- Ja naprawdę nie rozumiem panie Salvo - rzekł kierowca. Rzeczywiście komuś kto nie wiedział o tym wszystkim co zdarzyło się w najbliższych latach trudno było zrozumieć decyzję Leona, który mając władzę, pieniądze i poparcie wyjechał na wieś tłumacząc że robi to dlatego że jego syn ma astmę.
Tego dnia pogoda dopisywała. Był lipiec, upragniony lipiec Andrisa. Jednak od dnia w którym Leo obiecał mu dymisję minęły trzy lata. Między czasie zdecydowali się na drugie dziecko tym razem biologicznym ojcem był Andris, jego córka miała teraz sześć miesięcy, jej brat Czarek miał trzy lata. Oboje byli z jednej matki, która teraz pławiła się w luksusach gdzieś na północy Mirii, dostała od Leona tyle pieniędzy że była ustawiona do końca życia. Sebastian skończył osiemnastkę i wstąpił do brygady antyterrorystycznej, złamał przysięgę milczenia. O reszcie nie wiele wiadomo, Eliot wyjechała gdzieś na wschód a Spartan z żoną prawdopodobnie przebywał w Warlandii. Tak się mają sprawy teoretycznie ważne. Teoretycznie bo praktycznie dla chłopaków teraz najważniejsze było to że właśnie minęli zieloną tablicę z białym napisem "Gmina Burtki" miejscowość mieściła się na południowym wschodzie Rawil, tuż za Chartoryjami ale jeszcze przed Zadami w których zdarzały się napady z Czarnej Strefy. Na wschód od Burtek była Poręba a gdzieś tam dalej granica Rokasji.
Jechali po drodze usypanej ze żwiru, czarny sportowy samochód delikatnie mówiąc rzucał się w oczy tubylcom. Kiedy minęli ostry zakręt w prawo na drogę znienacka wyszedł rosły brunet w kaloszach, dresach i mocno używanej koszuli, potargane włosy zdobiła szara maciejówka z orzełkiem. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Leo przerwał niezręczną ciszę i wysiadł z samochodu
- Tata! - zawołał zaraz Czarek. Leo wziął go za rękę i poszedł w stronę tubylca.
- Nosz kurwa, są! Od rana czekamy na was! Zośka mówi - facet objął zdziwionego Leośka - że przyjadą jacyś nowi się wprowadzić tam na działkę obok, to żem świnię zarżnął... Witojcie! - poklepał go po plecach.
Andris tymczasem zabrał jeden plecak na ramię drugi pod rękę, wziął na ręce córkę i dołączył do Leona, za nim wyskoczył Znajda. Kierowca zamknął za nim drzwi i odjechał zostawiając całą piątkę.
- Jestem Stefan - rzekł wieśniak
- Ja jestem Leo, to jest Andris, ta panienka to Anastazja a ten kawaler to Czaruś
- Źeń dobly - powiedział Czaruś
- Miło mi - mruknął Andris odstawiając plecak i podając rękę sąsiadowi
- Tak tak... - odparł pan Stefan. Podniósł plecak i mimo sprzeciwów nie oddał go i poszedł przodem.
- Tutaj my mieszkamy z Zośką - powiedział wskazując dom kryty strzechą o świeżo pobielonych wapnem ścianach, był na zakręcie, jedna droga biegła ze wschodu od Poręby na zachód na Zady a druga była dojazdowa z mostu przez rzekę Młynarkę skąd przyjechali chłopcy.
- To Długa - powiedział pan Stefan wskazując żwirową drogę. Poszli dalej na wschód, po lewej mieli dom pana Stefana i jego pole. Ciągnęło się ono wzdłuż drogi a zasiane było kukurydzą, po prawej też było czyjeś pole ale o nim sąsiad nic nie wspominał
- Widzicie tam wieżę za doliną? - wskazał coś na prawo - To jest ratusz, tam się kierujcie do miasta do baru tam chodzim, o! A tu za miedzą już waszą działkę widać!
- Jakoś tam pusto... - stwierdził Leo, spoglądając na kilka hektarów ziemi z kamieniami i chwastami.
- Tak, od dziesięciu lat nikt tu nie robił to zarosło - rzekł pan Stefan
- Zrobili nas w chuja? - ni to zapytał ni powiedział Andris
- Niet - zaciągnął sąsiad - Ot trochę trzeba porządek zrobić i będzie dobrze. Dom jest w dobrym stanie, tylko strzechę bedziecie musieli wymienić
- Co wymienić? - zapytał Leo
- Strzechę. Dach jest kryty strzechą jak wszystkie
- Zrobili nas w chuja - tym razem pewniej stwierdził Andris
- No nic, póki co będziem wam pomagać - powiedział pan Stefan i położył rękę na ramieniu Leona
- Będziemy wdzięczni - skinął głową tamten
- Musisz poznać moją córkę - powiedział z uśmiechem chłop - jest w twoim wieku haha! Kto wie? Może się polubicie...
Leon spojrzał pytająco na partnera ten tłumił w sobie śmiech
- Co? - oburzył się sąsiad - Nie bój się nie ma urody po ojcu. Jest piękna, jeszcze jej nie widział a już nosem kręci!
- Nie nie... Nie wątpię że jest najpiękniejsza we wsi - odparł Warlandczyk - Ale nie szukam na razie nikogo...
- A czemu? - wieśniak wziął go pod brodę - ładny chłopak, bogaty... no prawda że z dzieckiem ale która by tam chciała rodzić? A tu już gotowe! Hahahaha!
- Haha...
- No to ja pójdę przygotować świniaka a wy jak tylko zostawicie rzeczy marsz do mnie. Rozumiemy się? Panowie...
- Tak - odparł Leo - z przyjemnością będziemy pana gośćmi...
- Nu...
Poszli na przełaj przez pole bo droga była krótsza a i tak nie rosło tu nic czego szkoda byłoby podeptać. Wzięli tylko dzieciaki na ręce żeby nie wpadły w pokrzywy. Domek był stary ale dobrze utrzymany, trochę zarośnięty winoroślą ale na swój sposób uroczy i tajemniczy, za nim była łączka przecięta płotem i rzeką. Jeszcze dalej było niewielkie wzniesienie na którym rosła zmarnowana jabłonka, liście były suche i chore a owoce małe i niezbyt apetyczne. Znajda zaczął wszystko obwąchiwać i wesoło szczekać. Jego łapy już były całe w błocie. Leo stał patrząc na jabłoń, w tym czasie Andris zdążył już wnieść do domu plecaki. Anastazja raczkowała po trawie a Czarek chodził obok i zabierał z jej drogi patyki i inne przeszkody. Leo o mało nie uderzył swojego faceta kiedy ten bez ostrzeżenia wziął go na ręce
- Co ty wyprawiasz?! - zaśmiał się obejmując go za szyję
- Wiesz że jestem przesądny... - uśmiechnął się Andris i pocałował Leona, przeniósł go przez próg i postawił w ciemnym pokoju. To był korytarz. Dalej na wprost była główna izba. Okna były zasłonięte wokół unosił się kurz, było trochę pajęczyn. Znajdował się tu piec jakieś szafki, drewniany stół i krzesła, drzwi z sieni prowadziły jeszcze na boki, były to dwa pokoje, w jednym było łóżko i szafa w drugim dwa łóżka i dwie skrzynie.
- Jak się tu posprząta to będzie o wiele lepiej zobaczysz - powiedział Leo rozglądając się po kątach
- Andlis - zawołał Czarek - dlacego nosisz tatusia na rękach??
- Hm... To taki zwyczaj. Kiedy wprowadza się do nowego domu przenosi się ukochaną osobę przez próg. To na szczęście
- Aha - mruknął Czarek po czym podniósł siostrę na ręce odrywając ją od zabawy ze ślimakiem i wniósł do domu. Chłopcy zaczęli się śmiać, a mała jak zawsze poszła w ich ślady, chichotała obnażając bezzębne dziąsełka i mrużąc szare oczy.
- Tatooo! Jestem głodny! - zawył Czarek
- Ja mam wrażenie że on je więcej ode mnie - powiedział Andris biorąc syna na ręce
- Tak... - odparł Leo i podniósł z podłogi Anastazję która właśnie wcinała jakąś muchę
- Kochanie zostaw to! Be! Much się nie je! - skrytykował ją Leon zabierając owada, ta zaczęła płakać
- Masz dla niej butelkę? - zapytał Leo patrząc błagalnie na męża
- E-e wypiła wszystko w samochodzie. Może sąsiad coś ma...?
Nie było tu kradzieży a zresztą dom wyglądał tak jakby nie było po co do niego wchodzić to też zostawili wszystko tak jak stało i ruszyli z powrotem na zakręt.
- Jestem ciekaw jak zareaguje gdy się dowie że jesteśmy razem? - zapytał Leo
- Nie wiem. Powiemy mu?
- Kiedy tam będziemy... pocałujesz mnie w policzek, jeśli to zaakceptują to zajebiście jeśli nie to powiemy że to po bratersku
- Dobrze
Po kilku chwilach zapukali do drzwi pana Stefana. Obok domu miał zadbany ogródek.
- Otwarte!! - usłyszeli przyjazny kobiecy głos. Andris gestem zachęcił Leośka żeby ten szedł pierwszy, on wzruszył ramionami i wszedł do domu sąsiada.
- A to wy? - zapytała gospodyni dreptając na ich spotkanie z kuchni. Miała szarą suknię przewiązaną w pasie, za pasem klucze, ciemne włosy spięte w dwa warkocze. Wzięła dziecko od Leosia
- A co to za księżniczka? No jaka piękna dama!! A jak się śmieje! A jejku!
- To Anastazja - odparł Leon z uśmiechem
- Twoja?
- Nie to jego - wskazał na Andrisa
- A ten kawaler?
- Mam na imię Ćarek - powiedział syn Leona
- To mój - uprzedził pytanie książę
- Mhm... Śliczne dzieciaczki
- Mógłbym dostać dla Ani coś do jedzenia? - zapytał Andris - No bo...
- Ile ona ma?
- Sześć miesięcy - powiedział Leo
- Dobrze, dobrze... chodźcie... - poprowadziła ich do pokoju - siadajcie... zaraz mąż się wami zajmie... Stefan!!!!
Kiedy gospodarz wszedł do pokoju i wszyscy obecni już się przywitali, przedstawili i nastała chwila ciszy Andris zbliżył się do Leośka żeby go pocałować jednak był zbyt spięty i wyglądało by to nienaturalnie. Leo uśmiechnął się i wspiął na palce, dał mu buziaka w policzek. Nic się nie stało. Zośka się uśmiechnęła, Stefan uniósł lekko brew a potem prychnął
- Czy ja kiedyś znajdę mojej córce męża? - westchnął - Geje... Wszędzie geje...
- Mam jednego heteryka - odparł Leo - młody, przystojny pracuje w policji. Sebastian. Mógłby ją zabrać do miasta.
- Musisz mi go przedstawić - zaśmiał się pan Stefan. Raz jeszcze zaprosił ich do stołu. Był tak gościnny że nawet Andris poczuł się jak w swoich rodzinnych stronach a trzeba wiedzieć że skaldowie przyjmowali każdego wędrowca i nie pozwalali siedzieć głodnemu czy zmarzniętemu dbali zawsze żeby go zagadać. Tak też gospodarz skromnej posiadłości w Burtkach trzymał się starych zwyczajów i opowiadał o wszystkim aczkolwiek nie wnosiło to niczego nowego takie tam plotki i zabawne historyjki. Ani dostała starte jabłko i została nakarmiona przez Zośkę. Leo czuł się dziwnie, w zupełnie nowym miejscu, daleko od domu, domu którego nigdy nie miał. Był po prostu trochę nieufny, przestraszony. Zawsze gdy się bał Andris śmiał się i mówił - Jestem wikingiem to mnie powinieneś się bać! - Leo przez większość życia swojego syna był pod wpływem mocy. Dopiero niedawno zaczął się nim tak naprawdę zajmować. Wszystko było takie obce tylko Andris który siedział obok był jakąś ostoją. Jeszcze kilka dni żywili się u sąsiada, wypłacając mu siłą należne za jedzenie i wodę. Całe dnie próbowali doprowadzić dom do porządku i dokładnie 12 lipca się tam na dobre wprowadzili. To była sobota. Było wcześnie rano, dzieciaki bawiły się z córką sąsiada piękną Lili. Andris wziął prawie że opróżniony plecak, była tam tylko butelka wody, nóż i sznur. Ruszyli w stronę wieży ratusza.
- Widzisz tą górę? - zagaił Leo
- Gdzie? Tamtą? To granica z Rokasją.
- Wiem. Pojedziemy tam kiedyś?
- Jak? Tam by się trzeba wspinać. Jak z dzieciakami?
- Bez nich. Załatwimy kiedyś jakąś opiekę albo... może będą duże...
- Leo? Zazwyczaj jesteś strasznie niecierpliwy a teraz proponujesz coś na co będziesz czekać nawet kilka lat?
- Czasem trzeba się pogodzić z losem i trochę pocierpieć
- Wierzyć mi się nie chcę że dojrzałeś do takich wniosków. Zawsze byłeś buntownikiem
- Nie mogę być buntownikiem kiedy muszę być odpowiedzialnym ojcem
- Buntownicy też czasem są odpowiedzialni, Eliot chociażby
- Jeśli ona jest odpowiedzialna to ja jestem Rawskim szpiegiem
- Po tobie się można wszystkiego spodziewać
- Och przestań - zaśmiał się Leo i popchnął Andrisa, kiedy ten mu oddał o mało nie wpadł do rowu
Tego dnia pogoda dopisywała. Był lipiec, upragniony lipiec Andrisa. Jednak od dnia w którym Leo obiecał mu dymisję minęły trzy lata. Między czasie zdecydowali się na drugie dziecko tym razem biologicznym ojcem był Andris, jego córka miała teraz sześć miesięcy, jej brat Czarek miał trzy lata. Oboje byli z jednej matki, która teraz pławiła się w luksusach gdzieś na północy Mirii, dostała od Leona tyle pieniędzy że była ustawiona do końca życia. Sebastian skończył osiemnastkę i wstąpił do brygady antyterrorystycznej, złamał przysięgę milczenia. O reszcie nie wiele wiadomo, Eliot wyjechała gdzieś na wschód a Spartan z żoną prawdopodobnie przebywał w Warlandii. Tak się mają sprawy teoretycznie ważne. Teoretycznie bo praktycznie dla chłopaków teraz najważniejsze było to że właśnie minęli zieloną tablicę z białym napisem "Gmina Burtki" miejscowość mieściła się na południowym wschodzie Rawil, tuż za Chartoryjami ale jeszcze przed Zadami w których zdarzały się napady z Czarnej Strefy. Na wschód od Burtek była Poręba a gdzieś tam dalej granica Rokasji.
Jechali po drodze usypanej ze żwiru, czarny sportowy samochód delikatnie mówiąc rzucał się w oczy tubylcom. Kiedy minęli ostry zakręt w prawo na drogę znienacka wyszedł rosły brunet w kaloszach, dresach i mocno używanej koszuli, potargane włosy zdobiła szara maciejówka z orzełkiem. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Leo przerwał niezręczną ciszę i wysiadł z samochodu
- Tata! - zawołał zaraz Czarek. Leo wziął go za rękę i poszedł w stronę tubylca.
- Nosz kurwa, są! Od rana czekamy na was! Zośka mówi - facet objął zdziwionego Leośka - że przyjadą jacyś nowi się wprowadzić tam na działkę obok, to żem świnię zarżnął... Witojcie! - poklepał go po plecach.
Andris tymczasem zabrał jeden plecak na ramię drugi pod rękę, wziął na ręce córkę i dołączył do Leona, za nim wyskoczył Znajda. Kierowca zamknął za nim drzwi i odjechał zostawiając całą piątkę.
- Jestem Stefan - rzekł wieśniak
- Ja jestem Leo, to jest Andris, ta panienka to Anastazja a ten kawaler to Czaruś
- Źeń dobly - powiedział Czaruś
- Miło mi - mruknął Andris odstawiając plecak i podając rękę sąsiadowi
- Tak tak... - odparł pan Stefan. Podniósł plecak i mimo sprzeciwów nie oddał go i poszedł przodem.
- Tutaj my mieszkamy z Zośką - powiedział wskazując dom kryty strzechą o świeżo pobielonych wapnem ścianach, był na zakręcie, jedna droga biegła ze wschodu od Poręby na zachód na Zady a druga była dojazdowa z mostu przez rzekę Młynarkę skąd przyjechali chłopcy.
- To Długa - powiedział pan Stefan wskazując żwirową drogę. Poszli dalej na wschód, po lewej mieli dom pana Stefana i jego pole. Ciągnęło się ono wzdłuż drogi a zasiane było kukurydzą, po prawej też było czyjeś pole ale o nim sąsiad nic nie wspominał
- Widzicie tam wieżę za doliną? - wskazał coś na prawo - To jest ratusz, tam się kierujcie do miasta do baru tam chodzim, o! A tu za miedzą już waszą działkę widać!
- Jakoś tam pusto... - stwierdził Leo, spoglądając na kilka hektarów ziemi z kamieniami i chwastami.
- Tak, od dziesięciu lat nikt tu nie robił to zarosło - rzekł pan Stefan
- Zrobili nas w chuja? - ni to zapytał ni powiedział Andris
- Niet - zaciągnął sąsiad - Ot trochę trzeba porządek zrobić i będzie dobrze. Dom jest w dobrym stanie, tylko strzechę bedziecie musieli wymienić
- Co wymienić? - zapytał Leo
- Strzechę. Dach jest kryty strzechą jak wszystkie
- Zrobili nas w chuja - tym razem pewniej stwierdził Andris
- No nic, póki co będziem wam pomagać - powiedział pan Stefan i położył rękę na ramieniu Leona
- Będziemy wdzięczni - skinął głową tamten
- Musisz poznać moją córkę - powiedział z uśmiechem chłop - jest w twoim wieku haha! Kto wie? Może się polubicie...
Leon spojrzał pytająco na partnera ten tłumił w sobie śmiech
- Co? - oburzył się sąsiad - Nie bój się nie ma urody po ojcu. Jest piękna, jeszcze jej nie widział a już nosem kręci!
- Nie nie... Nie wątpię że jest najpiękniejsza we wsi - odparł Warlandczyk - Ale nie szukam na razie nikogo...
- A czemu? - wieśniak wziął go pod brodę - ładny chłopak, bogaty... no prawda że z dzieckiem ale która by tam chciała rodzić? A tu już gotowe! Hahahaha!
- Haha...
- No to ja pójdę przygotować świniaka a wy jak tylko zostawicie rzeczy marsz do mnie. Rozumiemy się? Panowie...
- Tak - odparł Leo - z przyjemnością będziemy pana gośćmi...
- Nu...
Poszli na przełaj przez pole bo droga była krótsza a i tak nie rosło tu nic czego szkoda byłoby podeptać. Wzięli tylko dzieciaki na ręce żeby nie wpadły w pokrzywy. Domek był stary ale dobrze utrzymany, trochę zarośnięty winoroślą ale na swój sposób uroczy i tajemniczy, za nim była łączka przecięta płotem i rzeką. Jeszcze dalej było niewielkie wzniesienie na którym rosła zmarnowana jabłonka, liście były suche i chore a owoce małe i niezbyt apetyczne. Znajda zaczął wszystko obwąchiwać i wesoło szczekać. Jego łapy już były całe w błocie. Leo stał patrząc na jabłoń, w tym czasie Andris zdążył już wnieść do domu plecaki. Anastazja raczkowała po trawie a Czarek chodził obok i zabierał z jej drogi patyki i inne przeszkody. Leo o mało nie uderzył swojego faceta kiedy ten bez ostrzeżenia wziął go na ręce
- Co ty wyprawiasz?! - zaśmiał się obejmując go za szyję
- Wiesz że jestem przesądny... - uśmiechnął się Andris i pocałował Leona, przeniósł go przez próg i postawił w ciemnym pokoju. To był korytarz. Dalej na wprost była główna izba. Okna były zasłonięte wokół unosił się kurz, było trochę pajęczyn. Znajdował się tu piec jakieś szafki, drewniany stół i krzesła, drzwi z sieni prowadziły jeszcze na boki, były to dwa pokoje, w jednym było łóżko i szafa w drugim dwa łóżka i dwie skrzynie.
- Jak się tu posprząta to będzie o wiele lepiej zobaczysz - powiedział Leo rozglądając się po kątach
- Andlis - zawołał Czarek - dlacego nosisz tatusia na rękach??
- Hm... To taki zwyczaj. Kiedy wprowadza się do nowego domu przenosi się ukochaną osobę przez próg. To na szczęście
- Aha - mruknął Czarek po czym podniósł siostrę na ręce odrywając ją od zabawy ze ślimakiem i wniósł do domu. Chłopcy zaczęli się śmiać, a mała jak zawsze poszła w ich ślady, chichotała obnażając bezzębne dziąsełka i mrużąc szare oczy.
- Tatooo! Jestem głodny! - zawył Czarek
- Ja mam wrażenie że on je więcej ode mnie - powiedział Andris biorąc syna na ręce
- Tak... - odparł Leo i podniósł z podłogi Anastazję która właśnie wcinała jakąś muchę
- Kochanie zostaw to! Be! Much się nie je! - skrytykował ją Leon zabierając owada, ta zaczęła płakać
- Masz dla niej butelkę? - zapytał Leo patrząc błagalnie na męża
- E-e wypiła wszystko w samochodzie. Może sąsiad coś ma...?
Nie było tu kradzieży a zresztą dom wyglądał tak jakby nie było po co do niego wchodzić to też zostawili wszystko tak jak stało i ruszyli z powrotem na zakręt.
- Jestem ciekaw jak zareaguje gdy się dowie że jesteśmy razem? - zapytał Leo
- Nie wiem. Powiemy mu?
- Kiedy tam będziemy... pocałujesz mnie w policzek, jeśli to zaakceptują to zajebiście jeśli nie to powiemy że to po bratersku
- Dobrze
Po kilku chwilach zapukali do drzwi pana Stefana. Obok domu miał zadbany ogródek.
- Otwarte!! - usłyszeli przyjazny kobiecy głos. Andris gestem zachęcił Leośka żeby ten szedł pierwszy, on wzruszył ramionami i wszedł do domu sąsiada.
- A to wy? - zapytała gospodyni dreptając na ich spotkanie z kuchni. Miała szarą suknię przewiązaną w pasie, za pasem klucze, ciemne włosy spięte w dwa warkocze. Wzięła dziecko od Leosia
- A co to za księżniczka? No jaka piękna dama!! A jak się śmieje! A jejku!
- To Anastazja - odparł Leon z uśmiechem
- Twoja?
- Nie to jego - wskazał na Andrisa
- A ten kawaler?
