sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 18

Leon miał doła. Nie wiedział co się dzieje z Andrisem a wszyscy dookoła mówili że nie ma szans żeby jeszcze był żywy. Nie miał czasu się nad sobą użalać pracował teraz za dwóch nie miał nikogo do pomocy. Zawsze jeden miał oko na dzieci drugi coś robił, pomagali sobie i każda robota szła im dużo szybciej, pomijając już fakt że nawet w najgorszym upale w polu w swoim towarzystwie czuli się lepiej. Teraz został sam z najczarniejszymi myślami.  Po tygodniu stwierdził że nie da się tak żyć, przestał o tym myśleć, zaczął pisać. Kiedy przelewał swoją tęsknotę na papier było mu jakoś lżej na sercu. Wydawało się to bezsensowne ale działało. Wrzesień był ciepły, na szczęście. Sprzedał zboże ale nie zarobił dużo. Dojrzały jabłka na drzewie które odżyło odkąd Leo zaczął pod nim przesiadywać. Często siadał tam wieczorami z Czarkiem i Anastazją i nucił im piosenki tak stare, że nikt inny ich już nie pamiętał, a śpiewał mu je Andris, który pamiętał je z poprzedniego życia gdy był wikingiem i sporo jeździł po świecie. Żałował że nie ma gitary albo chociaż lutni. Kiedyś dawno umiał nawet grać na skrzypcach, ale to było jeszcze kiedy był w mafii. Leo w sumie umiał ładnie śpiewać, aczkolwiek nie przepadał za publicznymi występami, mógł śpiewać dla Andrisa, ale jeśli chodzi o większą publiczność to nie.
Po miesiącu sąsiedzi stwierdzili ze Leo zaczął świrować. Właściwie to wszystko było normalnie... czasem tylko potrafił wyjść w środku nocy na środek drogi i tak stać, pewnego razu zauważony przez Stefana i zapytany przezeń co robi odparł że patrzy czy może rezerwa nie wraca. Kiedy położył swoich podopiecznych spać potrafił pół nocy przesiedzieć sam pod jabłonką, cicho sobie coś nucić i kiwać się w przód i w tył. Przestał w ogóle wychodzić bez potrzeby poza swoją działkę. Tak jak kiedyś czasami podrzucał dzieciaki Krzysi i chadzał do baru czy na skraj lasu na spacer tak teraz nawet zakupy niekiedy zlecał komuś kto akurat wychodził w stronę miasta. Tłumaczył że musi teraz wszystko ogarnąć sam ale wszyscy wiedzieli że to przez odejście Andrisa. Często chodził w jego bluzach. Ale nie cały czas, najczęściej ubierał je kiedy było mu smutno, zapinał się pod szyję, zakładał kaptur, naciągał rękawy na nadgarstki i siadał w kącie. W ogóle traktował rzeczy Andrisa jak jakieś relikwie.
Najgorszy był początek października, nie dość że zaczęła być wstrętna pogoda to przyjechało do miasta kilkudziesięciu chłopców w mundurach. Mała społeczność zaraz rozniosła o nich wieść absolutnie wszędzie. Leo pobiegł do baru jak na złamanie karku i zastał samych obcych. Przełamał się nawet i zapytał czy kojarzą blondyna imieniem Andris lecz żaden takiego nie znał. Jeden tylko go zrozumiał i poklepał po ramieniu mówiąc że nie wszyscy dostali przepustki i być może zjawi się w przyszłym tygodniu. Leo jednak stracił do reszty nadzieję a jego największym problemem było to że musiał zajmować się dziećmi i nie mógł się powiesić na ukochanej jabłonce. Były to jednak tylko myśli i zdawał sobie sprawę że nawet bez dzieci pewnie brakłoby mu odwagi żeby się tak po prostu zabić. Czuł jakąś pustkę, nie mógł spać ani jeść. Sam nie wiedział co się z nim dzieje, nie sądził że aż tak bardzo zżył się z tym niebieskookim berserkerem że nie da sobie bez niego rady. Odkąd Andris powiedział że wyjeżdża wiedział że będzie tęsknił ale nie sądził że będzie aż tak beznadziejnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz