Andris
Im głębiej byliśmy tym bardziej było gorąco i duszno. Korytarz zakręcał kilka razy ale jak dotąd była tylko jedna droga. Leo szedł w jednej ręce dzierżąc pochodnię drugą zaś wodził po ścianie. Spojrzałem za siebie, ujrzałem nieprzeniknioną ciemność, powoli zacząłem żałować że nie wróciliśmy się wcześniej. Po drugiej stronie było ciepłe pomarańczowe światło ognia z pochodni w dłoni mojego towarzysza, patrzył na mnie wyczekująco. Jego ciemne oczy dawniej bardziej tajemnicze niż ten mrok za nim, dziś znałem już tak dobrze a kochałem wciąż tak samo.
- Nie zostawaj z tyłu...
- Jednak się boisz co? - uśmiechnąłem się przekornie
- Tak. Boję się o Ciebie...
- O mnie? Ja jestem berserkerem, nie znam strachu, jeśli zginę w walce pójdę do Walhali
- Beze mnie?
- Hm... To już zależy od ciebie
- Też muszę zginąć w walce?
- Albo... No właściwie to się tyczyło kobiet ale... skoro jesteś moim mężem...
- No co?
- Wiesz jak wygląda pogrzeb Asatryjczyków?
- Kogo?!
- Wyznawców nordyckich bogów. Łódź z ciałem puszcza się w morze i podpala
- I?
- Kiedy umierał mąż, żona jeśli chciała mogła... popłynąć z nim
- Ale...
- To zależało od jej woli. Jeśli nie widziała życia bez niego szła z nim do Walhali
Leo zamilkł, szliśmy dalej w ciszy, pochodnia tylko rzucała na ściany niespokojne cienie.
- Niczego od ciebie nie chcę - rzekłem w końcu - Tylko...
Leon gwałtownie odwrócił się do mnie - Zrobię to. Jeśli zginiesz to idę z tobą
Uśmiechnąłem się
- Ale... ta żywa osoba... płonie żywcem...? - zapytał po chwili
Wzruszyłem ramionami - Może się zabić. Zmarłego się pali razem z jego rzeczami, zwłaszcza bronią, chyba że ją komuś przekazał...
- No ale samobójstwo nie wyklucza Walhali? - zapytał idąc dalej w dół
- To nie samobójstwo. Miałem takich dwóch kolegów, którzy zawarli braterstwo krwi, byli ze sobą mocno zżyci. Pewnego dnia wróciliśmy z wikinga bez jednego i na mnie przypadło poinformowanie tego drugiego że jego brat nie żyje. Kilka dni później on też odszedł, jak później mówili z tęsknoty za tamtym. Ale mówili też że na pewno wzięto go do Walhali bo był jakby częścią tamtego, rozumiesz? Wymienili się krwią i gdyby ich rozdzielić to tak jakby jeden stracił tą cześć siebie którą nosił w sobie drugi
- A ty miałeś brata krwi?
- Nie, kiedyś pytałem mojego przyjaciela ale odmówił. Od tamtej pory zaczęliśmy się kłócić i wszystko się posypało, mimo że starałem się robić wszystko jak nam podpowiadał Wszech ojciec... po prostu byliśmy zbyt różni...
- O cholera patrz na to! - wyciągnął pochodnię przed siebie. Ściany się skończyły, sufit też, przed nami otwierała się wielka przestrzeń, widziałem jakby zarysy kolumn, wszystko było olbrzymie. Nagle coś zatrzepotało się obok Leona i ten odskoczył do tyłu przerażony, zasłaniając się pochodnią
- Zostaw to nietoperz - powiedziałem żeby go uspokoić, miałem nadzieję że mam rację
- Ile lat musiało powstawać coś takiego...?! Ile tam będzie do góry?? - wyszedł z korytarza i wzniósł pochodnię, spojrzałem w górę
- Z sześćdziesiąt metrów jak nic - stwierdziłem
- Ja bym dał góra pięćdziesiąt - przekrzywił głowę - Pomyśl jak głęboko musimy być... Czytałeś Władcę pierścieni? Mi to przypomina do złudzenia Morię...
- Nie mam pojęcia o czym mówisz... Ale zakładam że to kopalnia krasnoludów, tylko one są na tyle pracowite
- O tym właśnie mówię
- Aha. Jeśli się nie mylimy, muszą tu być ich skarby
- Ciii... Słyszałeś to?!