- Mam na imię Ćarek - powiedział syn Leona
- To mój - uprzedził pytanie książę
- Mhm... Śliczne dzieciaczki
- Mógłbym dostać dla Ani coś do jedzenia? - zapytał Andris - No bo...
- Ile ona ma?
- Sześć miesięcy - powiedział Leo
- Dobrze, dobrze... chodźcie... - poprowadziła ich do pokoju - siadajcie... zaraz mąż się wami zajmie... Stefan!!!!
Kiedy gospodarz wszedł do pokoju i wszyscy obecni już się przywitali, przedstawili i nastała chwila ciszy Andris zbliżył się do Leośka żeby go pocałować jednak był zbyt spięty i wyglądało by to nienaturalnie. Leo uśmiechnął się i wspiął na palce, dał mu buziaka w policzek. Nic się nie stało. Zośka się uśmiechnęła, Stefan uniósł lekko brew a potem prychnął
- Czy ja kiedyś znajdę mojej córce męża? - westchnął - Geje... Wszędzie geje...
- Mam jednego heteryka - odparł Leo - młody, przystojny pracuje w policji. Sebastian. Mógłby ją zabrać do miasta.
- Musisz mi go przedstawić - zaśmiał się pan Stefan. Raz jeszcze zaprosił ich do stołu. Był tak gościnny że nawet Andris poczuł się jak w swoich rodzinnych stronach a trzeba wiedzieć że skaldowie przyjmowali każdego wędrowca i nie pozwalali siedzieć głodnemu czy zmarzniętemu dbali zawsze żeby go zagadać. Tak też gospodarz skromnej posiadłości w Burtkach trzymał się starych zwyczajów i opowiadał o wszystkim aczkolwiek nie wnosiło to niczego nowego takie tam plotki i zabawne historyjki. Ani dostała starte jabłko i została nakarmiona przez Zośkę. Leo czuł się dziwnie, w zupełnie nowym miejscu, daleko od domu, domu którego nigdy nie miał. Był po prostu trochę nieufny, przestraszony. Zawsze gdy się bał Andris śmiał się i mówił - Jestem wikingiem to mnie powinieneś się bać! - Leo przez większość życia swojego syna był pod wpływem mocy. Dopiero niedawno zaczął się nim tak naprawdę zajmować. Wszystko było takie obce tylko Andris który siedział obok był jakąś ostoją. Jeszcze kilka dni żywili się u sąsiada, wypłacając mu siłą należne za jedzenie i wodę. Całe dnie próbowali doprowadzić dom do porządku i dokładnie 12 lipca się tam na dobre wprowadzili. To była sobota. Było wcześnie rano, dzieciaki bawiły się z córką sąsiada piękną Lili. Andris wziął prawie że opróżniony plecak, była tam tylko butelka wody, nóż i sznur. Ruszyli w stronę wieży ratusza.
- Widzisz tą górę? - zagaił Leo
- Gdzie? Tamtą? To granica z Rokasją.
- Wiem. Pojedziemy tam kiedyś?
- Jak? Tam by się trzeba wspinać. Jak z dzieciakami?
- Bez nich. Załatwimy kiedyś jakąś opiekę albo... może będą duże...
- Leo? Zazwyczaj jesteś strasznie niecierpliwy a teraz proponujesz coś na co będziesz czekać nawet kilka lat?
- Czasem trzeba się pogodzić z losem i trochę pocierpieć
- Wierzyć mi się nie chcę że dojrzałeś do takich wniosków. Zawsze byłeś buntownikiem
- Nie mogę być buntownikiem kiedy muszę być odpowiedzialnym ojcem
- Buntownicy też czasem są odpowiedzialni, Eliot chociażby
- Jeśli ona jest odpowiedzialna to ja jestem Rawskim szpiegiem
- Po tobie się można wszystkiego spodziewać
- Och przestań - zaśmiał się Leo i popchnął Andrisa, kiedy ten mu oddał o mało nie wpadł do rowu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz