma w domu
Seba stał za mną nieśmiało tylko patrząc znad mojego ramienia na to co się dzieje
- Nie mam jej - powiedział Leo wzruszając ramionami
- A ten drugi?! - spojrzął obłąkańczo na Sparta
- Co?! - Spart odsunął się od niego - Ja nic nie wiem!
- To kto ją ma do cholery?! Czy wy nie rozumiecie że...
- Panowie... - usłyszałem Eliot
Spart i Leo zdębieli, wszyscy spojrzeliśmy w jej stronę. Miała jak zazwyczaj włosy spięte w stylu "chuj wie jak" obcięte nad kolanami dresy i męską koszulkę, trzymała na smyczy jakieś pokraczne stworzenie o długim ogonie, sześciu nogach i wstrętnym pysku.
- To ten twój Andris - powiedziała widząc jak gapię się na bestię
- O nie... Mój był śliczny i miał niebieskie futerko
- Przepoczwarzają się najwidoczniej... znalazłam go takiego... no i zagryzł swoich braci... mnie też zresztą próbował ale nie ważne! Nie o tym miałam! Chłopkaki, mam dobre i złe wieści. Po pierwsze musimy opuścić to miasto, po drugie załatwiłam nam zajebistą willę z basenem
- Eliot! Kocham cię! - powiedziałem
- No wiem - odparła uśmiechając się cwaniacko
Wziąłem zwierzaka na ręce, mnie jakoś nie próbował zagryźć, chłopcy witali się z siostrą, Sebastian stał przy mnie i zerkał niepewnie na Sylwestra
- Co z moją bransoletką?!
- Nie wiem kim ty do cholery jesteś - rzekł Leo - ale mógłbyś okazać odrobinę szacunku, skoro wiesz kim jestem i dać mi się przywitać z rodzeństwem
- Śpieszy mi się!
Leo patrzył przez chwilę na niego, po czym powoli odsunął się od siostry a zbliżył do niego
- Zdejmij okulary! - powiedział stając przed nim
- Nie! Zostaw mnie
- Nic ci nie zrobię, chcę tylko coś zobaczyć - powiedział chwytając go za gardło - spójrz na mnie!
- Nie!
- Czego się boisz?!
- Przestań!
- Ty...
- Co?
- Tak... To nie możliwe... ile ty masz lat?!
- W przeliczeniu na wasze...
- Nie na nasze! Kiedy się urodziłeś?
- A co?
- Jesteś wybrańcem? Kto był twoim ojcem?
- Nie wiem!
- Skąd pochodzisz?
- Z sierocińca w Rawil
- Muszę cię zabić...
- Co?!
- Seba strzelaj! - krzyknął nie mogąc znaleźć swojej broni. Sebastian spojrzał na mnie
- Co wy wyprawiacie? - wtrącił się Spartan
- Zamknij się! - powiedział szybko Leon - Seba nie masz jaj! Daj mi pistolet
- Nie! - wrzeszczał haker
Nagle rozległ się strzał. Rozejrzałem się dookoła. Sebastian wtulił się w moje ramię, Spart był tak jak ja zdezorientowany, Leo odsunął się od Sylwestra a jego ciało osunęło się bezwładnie na podłogę, za jego głową na ścianie pozostały ślady krwi i rozjechały się w dół tak jak on upadł. Spojrzałem w stronę winowajcy, Eliot stała z jeszcze wyciągniętą ręką. Popatrzyła mi twardo w oczy, potem przeniosła wzrok na Sebastiana. Chowając pistolet podeszła do nas
- Musiałam... im mniej wiecie tym lepiej dla nas, tylko ja i Leo będziemy w razie czego ścigani. Zbieramy się Andris, trzeba się spakować jak najszybciej i wyruszać
- Gdzie ten dom? - zapytałem już bez cienia dawnego entuzjazmu
- Jak się pospieszymy to dzień drogi stąd - odparła
Szliśmy do naszego pokoju po rzeczy, Eliot widząc że Seba idzie za nami, wzięła go za ramię - Możesz coś dla mnie zrobić?
- Jasne - odpowiedział po chwili, jakby odzyskując mowę po tym jak był świadkiem zabójstwa, po drodze słyszałem tylko że miał trudne dzieciństwo? On nadal był w zasadzie niepełnoletni... Kiedy był przy nas, śmiał się razem z nami i był spokojny teraz coś się w nim odezwało, pewnie coś sobie przypomniał
- Zabierzesz chłopaków i Rosę do baru u Ryśka, łatwo go znajdziesz, w razie czego Rosa powinna coś kojarzyć, powiedz że przyniesiemy jej rzeczy, czekajcie na nas do siedemnastej, jak nas nie będzie... Leo obejmie dowodzenie...
- Rozumiem
- To leć - poklepała go po ramieniu - śpieszcie się niedługo będzie tu policja
Chłopak wyszedł i po chwili usłyszałem ich kroki na schodach. Eliot w pośpiechu ładowała wszystko do plecaka. Sam też zacząłem więc się pakować, rzeczy Rosy władowaliśmy do jej plecaka.
- To jak się tym dzielimy? - zapytałem. Nie chciałem od razu narzucać że ja wezmę dwa plecaki, zdążyłem ją trochę poznać i wiedziałem że jest dumna i bardzo silna
- Jak wolisz. Dobrze strzelasz?
- Średnio...
- To może weź dwa plecaki a ja w razie czego będę miała wolne ręce
- Tak będzie dobrze
Przez chwilę patrzyła na mnie
- Czemu go zabiłaś? - zapytałem w końcu
- Był z Zakonu
- Co??? To dlaczego...?! Nie rozumiem...
- Myślę że chciał nas sprawdzić, nagadał bzdur żeby nas nabuntować i sprzedać a wtedy Zakon zabiłby nas za zdradę
- Czemu?
- Bo wtedy on byłby bochaterem. Ale to co mówił może być prawdziwe, ludzie żyją tu w fatalnych warunkach, są wykorzystywani przez polityków, nie mamy pewności co Zakon i Rebelia mają z tym wspólnego ale się dowiemy. Nie pozwolę żeby ci zdrajcy nazywali się Rebelią... mój przybrany ojciec był przywódcą Rebeli ale mafia Leośka go zabiła i Rawscy wygrali wojnę...
- Opowiadał mi
- A opowiedał ci jak to było wśród Rebelii?
- On nie był jednym z nich...
- Chodźmy już, opowiem ci po drodze - mruknęła zarzucając plecak na ramiona, fajnie z nim wyglądała, był większy od niej.
- Więc, jak mówiłam mój ojciec był przywódcą Rebeliantów w Imperium, ja i moje siostry Kate i Rico miałyśmy po nim objąć władzę. Mafia zaś chciała żeby to Rawscy rządzili ponieważ mieli z nimi układy z ich służbą policyjną dokładnie, my zaś chcieliśmy sprawidliwości i rozbicia gangów. Mój ojciec był zbyt przebiegły żeby dać się zabić, zatem Leon dostał zlecenie na mnie. Ojciec żeby nas chronić zlecił Tomowi stworzenie sztucznej rzeczywistośći nazwanej Warlandią od mojego kraju o którym w powszechnej wieści nie wiedziano, portale nie były wtedy popularne. Zamknął nas w sercu mafii na Rawil w bunkrze, pod latarnią najciemniej? Tak? Zahibernowano nas i jakieś 14 lat żyłyśmy w Matriksie, ucząc się walki i taktyki. Spart i Rosa pracowali tam i hibernowali się z nami udając kogo innego... No i miałam okazję trochę porządzić bo siostry przewieziono na Kron. Było jak to na wojnie ciężko ale się wspieraliśmy. Potem dowiedziałam się że Leon jest moim bratem i... kiedy nasze powstanie upadło zabrał mnie do siebie
- A znasz swojego prawdziwego ojca?
- Nie, ale podejrzewam boga wojny
- Haha! Jakoś mnie to nie dziwi...
- Cóż... A ty?
- Mój ojciec Ragnar był berserkerem, matka też walczyła razem jeździli na wikingi... - westchnąłem wsominajac rodzinny dom
- Wytłumaczysz mi te słowa...?
- Och... berserker przez was jest zwany wikingiem a wiking rabowaniem. U nas mawiano że jedzie się na wiking tak się nazywała zbrojna wyprawa w celu rabowania, palenia i gwałcenia wszystkiego co się rusza, a berserker to nasz wojownik którego u was nie wiedzieć czemu zwiecie wikingiem...
- Tak? No widzisz nie wiedziałam... ciekawe... Ty też w tym brałeś udział?
- Byłem pare razy na wyprawie
- I gwałciłeś kobiety?
- Nie
- A facetów?
- Nie - wybuchnąłem śmiechem
- Czemu?
- Wiesz... w kobietach nie widzę nic podniecającego a... cóż nie chcę żeby to zabrzmiało seksistowsko ale w większości przypadków łatwiej jest zgwałcić kobietę... no chodzi mi o to że facet... raczej ma większe szanse się obronić, znaczy... zresztą... ja... ja się muszę zakochać
- No dobra, opowiedz jeszcze coś ciekawego, gwałty to chyba nie najciekawsza część waszej historii
- No pewnie że nie! Nasza społeczność była w porównaniu do innych bardzo cywilizowana, mimo że uważacie nas za brutali... Jako jedni z nielicznych mieliśmy równouprawnienie kobiet, wolność wyznania, ale i tak nasza religia niczego w zasadzie nie wymaga. Uczono nas miłości do bliskich i nawyku obrony ich, uczono żeby nie bać się śmierci...
- Mnie nauczono tylko zabijać...
- A co ci mówi serce?
- Nie słucham go
- Dlaczego?
- Nie wiem
- Boisz się?
- A powinnam?
- Nie. Popatrz na brata, Leo popełniał błędy, nie raz przez to cierpiał ale właśnie to czyni go pięknym, każda blizna ma swoją historię... Lepiej jest się śmiać i potem płakać niż cały czas być obojętnym, ale to moje zdanie
- Nigdy nie płakałam
- Naprawdę...?
- Mhm
- Nie miałaś powodu czy trzymasz to w sobie?
- Wyżywam się w walce
- A kochasz kogoś?
- Hm... nie wiem czy potrafię ale wydaję mi się, że tak...
- Twoich braci?
- No
- Każdy zasługuję na trochę miłości... Nawet taki typ jak ty! - szturchnąłem ją w ramię, zaśmiała się - Czasem mi się wydaję że jesteś gorsza od Leosia!
- Ja cię przynajmniej nie biję
- I dobrze. Nie będę startował z kimś kto wybił Rawską armię!
- Ojejku tam... jakoś tak wyszło...
- No już nie udawaj takiej skromnej
- Haha! No weź...
Wchodziliśmy właśnie do baru kiedy zadzwonił mój telefon
- Poczekaj...
- Jasne, powiem im że gadasz
Odebrałem nieznane połączenie
- Halo?
W słuchawce cisza tylko jakiś nie spokojny oddech
- Halo?!
Nagle w tle usłyszałem głos kogoś jakby oddalonego - I co namierzyłeś ich?
Oddech przyspieszył i usłyszałem jakiś szelest, rzuciłem telefonem o ulicę. Roztrzaskał się na części. Wszedłem do knajpy i znalazłem stolik przy którym siedzieli wszyscy to jest Leoś, Eliot, Spart, Sebastian i Rosa. Leon spojrzał na mnie, domagając się żebym usiadł przy nim. Eliot przesunęła się o jedno miejsce żebym usiadł między nią a moim ukochanym. Wszyscy milczeli, nie wiedziałem czy coś mnie ominęło czy po prostu każdy myśli co zrobić. Popatrzyłem tylko na Leona, lecz nasze spojrzenia się spotkały i znów się zaczęło. Miałem ochotę się na niego rzucić. Kącik jego ust drgnął w powstrzymywanym z całych sił uśmiechu. Mierzyliśmy się wzrokiem i czekaliśmy kto pierwszy uderzy. On. Zawachał się ale w końcu dotknął swoją stopą mojej, po chwili równocześnie obaj zaczęliśmy się śmiać.
- Jezu czy wy musicie to robić? - zapytał Spartan wyraźnie zniesmaczony
- To nie moja wina że przez niego jestem taki napalony - odparł Leo
- Jesteś napalony? - zdziwiłem się
- O rany... jesteście okropni! - powiedziała Rosa
- Dobra już - zaśmiał się mój mąż - będziemy grzeczni
- Mam nadzieję - stwierdził Spart - Eliot, słuchamy
- Hm, więc mamy do zrobienia jakieś 30 kilometrów, powinniśmy zdążyć przed zmierzchem ale myślę że się jednak nie wyrobimy...
- Mam pytanie - odezwała się Rosa - Skąd ty masz ten dom?
- Dowiedziałam się z pewnych źródeł że miał być nasz ale zaszła jakaś pomyła przez co nas o tym nie poinformowano - rzekła - pewne źródła życzyły sobie pozostać anonimowe
- Też mam pytanie - powiedział Seba - mogę coś nieść?
- Rzeczy Rosy - odparła Eliot bez zawachania a Rosa uśmiechnęła się zadowolona
- Pytania, sprawy? - zapytała jeszcze
- Co jeśli nie wyrobimy się przed zmierzchem? - zapytał Spart
- A jak myślisz kochany? - Eliot drwiąco się uśmiechnęła
- Skąd wiesz że jest bezpiecznie?
- Jak się boisz to mogę nie spać i stać nad tobą z kałachem, zadowolony?
- Jest różnica między odwagą a głupotą, warto by się dowiedzieć czy są tu jakieś jadowite zwierzęta, albo stojące w łańcuchu pokarmowym wyżej od nas
- Mówię przecież że będziemy trzymać wartę! A co do jadowitych to nie mamy na to czasu, rozumiesz
- Nie ma czasu nawet umierać, musimy żyć chwilą - westchnął Sebastian
- Yhm...
- Ej - przypomniałem sobie - chciałem was uprzedzić ale jakoś tak... namierzali mnie przez telefon, nie wiem kto ale
- Dawaj go - powiedziała Eliot wstając
- Zniszczyłem
- Okej - wyjęła swój i położyła na stole po czym przywaliła weń kolbą karabinu, Leo załapał i odłożył również swój na stół, po kilku chwilach wszystkie pięć były roztrzaskane i bezużyteczne.
- Zaczęło się - westchnął Leo
- Co? - zapytała Eliot
- Kłopoty...
Rozdział 6 cz.1 - kłopoty
Leon
Minęły dwa tygodnie. Byliśmy wreszcie w Awruk. W porcie było gwarno i wesoło, każdy usiłował coś sprzedać, każdy chciał przekrzyczeć resztę.
- Andris na pewno po pana wyjdzie - stwierdził Sebastian, poprawiając szelki mojego plecaka, który uparł się nosić
- Tak myślisz? - zapytałem. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem kasę, miałem ostatnie 5 anorów. Ktoś zdaje się zauważył to i podeszło do mnie małe stworzonko zasłonięte przez bukiet róż - Nie chcę pan kwiatów? Pięć anorów... - powiedziało dziecięcym głosem. Spojrzałem na Sebę, ten uśmiechnął się i pokiwał energicznie głową, westchnąłem patrząc na dłoń, po czym wręczyłem je dziecku i wziąłem róże. Była to mała dziewczynka, mieszaniec. Dużo tu było takich, nierasowych...
- A gdzie Spartan, co? - zapytałem wąchając kwiaty
- Nie wiem - odparł chłopak - Mogę go poszukać!
- Nie, nie... lepiej się nie rozdzielajmy
- Em... Mogę pana o coś zapytać?
- Jasne
- Czemu mi pan pomaga? Nawet pana brat mówi że to bez sensu... Płaci pan za moje bilety, funduje mi jedzenie...
- Bo też byłem w mafii - wziąłem jego rękę i porównałem ze swoją, obaj mieliśmy blizny po zmowie milczenia
- Och...
- W twoim wieku, przechodziłem przez to samo... kradłem kiedy byłem głodny, zabijałem gdy musiałem...
- Ja jeszcze nie... nikogo nie zabiłem...
- To dobrze. Obyś nigdy nie musiał...
- Ale... Co ze mną będzie? Zostawi mnie pan tutaj? Z dala od mafii...
- Posłuchaj mnie... mafia nigdy nie odpuszcza, jeśli będą cię chcieli to cię znajdą, ale myślę że nie jesteś wart zachodu. Im chodzi o tą pieprzoną bransoletkę
- A właściwie... Kto w końcu ma tą bransoletkę?
- Nie ważne...
- To nie tak! Ja bym pana nie sprzedał! Tak tylko zapytałem z ciekawości... Przepraszam! Przez mój niewyparzony język ciągle wpadam w kłopoty! - powiedział i spuścił głowę
- Mój drogi... najciemniej pod latarnią, tyle ci powiem
- Co??? Cały czas jest w Rawil?!
Położyłem mu rękę na ustach
- Cicho - zaśmiałem się - Bystry jesteś... - puściłem go i zbliżyłem się tak że niemal dotykałem jego ucha - Ma ją mój przyjaciel, zupełnie nieświadomy co to jest, powinien być na uniwersytecie w stolicy Rawil, haha... dając mu ją na pożegnanie nie miałem pojęcia, że wszyscy się o nią zabijają...
Chłopak rozdziawił pysk i gapił się na mnie nie dowierzając. Dotknąłem jego biodra sprawdzając czy ma przy sobie broń
- Dobra, nie wiem co nas tam czeka, masz być ostrożny, idziemy...
Przeszliśmy ledwie kilkanaście metrów szukając wyjścia z portu, kiedy Sebastian złapał mnie za rękaw
- Niech pan zobaczy! To on!!!
- Co? - spojrzałem w stronę w którą pokazywał. Na drugim końcu placu o mur opierał się jasnowłosy mężczyzna - Co?
- Tak jak pan opisywał to musi być pan Andris!
- Myślisz? - zapytałem wciąż nie dowierzając
- Podejdźmy bliżej!
Poszedłem najpierw powoli a z każdym krokiem moje serce przyspieszało, aż w końcu byłem pewien że to Andris
- O kurwa - jęknąłem. Spojrzał w moją stronę, odwróciłem się do niego plecami
- Proszę pana...?
- Jak wyglądam?!
- Szczerze...?
- Tak!!
- Ym... No... trochę pan blady... i... rozczochrany
Przeczesałem włosy palcami
- Lepiej... ale strasznie pan przerażony
- Co ja mam zrobić?
- Lepiej biec, bo zdaje się że on sobie idzie...
- Co?! - spojrzałem za siebie, szedł powoli w stronę miasta. Rzuciłem się biegiem. Po drodze łzy napłynęły mi do oczu.
- Andris! - wrzasnąłem
- Andris!!! - wydarłem się na całe gardło, pod koniec głos mi się załamał
Odwrócił się i też zaczął biec, choć o wiele wolniej jakby nie mógł...?
- Andris... - zawyłem jeszcze raz
Padliśmy sobie w ramiona.
Andris zamruczał z zadowoleniem, podniósł mnie. Po chwili odstawił na ziemię, chwycił za włosy i odciągnął od swojego ramienia, poluzował chwyt i zaczął mnie całować. Jego ciepły język zaczął igrać z moim w moich ustach. Zaczął się na mnie pchać aż przyparł mnie do muru. Na dosłownie ułamek sekundy oderwałem żeby złapać oddech, przysięgam tak mnie rozpalił że zapomniałem oddychać. Nie dał mi jednak na długo tego przerywać i chwycił mnie za kark przyciągając znów do siebie a ja pozwoliłem żeby nasze języki splotły się w namiętnym pocałunku. Poczułem jak nogi się pode mną uginają i zacząłem błądzić ręką po ścianie za mną próbując się czegoś złapać. W końcu uwiesiłem się mu na szyi i przylgnąłem do niego całym ciałem, on tylko mocniej mnie objął. Zaśmiał się niezręcznie kiedy zrozumiał że czuję jak się podniecił. Wrócił do całowania mnie i tylko trochę zwolnił, pozwolił mi trochę przejąć kontrolę. Nie wiem jak długo już to trwało ale nie chciałem żeby ta chwila się skończyła, nie ważne co ludzie pomyślą, pożądanie wzięło nade mną górę, nie wspominając już o tym że to mój kochanek zaczął...
Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi w oczy, czułem jego gorący oddech, dyszał ciężko, miał zaczerwienione policzki i rozszerzone źrenice. Przycisnął czoło do mojego czoła i tak staliśmy zapomniawszy o całym świecie. Odsunąłem się i oparłem o ścianę nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa, Andris patrzył na mnie, nagle jego oczy zabłysnęły od łez. Zbliżyłem się, położyłem dłonie na jego piersi i pocałowałem go delikatnie. Jednak jedno liźnięcie za dużo i ten ogień pożądania wybuchł od nowa. Złączyliśmy się w pocałunku, nasze języki zaczęły walczyć o dominację, jego dłonie błądziły po moim ciele, zadrżałem kiedy położył je na pośladkach, zaśmiałem się.
- Róże...
- Co? - oderwał się ode mnie
- Miałem dla ciebie róże ale tak się na mnie rzuciłeś że je upuściłem... są za tobą
- Och! Pieprzyć róże mam ciebie! Nareszcie...
- Dostałeś mój list?
- Tak kotku
Przytuliłem się do niego, zaczął całować mnie po szyji, nie miałem sił z nim walczyć był silniejszy, stałem się uległy a on tylko objął mnie pewniej i pocałował delikatnie w usta.
- Andris ja...
- Ciii...
Bezwiednie ziewnąłem, Andris wyszczerzył zęby - Ach te strefy czasowe, co?
- Mhm...
Zauważyłem że Sebastian stał z boku przyglądając się nam, i pozbierał kwiaty...
- Leo zdradziłeś mnie? - zapytał nagle Andris
- Co, jak?
- Czy mnie zdradziłeś?
- C-co? Nie! Dlaczego pytasz???
- Trzymałeś się z innym facetem za rękę...
- Za rękę... - powtórzyłem po nim
- Piliście razem...
- Mów dalej...
- Eliot powiedziała żeby cię zapytać wprost a powiesz prawdę
- Eliot tu jest???
- Tak. Co z nim? Wysoki mutant...
- A ten! - zacząłem się śmiać - Chyba nawet wiem skąd to trzymanie za rękę! Poślizgnął się na oblodzonych torach i chwycił mnie żeby nie upaść, pokażę ci w domu jakiego nabiłem siniaka na dupie...
- Bogowie... - wtulił się we mnie - myślałem że mnie zdradziłeś
- Bogowie! - sparodiowałem go - Jakiś ty podejrzliwy! Nie wzywaj mi tu swoich bogów tylko prowadź do domu...
Pocałował mnie w głowę, i wziąwszy za rękę pociągnął za sobą
- Ach poczekaj... muszę ci kogoś przedstawić... - odwróciłem się - Sebuś!
Sebastian podszedł do nas i grzecznie ukłonił się Andrisowi - Dzień dobry!
Andris spojrzał nań nieufnie, podał mi róże, trochę po przejściach, ja przekazałem je Andrisowi
- No te właśnie były dla ciebie... - westchnąłem
- Mh... Dziękuję ci - odparł przyglądając się kwiatom
- Sebastian zostaje i już! - powiedziałem
- Dobrze! Czy ja coś mówię?! - warknął
- Jeśli mam sprawiać problem to ja.. - zaczął Seba
- Ależ ja nie miałem nic złego na myśli - powiedział szybko Andris i uścisnął mu dłoń - Miło cię poznać
- Mi również...
Szybko zapadł zmrok, przy głównej drodze prowadzącej z portu do miasta znaleźliśmy Sparta i całą czwórką ruszyliśmy do domu po drodze opowiadając sobie o wszystkim.
Minęły dwa tygodnie. Byliśmy wreszcie w Awruk. W porcie było gwarno i wesoło, każdy usiłował coś sprzedać, każdy chciał przekrzyczeć resztę.
- Andris na pewno po pana wyjdzie - stwierdził Sebastian, poprawiając szelki mojego plecaka, który uparł się nosić
- Tak myślisz? - zapytałem. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem kasę, miałem ostatnie 5 anorów. Ktoś zdaje się zauważył to i podeszło do mnie małe stworzonko zasłonięte przez bukiet róż - Nie chcę pan kwiatów? Pięć anorów... - powiedziało dziecięcym głosem. Spojrzałem na Sebę, ten uśmiechnął się i pokiwał energicznie głową, westchnąłem patrząc na dłoń, po czym wręczyłem je dziecku i wziąłem róże. Była to mała dziewczynka, mieszaniec. Dużo tu było takich, nierasowych...
- A gdzie Spartan, co? - zapytałem wąchając kwiaty
- Nie wiem - odparł chłopak - Mogę go poszukać!
- Nie, nie... lepiej się nie rozdzielajmy
- Em... Mogę pana o coś zapytać?
- Jasne
- Czemu mi pan pomaga? Nawet pana brat mówi że to bez sensu... Płaci pan za moje bilety, funduje mi jedzenie...
- Bo też byłem w mafii - wziąłem jego rękę i porównałem ze swoją, obaj mieliśmy blizny po zmowie milczenia
- Och...
- W twoim wieku, przechodziłem przez to samo... kradłem kiedy byłem głodny, zabijałem gdy musiałem...
- Ja jeszcze nie... nikogo nie zabiłem...
- To dobrze. Obyś nigdy nie musiał...
- Ale... Co ze mną będzie? Zostawi mnie pan tutaj? Z dala od mafii...
- Posłuchaj mnie... mafia nigdy nie odpuszcza, jeśli będą cię chcieli to cię znajdą, ale myślę że nie jesteś wart zachodu. Im chodzi o tą pieprzoną bransoletkę
- A właściwie... Kto w końcu ma tą bransoletkę?
- Nie ważne...
- To nie tak! Ja bym pana nie sprzedał! Tak tylko zapytałem z ciekawości... Przepraszam! Przez mój niewyparzony język ciągle wpadam w kłopoty! - powiedział i spuścił głowę
- Mój drogi... najciemniej pod latarnią, tyle ci powiem
- Co??? Cały czas jest w Rawil?!
Położyłem mu rękę na ustach
- Cicho - zaśmiałem się - Bystry jesteś... - puściłem go i zbliżyłem się tak że niemal dotykałem jego ucha - Ma ją mój przyjaciel, zupełnie nieświadomy co to jest, powinien być na uniwersytecie w stolicy Rawil, haha... dając mu ją na pożegnanie nie miałem pojęcia, że wszyscy się o nią zabijają...
Chłopak rozdziawił pysk i gapił się na mnie nie dowierzając. Dotknąłem jego biodra sprawdzając czy ma przy sobie broń
- Dobra, nie wiem co nas tam czeka, masz być ostrożny, idziemy...
Przeszliśmy ledwie kilkanaście metrów szukając wyjścia z portu, kiedy Sebastian złapał mnie za rękaw
- Niech pan zobaczy! To on!!!
- Co? - spojrzałem w stronę w którą pokazywał. Na drugim końcu placu o mur opierał się jasnowłosy mężczyzna - Co?
- Tak jak pan opisywał to musi być pan Andris!
- Myślisz? - zapytałem wciąż nie dowierzając
- Podejdźmy bliżej!
Poszedłem najpierw powoli a z każdym krokiem moje serce przyspieszało, aż w końcu byłem pewien że to Andris
- O kurwa - jęknąłem. Spojrzał w moją stronę, odwróciłem się do niego plecami
- Proszę pana...?
- Jak wyglądam?!
- Szczerze...?
- Tak!!
- Ym... No... trochę pan blady... i... rozczochrany
Przeczesałem włosy palcami
- Lepiej... ale strasznie pan przerażony
- Co ja mam zrobić?
- Lepiej biec, bo zdaje się że on sobie idzie...
- Co?! - spojrzałem za siebie, szedł powoli w stronę miasta. Rzuciłem się biegiem. Po drodze łzy napłynęły mi do oczu.
- Andris! - wrzasnąłem
- Andris!!! - wydarłem się na całe gardło, pod koniec głos mi się załamał
Odwrócił się i też zaczął biec, choć o wiele wolniej jakby nie mógł...?
- Andris... - zawyłem jeszcze raz
Padliśmy sobie w ramiona.
Andris zamruczał z zadowoleniem, podniósł mnie. Po chwili odstawił na ziemię, chwycił za włosy i odciągnął od swojego ramienia, poluzował chwyt i zaczął mnie całować. Jego ciepły język zaczął igrać z moim w moich ustach. Zaczął się na mnie pchać aż przyparł mnie do muru. Na dosłownie ułamek sekundy oderwałem żeby złapać oddech, przysięgam tak mnie rozpalił że zapomniałem oddychać. Nie dał mi jednak na długo tego przerywać i chwycił mnie za kark przyciągając znów do siebie a ja pozwoliłem żeby nasze języki splotły się w namiętnym pocałunku. Poczułem jak nogi się pode mną uginają i zacząłem błądzić ręką po ścianie za mną próbując się czegoś złapać. W końcu uwiesiłem się mu na szyi i przylgnąłem do niego całym ciałem, on tylko mocniej mnie objął. Zaśmiał się niezręcznie kiedy zrozumiał że czuję jak się podniecił. Wrócił do całowania mnie i tylko trochę zwolnił, pozwolił mi trochę przejąć kontrolę. Nie wiem jak długo już to trwało ale nie chciałem żeby ta chwila się skończyła, nie ważne co ludzie pomyślą, pożądanie wzięło nade mną górę, nie wspominając już o tym że to mój kochanek zaczął...
Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi w oczy, czułem jego gorący oddech, dyszał ciężko, miał zaczerwienione policzki i rozszerzone źrenice. Przycisnął czoło do mojego czoła i tak staliśmy zapomniawszy o całym świecie. Odsunąłem się i oparłem o ścianę nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa, Andris patrzył na mnie, nagle jego oczy zabłysnęły od łez. Zbliżyłem się, położyłem dłonie na jego piersi i pocałowałem go delikatnie. Jednak jedno liźnięcie za dużo i ten ogień pożądania wybuchł od nowa. Złączyliśmy się w pocałunku, nasze języki zaczęły walczyć o dominację, jego dłonie błądziły po moim ciele, zadrżałem kiedy położył je na pośladkach, zaśmiałem się.
- Róże...
- Co? - oderwał się ode mnie
- Miałem dla ciebie róże ale tak się na mnie rzuciłeś że je upuściłem... są za tobą
- Och! Pieprzyć róże mam ciebie! Nareszcie...
- Dostałeś mój list?
- Tak kotku
Przytuliłem się do niego, zaczął całować mnie po szyji, nie miałem sił z nim walczyć był silniejszy, stałem się uległy a on tylko objął mnie pewniej i pocałował delikatnie w usta.
- Andris ja...
- Ciii...
Bezwiednie ziewnąłem, Andris wyszczerzył zęby - Ach te strefy czasowe, co?
- Mhm...
Zauważyłem że Sebastian stał z boku przyglądając się nam, i pozbierał kwiaty...
- Leo zdradziłeś mnie? - zapytał nagle Andris
- Co, jak?
- Czy mnie zdradziłeś?
- C-co? Nie! Dlaczego pytasz???
- Trzymałeś się z innym facetem za rękę...
- Za rękę... - powtórzyłem po nim
- Piliście razem...
- Mów dalej...
- Eliot powiedziała żeby cię zapytać wprost a powiesz prawdę
- Eliot tu jest???
- Tak. Co z nim? Wysoki mutant...
- A ten! - zacząłem się śmiać - Chyba nawet wiem skąd to trzymanie za rękę! Poślizgnął się na oblodzonych torach i chwycił mnie żeby nie upaść, pokażę ci w domu jakiego nabiłem siniaka na dupie...
- Bogowie... - wtulił się we mnie - myślałem że mnie zdradziłeś
- Bogowie! - sparodiowałem go - Jakiś ty podejrzliwy! Nie wzywaj mi tu swoich bogów tylko prowadź do domu...
Pocałował mnie w głowę, i wziąwszy za rękę pociągnął za sobą
- Ach poczekaj... muszę ci kogoś przedstawić... - odwróciłem się - Sebuś!
Sebastian podszedł do nas i grzecznie ukłonił się Andrisowi - Dzień dobry!
Andris spojrzał nań nieufnie, podał mi róże, trochę po przejściach, ja przekazałem je Andrisowi
- No te właśnie były dla ciebie... - westchnąłem
- Mh... Dziękuję ci - odparł przyglądając się kwiatom
- Sebastian zostaje i już! - powiedziałem
- Dobrze! Czy ja coś mówię?! - warknął
- Jeśli mam sprawiać problem to ja.. - zaczął Seba
- Ależ ja nie miałem nic złego na myśli - powiedział szybko Andris i uścisnął mu dłoń - Miło cię poznać
- Mi również...
Szybko zapadł zmrok, przy głównej drodze prowadzącej z portu do miasta znaleźliśmy Sparta i całą czwórką ruszyliśmy do domu po drodze opowiadając sobie o wszystkim.
czwartek, 12 maja 2016
Rozdział 5 cz.3
Spart
Zapalniczka spadła mi trzeci raz kiedy znowu przypadkiem się oparzyłem, tym razem jednak sznur puścił i uwolniłem ręce. W tym samym momencie ktoś wszedł do pomieszczenia. Byłem w jakimś opuszczonym magazynie, przywiązany do krzesła.
- Co znowu? Mówiłem że nic nie wiem!
- Cichaj! - mruknął młody gangster z papierosem w ustach. Miał dresy, sportowe buty, luźną koszulkę, był obcięty na krótko, miał kolczyk w nosie i dwa w uchu. Nawet na mnie nie patrząc i zaczął przekładać broń z jakiś pudełek do swojej torby. Zarzucił ją na ramię miał już wyjść ale odwrócił się i podszedł do mnie śmiejąc się
- Nudzisz się tu co?
- Świetnie się bawię, wiesz - odparłem. Ten zaczął głaskać mnie po głowie
- Twoja głupia dziewczyna zdobędzie dla nas klucz a ty i tak zginiesz - westchnął - a szczerze mówiąc trochę mi ciebie szkoda...
W tym momencie wykorzystałem okazję i wykręciłem mu rękę, schodząc z nim na podłogę, udało mi się wydostać pistolet z torby. Wepchnąłem mu lufę do ust
- Tylko piśnij!
- Mhm...
- A teraz rozwiąż mi nogi!
Wykonał polecenie bez zawahania.
- Teraz słuchaj! Wyprowadzisz mnie stąd i powiesz gdzie jest Rosa
- Hmhmhfm! Łaaa...
Wykręciłem mu ręce za plecami i zmusiłem żeby się pochylił, przyłożyłem mu pistolet do skroni
- Mów
- Nie wiem gdzie jest! I jeśli ktoś nas zobaczy to bez wahania zabiją nas obu!
- Czemu?
- Posadzą mnie o zdradę a pan już nie jest potrzebny. Zresztą i tak im nie zależy
- To po co tu jesteś? Dla pieniędzy? Warto tak narażać życie? Ile ty w ogóle masz lat, co?
- Szesnaście, odpracowuje dług
- Jaki niby dług?
- Sprzedawałem narkotyki i mnie okradli, mafia kazała mi spłacać
- No to obaj mamy kłopoty
- Pomoże mi pan?
- Chyba nie mam wyjścia... - puściłem go, oddałem mu broń - powiesz, że kazali ci mnie przenieść gdzie indziej czy coś...
- Okej...
- Kurwa... mój syn byłby w twoim wieku...
- Byłby...?
- Nie żyje...
- Aha... przykro mi...
- Dobra idziemy!
Pozwoliłem mu prowadzić się z pistoletem przy głowie aż w końcu puściliśmy się biegiem przez pola. Nie wiem gdzie byliśmy, uciekaliśmy jak najdalej od drogi przez plantację kukurydzy. Jakimś cudem nikt nas nie przyłapał, w końcu chłopak zatrzymał się i zdyszany powiedział że powinniśmy już być bezpieczni
- Zabiją mnie za to... jak mnie dopadną... To wszystko przez pana!
- Zamknij się! Zabiorę cię do rodziców, jak tylko znajdę Rosę - powiedziałem z trudem łapiąc oddech - Gdzie mieszkasz?
- Uciekłem z sierocińca!
- Hm... Chcesz tam wrócić?
- Nie!
- To... jak mogę się odwdzięczyć?
- Niech mnie pan weźmie ze sobą - podszedł do mnie i chwycił mnie za koszulę - proszę!
- Co ty robisz?
- No proszę! Jestem silny, mogę na siebie zapracować!
- Nie! To nie takie proste, muszę cię oddać na policję
- Nie! Błagam! - przytulił się do mnie omal mnie nie przewracając
- Hej!
- Błagam! - odsunął się i klęknął przede mną
- Wstawaj! Co ty wyprawiasz?! - pociągnąłem go w górę
- Ja się żadnej pracy nie boję! Zabierze mnie pan ze sobą... Ja już wszystkiego próbowałem, nawet w burdelu byłem
- Co mnie to obchodzi?! Wyszliśmy z tego gówna i teraz niech każdy idzie w swoją stronę!
- Pana dziewczyna by się ucieszyła bo bym za nią wszystko robił
- Wszystko to nie...
- Mogę wszystko, to zależy co będzie pan chciał
- Mój brat by chciał, hahaha!
- Pedał?
- Tak... Ale zajęty, nie masz szans, zresztą jesteś za młody
- To co? Co mam zrobić? Umrzeć z głodu? Jakoś musiałem zarabiać
- Rozumiem ale... i tak mam dość swoich problemów, idź do kogoś innego, zostaw mnie!
- Ale ja nie będę sprawiał problemów! Proszę... chociaż niech mi pan jakiś obiad postawi za to, że mu uratowałem dupę!
- Dobra wygrałeś, idziemy coś razem zjeść a potem nie chcę cię widzieć, rozumiemy się?!
- Tak, psze pana!
Po kilku godzinach udało nam się dojść do jakiegoś baru przy drodze. Młody wcinał jakby nie jadł nic od kilku dni
- Jak się właściwie nazywasz?
- Sebastian
- Masz rodzeństwo, albo jakąś dalszą rodzinę?
- Nie wiem
- Mhm. A daleko stąd... - nie dokończyłem. W drzwiach do knajpy ujrzałem brata. On rozejrzał się po barze i zaczął czytać ceny licząc pieniądze
- Zaczekaj - powiedziałem, wstając od stołu. Leo podał pieniądze barmanowi i coś powiedział. Podszedłem do niego z tyłu i objąłem mocno. Zaczął się wyrywać, pozwoliłem mu się odsunąć, on odwrócił się z zamiarem opierdzielenia mnie po czym zastygł tak z otwartymi ustami i uniesionymi w geście obrony dłońmi. Opuścił ręce i uśmiechnął się
- A co ty tu robisz? I czemu mnie straszysz?
- Przepra... - chciałem powiedzieć ale rzucił mi się na szyję. Złapał mnie za kark i pocałował w policzek, ja również go ucałowałem po czym zaprosiłem do naszego stolika
- Cześć - wtrącił już z daleka Seba - Ty jesteś tym jego bratem? Jesteś Leon tak? Jesteś gejem? - obrzucił go pytaniami od razu a ja myślałem że go zatłukę
- Eee... - Leon najwyraźniej nie wiedział od czego zacząć - Widzę że moja sława mnie wyprzedza - zaśmiał się - Skoro wiesz już o mnie wszystko to może powiesz też coś o sobie? I opowiedz jak wyciągnąłeś mojego brata na randkę?
- To nie jest żadna randka! On jest ode mnie o połowę młodszy! - warknąłem - Zabrałem go tylko na obiad bo mnie prosił!
- Wiem, tak się tylko droczę - powiedział klepiąc mnie po ramieniu
- Jestem Sebastian - odparł wesoło mój kolega - jestem...
- Zamknij się! - przerwałem mu
- Spart... - zaczął Leo ale nie dałem za wygraną
- Czekaj! Nie wiem gdzie jest Rosa, mam kłopoty z jakąś mafią... w ogóle... wszystko przez tą twoją bransoletkę!
Leo na chwilę zdębiał, ciągnąłem jednak dalej - Pięciu facetów się na mnie rzuciło, no i nie miałem szans, z ich rozmów zrozumiałem że szantażowali Rosę żeby przyniosła im tą bransoletkę, nie mam pojęcia gdzie jest, ja ledwo stamtąd wyszedłem, dzięki niemu - wskazałem Sebę - Nie wiem co dalej robić!
- Gdzie byliście razem ostatnio? - zapytał
- W dystrykcie drugim - odparł za mnie Sebastian - ale potem przewieźliśmy go tutaj
- To gdzie my jesteśmy? Gdzieś niedaleko prawda?
- Na drugim końcu Rawil - odparł Leo - w czwartym...
- Jak to?
- No mówię przewieźli cię, byłeś nieprzytomny - powiedział Sebastian
- Za dwie godziny - rzekł Leo - jedzie pociąg do drugiego, jadę nim aż z Łokatwy i mam zamiar dotrzeć do Awruk
- Tak? My też mieliśmy jego adres! Andrisa znaczy się! - powiedziałem odrobinę za głośno i ludzie na nas popatrzyli.
- Domyślałeś się gdzie ja jestem? - zapytał Leo
- Co to ma do rzeczy?
- Odpowiedz
- Byłem przekonany że razem z Andrisem ale...
- Więc Rosa będzie jechać do Awruk - odparł - szuka mojej bransoletki tak? Czyli mnie.
- Bardzo możliwe, o ile jej nic nie zrobili - powiedziałem
- Nie, jeśli ma znaleźć bransoletkę
- Chyba że zauważą jego zniknięcie - dorzucił Sebek - wtedy będą ją ścigać ale prawdopodobnie jest już na statku, a na pewno chciała wypełnić misję jak najszybciej czyli na pewno nic jej nie grozi, mafia nie ma dobrych kontaktów z portowymi a najbliższy rejs jest jutro w nocy
- Obyśmy zdążyli dojechać - westchnął Leo
- My? - zapytałem
- Pojedziemy razem tym pociągiem na wybrzeże i tym statkiem do Awruk, tam powinni już być Rosa i Andris, a ja mam do niego list i mogę dopisać żeby w razie czego zatrzymał Rosę
- No dobra, to brzmi jak jakiś plan
Leo zaczął grzebać w plecaku po czym wyciągnął zeszyt w który miał wsadzoną kartkę i dopisał coś na dole, rozczytałem tylko że zaczyna się od PS
- Pokaż ten list - wyciągnąłem rękę
Leo szybko zabrał kartkę ze stołu i trzymając z dala ode mnie warknął - Nie! Spadaj!
- Coś ty mu tam napisał? - zaśmiałem się
- Nic... - powiedział czerwieniąc się
- Pewnie coś w stylu że nie możesz się doczekać aż cię wymłóci i że...
- Że co? - wybuhnął śmiechem - Że mnie wymłóci?? Hahaha! Nie aż taki zboczony nie jestem żeby pisać o tym w liście
- No co? Na co dzień tak rozmawiacie
- To co innego
- To list miłosny?
- Tak...
- Na takiej kartce? I ołówkiem?
- No co?
- No kurde, chłopaku! Co ty? Co on sobie o tobie pomyśli?
- Eee
- Leć do sklepu, kup ładną kartkę, porządną kopertę, czarny długopis a najlepiej pióro. W ogóle tak bazgrasz... mogę ci to przepisać ładniej
- Nie ja umiem ładnie tylko się spieszyłem
- No to przepiszesz ładnie, ale czekaj... pokaż to... - w końcu podał mi kartkę, były na niej ślady po czymś mokrym - to twoje łzy? - zapytałem
- Ekhem! Taa... chyba tak - zmieszał się
- To nie, to musi dostać tą wersję!
- Hmm...
Barman przyniósł mu kufel piwa ten od razu pociągnął kilka łyków
- Leoś...
- Co?
- Tęskniłem za tobą, kocham cię...
Leo położył dłoń na mojej dłoni na stole i uśmiechnął się po czym wrócił do swojego piwa.
Zapalniczka spadła mi trzeci raz kiedy znowu przypadkiem się oparzyłem, tym razem jednak sznur puścił i uwolniłem ręce. W tym samym momencie ktoś wszedł do pomieszczenia. Byłem w jakimś opuszczonym magazynie, przywiązany do krzesła.
- Co znowu? Mówiłem że nic nie wiem!
- Cichaj! - mruknął młody gangster z papierosem w ustach. Miał dresy, sportowe buty, luźną koszulkę, był obcięty na krótko, miał kolczyk w nosie i dwa w uchu. Nawet na mnie nie patrząc i zaczął przekładać broń z jakiś pudełek do swojej torby. Zarzucił ją na ramię miał już wyjść ale odwrócił się i podszedł do mnie śmiejąc się
- Nudzisz się tu co?
- Świetnie się bawię, wiesz - odparłem. Ten zaczął głaskać mnie po głowie
- Twoja głupia dziewczyna zdobędzie dla nas klucz a ty i tak zginiesz - westchnął - a szczerze mówiąc trochę mi ciebie szkoda...
W tym momencie wykorzystałem okazję i wykręciłem mu rękę, schodząc z nim na podłogę, udało mi się wydostać pistolet z torby. Wepchnąłem mu lufę do ust
- Tylko piśnij!
- Mhm...
- A teraz rozwiąż mi nogi!
Wykonał polecenie bez zawahania.
- Teraz słuchaj! Wyprowadzisz mnie stąd i powiesz gdzie jest Rosa
- Hmhmhfm! Łaaa...
Wykręciłem mu ręce za plecami i zmusiłem żeby się pochylił, przyłożyłem mu pistolet do skroni
- Mów
- Nie wiem gdzie jest! I jeśli ktoś nas zobaczy to bez wahania zabiją nas obu!
- Czemu?
- Posadzą mnie o zdradę a pan już nie jest potrzebny. Zresztą i tak im nie zależy
- To po co tu jesteś? Dla pieniędzy? Warto tak narażać życie? Ile ty w ogóle masz lat, co?
- Szesnaście, odpracowuje dług
- Jaki niby dług?
- Sprzedawałem narkotyki i mnie okradli, mafia kazała mi spłacać
- No to obaj mamy kłopoty
- Pomoże mi pan?
- Chyba nie mam wyjścia... - puściłem go, oddałem mu broń - powiesz, że kazali ci mnie przenieść gdzie indziej czy coś...
- Okej...
- Kurwa... mój syn byłby w twoim wieku...
- Byłby...?
- Nie żyje...
- Aha... przykro mi...
- Dobra idziemy!
Pozwoliłem mu prowadzić się z pistoletem przy głowie aż w końcu puściliśmy się biegiem przez pola. Nie wiem gdzie byliśmy, uciekaliśmy jak najdalej od drogi przez plantację kukurydzy. Jakimś cudem nikt nas nie przyłapał, w końcu chłopak zatrzymał się i zdyszany powiedział że powinniśmy już być bezpieczni
- Zabiją mnie za to... jak mnie dopadną... To wszystko przez pana!
- Zamknij się! Zabiorę cię do rodziców, jak tylko znajdę Rosę - powiedziałem z trudem łapiąc oddech - Gdzie mieszkasz?
- Uciekłem z sierocińca!
- Hm... Chcesz tam wrócić?
- Nie!
- To... jak mogę się odwdzięczyć?
- Niech mnie pan weźmie ze sobą - podszedł do mnie i chwycił mnie za koszulę - proszę!
- Co ty robisz?
- No proszę! Jestem silny, mogę na siebie zapracować!
- Nie! To nie takie proste, muszę cię oddać na policję
- Nie! Błagam! - przytulił się do mnie omal mnie nie przewracając
- Hej!
- Błagam! - odsunął się i klęknął przede mną
- Wstawaj! Co ty wyprawiasz?! - pociągnąłem go w górę
- Ja się żadnej pracy nie boję! Zabierze mnie pan ze sobą... Ja już wszystkiego próbowałem, nawet w burdelu byłem
- Co mnie to obchodzi?! Wyszliśmy z tego gówna i teraz niech każdy idzie w swoją stronę!
- Pana dziewczyna by się ucieszyła bo bym za nią wszystko robił
- Wszystko to nie...
- Mogę wszystko, to zależy co będzie pan chciał
- Mój brat by chciał, hahaha!
- Pedał?
- Tak... Ale zajęty, nie masz szans, zresztą jesteś za młody
- To co? Co mam zrobić? Umrzeć z głodu? Jakoś musiałem zarabiać
- Rozumiem ale... i tak mam dość swoich problemów, idź do kogoś innego, zostaw mnie!
- Ale ja nie będę sprawiał problemów! Proszę... chociaż niech mi pan jakiś obiad postawi za to, że mu uratowałem dupę!
- Dobra wygrałeś, idziemy coś razem zjeść a potem nie chcę cię widzieć, rozumiemy się?!
- Tak, psze pana!
Po kilku godzinach udało nam się dojść do jakiegoś baru przy drodze. Młody wcinał jakby nie jadł nic od kilku dni
- Jak się właściwie nazywasz?
- Sebastian
- Masz rodzeństwo, albo jakąś dalszą rodzinę?
- Nie wiem
- Mhm. A daleko stąd... - nie dokończyłem. W drzwiach do knajpy ujrzałem brata. On rozejrzał się po barze i zaczął czytać ceny licząc pieniądze
- Zaczekaj - powiedziałem, wstając od stołu. Leo podał pieniądze barmanowi i coś powiedział. Podszedłem do niego z tyłu i objąłem mocno. Zaczął się wyrywać, pozwoliłem mu się odsunąć, on odwrócił się z zamiarem opierdzielenia mnie po czym zastygł tak z otwartymi ustami i uniesionymi w geście obrony dłońmi. Opuścił ręce i uśmiechnął się
- A co ty tu robisz? I czemu mnie straszysz?
- Przepra... - chciałem powiedzieć ale rzucił mi się na szyję. Złapał mnie za kark i pocałował w policzek, ja również go ucałowałem po czym zaprosiłem do naszego stolika
- Cześć - wtrącił już z daleka Seba - Ty jesteś tym jego bratem? Jesteś Leon tak? Jesteś gejem? - obrzucił go pytaniami od razu a ja myślałem że go zatłukę
- Eee... - Leon najwyraźniej nie wiedział od czego zacząć - Widzę że moja sława mnie wyprzedza - zaśmiał się - Skoro wiesz już o mnie wszystko to może powiesz też coś o sobie? I opowiedz jak wyciągnąłeś mojego brata na randkę?
- To nie jest żadna randka! On jest ode mnie o połowę młodszy! - warknąłem - Zabrałem go tylko na obiad bo mnie prosił!
- Wiem, tak się tylko droczę - powiedział klepiąc mnie po ramieniu
- Jestem Sebastian - odparł wesoło mój kolega - jestem...
- Zamknij się! - przerwałem mu
- Spart... - zaczął Leo ale nie dałem za wygraną
- Czekaj! Nie wiem gdzie jest Rosa, mam kłopoty z jakąś mafią... w ogóle... wszystko przez tą twoją bransoletkę!
Leo na chwilę zdębiał, ciągnąłem jednak dalej - Pięciu facetów się na mnie rzuciło, no i nie miałem szans, z ich rozmów zrozumiałem że szantażowali Rosę żeby przyniosła im tą bransoletkę, nie mam pojęcia gdzie jest, ja ledwo stamtąd wyszedłem, dzięki niemu - wskazałem Sebę - Nie wiem co dalej robić!
- Gdzie byliście razem ostatnio? - zapytał
- W dystrykcie drugim - odparł za mnie Sebastian - ale potem przewieźliśmy go tutaj
- To gdzie my jesteśmy? Gdzieś niedaleko prawda?
- Na drugim końcu Rawil - odparł Leo - w czwartym...
- Jak to?
- No mówię przewieźli cię, byłeś nieprzytomny - powiedział Sebastian
- Za dwie godziny - rzekł Leo - jedzie pociąg do drugiego, jadę nim aż z Łokatwy i mam zamiar dotrzeć do Awruk
- Tak? My też mieliśmy jego adres! Andrisa znaczy się! - powiedziałem odrobinę za głośno i ludzie na nas popatrzyli.
- Domyślałeś się gdzie ja jestem? - zapytał Leo
- Co to ma do rzeczy?
- Odpowiedz
- Byłem przekonany że razem z Andrisem ale...
- Więc Rosa będzie jechać do Awruk - odparł - szuka mojej bransoletki tak? Czyli mnie.
- Bardzo możliwe, o ile jej nic nie zrobili - powiedziałem
- Nie, jeśli ma znaleźć bransoletkę
- Chyba że zauważą jego zniknięcie - dorzucił Sebek - wtedy będą ją ścigać ale prawdopodobnie jest już na statku, a na pewno chciała wypełnić misję jak najszybciej czyli na pewno nic jej nie grozi, mafia nie ma dobrych kontaktów z portowymi a najbliższy rejs jest jutro w nocy
- Obyśmy zdążyli dojechać - westchnął Leo
- My? - zapytałem
- Pojedziemy razem tym pociągiem na wybrzeże i tym statkiem do Awruk, tam powinni już być Rosa i Andris, a ja mam do niego list i mogę dopisać żeby w razie czego zatrzymał Rosę
- No dobra, to brzmi jak jakiś plan
Leo zaczął grzebać w plecaku po czym wyciągnął zeszyt w który miał wsadzoną kartkę i dopisał coś na dole, rozczytałem tylko że zaczyna się od PS
- Pokaż ten list - wyciągnąłem rękę
Leo szybko zabrał kartkę ze stołu i trzymając z dala ode mnie warknął - Nie! Spadaj!
- Coś ty mu tam napisał? - zaśmiałem się
- Nic... - powiedział czerwieniąc się
- Pewnie coś w stylu że nie możesz się doczekać aż cię wymłóci i że...
- Że co? - wybuhnął śmiechem - Że mnie wymłóci?? Hahaha! Nie aż taki zboczony nie jestem żeby pisać o tym w liście
- No co? Na co dzień tak rozmawiacie
- To co innego
- To list miłosny?
- Tak...
- Na takiej kartce? I ołówkiem?
- No co?
- No kurde, chłopaku! Co ty? Co on sobie o tobie pomyśli?
- Eee
- Leć do sklepu, kup ładną kartkę, porządną kopertę, czarny długopis a najlepiej pióro. W ogóle tak bazgrasz... mogę ci to przepisać ładniej
- Nie ja umiem ładnie tylko się spieszyłem
- No to przepiszesz ładnie, ale czekaj... pokaż to... - w końcu podał mi kartkę, były na niej ślady po czymś mokrym - to twoje łzy? - zapytałem
- Ekhem! Taa... chyba tak - zmieszał się
- To nie, to musi dostać tą wersję!
- Hmm...
Barman przyniósł mu kufel piwa ten od razu pociągnął kilka łyków
- Leoś...
- Co?
- Tęskniłem za tobą, kocham cię...
Leo położył dłoń na mojej dłoni na stole i uśmiechnął się po czym wrócił do swojego piwa.
Rozdział 5 cz.2
Leon
Straciłem już rachubę czasu, nie wiem jak długo byłem w podróży, kilka dni bez przerwy. Spałem w pociągach. Z obrzydliwego kibla właśnie wyszła jakaś pani, przecisnęła się przez za wąskie jak dla niej drzwi i poszła na swoje miejsce. Kiedy tylko znalazłem się w środku zacząłem wymiotować. Było mi od kilku godzin nie dobrze, ale najpierw to ignorowałem a potem czekałem w kolejce na dwa wagony do toalety. Wstałem, odwróciłem się, była tu tylko przyrdzewiała toaleta z którą przed chwilą przeżyłem bardzo miłe chwile, tak samo zardzewiała umywalka z kawałkiem mydła wielkości orzecha laskowego, i pęknięte lustro. Spojrzałem na siebie, przeczesałem palcami włosy. Mój wzrok padł na ścianę "wolna istota nie użala się nad sobą, zamarznięty ptak spadnie z gałęzi bez cienia żalu nad sobą" - głosił jeden z napisów, "072 123 321 - panienki do towarzystwa, dojazd w okolicach dystryktu 4 gratis, z gumą 50a bez gumy 100a" - inny
Wyjąłem scyzoryk i zacząłem skrobać na ścianie "Byłem tu. Leoś"
Poczekałem jeszcze chwilę, wciąż miałem odruchy wymiotne ale udało mi się tylko wypluć trochę śliny i krwi. Wróciłem do przedziału i skuliłem się w swoim kąciku, Dzieciaki właśnie coś jadły, ich matka rozmawiała z dziadkiem
- Chcesz trochę - Zosia wyciągnęła do mnie rękę z kanapką
- Nie... Zabierz to niedobrze mi!
- Okej, przepraszam, już chowam
- Możesz jeść tylko mi tym nie machaj przed nosem
- Zjem później... Nie przejmuj się zaraz ci przejdzie
- Wiem, dzięki za wyrozumiałość
- Nie ma za co! - uśmiechnęła się
- Czemu jesteś taki smutny?
- Sam nie wiem... czegoś chcę ale nie wiem czego
- Tęsknisz za kimś?
- Możliwe. Tak pewnie po prostu tęsknię za Andrisem. Widzisz ja mam problem z określeniem swoich uczuć
- Po prostu więcej widzisz. Nie umiesz ich nazwać, ludzie są od małego uczeni jakie uczucia są dobre a jakie złe, nazywają je ludzkimi słowami jakby były czymś materialnym. Tak naprawdę przecież każdy czuje co innego i nie da się tego nazwać. Gdzie jest granica między miłością a przyjaźnią. Czy mogę kochać przyjaciółkę? Kiedy jej to powiedziałam to mnie wyśmiała
Skrzywiłem się - Nie przejmuj się, one też cię kocha tylko nauczono ją że to słowo znaczy co innego niż powinno. Jesteś bardzo mądra jak na swój wiek. Też uważam że uczuć nie można wyrazić słowami. Czynami nie zawsze mamy okazję je udowodnić ale obietnicami już tak. Zauważ że zamiast kocham cię można obiecać komuś że jeśli skoczy w ogień my skoczymy za nim. Druga strona w ramach ja ciebie też ma po prostu w to uwierzyć. Czyli nam zaufać. Łatwiej powiedzieć kocham i potem skrzywdzić drugą osobę, niż wytłumaczyć się z niespełnionej obietnicy, prawda?
- No ale jeśli będę kiedyś dajmy na to miała męża i on mi obieca że będzie ze mną do śmierci a potem odejdzie ale jednak wróci, mam mu ufać?
- Nie wiem co ci teraz odpowiedzieć. To zależy... Zaufanie to domek z kart
- A jeśli teraz wyjechałam z Łokatwy i nigdy więcej nie zobaczę mojej przyjaciółki?
- Gdybym ja był panem tego świata zrobił bym tak żeby ludzie którzy siebie potrzebują nie musieli się rozdzielać ale nie mam na to wpływu i jeśli jej więcej nie zobaczysz to... jedyne co wam pozostaje to płacz
Westchnęła
- Ludzie będą ci mówić, że nie wolno tracić nadziei ale to kłamstwo, nie wolno tracić wiary w siebie ale nadzieję można, bo nic bardziej nie boli niż fałszywa nadzieja
- To w końcu trzeba ufać czy nie?
- Warto czasem ryzykować, warto czasem się sparzyć i potem cierpieć niż cały czas być ostrożnym, co cię nie zabije to cię wzmocni
- Czasem się boję patrzeć w przyszłość
- Żyj tu i teraz, ignoruj bezsensowność istnienia po prostu ignoruj
- No to po co to wszystko?
- Mówię. Ignoruj te pytania, zapomnij, nie myśl o tym, rób to na co masz ochotę bo jedyne czego ludzie żałują po latach to właśnie tego że czegoś nie zrobili, bo nawet jeśli popełnili błędy to można się na nich uczyć najgorsze jest rezygnowanie z czegoś bo boimy się ryzyka. Ale nie przejmuj się tym tak bardzo, wszystko przed tobą nie musisz się bać przyszłości choć to z twojej strony bardzo dojrzałe
- Wybacz że przerwę nasze rozmyślania ale wpadłam na... co najmniej godny zainteresowania pomysł
- Słucham...
- Skoro nie masz kontaktu z Andrisem ale masz jego adres możesz do niego napisać!
- Och... faktycznie, że też sam o tym nie pomyślałem. Mógłbym wysłać mu list może dotarł by przede mną i chociaż trochę mu poprawił humor. No i wiedziałby przynajmniej gdzie jestem i że wszystko w porządku. Zakładam że choć trochę się o mnie martwi...
- A ja zakładam, że nie może spać myśląc cały czas czy jesteś cały i zdrowy
- No z tym zdrowiem to tak słabo, trochę kaszlę, to przez te niedomykające się okna... Nie ważne zresztą, co to ja...? Aha... Co mu napisać??
Wyjąłem z plecaka mój zeszyt i wyrwałem kartkę, wziąłem do ręki ołówek, przyłożyłem do kartki po czym cofnąłem i wziąłem go do ust
- Nie gryź tego biednego ołówka - powiedziała Zosia, szarpiąc moją rękę - pisz... hmm... jak on lubi gdy się do niego zwracasz?
- Nie wiem...
- No dobra... nie no ja ci nie pomogę! To musi być z serca...
- Dobra ale nie patrz - zasłoniłem dłonią stronę - jak skończę to mi sprawdzisz...
" Kochany!
Przepraszam, że tak nagle musieliśmy się rozstać. Jak widać da się żyć z sercem wyrwanym z piersi. Ale już wracam do domu. Nigdy więcej nie dam się wrobić w coś podobnego, teraz będę tylko twój i proszę nie mów więcej że żałujesz dnia w którym mnie poznałeś."
- Akapitów nie robisz... po za tym nie masz miejsca i daty - wtrąciła Zosia
- Uh... a zaczęło mi coś wychodzić!
- Akapity muszą być, za długi będzie ten wstęp, nie rozpisuj się jeszcze. Tu napisz że wracasz i zapytaj co tam słychać, potem opisz jak bardzo tęsknisz, co czujesz i co zrobisz gdy się zobaczycie, w zakończeniu że nie możesz się doczekać, liczysz dni i nawet sekundy i żeby się nie martwił
- No dobra - zmiąłem kartkę i wziąłem nową - jak zacząć? Kochany? Muszę pisać jego imię?
- Nie koniecznie... napisz Mój Drogi
" Rawil 8 września 1445
Mój Drogi!
Co u ciebie?"
- Nie! Nie! Nie! To takie... - wyrzuciłem kolejną kartkę
- Masz rację Leo, pisz jak ci wygodnie, to pierwsze było dobre, nie zbyt poprawne ale dobre i z uczuciem
Westchnąłem
" Gdzieś w Rawil, 8 września 1445
Najdroższy!
Jestem na granicy Rawil, sam zresztą nie wiem gdzie dokładnie. Jadę do ciebie do Awruk, nie wiem ile to jeszcze potrwa. Wybacz że tak zaczynam ale pewnie się denerwujesz i chciałem żebyś dowiedział się najpierw najważniejszych rzeczy. Nie musisz się martwić, jakoś sobie radzę, tylko nie umiem bez ciebie"
- Ciebie z dużej...
"bez Ciebie zasnąć, nie spałem od kilku dni. Ale to nic, najgorsze chyba już za mną, jadę aż z Łokatwy.
Wiesz, kiedy tak wiem że jesteś na drugim końcu świata to dopiero uświadamiam sobie jak bardzo Cię kocham. Słońce nie zastąpi Twojego ciepła, ani wiatr oddechu, żaden dźwięk nie jest choć trochę podobny do Twojego szeptu. Kiedy już uda mi się zasnąć to nadal marzę o Tobie, kiedy się budzę odruchowo szukam Twojej dłoni. Boję się bo im dłużej Cię nie ma tym bardziej stajesz się czymś nieosiągalnym, jakimś ulotnym marzeniem. Błękit twoich oczu kiedyś mi tak bliski teraz jest niebem którego nie mogę dosięgnąć. Nie pamiętam już smaku Twych ust. Teraz chcę mi się płakać ale kiedy pomyślę że za kilka dni cię zobaczę to serce mi przyspiesza. Serce którego nie mam bo wyrwano mi je siłą z piersi kiedy musieliśmy się rozstać. Jeśli miałbym być szczery to czuję się jak wtedy gdy pierwszy raz się pocałowaliśmy, na samą myśl wstrzymuję oddech a przy Tobie chyba się zapadnę pod ziemię. Czasem też boję się twojej reakcji, mam tylko nadzieję że nawet jeśli byłeś zły, że tak nagle musieliśmy się rozstać, bo masz prawo, to teraz nie przeszkodzi ci to w podzieleniu mojego entuzjazmu co do tego, że znów się zobaczymy. Wiem że nie lubisz gdy podważam szczerość i prawdziwość Twych uczuć ale ja widocznie jestem nieufnym stworzonkiem, które mając przed sobą zbrojony stalą betonowy most, nieudolnie tupta przed sobą jedną łapką sprawdzając czy ten je utrzyma.
Liczę każdą sekundę, nie mogę już wytrzymać, czasem nie wiem co ze sobą zrobić. Właściwie piszę do Ciebie, żebyś chociaż ty był spokojny o mój los. Ja przecież nie wiem co z Tobą, mam tylko nadzieję, że wszystko dobrze. O ile list dojdzie przede mną to powinienem być za kilka dni.
Całuje. Twój Leoś
- No proszę i dałeś radę
- Tak i nawet mi się podoba
- Daj - wyrwała mi kartkę i zamilkła na kilka minut czytając uważnie, co jakiś czas coś kreśląc i poprawiając, czasem śmiejąc się, w końcu oddała mi kartkę mówiąc - proszę, poprawiłam błędy
- Dzięki... co myślisz?
- Jest super! Na pewno mu się spodoba...
Wysłałem go na najbliższym postoju już w Rawil, na stacji na jakimś zadupiu. Dali nam trzy godziny na uzupełnienie jedzenia i odpoczynek od ciągłej jazdy. Poszedłem poszukać jakiejś knajpy żeby coś przegryźć zanim znowu zwymiotuję.
Straciłem już rachubę czasu, nie wiem jak długo byłem w podróży, kilka dni bez przerwy. Spałem w pociągach. Z obrzydliwego kibla właśnie wyszła jakaś pani, przecisnęła się przez za wąskie jak dla niej drzwi i poszła na swoje miejsce. Kiedy tylko znalazłem się w środku zacząłem wymiotować. Było mi od kilku godzin nie dobrze, ale najpierw to ignorowałem a potem czekałem w kolejce na dwa wagony do toalety. Wstałem, odwróciłem się, była tu tylko przyrdzewiała toaleta z którą przed chwilą przeżyłem bardzo miłe chwile, tak samo zardzewiała umywalka z kawałkiem mydła wielkości orzecha laskowego, i pęknięte lustro. Spojrzałem na siebie, przeczesałem palcami włosy. Mój wzrok padł na ścianę "wolna istota nie użala się nad sobą, zamarznięty ptak spadnie z gałęzi bez cienia żalu nad sobą" - głosił jeden z napisów, "072 123 321 - panienki do towarzystwa, dojazd w okolicach dystryktu 4 gratis, z gumą 50a bez gumy 100a" - inny
Wyjąłem scyzoryk i zacząłem skrobać na ścianie "Byłem tu. Leoś"
Poczekałem jeszcze chwilę, wciąż miałem odruchy wymiotne ale udało mi się tylko wypluć trochę śliny i krwi. Wróciłem do przedziału i skuliłem się w swoim kąciku, Dzieciaki właśnie coś jadły, ich matka rozmawiała z dziadkiem
- Chcesz trochę - Zosia wyciągnęła do mnie rękę z kanapką
- Nie... Zabierz to niedobrze mi!
- Okej, przepraszam, już chowam
- Możesz jeść tylko mi tym nie machaj przed nosem
- Zjem później... Nie przejmuj się zaraz ci przejdzie
- Wiem, dzięki za wyrozumiałość
- Nie ma za co! - uśmiechnęła się
- Czemu jesteś taki smutny?
- Sam nie wiem... czegoś chcę ale nie wiem czego
- Tęsknisz za kimś?
- Możliwe. Tak pewnie po prostu tęsknię za Andrisem. Widzisz ja mam problem z określeniem swoich uczuć
- Po prostu więcej widzisz. Nie umiesz ich nazwać, ludzie są od małego uczeni jakie uczucia są dobre a jakie złe, nazywają je ludzkimi słowami jakby były czymś materialnym. Tak naprawdę przecież każdy czuje co innego i nie da się tego nazwać. Gdzie jest granica między miłością a przyjaźnią. Czy mogę kochać przyjaciółkę? Kiedy jej to powiedziałam to mnie wyśmiała
Skrzywiłem się - Nie przejmuj się, one też cię kocha tylko nauczono ją że to słowo znaczy co innego niż powinno. Jesteś bardzo mądra jak na swój wiek. Też uważam że uczuć nie można wyrazić słowami. Czynami nie zawsze mamy okazję je udowodnić ale obietnicami już tak. Zauważ że zamiast kocham cię można obiecać komuś że jeśli skoczy w ogień my skoczymy za nim. Druga strona w ramach ja ciebie też ma po prostu w to uwierzyć. Czyli nam zaufać. Łatwiej powiedzieć kocham i potem skrzywdzić drugą osobę, niż wytłumaczyć się z niespełnionej obietnicy, prawda?
- No ale jeśli będę kiedyś dajmy na to miała męża i on mi obieca że będzie ze mną do śmierci a potem odejdzie ale jednak wróci, mam mu ufać?
- Nie wiem co ci teraz odpowiedzieć. To zależy... Zaufanie to domek z kart
- A jeśli teraz wyjechałam z Łokatwy i nigdy więcej nie zobaczę mojej przyjaciółki?
- Gdybym ja był panem tego świata zrobił bym tak żeby ludzie którzy siebie potrzebują nie musieli się rozdzielać ale nie mam na to wpływu i jeśli jej więcej nie zobaczysz to... jedyne co wam pozostaje to płacz
Westchnęła
- Ludzie będą ci mówić, że nie wolno tracić nadziei ale to kłamstwo, nie wolno tracić wiary w siebie ale nadzieję można, bo nic bardziej nie boli niż fałszywa nadzieja
- To w końcu trzeba ufać czy nie?
- Warto czasem ryzykować, warto czasem się sparzyć i potem cierpieć niż cały czas być ostrożnym, co cię nie zabije to cię wzmocni
- Czasem się boję patrzeć w przyszłość
- Żyj tu i teraz, ignoruj bezsensowność istnienia po prostu ignoruj
- No to po co to wszystko?
- Mówię. Ignoruj te pytania, zapomnij, nie myśl o tym, rób to na co masz ochotę bo jedyne czego ludzie żałują po latach to właśnie tego że czegoś nie zrobili, bo nawet jeśli popełnili błędy to można się na nich uczyć najgorsze jest rezygnowanie z czegoś bo boimy się ryzyka. Ale nie przejmuj się tym tak bardzo, wszystko przed tobą nie musisz się bać przyszłości choć to z twojej strony bardzo dojrzałe
- Wybacz że przerwę nasze rozmyślania ale wpadłam na... co najmniej godny zainteresowania pomysł
- Słucham...
- Skoro nie masz kontaktu z Andrisem ale masz jego adres możesz do niego napisać!
- Och... faktycznie, że też sam o tym nie pomyślałem. Mógłbym wysłać mu list może dotarł by przede mną i chociaż trochę mu poprawił humor. No i wiedziałby przynajmniej gdzie jestem i że wszystko w porządku. Zakładam że choć trochę się o mnie martwi...
- A ja zakładam, że nie może spać myśląc cały czas czy jesteś cały i zdrowy
- No z tym zdrowiem to tak słabo, trochę kaszlę, to przez te niedomykające się okna... Nie ważne zresztą, co to ja...? Aha... Co mu napisać??
Wyjąłem z plecaka mój zeszyt i wyrwałem kartkę, wziąłem do ręki ołówek, przyłożyłem do kartki po czym cofnąłem i wziąłem go do ust
- Nie gryź tego biednego ołówka - powiedziała Zosia, szarpiąc moją rękę - pisz... hmm... jak on lubi gdy się do niego zwracasz?
- Nie wiem...
- No dobra... nie no ja ci nie pomogę! To musi być z serca...
- Dobra ale nie patrz - zasłoniłem dłonią stronę - jak skończę to mi sprawdzisz...
" Kochany!
Przepraszam, że tak nagle musieliśmy się rozstać. Jak widać da się żyć z sercem wyrwanym z piersi. Ale już wracam do domu. Nigdy więcej nie dam się wrobić w coś podobnego, teraz będę tylko twój i proszę nie mów więcej że żałujesz dnia w którym mnie poznałeś."
- Akapitów nie robisz... po za tym nie masz miejsca i daty - wtrąciła Zosia
- Uh... a zaczęło mi coś wychodzić!
- Akapity muszą być, za długi będzie ten wstęp, nie rozpisuj się jeszcze. Tu napisz że wracasz i zapytaj co tam słychać, potem opisz jak bardzo tęsknisz, co czujesz i co zrobisz gdy się zobaczycie, w zakończeniu że nie możesz się doczekać, liczysz dni i nawet sekundy i żeby się nie martwił
- No dobra - zmiąłem kartkę i wziąłem nową - jak zacząć? Kochany? Muszę pisać jego imię?
- Nie koniecznie... napisz Mój Drogi
" Rawil 8 września 1445
Mój Drogi!
Co u ciebie?"
- Nie! Nie! Nie! To takie... - wyrzuciłem kolejną kartkę
- Masz rację Leo, pisz jak ci wygodnie, to pierwsze było dobre, nie zbyt poprawne ale dobre i z uczuciem
Westchnąłem
" Gdzieś w Rawil, 8 września 1445
Najdroższy!
Jestem na granicy Rawil, sam zresztą nie wiem gdzie dokładnie. Jadę do ciebie do Awruk, nie wiem ile to jeszcze potrwa. Wybacz że tak zaczynam ale pewnie się denerwujesz i chciałem żebyś dowiedział się najpierw najważniejszych rzeczy. Nie musisz się martwić, jakoś sobie radzę, tylko nie umiem bez ciebie"
- Ciebie z dużej...
"bez Ciebie zasnąć, nie spałem od kilku dni. Ale to nic, najgorsze chyba już za mną, jadę aż z Łokatwy.
Wiesz, kiedy tak wiem że jesteś na drugim końcu świata to dopiero uświadamiam sobie jak bardzo Cię kocham. Słońce nie zastąpi Twojego ciepła, ani wiatr oddechu, żaden dźwięk nie jest choć trochę podobny do Twojego szeptu. Kiedy już uda mi się zasnąć to nadal marzę o Tobie, kiedy się budzę odruchowo szukam Twojej dłoni. Boję się bo im dłużej Cię nie ma tym bardziej stajesz się czymś nieosiągalnym, jakimś ulotnym marzeniem. Błękit twoich oczu kiedyś mi tak bliski teraz jest niebem którego nie mogę dosięgnąć. Nie pamiętam już smaku Twych ust. Teraz chcę mi się płakać ale kiedy pomyślę że za kilka dni cię zobaczę to serce mi przyspiesza. Serce którego nie mam bo wyrwano mi je siłą z piersi kiedy musieliśmy się rozstać. Jeśli miałbym być szczery to czuję się jak wtedy gdy pierwszy raz się pocałowaliśmy, na samą myśl wstrzymuję oddech a przy Tobie chyba się zapadnę pod ziemię. Czasem też boję się twojej reakcji, mam tylko nadzieję że nawet jeśli byłeś zły, że tak nagle musieliśmy się rozstać, bo masz prawo, to teraz nie przeszkodzi ci to w podzieleniu mojego entuzjazmu co do tego, że znów się zobaczymy. Wiem że nie lubisz gdy podważam szczerość i prawdziwość Twych uczuć ale ja widocznie jestem nieufnym stworzonkiem, które mając przed sobą zbrojony stalą betonowy most, nieudolnie tupta przed sobą jedną łapką sprawdzając czy ten je utrzyma.
Liczę każdą sekundę, nie mogę już wytrzymać, czasem nie wiem co ze sobą zrobić. Właściwie piszę do Ciebie, żebyś chociaż ty był spokojny o mój los. Ja przecież nie wiem co z Tobą, mam tylko nadzieję, że wszystko dobrze. O ile list dojdzie przede mną to powinienem być za kilka dni.
Całuje. Twój Leoś
- No proszę i dałeś radę
- Tak i nawet mi się podoba
- Daj - wyrwała mi kartkę i zamilkła na kilka minut czytając uważnie, co jakiś czas coś kreśląc i poprawiając, czasem śmiejąc się, w końcu oddała mi kartkę mówiąc - proszę, poprawiłam błędy
- Dzięki... co myślisz?
- Jest super! Na pewno mu się spodoba...
Wysłałem go na najbliższym postoju już w Rawil, na stacji na jakimś zadupiu. Dali nam trzy godziny na uzupełnienie jedzenia i odpoczynek od ciągłej jazdy. Poszedłem poszukać jakiejś knajpy żeby coś przegryźć zanim znowu zwymiotuję.
Rozdział 5 cz.1 - coraz bliżej
Eliot
Kiedy się obudziłam, słońce było już wysoko - Cholera...
Spojrzałam na plecak, był rozgrzebany, jedzenie było na ziemi a większości brakowało. Wtem spostrzegłam jakieś niebieskie prążkowane zwierzątka wielkości kota, jedno buszowało w plecaku, drugie zajadało się czekoladą, trzecie próbowało pożreć nabój do uzi.
- Poszły! - machnęłam na nie ręką ale nie reagowały, wzięłam tego z nabojem na ręce, spojrzał na mnie czarnymi jak węgielki oczami po czym wrócił do zabawy kawałkiem ołowiu.
- Zostaw to łobuzie! - pogroziłam mu palcem i zabrałam pocisk. Ten popatrzył na mnie smutno, złożył przednie łapki, i zaczął nimi machać
- No ładnie prosisz ale nie dam ci tego - schowałam nabój do kieszeni, wyjęłam kolejnego z plecaka i trzeciemu odebrałam czekoladę. Ten od naboju zaczął wspinać mi się na buty, gdy próbowałam pozbierać rozrzucone rzeczy. Dwa pozostałe przyglądały mu się po czym też zaczęły się do mnie łasić
- Hej! Przestańcie... - zrzuciłam jednego ale ten wydał z siebie coś podobnego do krzyku orła i zaczął znowu na mnie włazić. Kiedy w końcu uporządkowałam plecak jeden już usadowił mi się na ramieniu drugi w kieszeni bluzy a trzeci niestrudzenie wspinał się po spodniach. Położyłam go na drugim ramieniu on jednak wlazł mi na głowę
- No wszyscy zadowoleni?
Stworzonka zapiszczały w odpowiedzi. Podeszłam do Sylwestra, który jeszcze spał, podniosłam swojego kałacha który został obok legowiska. Dźgnęłam chłopaka kolbą - Wstawaj królewno!
- Mhm... Co?
- Idziemy?
- Tak od razu?
- A co chcesz robić?
- A... A! Co ty masz na głowie!!?? Zabierz to ode mnie! Jezus ma ryja!!!
- Spokojnie... są nie groźne...
- Skąd wiesz?!
- Ale ty panikujesz... Rusz dupsko, musimy iść!
- Nigdzie dalej z tobą nie idę! Nogi mnie bolą i w ogóle źle spałem, potrzebuje jeszcze z dwie godziny...
- Chyba żartujesz! Chcesz zostawać tu na drugą noc? Jeśli zaraz nie wyruszymy tak to się skończy, jeśli się pośpieszymy dojdziemy na wieczór do miasta, dostaniesz jeść i będziesz mógł się wyspać w łóżku nie na trawie
- Przekonałaś - powiedział wstając
- Wiesz że cię nienawidzę? - zapytałam. Nie odpowiedział.
Spustoszone zapasy jedzenia stanowiły problem, zostało nam jakieś pół porcji dla jednej osoby. Konkretnie to trochę chleba i wody. Postanowiłam sama nie jeść na rzecz Sylwka, podałam mu jedzenie a na pytanie dlaczego ja nie jem odparłam że zrobiłam to wcześniej.
- Nie powinno się jeść w biegu... - mruczał z pełną buzią
- Bieg to ja ci mogę pokazać
- Nie, nie, już dobrze...
- To nawet nie jest marsz
- Przestań mnie ciągle dołować
- Dobra już się nie odzywam
- Idziemy chociaż w dobrą stronę...?
- Mhm...
- A daleko jeszcze?
- Tak
- Słyszałaś to? - zatrzymał się nagle
- Co?
- O to to... słyszysz?
- To ja. Burczy mi w brzuchu
- Nie jadłaś tak?
- Przeżyję...
- Weź - podał mi resztkę bułki
- Nie
- Weź, proszę
- Nie!
- Proszę ja nie chcę
- Żryj to kurwa, bo jak ci ten karabin wsadzę w dupę jak Kapitan Bomba... przepraszam miałam nie krzyczeć...
Sylwester najpierw tylko cicho chichotał ale w końcu wybuchnął głośnym śmiechem
- Co?
- Hahaha... nie... nic, po prostu sobie to wyobraziłem... Ha ha!
Zaczęliśmy razem się śmiać. Z mojej kieszeni wychylił się zwierzaczek, rozglądając się ciekawsko
- Ile ty tego masz?
- Trzy. Chcesz jednego?
- No - podałam mu tego z mojej głowy, wziął go na ręce - Co to za pokemony? - zapytał podnosząc go na wysokość oczu.
Pod wieczór wyszliśmy z lasu. Po kilku godzinach znaleźliśmy w polach drogę którą doszliśmy do miasta. Dość szybko trafiliśmy do wskazanego mieszkania i w końcu nastała chwila prawdy. Zapukałam do drzwi. Otworzyła mi jakaś dziewczyna z kwaśną miną
- Czego?
- Szukam Andrisa Salvo - powiedziałam spodziewając się że zaraz gdzieś tam z głębi mieszkania wyjdzie ten cały Andris i nas cieplej powita
- To nie tu - powiedziała zimno i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Nawet nie drgnęłam, nie wiedziałam co robić. Nie wiem jak długo to trwało ale w końcu odeszłam od drzwi i usiadłam pod ścianą na klatce schodowej. Stworzonko na moim ramieniu zaskamlało tylko. Usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Ktoś zbliżał się w naszą stronę. Ujrzałam zortanina z kolczykiem w uchu stanął na szczycie schodów gapiąc się na mnie, upuścił telefon który trzymał w dłoni
- Eliot... - wyszeptał po czym zbliżył się do mnie, wstałam niechętnie
- Tak. Eliot Salvo - powiedziałam
- O rany... Przepraszam... po prostu... jestem zaszczycony...
Podałam mu rękę on uścisnął mi dłoń obiema rękami, cały czas nie odrywając wzroku.
- Szukam Andrisa Sal...
- Tak wiem! Przenieśliśmy go do innego domu, zaraz was zaprowadzę...
- Teraz? - zapytałam
- Tak - odparł - to nie problem
Sylwek westchnął
- To niedaleko - zapewnił Zortanin - Tak w ogóle mam na imię Ksawery
- Mnie jak widzę znasz, to Sylwester - wskazałam na kolegę
- Mhm... Chodźcie już nie daleko - mówił skacząc po dwa schody, Sylwek ledwo za nami nadążał. Szliśmy ciemną ulicą kilka minut aż doszliśmy do kolejnego bloku, trochę mniej zdezelowanego. Wdrapaliśmy się na trzecie piętro i Ksawery otworzył drzwi własnym kluczem, choć wspominał coś, że mieszkanie nie jest jego ale jakiejś starszej pani.
- To ty Ksawery? - zapytała z drugiego pokoju
- Tak, już umiem rozpoznać jak on otwiera drzwi - odparł jakiś męski głos. Jeśli to był Andris to jestem zaskoczona spodziewałam się że będzie bardziej... hm... pedalski
- Andris - rzekł zortanin zdejmując buty, ja też się rozebrałam - Nie uwierzysz co dla ciebie mam!
- Nie wiem ale jeśli to znowu jakiś bimber to nie chcę!
Byliśmy w korytarzu na końcu były drzwi po lewej kuchnia po prawej pokój w którym, był Andris i ta kobieta, Ksawery stanął w progu i zaprosił nas gestem, weszłam do pokoju. Na podłodze był dywan, ściany były zielono-żółte, na łóżku przy oknie, leżał półnagi mężczyzna przy nim starsza pani z bandażem w ręku, na jego torsie i brzuchu były ciężkie rany po kulach, jednak oczy miał jasne i wesołe, spojrzał na mnie ze szczerym uśmiechem - Ty musisz być Eliot? Chodź bliżej!
- Dzień dobry - ukłoniłam się
- Dzień dobry dziecko - powitała mnie staruszka
Podeszłam do jego łóżka, ten uścisnął mi serdecznie dłoń
- Leo o tobie mówił
- Co mówił? Pewnie mnie obgadywał
- Nie! Coś ty... Skąd przybywasz?
- Z Rawil
- Aha, wiesz coś o reszcie?
- Nie... miałam tylko twój adres i to przedawniony
- Och, szkoda... Co tak na mnie patrzysz?
- Ja? Em... nie obraź się ale spodziewałam się czego innego słysząc że jesteś chłopakiem Leona
- Czego? - zapytał z uśmiechem
- Nie obrazisz się? Że będziesz takim typowym pedałem - przyznałam
- Haha! Miałbym się obrazić? Przecież zawsze tak jest że właśnie geje opowiadają najlepsze kawały o gejach co nie?
- Hehe...
- A jeśli chodzi o rany to nie pytaj bo nie wiem
- Ale to jest głupie nie?
- Nic nie pamiętać? Strasznie głupie uczucie, zgadzam się... Jak ci minęła podróż?
- Dobrze... - zaczęłam. Sylwester prychnął
- A to...?
- To Sylwester, mój kolega, później ci opowiem... - opamiętałam się w ostantniej chwili gdyż prawie wygadałam o bransoletce a była tu ta pani i Ksawery
- Jak chcesz - stwierdził Andris - Też mam kilka pytań, które chcę ci zadać na osobności - powiedział prawie szeptem. Nastało milczenie. Oboje mieliśmy do siebie setki pytań i mnóstwo rzeczy do opowiedzenia ale On nie ufał zapewne Sylwkowi a ja tym dwojgu od niego. Natomiast te właśnie sprawy były najważniejsze i nie mieliśmy teraz głowy do wymyślania gadki-szmatki dla pozoru. Babcia spojrzała zaciekawiona na Andrisa, który natychmiast popatrzył na mnie z uśmiechem i zaczął wypytywać o stworzonka na moim ramieniu i w kieszeni mojej bluzy. Rozłożono mi polówkę w pokoju Andrisa, Sylwek natomiast miał nocować w drugim pokoju. Początkowo miało być na odwrót ale przekonałam panią Lunę, bo tak miała na imię, że wolę się z nim zamienić. Ta jednak zadręczała mnie pytaniami podczas całej kolacji i dała spokój dopiero kiedy poszłam się myć. Z łazienki, w piżamie i z mokrą głową poszłam prosto do Andrisa i siedząc na skraju jego łóżka, pochylając się nad nim szeptem opowiedziałam mu wszystko co Sylwester powiedział mi o Rebelii i Zakonie. Andris przerwał mi dwa razy, najpierw na początku kazał mi ubrać bluzę i założyć kaptur, potem pod koniec kiedy doszłam do bransoletki, poinformował że Ksawery i Luna są w Rebelii i również my wkrótce mamy dołączyć do Zakonu.
- Nie wiem co teraz robić - podsumował i spojrzał na mnie pytająco
Kiedy się obudziłam, słońce było już wysoko - Cholera...
Spojrzałam na plecak, był rozgrzebany, jedzenie było na ziemi a większości brakowało. Wtem spostrzegłam jakieś niebieskie prążkowane zwierzątka wielkości kota, jedno buszowało w plecaku, drugie zajadało się czekoladą, trzecie próbowało pożreć nabój do uzi.
- Poszły! - machnęłam na nie ręką ale nie reagowały, wzięłam tego z nabojem na ręce, spojrzał na mnie czarnymi jak węgielki oczami po czym wrócił do zabawy kawałkiem ołowiu.
- Zostaw to łobuzie! - pogroziłam mu palcem i zabrałam pocisk. Ten popatrzył na mnie smutno, złożył przednie łapki, i zaczął nimi machać
- No ładnie prosisz ale nie dam ci tego - schowałam nabój do kieszeni, wyjęłam kolejnego z plecaka i trzeciemu odebrałam czekoladę. Ten od naboju zaczął wspinać mi się na buty, gdy próbowałam pozbierać rozrzucone rzeczy. Dwa pozostałe przyglądały mu się po czym też zaczęły się do mnie łasić
- Hej! Przestańcie... - zrzuciłam jednego ale ten wydał z siebie coś podobnego do krzyku orła i zaczął znowu na mnie włazić. Kiedy w końcu uporządkowałam plecak jeden już usadowił mi się na ramieniu drugi w kieszeni bluzy a trzeci niestrudzenie wspinał się po spodniach. Położyłam go na drugim ramieniu on jednak wlazł mi na głowę
- No wszyscy zadowoleni?
Stworzonka zapiszczały w odpowiedzi. Podeszłam do Sylwestra, który jeszcze spał, podniosłam swojego kałacha który został obok legowiska. Dźgnęłam chłopaka kolbą - Wstawaj królewno!
- Mhm... Co?
- Idziemy?
- Tak od razu?
- A co chcesz robić?
- A... A! Co ty masz na głowie!!?? Zabierz to ode mnie! Jezus ma ryja!!!
- Spokojnie... są nie groźne...
- Skąd wiesz?!
- Ale ty panikujesz... Rusz dupsko, musimy iść!
- Nigdzie dalej z tobą nie idę! Nogi mnie bolą i w ogóle źle spałem, potrzebuje jeszcze z dwie godziny...
- Chyba żartujesz! Chcesz zostawać tu na drugą noc? Jeśli zaraz nie wyruszymy tak to się skończy, jeśli się pośpieszymy dojdziemy na wieczór do miasta, dostaniesz jeść i będziesz mógł się wyspać w łóżku nie na trawie
- Przekonałaś - powiedział wstając
- Wiesz że cię nienawidzę? - zapytałam. Nie odpowiedział.
Spustoszone zapasy jedzenia stanowiły problem, zostało nam jakieś pół porcji dla jednej osoby. Konkretnie to trochę chleba i wody. Postanowiłam sama nie jeść na rzecz Sylwka, podałam mu jedzenie a na pytanie dlaczego ja nie jem odparłam że zrobiłam to wcześniej.
- Nie powinno się jeść w biegu... - mruczał z pełną buzią
- Bieg to ja ci mogę pokazać
- Nie, nie, już dobrze...
- To nawet nie jest marsz
- Przestań mnie ciągle dołować
- Dobra już się nie odzywam
- Idziemy chociaż w dobrą stronę...?
- Mhm...
- A daleko jeszcze?
- Tak
- Słyszałaś to? - zatrzymał się nagle
- Co?
- O to to... słyszysz?
- To ja. Burczy mi w brzuchu
- Nie jadłaś tak?
- Przeżyję...
- Weź - podał mi resztkę bułki
- Nie
- Weź, proszę
- Nie!
- Proszę ja nie chcę
- Żryj to kurwa, bo jak ci ten karabin wsadzę w dupę jak Kapitan Bomba... przepraszam miałam nie krzyczeć...
Sylwester najpierw tylko cicho chichotał ale w końcu wybuchnął głośnym śmiechem
- Co?
- Hahaha... nie... nic, po prostu sobie to wyobraziłem... Ha ha!
Zaczęliśmy razem się śmiać. Z mojej kieszeni wychylił się zwierzaczek, rozglądając się ciekawsko
- Ile ty tego masz?
- Trzy. Chcesz jednego?
- No - podałam mu tego z mojej głowy, wziął go na ręce - Co to za pokemony? - zapytał podnosząc go na wysokość oczu.
Pod wieczór wyszliśmy z lasu. Po kilku godzinach znaleźliśmy w polach drogę którą doszliśmy do miasta. Dość szybko trafiliśmy do wskazanego mieszkania i w końcu nastała chwila prawdy. Zapukałam do drzwi. Otworzyła mi jakaś dziewczyna z kwaśną miną
- Czego?
- Szukam Andrisa Salvo - powiedziałam spodziewając się że zaraz gdzieś tam z głębi mieszkania wyjdzie ten cały Andris i nas cieplej powita
- To nie tu - powiedziała zimno i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Nawet nie drgnęłam, nie wiedziałam co robić. Nie wiem jak długo to trwało ale w końcu odeszłam od drzwi i usiadłam pod ścianą na klatce schodowej. Stworzonko na moim ramieniu zaskamlało tylko. Usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Ktoś zbliżał się w naszą stronę. Ujrzałam zortanina z kolczykiem w uchu stanął na szczycie schodów gapiąc się na mnie, upuścił telefon który trzymał w dłoni
- Eliot... - wyszeptał po czym zbliżył się do mnie, wstałam niechętnie
- Tak. Eliot Salvo - powiedziałam
- O rany... Przepraszam... po prostu... jestem zaszczycony...
Podałam mu rękę on uścisnął mi dłoń obiema rękami, cały czas nie odrywając wzroku.
- Szukam Andrisa Sal...
- Tak wiem! Przenieśliśmy go do innego domu, zaraz was zaprowadzę...
- Teraz? - zapytałam
- Tak - odparł - to nie problem
Sylwek westchnął
- To niedaleko - zapewnił Zortanin - Tak w ogóle mam na imię Ksawery
- Mnie jak widzę znasz, to Sylwester - wskazałam na kolegę
- Mhm... Chodźcie już nie daleko - mówił skacząc po dwa schody, Sylwek ledwo za nami nadążał. Szliśmy ciemną ulicą kilka minut aż doszliśmy do kolejnego bloku, trochę mniej zdezelowanego. Wdrapaliśmy się na trzecie piętro i Ksawery otworzył drzwi własnym kluczem, choć wspominał coś, że mieszkanie nie jest jego ale jakiejś starszej pani.
- To ty Ksawery? - zapytała z drugiego pokoju
- Tak, już umiem rozpoznać jak on otwiera drzwi - odparł jakiś męski głos. Jeśli to był Andris to jestem zaskoczona spodziewałam się że będzie bardziej... hm... pedalski
- Andris - rzekł zortanin zdejmując buty, ja też się rozebrałam - Nie uwierzysz co dla ciebie mam!
- Nie wiem ale jeśli to znowu jakiś bimber to nie chcę!
Byliśmy w korytarzu na końcu były drzwi po lewej kuchnia po prawej pokój w którym, był Andris i ta kobieta, Ksawery stanął w progu i zaprosił nas gestem, weszłam do pokoju. Na podłodze był dywan, ściany były zielono-żółte, na łóżku przy oknie, leżał półnagi mężczyzna przy nim starsza pani z bandażem w ręku, na jego torsie i brzuchu były ciężkie rany po kulach, jednak oczy miał jasne i wesołe, spojrzał na mnie ze szczerym uśmiechem - Ty musisz być Eliot? Chodź bliżej!
- Dzień dobry - ukłoniłam się
- Dzień dobry dziecko - powitała mnie staruszka
Podeszłam do jego łóżka, ten uścisnął mi serdecznie dłoń
- Leo o tobie mówił
- Co mówił? Pewnie mnie obgadywał
- Nie! Coś ty... Skąd przybywasz?
- Z Rawil
- Aha, wiesz coś o reszcie?
- Nie... miałam tylko twój adres i to przedawniony
- Och, szkoda... Co tak na mnie patrzysz?
- Ja? Em... nie obraź się ale spodziewałam się czego innego słysząc że jesteś chłopakiem Leona
- Czego? - zapytał z uśmiechem
- Nie obrazisz się? Że będziesz takim typowym pedałem - przyznałam
- Haha! Miałbym się obrazić? Przecież zawsze tak jest że właśnie geje opowiadają najlepsze kawały o gejach co nie?
- Hehe...
- A jeśli chodzi o rany to nie pytaj bo nie wiem
- Ale to jest głupie nie?
- Nic nie pamiętać? Strasznie głupie uczucie, zgadzam się... Jak ci minęła podróż?
- Dobrze... - zaczęłam. Sylwester prychnął
- A to...?
- To Sylwester, mój kolega, później ci opowiem... - opamiętałam się w ostantniej chwili gdyż prawie wygadałam o bransoletce a była tu ta pani i Ksawery
- Jak chcesz - stwierdził Andris - Też mam kilka pytań, które chcę ci zadać na osobności - powiedział prawie szeptem. Nastało milczenie. Oboje mieliśmy do siebie setki pytań i mnóstwo rzeczy do opowiedzenia ale On nie ufał zapewne Sylwkowi a ja tym dwojgu od niego. Natomiast te właśnie sprawy były najważniejsze i nie mieliśmy teraz głowy do wymyślania gadki-szmatki dla pozoru. Babcia spojrzała zaciekawiona na Andrisa, który natychmiast popatrzył na mnie z uśmiechem i zaczął wypytywać o stworzonka na moim ramieniu i w kieszeni mojej bluzy. Rozłożono mi polówkę w pokoju Andrisa, Sylwek natomiast miał nocować w drugim pokoju. Początkowo miało być na odwrót ale przekonałam panią Lunę, bo tak miała na imię, że wolę się z nim zamienić. Ta jednak zadręczała mnie pytaniami podczas całej kolacji i dała spokój dopiero kiedy poszłam się myć. Z łazienki, w piżamie i z mokrą głową poszłam prosto do Andrisa i siedząc na skraju jego łóżka, pochylając się nad nim szeptem opowiedziałam mu wszystko co Sylwester powiedział mi o Rebelii i Zakonie. Andris przerwał mi dwa razy, najpierw na początku kazał mi ubrać bluzę i założyć kaptur, potem pod koniec kiedy doszłam do bransoletki, poinformował że Ksawery i Luna są w Rebelii i również my wkrótce mamy dołączyć do Zakonu.
- Nie wiem co teraz robić - podsumował i spojrzał na mnie pytająco
środa, 4 maja 2016
Rozdział 4 cz.3
Eliot
Rozpaliliśmy a raczej ja rozpaliłam ognisko. On tylko przyniósł kilka patyków. Zebrałam kilka gałęzi, położyłam na ziemi między trzema drzewami, na to położyłam koc. Plecak zawisł na drzewie, żeby do niego nie wlazło robactwo. Było coraz ciemniej i ani się spostrzegliśmy a tylko w promieniu kilku metrów od ogniska dało się zobaczyć cokolwiek. Księżyc był faktycznie zaćmiony, miał krwawy odcień.
- Nie będziemy stawiać warty - powiedziałam - nie ma sensu...
- Tu mamy spać???
- A co?
- Na ziemi?!
- Nie przesadzaj, nic ci nie będzie
- A-ale... co jak jakaś mrówka na przykład
- To cię ugryzie w dupsko i może wreszcie przestaniesz narzekać! Możesz być wrażliwy i masz prawo się bać ale przestań ciągle kwiczeć! Jestem tu i w razie czego cię obronię, zaufaj mi
- No dobrze...
Położyliśmy się w końcu. Trzymałam kałacha blisko i starałam się nie reagować na jego ciągłe wiercenie się. Las wydawał o wiele bardziej interesujące odgłosy. Gdybym tu była sama... musi tu być pełno zwierząt a te rośliny, pewnie część jest jadalna, gdyby tak ktoś się na tym znał...
- Opowiedz mi jeszcze o Zakonie - zażądałam widząc że on też nie śpi
- Zakon wyłapuje takich jak ty, trzymają ich w tajemnicy bo boją się że jeśli ludzie dowiedzą się o dawnej potędze tego świata to będą chcieli osiągnąć to co kiedyś. Rebelia powstała jako trzecie pokolenie Rebeliantów a tak naprawdę wciska ludziom ciemnotę że działają pokojowo i dla sprawiedliwości. Tak naprawdę Zakon i Władzę Rebelii bo jeszcze ich członkowie są spoko ale Zarząd trzymają władzę we wszystkich krajach pięcioświata, to niepotwierdzone bo członkowie Zakonu działają potajemnie i w ogóle udają że nie ma czegoś takiego jak Zakon. Nie wiem czy zauważyłaś ale w porównaniu do dawnego świata ten jest nędzny i ubogi tylko niektórzy godnie żyją, jakieś 80% osób żyje z dnia na dzień
- Czyli to nie tylko zemsta?
- No cóż... głównie zemsta, nie będę cię zadręczał moim dzieciństwem ale sporo zawdzięczam Zakonowi i Rebelii...
- Daj spokój... Twardym trzeba być nie miętkim!
- A no i musisz wiedzieć że nie tylko ja wiem o waszym powrocie i o kluczu
- Domyślam się
- Mh... Dobranoc... - powiedział kładąc głowę na liściach
- No właśnie, chodźmy już spać, jutro cały dzień marszu
- Cały dzień...? - jęknął
- Cicho tam...
Andris
Jakby mało było moich ran i cierpienia uczuciowego to dostałem czkawki. Ksawerego nie było choć było już późno w nocy, miałem tylko nadzieję że nic mu nie jest. Głupio się czułem z tym że podejrzewam Leona o zdradę ale bałem się mu zaufać był świetnym kłamcą. Z drugiej strony w głębi serca czułem że więź między nami jest silniejsza i nic nas nie rozłączy a każdy błąd jest wybaczalny. Tak naprawdę to po prostu się bałem że on nie wróci. Jak zwykle usłyszałem hałas w przedpokoju, wrócił. I był pijany.
- Cześć Andris...
- Cześć - hep - przyjacielu
- Co tak czkasz? Pewnie ktoś o tobie myśli. Hmm, ciekawe kto? Na pewno Leoś... Hahaha!
Poklepał mnie po ramieniu i wyszedł. Przekręciłem się na bok i spojrzałem w okno, to dziwne ale po prostu wiedziałem że on o mnie myśli. Czułem to. Jedna z gwiazd błysnęła jaśniej. Co jeśli on też patrzy teraz właśnie na tą?
Rosa
Było późno w nocy a Spart jak wyszedł po jedzenie tak go nie było. Nie odbierał telefonu, nie dawał znaku życia. Podróż i tak wiązała się z nerwami i problemami a tu jeszcze on mi odwala coś takiego. Jedno mi nie dawało spokoju, co jeśli coś mu się stało? Nie wiem co mnie do tego skłoniło ale zaczęłam grzebać mu w plecaku. Wzięłam jego pistolet, nigdy nie strzelałam ale czułam się jakoś pewniej. Na ulicy było pusto. Nie znałam jeszcze za dobrze tego miasta, łatwo było się zgubić, zwłaszcza że teraz w nocy wszystko wyglądało inaczej. Trafiłam jednak do sklepu który mój mąż teoretycznie miał odwiedzić. Był całodobowy to i zajrzałam do środka( Jakby co to ten pistolet miałam w torebce, nie myślcie że tak z nim biegałam po mieście) Kasjerka zerknęła znad telefonu - Dobry wieczór - ziewnęła
- Dobry wieczór - podeszłam do kasy - Może mi pani powiedzieć czy był tu taki jeden? Miał charakterystyczną fryzurę, długie czarne włosy z lewej wygolona głowa...
- Nie wiem
- A-ale... Nic sobie pani nie przypomina?
- Nie wiem
- Chyba pani patrzy czasem na klientów?!
- Nie wiem... - powiedziała nie odrywając się od telefonu i do tego wyjęła gumę i zaczęła żuć
- Proszę pani! To bardzo ważne, mój mąż nie wrócił do domu, muszę wiedzieć gdzie go ostatnio widziano
- Nie wiem... pewnie w burdelu
- Co?! Teraz to przesadziłaś młoda damo!
- A ty przynudzasz stara damo - prychnęła pod nosem
- Nie jestem stara! Mam 24 lata!!! A ty co pewnie szkoły nawet nie skończyłaś a podskakujesz!
Ta spojrzała mi w oczy - Chciałam ci pomóc! Ale sama się prosisz! - warknęła - Sasza!!!
Nagle z zaplecza wyszło kilku uzbrojonych po zęby zbirów a między nimi jeden w garniturze, trochę słowiańskiej urody
- Zdrazwujcie dziewuszka... ty żana Sparta Salvo?
(dla niezrusyfikowanych: Witaj dziewczynko, jesteś żoną Sparta?)
- Da. Ja z Czarnobyla, gawariu pa ruskij
(Tak. Jestem z Czarnobyla, znam Rosyjski)
- Da, ja znaju... pajdi z mienia...
(Tak, wiem, chodź ze mną)
Wskazał mi drzwi, weszliśmy do ciemnego pomieszczenia, światło zamrugało, były tu jakieś skrzynki a pod ścianą pobity nieprzytomny człowiek, kiedy lampy się zapaliły rozpoznałam go, podbiegłam i zaczęłam sprawdzać czy żyje
- Jewo szukała?
(Jego szukałaś?)
- Da! - krzyknęłam zrozpaczona, wyczułam płytki oddech - Dajtje mnie go! Ja wam platit!(Oddajcie mi go, zapłacę wam)
- Damy kak tolko ty prinosit branslet
(Oddamy jak tylko przyniesiesz bransoletkę)
- Kakoj braslet?! (Jaką bransoletkę?!)
- Ty znaju kakoj (Ty wiesz jaką)
- Leon ją ma... - mruknęłam sama do siebie - Ja priniosu! Dajtje mnie niediele!( Przyniosę, dajcie mi tydzień)
- Niediele...?(Tydzień...?)
- Branslet na Awruku...(Bransoletka jest w Awruk)
- Da...? Hmm... Suka blyat! Masz niediele! (Tak? Hm.. [Rosyjski wulgaryzm] Masz tydzień)
Rozpaliliśmy a raczej ja rozpaliłam ognisko. On tylko przyniósł kilka patyków. Zebrałam kilka gałęzi, położyłam na ziemi między trzema drzewami, na to położyłam koc. Plecak zawisł na drzewie, żeby do niego nie wlazło robactwo. Było coraz ciemniej i ani się spostrzegliśmy a tylko w promieniu kilku metrów od ogniska dało się zobaczyć cokolwiek. Księżyc był faktycznie zaćmiony, miał krwawy odcień.
- Nie będziemy stawiać warty - powiedziałam - nie ma sensu...
- Tu mamy spać???
- A co?
- Na ziemi?!
- Nie przesadzaj, nic ci nie będzie
- A-ale... co jak jakaś mrówka na przykład
- To cię ugryzie w dupsko i może wreszcie przestaniesz narzekać! Możesz być wrażliwy i masz prawo się bać ale przestań ciągle kwiczeć! Jestem tu i w razie czego cię obronię, zaufaj mi
- No dobrze...
Położyliśmy się w końcu. Trzymałam kałacha blisko i starałam się nie reagować na jego ciągłe wiercenie się. Las wydawał o wiele bardziej interesujące odgłosy. Gdybym tu była sama... musi tu być pełno zwierząt a te rośliny, pewnie część jest jadalna, gdyby tak ktoś się na tym znał...
- Opowiedz mi jeszcze o Zakonie - zażądałam widząc że on też nie śpi
- Zakon wyłapuje takich jak ty, trzymają ich w tajemnicy bo boją się że jeśli ludzie dowiedzą się o dawnej potędze tego świata to będą chcieli osiągnąć to co kiedyś. Rebelia powstała jako trzecie pokolenie Rebeliantów a tak naprawdę wciska ludziom ciemnotę że działają pokojowo i dla sprawiedliwości. Tak naprawdę Zakon i Władzę Rebelii bo jeszcze ich członkowie są spoko ale Zarząd trzymają władzę we wszystkich krajach pięcioświata, to niepotwierdzone bo członkowie Zakonu działają potajemnie i w ogóle udają że nie ma czegoś takiego jak Zakon. Nie wiem czy zauważyłaś ale w porównaniu do dawnego świata ten jest nędzny i ubogi tylko niektórzy godnie żyją, jakieś 80% osób żyje z dnia na dzień
- Czyli to nie tylko zemsta?
- No cóż... głównie zemsta, nie będę cię zadręczał moim dzieciństwem ale sporo zawdzięczam Zakonowi i Rebelii...
- Daj spokój... Twardym trzeba być nie miętkim!
- A no i musisz wiedzieć że nie tylko ja wiem o waszym powrocie i o kluczu
- Domyślam się
- Mh... Dobranoc... - powiedział kładąc głowę na liściach
- No właśnie, chodźmy już spać, jutro cały dzień marszu
- Cały dzień...? - jęknął
- Cicho tam...
Andris
Jakby mało było moich ran i cierpienia uczuciowego to dostałem czkawki. Ksawerego nie było choć było już późno w nocy, miałem tylko nadzieję że nic mu nie jest. Głupio się czułem z tym że podejrzewam Leona o zdradę ale bałem się mu zaufać był świetnym kłamcą. Z drugiej strony w głębi serca czułem że więź między nami jest silniejsza i nic nas nie rozłączy a każdy błąd jest wybaczalny. Tak naprawdę to po prostu się bałem że on nie wróci. Jak zwykle usłyszałem hałas w przedpokoju, wrócił. I był pijany.
- Cześć Andris...
- Cześć - hep - przyjacielu
- Co tak czkasz? Pewnie ktoś o tobie myśli. Hmm, ciekawe kto? Na pewno Leoś... Hahaha!
Poklepał mnie po ramieniu i wyszedł. Przekręciłem się na bok i spojrzałem w okno, to dziwne ale po prostu wiedziałem że on o mnie myśli. Czułem to. Jedna z gwiazd błysnęła jaśniej. Co jeśli on też patrzy teraz właśnie na tą?
Rosa
Było późno w nocy a Spart jak wyszedł po jedzenie tak go nie było. Nie odbierał telefonu, nie dawał znaku życia. Podróż i tak wiązała się z nerwami i problemami a tu jeszcze on mi odwala coś takiego. Jedno mi nie dawało spokoju, co jeśli coś mu się stało? Nie wiem co mnie do tego skłoniło ale zaczęłam grzebać mu w plecaku. Wzięłam jego pistolet, nigdy nie strzelałam ale czułam się jakoś pewniej. Na ulicy było pusto. Nie znałam jeszcze za dobrze tego miasta, łatwo było się zgubić, zwłaszcza że teraz w nocy wszystko wyglądało inaczej. Trafiłam jednak do sklepu który mój mąż teoretycznie miał odwiedzić. Był całodobowy to i zajrzałam do środka( Jakby co to ten pistolet miałam w torebce, nie myślcie że tak z nim biegałam po mieście) Kasjerka zerknęła znad telefonu - Dobry wieczór - ziewnęła
- Dobry wieczór - podeszłam do kasy - Może mi pani powiedzieć czy był tu taki jeden? Miał charakterystyczną fryzurę, długie czarne włosy z lewej wygolona głowa...
- Nie wiem
- A-ale... Nic sobie pani nie przypomina?
- Nie wiem
- Chyba pani patrzy czasem na klientów?!
- Nie wiem... - powiedziała nie odrywając się od telefonu i do tego wyjęła gumę i zaczęła żuć
- Proszę pani! To bardzo ważne, mój mąż nie wrócił do domu, muszę wiedzieć gdzie go ostatnio widziano
- Nie wiem... pewnie w burdelu
- Co?! Teraz to przesadziłaś młoda damo!
- A ty przynudzasz stara damo - prychnęła pod nosem
- Nie jestem stara! Mam 24 lata!!! A ty co pewnie szkoły nawet nie skończyłaś a podskakujesz!
Ta spojrzała mi w oczy - Chciałam ci pomóc! Ale sama się prosisz! - warknęła - Sasza!!!
Nagle z zaplecza wyszło kilku uzbrojonych po zęby zbirów a między nimi jeden w garniturze, trochę słowiańskiej urody
- Zdrazwujcie dziewuszka... ty żana Sparta Salvo?
(dla niezrusyfikowanych: Witaj dziewczynko, jesteś żoną Sparta?)
- Da. Ja z Czarnobyla, gawariu pa ruskij
(Tak. Jestem z Czarnobyla, znam Rosyjski)
- Da, ja znaju... pajdi z mienia...
(Tak, wiem, chodź ze mną)
Wskazał mi drzwi, weszliśmy do ciemnego pomieszczenia, światło zamrugało, były tu jakieś skrzynki a pod ścianą pobity nieprzytomny człowiek, kiedy lampy się zapaliły rozpoznałam go, podbiegłam i zaczęłam sprawdzać czy żyje
- Jewo szukała?
(Jego szukałaś?)
- Da! - krzyknęłam zrozpaczona, wyczułam płytki oddech - Dajtje mnie go! Ja wam platit!(Oddajcie mi go, zapłacę wam)
- Damy kak tolko ty prinosit branslet
(Oddamy jak tylko przyniesiesz bransoletkę)
- Kakoj braslet?! (Jaką bransoletkę?!)
- Ty znaju kakoj (Ty wiesz jaką)
- Leon ją ma... - mruknęłam sama do siebie - Ja priniosu! Dajtje mnie niediele!( Przyniosę, dajcie mi tydzień)
- Niediele...?(Tydzień...?)
- Branslet na Awruku...(Bransoletka jest w Awruk)
- Da...? Hmm... Suka blyat! Masz niediele! (Tak? Hm.. [Rosyjski wulgaryzm] Masz tydzień)
Rozdział 4 cz.2
Leo
Z głębokiego snu obudziły mnie dopiero trzaskające za oknem pioruny, błysnęło się właśnie gdy otworzyłem oczy, deszcz strugami spływał po szybie. Usiadłem i przeciągnąłem się. Staliśmy na stacji.
- Coś się zepsuło - rzekł dziadek - stoimy już od godziny
- Och...
- Nie budziłem cię bo lepiej żebyś to przespał, tak się będziesz nudził...
- O rany... ale krzywo spałem, wszystko mnie boli - mruczałem drapiąc się po obolałym karku
- Się poprzeciągaj i gramy w pokera
- Oj dawno nie grałem
- To zaraz sobie przypomnisz
- Na pieniądze gramy?
- No chyba nie w rozbieranego, pewnie że na pieniądze
- Dobra...
Kiedy już ograł mnie i straciłem około stu anorów, znudziło nam się, oddał mi połowę moich pieniędzy mówiąc, że był mistrzem w pokera i szkoda mu mnie. Potem do wagonu ktoś załomotał i poszedł dalej, wyszliśmy na korytarz tak jak i inni ludzie, było ciemno i tylko pioruny od czasu do czasu wypełniały wszystko jasnym białym światłem
- Pociąg dalej nie jedzie! - powiedział jakiś mężczyzna w uniformie - Przesiadacie się na inny! Proszę o pośpiech! Za dziesięć minut odjeżdża zastępczy pociąg i nas to nie interesuje czy ktoś został czy nie!
Wróciliśmy do przedziału. Założyłem glany nawet bez wiązania, zarzuciłem na ramię plecak, kurtkę wziąłem pod pachę i ruszyłem za ludźmi, Joe był tuż za mną. Wyszliśmy przed pociąg, zeskoczyłem prosto w kałużę błota, pomogłem jakiejś pani zdjąć wózek po czym ostrożnie żeby nie potknąć się o mokre tory poszedłem dalej. W glanach miałem mokro a kaptur też zaczął przemakać, okryłem się kurtką czekając aż ktoś wskaże nam gdzie jest ów zastępczy pociąg.
- Pociąg jest pięć minut drogi stąd przy zwrotnicy - ozwał się facet. Założyłem plecak porządnie i szybko zasznurowałem buty, kurtkę przewiązałem w pasie. Kobieta od wózka okryła swoje dziecko kocem i podeszła do mnie
- Proszę pana! Proszę pana! Co się dzieje? Co on powiedział?
- Musimy podejść, pociąg jest przy zwrotnicy, musi jakoś ominąć ten zepsuty, nie zmieszczą się przecież na jednym torze
- Aha no tak. Jak ja mam zdążyć?? - zapytała zrozpaczona
- Zdąży pani mamy dziesięć minut a to nie daleko ale trzeba już iść - powiedziałem ściągając kurtkę i podając jej - proszę, widzę że pani zimno
Podziękowała i okryła się kurtką, po czym zaczęła dziarsko pchać wózek przed siebie
Po jakimś czasie wsiadałem jako jeden z ostatnich do nowego pociągu, przemoczony do suchej nitki. Nagle znów ją zobaczyłem biegła, dziecko miała na ręku wózek poszedł do lamusa w sytuacji kryzysowej, machała ręką kiedy pociąg zaczął już ruszać. Serce mi stanęło. Czułem że powinienem coś zrobić. Zeskoczyłem ze schodów plecak zostawiając u nóg dziadka. Pobiegłem szybko w stronę pierwszego wagonu, zacząłem machać i krzyczeć do maszynisty lecz ten niewzruszony jechał dalej powoli. Pobiegłem przed pociąg i jakieś dziesięć metrów przed nim stanąłem na torach. Wiedziałem jak to jest zostać samemu na środku pustkowia a ona była z dzieckiem. Jestem człowiekiem czynu rzadko stoję obojętnie. Zamknąłem oczy widząc jak pociąg się zbliża, nagle usłyszałem pisk. Otworzyłem oczy i ujrzałem tuż przed sobą blachę pociągu, deszcz odbijał się od niej i padał mi na twarz. Nagle ktoś złapał mnie za rękę. Szarpnął i wepchnął do jednego z wagonów, to była ona, dziecko trzymała na rękach jakaś dziesięciolatka. Kobieta zaczęła szlochać i całować mnie po rękach. Po chwili uświadomiłem sobie że i mi cicho spływają po policzkach łzy
- Pan, pan sobie nie zdaje sprawy co zrobił! Mnie by tu zabili! Zakon by mnie zabił! I moje dziecko, ten transport był moją ostatnią nadzieją, ja... gdybym tu została, to... to... - spojrzała na mnie i widząc że płaczę przytuliła mnie mocno - Już... już... kochanie, nic się nie stało, jesteś cały...
Pociągnąłem nosem
- Cały mokry - zaśmiała się - przeziębi się pan, powinien się pan jak najszybciej przebrać w coś suchego
Ruszyliśmy wzdłuż wagonów szukając wolnego miejsca i dziadka
- Dokąd pani?
- Do Rawil
- Ja jadę do Awruk
- Po co? Tam nic nie ma, ani pracy, ani mieszkań
- Do męża
- Ma pan męża? No to wam życzę szczęścia... Naprawdę, życzę żeby dobre uczynki do pana wróciły. Niech pan to weźmie - zdjęła z palca pierścień
- Nie, nie, nie...
- Proszę! Przyniesie panu szczęście! - wcisnęła mi go do ręki
- Nie mogę! To nie w porządku...
- To tylko prezent
- Pewnie bardzo cenny... nie trzeba...
- Więc to dla pana męża, proszę mu powiedzieć że to od waszej dłużniczki
- Skoro dla niego to mogę przekazać
- No
Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu
- Tu jesteś! - usłyszałem dziadka, odwróciłem się - Tam nam zająłem przedział - wskazał coś ręką. Pani jak chcę to też się zmieści
- Jeśli nie macie nic przeciwko to bardzo chętnie... Zosiu!!
Po chwili ja, dziadek, ta pani, dziesięciolatka i małe dziecko siedzieliśmy w jednym przedziale, gnając na południe Rawiańskiej ziemi. Choć na razie to byliśmy jeszcze na Likatwie. Miałem na sobie dresy i szarą koszulkę, siedziałem skulony przy oknie patrząc na czarne cienie drzew na tle granatowego nieba. Po karku spływała mi woda z mokrych włosów. Chmury trochę ustąpiły i w przerwach między nimi było widać krwawo czerwony, zaćmiony księżyc i gwiazdy, świecące jasno i niezagłuszone światłami ludzkich siedzib.
- Orientuje się ktoś którego mamy? - zapytałem w końcu
- siódmy na ósmy września - odparła kobieta
- Mhm... dziękuje - mruknąłem
- Możemy o czymś porozmawiać? - zapytała o ile dobrze pamiętam Zosia
- Jasne. O czym?
- Gdzie pan pracuje?
- Tam gdzie mnie potrzebują
- Czyli gdzie?
- Właśnie wracam z pracy w Łokatwie, kiedyś byłem nawet policjantem
- Aha. Wraca pan do domu?
- Tak
- Ma pan żonę?
- Nie
- Narzeczoną?
- Nie
- Dziewczynę?
- Mam męża!
- Ok, ok... A... Ładny jest?
- Mhm...
- Opisz go
- 25 lat, metr siedemdziesiąt wzrostu albo coś koło tego, jest silny... nawet bardzo, widziałem jak brał na klatę 100 kilo
- Eh! Wy dorośli, dla was liczą się tylko liczby! Chodzi mi o to... jakie ma oczy, czy często się uśmiecha, jaki ma głos, jaki jest jego ulubiony kolor...
Milczałem przez chwilę, zastanawiając się nad tym że nie zwracam na takie rzeczy uwagi. Może i kolor oczu pamiętałem ale to dlatego że to takie poetyckie i w ogóle. Ale jak opisać jego głos? Jakie lubi kolory nawet nie pytałem...
- Tak. Często się uśmiecha, jest zawsze pogodny - zacząłem w końcu mówić. Dziadek i matka Zosi zajęli się rozmową, jej brat spał, tylko ona mnie słuchała a byłem zatopiony we wspomnieniach - Jest bardzo miły i uprzejmy. Ma niebieskie oczy. Głos ma bardzo przyjemny, mówi wyraźnie, kiedy trzeba to głośno, kiedy nie trzeba to czasem szepta. Nie wiem jaki lubi kolor...
- A w jakie kolory się ubiera?
- Raczej stonowane... i zazwyczaj takie jakie występują w przyrodzie, moro, zieleń, brąz... nie wiem...
- Jak na ciebie mówi?
- Na mnie...? O rany... chyba... kochanie, albo kotku, albo skarbie
- A ty na niego?
- Oj co się tak wypytujesz? Normalnie Andris, ewentualnie ty gupi ciulu - zachichotałem, spojrzałem w niebo - Zośka...? Co jak teraz patrzymy na tą samą gwiazdę?
- Bardzo możliwe, zakochanym się tak zdarza
Z głębokiego snu obudziły mnie dopiero trzaskające za oknem pioruny, błysnęło się właśnie gdy otworzyłem oczy, deszcz strugami spływał po szybie. Usiadłem i przeciągnąłem się. Staliśmy na stacji.
- Coś się zepsuło - rzekł dziadek - stoimy już od godziny
- Och...
- Nie budziłem cię bo lepiej żebyś to przespał, tak się będziesz nudził...
- O rany... ale krzywo spałem, wszystko mnie boli - mruczałem drapiąc się po obolałym karku
- Się poprzeciągaj i gramy w pokera
- Oj dawno nie grałem
- To zaraz sobie przypomnisz
- Na pieniądze gramy?
- No chyba nie w rozbieranego, pewnie że na pieniądze
- Dobra...
Kiedy już ograł mnie i straciłem około stu anorów, znudziło nam się, oddał mi połowę moich pieniędzy mówiąc, że był mistrzem w pokera i szkoda mu mnie. Potem do wagonu ktoś załomotał i poszedł dalej, wyszliśmy na korytarz tak jak i inni ludzie, było ciemno i tylko pioruny od czasu do czasu wypełniały wszystko jasnym białym światłem
- Pociąg dalej nie jedzie! - powiedział jakiś mężczyzna w uniformie - Przesiadacie się na inny! Proszę o pośpiech! Za dziesięć minut odjeżdża zastępczy pociąg i nas to nie interesuje czy ktoś został czy nie!
Wróciliśmy do przedziału. Założyłem glany nawet bez wiązania, zarzuciłem na ramię plecak, kurtkę wziąłem pod pachę i ruszyłem za ludźmi, Joe był tuż za mną. Wyszliśmy przed pociąg, zeskoczyłem prosto w kałużę błota, pomogłem jakiejś pani zdjąć wózek po czym ostrożnie żeby nie potknąć się o mokre tory poszedłem dalej. W glanach miałem mokro a kaptur też zaczął przemakać, okryłem się kurtką czekając aż ktoś wskaże nam gdzie jest ów zastępczy pociąg.
- Pociąg jest pięć minut drogi stąd przy zwrotnicy - ozwał się facet. Założyłem plecak porządnie i szybko zasznurowałem buty, kurtkę przewiązałem w pasie. Kobieta od wózka okryła swoje dziecko kocem i podeszła do mnie
- Proszę pana! Proszę pana! Co się dzieje? Co on powiedział?
- Musimy podejść, pociąg jest przy zwrotnicy, musi jakoś ominąć ten zepsuty, nie zmieszczą się przecież na jednym torze
- Aha no tak. Jak ja mam zdążyć?? - zapytała zrozpaczona
- Zdąży pani mamy dziesięć minut a to nie daleko ale trzeba już iść - powiedziałem ściągając kurtkę i podając jej - proszę, widzę że pani zimno
Podziękowała i okryła się kurtką, po czym zaczęła dziarsko pchać wózek przed siebie
Po jakimś czasie wsiadałem jako jeden z ostatnich do nowego pociągu, przemoczony do suchej nitki. Nagle znów ją zobaczyłem biegła, dziecko miała na ręku wózek poszedł do lamusa w sytuacji kryzysowej, machała ręką kiedy pociąg zaczął już ruszać. Serce mi stanęło. Czułem że powinienem coś zrobić. Zeskoczyłem ze schodów plecak zostawiając u nóg dziadka. Pobiegłem szybko w stronę pierwszego wagonu, zacząłem machać i krzyczeć do maszynisty lecz ten niewzruszony jechał dalej powoli. Pobiegłem przed pociąg i jakieś dziesięć metrów przed nim stanąłem na torach. Wiedziałem jak to jest zostać samemu na środku pustkowia a ona była z dzieckiem. Jestem człowiekiem czynu rzadko stoję obojętnie. Zamknąłem oczy widząc jak pociąg się zbliża, nagle usłyszałem pisk. Otworzyłem oczy i ujrzałem tuż przed sobą blachę pociągu, deszcz odbijał się od niej i padał mi na twarz. Nagle ktoś złapał mnie za rękę. Szarpnął i wepchnął do jednego z wagonów, to była ona, dziecko trzymała na rękach jakaś dziesięciolatka. Kobieta zaczęła szlochać i całować mnie po rękach. Po chwili uświadomiłem sobie że i mi cicho spływają po policzkach łzy
- Pan, pan sobie nie zdaje sprawy co zrobił! Mnie by tu zabili! Zakon by mnie zabił! I moje dziecko, ten transport był moją ostatnią nadzieją, ja... gdybym tu została, to... to... - spojrzała na mnie i widząc że płaczę przytuliła mnie mocno - Już... już... kochanie, nic się nie stało, jesteś cały...
Pociągnąłem nosem
- Cały mokry - zaśmiała się - przeziębi się pan, powinien się pan jak najszybciej przebrać w coś suchego
Ruszyliśmy wzdłuż wagonów szukając wolnego miejsca i dziadka
- Dokąd pani?
- Do Rawil
- Ja jadę do Awruk
- Po co? Tam nic nie ma, ani pracy, ani mieszkań
- Do męża
- Ma pan męża? No to wam życzę szczęścia... Naprawdę, życzę żeby dobre uczynki do pana wróciły. Niech pan to weźmie - zdjęła z palca pierścień
- Nie, nie, nie...
- Proszę! Przyniesie panu szczęście! - wcisnęła mi go do ręki
- Nie mogę! To nie w porządku...
- To tylko prezent
- Pewnie bardzo cenny... nie trzeba...
- Więc to dla pana męża, proszę mu powiedzieć że to od waszej dłużniczki
- Skoro dla niego to mogę przekazać
- No
Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu
- Tu jesteś! - usłyszałem dziadka, odwróciłem się - Tam nam zająłem przedział - wskazał coś ręką. Pani jak chcę to też się zmieści
- Jeśli nie macie nic przeciwko to bardzo chętnie... Zosiu!!
Po chwili ja, dziadek, ta pani, dziesięciolatka i małe dziecko siedzieliśmy w jednym przedziale, gnając na południe Rawiańskiej ziemi. Choć na razie to byliśmy jeszcze na Likatwie. Miałem na sobie dresy i szarą koszulkę, siedziałem skulony przy oknie patrząc na czarne cienie drzew na tle granatowego nieba. Po karku spływała mi woda z mokrych włosów. Chmury trochę ustąpiły i w przerwach między nimi było widać krwawo czerwony, zaćmiony księżyc i gwiazdy, świecące jasno i niezagłuszone światłami ludzkich siedzib.
- Orientuje się ktoś którego mamy? - zapytałem w końcu
- siódmy na ósmy września - odparła kobieta
- Mhm... dziękuje - mruknąłem
- Możemy o czymś porozmawiać? - zapytała o ile dobrze pamiętam Zosia
- Jasne. O czym?
- Gdzie pan pracuje?
- Tam gdzie mnie potrzebują
- Czyli gdzie?
- Właśnie wracam z pracy w Łokatwie, kiedyś byłem nawet policjantem
- Aha. Wraca pan do domu?
- Tak
- Ma pan żonę?
- Nie
- Narzeczoną?
- Nie
- Dziewczynę?
- Mam męża!
- Ok, ok... A... Ładny jest?
- Mhm...
- Opisz go
- 25 lat, metr siedemdziesiąt wzrostu albo coś koło tego, jest silny... nawet bardzo, widziałem jak brał na klatę 100 kilo
- Eh! Wy dorośli, dla was liczą się tylko liczby! Chodzi mi o to... jakie ma oczy, czy często się uśmiecha, jaki ma głos, jaki jest jego ulubiony kolor...
Milczałem przez chwilę, zastanawiając się nad tym że nie zwracam na takie rzeczy uwagi. Może i kolor oczu pamiętałem ale to dlatego że to takie poetyckie i w ogóle. Ale jak opisać jego głos? Jakie lubi kolory nawet nie pytałem...
- Tak. Często się uśmiecha, jest zawsze pogodny - zacząłem w końcu mówić. Dziadek i matka Zosi zajęli się rozmową, jej brat spał, tylko ona mnie słuchała a byłem zatopiony we wspomnieniach - Jest bardzo miły i uprzejmy. Ma niebieskie oczy. Głos ma bardzo przyjemny, mówi wyraźnie, kiedy trzeba to głośno, kiedy nie trzeba to czasem szepta. Nie wiem jaki lubi kolor...
- A w jakie kolory się ubiera?
- Raczej stonowane... i zazwyczaj takie jakie występują w przyrodzie, moro, zieleń, brąz... nie wiem...
- Jak na ciebie mówi?
- Na mnie...? O rany... chyba... kochanie, albo kotku, albo skarbie
- A ty na niego?
- Oj co się tak wypytujesz? Normalnie Andris, ewentualnie ty gupi ciulu - zachichotałem, spojrzałem w niebo - Zośka...? Co jak teraz patrzymy na tą samą gwiazdę?
- Bardzo możliwe, zakochanym się tak zdarza
Subskrybuj:
Posty (Atom)