- To bądź cicho i daj posłuchać...
Staliśmy tak w milczeniu i tylko ogień syczał. Usłyszałem czyjeś kroki. Wtedy też zauważyłem że do tej sali nie prowadzi tylko jedno wejście którym my przyszliśmy takich tuneli było dużo.
- Że też cholera nie mam miecza... - mruknął Leo - broń zostawiłem bo by nas na statek nie puścili
- Mamy noże. Ale może nie będziemy musieli walczyć
Z jednego z korytarzy zaczęło być widać nikłe światło, potem coraz mocniejsze. Aż w końcu usłyszeliśmy niski głos nucący jakąś piosenkę. Popatrzyliśmy po sobie. Z korytarza wysunęła sie pochodnia jednak na wysokości powiedzmy mojego pasa, za nią niski, grubawy, brodaty mężczyzna, krasnolud najpewniej. Przestał nucić i spojrzał na nas zdziwiony
- Wiedziałem - mruknąłem cicho
- Co wy tu robicie, złodzieje?!
- Nie jesteśmy złodziejami! - odpowiedział Leo
- No ty na pewno - szepnąłem
- Zamknij się - dostałem łokciem w brzuch i wyszczerzyłem zęby
- Zgubiliśmy się - powiedział
- Ha! Zgubili się! Na pewno! Po jakiego diabła wchodziliście do kopalni?
Kiedy sobie przypomniałem jak znaleźliśmy wejście parsknąłem śmiechem
- Uciekaliśmy przed pościgiem - powiedział Leo patrząc na mnie jak na debila
- Uch... A niby kto was ściga? Przed sekundą powiedziałeś chłopcze że z prawem nie masz problemów
- Mówiłem prawdę - powiedział Leo kładąc dłoń na sercu - Nie jest moim obowiązkiem się wam tłumaczyć kolego ale wierzcie mi że nic złego nie zrobiłem... ja ani mój przyjaciel - machnął ręką w moją stronę - To my jesteśmy tutaj ofiarami złych ludzi więc i wy szanowny krasnoludzie nam nie dokładajcie zmartwień
- Zmartwień?! Ja mam wam dokładać zmartwień?! Bzdura! Nie naszą działką jest uprzykrzanie ludziom życia, sam wasz żywot jest wystarczająco przykry żeby jeszcze was gnębić - zarechotał
- Nie obrażaj pan! - warknąłem
- Andris! Kolega jest nerwowy... owszem nie najciekawsze czasy nastały dla rasy ludzkiej ale pamiętam jeszcze czasy kiedy żyliśmy w pokoju i jestem dobrej myśli że ludzie i krasnoludy wciąż jeszcze potrafią się dogadać
- Też mam taką nadzieję. Jestem Dorian - krasnolud wyciągnął prawicę do Leośka
- Leon Salvo... z Warlandii - rzekł ściskając jego rękę
- A ten?!
- To mój Andris... wierz mi to wspaniały człowiek, jest po prostu ostrożny, sami już nie wiemy komu można zaufać
- Panie Andris - krasnolud spojrzał na mnie odważnie - Jeśli sam nie masz pan nic na sumieniu nie ma powodu żeby mnie się obawiać
- Nie boję się, po prostu krasnoludy które dane mi było znać nie zaczynały rozmowy od oskarżeń
- Widzę żeś zbyt hardy żeby ustąpić więc ze względu na prawo gościnności ja to zrobię, nie pozwolę aby krew niewinnych lała się w moim domu. Przyjmij moje przeprosiny jeśli cię czymś uraziłem, jeśli wam nic nie stoi na przeszkodzie pozwólcie że nie wypuszczę was stąd głodnych ani spragnionych
- Przyjmuję - rzekłem potrząsając jego dłonią
Leo skinął głową, Dorian zaś uśmiechnął się i ruszył przodem. Mój wzrok padł na topór u jego pasa, widniała na nim runa Tivaz.
- Dorian!
- Co?
- Ładny topór... mogę spojrzeć???
Dorian wyjął broń, lekko podrzucił, spojrzał na mnie i podał ją lecz zanim puścił posłał mi jeszcze jedno mordercze spojrzenie.
- Czemu wzywasz boga wojny?
- W niejednej walce go potrzebowałem
- A ja słyszałem że wojny się skończyły - powiedziałem zwracając mu broń
- Czy twierdzisz że kłamię?!
- Nie, tylko mówię że się o tych walkach nie mówi
- Nie mówi się bo to porachunki między nami
- Krasnoludami?
- Cywilami
- Z kim się więc biłeś i kto cię prowadził?
- To ja prowadziłem armię. Armię ludzi i elfów, przeciwko Rawskim. Po tym jak zamordowali mi córkę
- Wybacz więc moje zachowanie ale nie wiedziałem z kim mam do czynienia
- Nie szkodzi
- Hej Dorian! - wciął się Leon - krasnoludy są przecież świetnymi kowalami tak?
- Najlepszymi! - oburzył się krasnolud
- A przyjmujecie jeszcze zlecenia?
- A co byś chciał?
- Dwa pierścienie - powiedział a ja uśmiechnąłem się zdając sobie sprawę o co mu chodzi
- A konkretnie?
- Coś w rodzaju obrączek... ja wiem...?
- Obrączki to już robiłem przeróżne, złote, srebrne, tytanowe... z różnymi napisami, imiona, cytaty, wyznania, zapisane literami, runami, pismem elfickim, morsem nawet albo kodem zero-jedynkowym... z odciskami palców, z zapisem tego... no z zapisem pulsu, bicia serca... albo takie zrobione z jednej przeciętej na dwie które idealnie do siebie pasowały
- Tytanowe - powiedzieliśmy równocześnie. Spojrzeliśmy na siebie
- Aa... dla kogo te obrączki jeśli mogę wiedzieć? - zapytał Dorian
- No dla nas... - mruknął Leo
- I co się tak wstydzisz? Z nas też się śmieją, a czy to naprawdę takie dziwne że nasze kobiety są podobne do nas?
- Mają brody - szepnął Leo uśmiechając się do mnie
- Cóż... W Rawil dalej... - zacząłem
- Nie mów mi o Rawil! Oni to idioci nie masz się co przejmować. Był u nas taki kawał nawet. Piotrek i Michał wzięli ślub, kogo podczas nocy poślubnej boli dupa?... Rawian
Leo prychnął
- Którą mamy..? - Dorian spojrzał na zegarek - Północ dochodzi... ale już niedaleko, widzicie te światła?
- Tak - powiedział Leo patrząc w stronę którą wskazał krasnolud - Co tam jest?
- Część mieszkalna, nie opłaca nam się ciągle wychodzić
Po kilku minutach dotarliśmy do oświetlonej części sali, było tu kilka pięter, wszystko oświetlone pochodniami. Dorian poprowadził nas do jednego z bogatszych i ładniejszych domów. Gospodarz zawołał żonę, która faktycznie trochę przypominała mężczyznę przez swoje czarne bokobrody ale poza tym była ładna, przedstawił ją jako Rashię. Ona kazała nam odłożyć bagaże i się umyć. Potem siedliśmy do późnej kolacji, piłem z Dorianem z jednego rogu na zgodę, bo bardzo się przejął że mógłbym wyjechać skłócony z nim, kiedy Leo tak pięknie mówił o dawnej przyjaźni naszych dwóch ras. Z tego co pamiętam Rashia grała na lutni i trochę pośpiewaliśmy, ale szybko się upiłem bo Dorian chciał się ze mną ścigać kto więcej wypije, pamiętam do siódmego kufla, może wypiłem więcej ale film mi się urwał.
Rano obudził mnie kac. Najcichszy dźwięk doprowadzał mnie do szału. Szumiało mi w głowie i miałem wrażenie że zaraz zwymiotuje. I nie wiem co bym zrobił gdyby Leo wtedy mnie nie przytulił, powiedział kilka miłych rzeczy a co najważniejsze dał pić. Dopiero kiedy trochę doszedłem do siebie zacząłem się zastanawiać czemu to jest taki miły. Kiedy poszedł zrobić mi śniadanie, zapytałem Doriana który zajrzał zobaczyć czy żyję.
- Wiesz co chyba się domyślam - rzekł po chwili zastanowienia
- Przecież wczoraj się upiłem, prawda?
- Tak, to prawda. Po dziesiątym kuflu padłeś, nie mogliśmy cię dobudzić więc ja i Leo zawlekliśmy cię do łóżka
- To jak już powinien być na mnie zły...
- Czekaj to jeszcze nie koniec. Jest taki miły bo kiedy zaczął ci zdejmować spodnie ty go kopnąłeś mówiąc coś w stylu... "Zostaw mnie dziwko, mam męża"
- A... chyba że tak...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz