Okazało się że jednak chłopak w barze miał rację i w przyszłym tygodniu kiedy Leo szczotkował przed domem osiołka na zabłoconej drodze z kałużami co kawałek zauważył grupkę żołnierzy. Jeden z nich wyrwał się do przodu koledzy zaczęli go szarpać ten opierał się ale w końcu odwrócił się do nich a oni wręczyli mu kilka ciemnoczerwonych róż. Wziął je w prawą rękę, lewą miał na temblaku. Potem został kopnięty poniżej pleców i pobiegł już bez protestów towarzyszy. Leo upuścił zgrzebło i stał nieruchomo patrząc na to co się dzieje. Andris wrócił. Wbiegł na podwórko i trochę zwolnił trochę zdyszany przytruchtał do Leośka i klęknął przed nim na jedno kolano, wyciągnął przed niego kwiaty
- Masz... - uśmiechnął się - Nie płacz mi więcej, weź te róże, mam coś jeszcze...
Leo przyjął kwiaty i powąchał, Andris tymczasem rozpiął mundur i wyjął coś z wewnętrznej kieszeni. Wstał i ujął rękę Leona. Włożył w nią jakieś nasionka, zacisnął w pięść i pocałował.
- Włożymy je zaraz do wody na trzy dni, jak wyjadę, bo jestem tu tylko na przepustce, to je posadzisz a zanim wyrosną będę w domu
- Na ile?
- Na zawsze. Skończę służbę, chyba że mi się spodoba i pójdę na zawodowego...
- Andris! Nawet o tym nie myśl!
- Żartowałem...
Leo przytulił się do niego i nie puścił dopóki nie usłyszał śmiechów jego kolegów którzy przyszli pod dom
- Co Andris? Pokaż tego swojego! I dzieci!
- To jest Leo - powiedział Andris obejmując męża ramieniem, ten uśmiechnął się niezręcznie - A dzieciaki... pewnie w domu? - spojrzał pytająco na Leo
- Ani!!! Czarek!
Na zewnątrz wyszła dwójka, Ani między czasie nauczyła się chodzić i trzymając się brata dreptała za nim. Andris wziął oboje na ręce, Czarek popłakał się i przytulił do ojca a Anastazja patrzyła na niego uhahana. Andris podszedł do kolegów a ci zaczęli zagadywać i zaczepiać dzieciaki.
- Panowie, głodnych was przecież nie puszczę - zagaił Leo widząc że niektórzy potupują nogami i pocierają zmarznięte dłonie. Pieniędzy co prawda ledwo starczało na opał i jedzenie ale jak się okazało Andris przyniósł prawie połowę żołdu który odkładał, wypłatę i dodatkowe pieniądze za pracę po godzinach. Leon dał im wszystko co miał, byle by tylko każdy coś przegryzł. Siedzieli na klockach drewna bo niektórym brakło krzeseł ale dla każdego znalazło się miejsce przy stole, trochę chleba, piwa i mięsa też starczyło dla każdego ale mało. W wolnej chwili Leo wrzucił nasionka na talerzyk z wodą. W domu było ciepło a po pierwszej kolejce okazało się że jeden z piątki wojskowych ma gitarę i zaraz piosenki tak rozgrzały atmosferę że nikt nie zwracał uwagi na deszcz i wiatr za oknami. Leo siedział na kolanach Andrisa i z trudem powstrzymywał łzy szczęścia. Szybko podłapał słowa i zaczął śpiewać z resztą żołnierzy o rubieżach i demonach których zwłoki tworzą mur na froncie bo dzielni chłopcy nie ustępują kolejnym hordom. Czarek siedział na kolanie dużego łysego faceta który zabawiał go tym jak chował kciuk za ręką i udawał że go sobie urywa albo przekazuje oderwany palec z jednej ręki do drugiej. Anastazja za to zasnęła na rękach wysokiego i szczupłego szatyna o szczerym uśmiechu i wesołych oczach. Jakby po zapachu (alkoholu zapewne) niedługo po zmierzchu zjawił się Stefan. Leo trochę się wkurzył ale tego nie okazywał a kiedy zobaczył że sąsiad ma w ręku flaszkę samogonu a w drugiej słoik ogórków jego frustracja do reszty odeszła. Zabawa zaczęła się dopiero kiedy dzieci poszły spać, Andris poświęcił im trochę uwagi, utulił do snu a kiedy wrócił do gości zastał ich pijących wódkę ze szklanek. Leo odmawiał jak tylko mógł, wiedział że ma słabą głowę i w ogóle w mafii zaszczepiono mu wstręt do alkoholu. Wypił tylko kiedy pili jego zdrowie a pili je na pierwszym miejscu, potem za Rawil i za rękę Andrisa, toasty za Czarka, Ani, każdego z kolejnych żołnierzy obecnych, każdego których wśród nich nie było i za jeszcze wiele innych rzeczy opuścił żarliwie błagając o wybaczenie i zapewniając że wszystkie te intencje są dla niego święte ale jeśli chcą żeby dalej ich gościł stojąc na własnych nogach niech mu odpuszczą. Około dziewiętnastej wybrali się po zakupy, mieli zdobyć, wódkę, czipsy, wódkę, kawę i jeszcze więcej wódki. Wyszli Greg, Andris, Leo i Stefan. Noc była ciemna i zimna, Leo i Andris zostawali z tyłu i trzymając się za ręce gadali. Deszcz jeszcze trochę siępił, było chłodno ale to dobrze bo niesiony alkohol się ostudzi.
- Mój śliczny, tak za tobą tęskniłem... - mówił lekko już podpity Andris - Pierwszego dnia nawet zasnąć nie mogłem ale potem byłem zbyt wykończony i spałem ze zmęczenia...
- Ja ci tyle powiem... hep! Jak żeś pojechał to nie wiedziałem że będzie aż tak źle... ale nie wiem... w sumie, to nie wiem...
- Słuchaj... wiesz co? - Andris objął go ramieniem
- No... co?
- Ja to cię tak kocham... że normalnie nie wiem... ty jesteś mój! Taki mój kochany chłopak, widzisz jak się mną zajmujesz... i przytulisz i jeść dasz i w ogóle... taki jesteś kochany, fajny facet jesteś, równy...
Leo uśmiechnął się krzywo, Andris ewidentnie przesadził z alkoholem. W mieście kupili kilka flaszek i trzy paczki czipsów, kawy nie było. Jak wrócili pili dalej. Opowiadali że na kresach nic się nie dzieje że po służbie przygotowawczej gdzieś przy wschodniej granicy Poręb, siedzieli tylko gdzieś w Zadach na posterunku i czekali na ataki ale nic się nie dzieje. W pewnym momencie ten z gitarą zdaje się Franek zaintonował jakąś piosenkę a wszyscy jakoś ucichli, kończąc ostatnie zdanie ściszali głosy żeby wsłuchać się w jego śpiew, nikt nie znał słów to i do niego nie dołączyli
- Śmiertelne gwiazdy, lubo raczej oczy... mój niepokoju, i we dnie i w nocy. Łaskę swą połóż, łaskę swą połóż, na me złe posługi. Serce katujesz, serce katujesz, a już przez czas długi... I przez sen jaśnie, zgoła pokazujesz, że mojej śmierci gwałtem afektujesz... - zamilkł na chwilę - dalej nie pamiętam - przyznał
- Skąd to znasz? - spytał Andris - To jest z szesnastego czy siedemnastego wieku, ze Starej Ziemi...
- A bo to tylko jedna duszyczka taka stara? - spojrzał Andrisowi głęboko w oczy dając mu do zrozumienia że on też pochodzi z tych czasów
- Jeszcze coś znasz?
Ten zaczął grać - Wierzcie rycerze, na nic pancerze, na nic się tarcze zdały. Przez stal, żelazo w serce się wrażą Kupida ostre strzały... Lecz gdy bawęża, hardego męża, przed grotem nie osłoni, mała białogłowa jakże się schowa i gdzie się biedna schroni...?
- Nieźle...
- A ty co znasz? - zapytał Franek nie przerywając brzdękania na strunach
- A po rusku umiesz? Była taka piosenka "Jestem żołnierzem"...
Franek zaczął grać a Andris zaskoczony że ktoś to pamięta po kilku chwilach włączył się i cicho zamruczał
- Ja soldat, niedonoszonyj rybionak wajny, Ja soldat, mama zaleczyt maje rany, Ja soldat, soldat zapytaj bogam strany, Ja gieroj... skażytje mnie kakowa ramana... - potem razem zaczęli wyć
- Ohh... Ooooo... I'am a soldier, I'am a soldier, I'am soldier! I'am soldier.. sol-dier Ohooo...
I tą piosenkę powtórzyli kilka razy, ich głosy brzmiały wyjątkowo, zwłaszcza razem. Towarzystwo było bardzo dobrane, bawili się razem świetnie. Leon był blisko Andrisa sępił od niego uściski i pocałunki, tego jednego wieczora uśmiechał się częściej niż przez całe te trzy miesiące razem wzięte. Późno w nocy żołnierze poszli dalej, chcieli jeszcze się zabawić a brakło wódki. Poszli do baru wraz ze Stefanem. W domu został tylko Franek z gitarą. Cicho coś sobie brzdąkał. Andris miał na kolanach Leosia, obejmował go i zdaje się przysypiał wtulony w jego klatkę piersiową. Leo pogłaskał go, po czym odwrócił się do gościa
- Pościelę panu u dzieciaków, mam tam wolne łóżko dla córki, tylko jej kołyskę trzeba by przenieść, jakby zaczęła płakać żeby pana nie obudziła...
- Nie trzeba... ja się mogę przespać gdzieś w kącie
- Ale co pan! Chcę się pan już położyć? Zaraz panu przyniosę wody... - Leo zerwał się na nogi zanim Franek to zrobił
- Ja sam...
- Tam jest wiadro, może się pan umyć ale nie radzę tego pić... do picia jest tam w kuchni...
- Aha...
- Ja idę panu pościelić...
- Dziękuję...
- A ty kamracie chodź - rozczochrał Andrisowi ścięte krótko włosy. Andris starał się współpracować i z trudem dowlekli się do łóżka.
- Zaraz wrócę miśku, dobrze?
Leo pościelił łóżko dla Franka, razem przesunęli kołyskę Anastazji do pokoju chłopaków, ta spała jak zabita, Czarek się obudził ale Leo go uspokoił i mały też szybko zasnął. Zostawił Frankowi koszulkę i spodenki Andrisa do spania, życzył dobrej nocy i powiedział żeby w razie czego nie wahał się go budzić gdyby czegoś potrzebował. Potem posprzątał trochę na stole i tak jak obiecał wrócił do Andrisa. Ten pozbył się już górnej połowy ubrania i walczył ze spodniami. Leo bez słowa podszedł i zaczął się do niego tulić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz