środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 10 cz.2

Sebastian
Przewieźli nas na jakieś zadupie. Mnie i Sparta złapali zwyczajnie na ulicy gdzieś na brzegu Starej Ziemi. Rosę natomiast zgarnęli z domu. Zamknęli nas w jakiejś piwnicy i trzymali już któryś dzień dając tylko wodę i resztki ze swoich obiadów. Na mnie wydali już wyrok śmierci ale czekali jeszcze z egzekucją. Kombinowaliśmy jak uciec ale nic się nie udawało a Spart już nieźle oberwał za próby. Cały czas mieliśmy nadzieję że ktoś po nas wróci, w końcu na wolności zostali Andris, Leo i Eliot. Podsłuchiwałem rozmowy gangsterów, dziś usłyszałem coś takiego
- Mamy już pierwszy październik a dalej nic! - mówił jeden z przejęciem
- Nie bądź taki do przodu - westchnął drugi
- Słyszałeś co mówili w wiadomościach?
- Co mówili?
- Że zabili króla Rawskich. Ktoś z południa, mówią że nie do końca wiadomo jak to zrobił
- No co to ma wspólnego z nami?
- No nic, ale dobrze wiedzieć co się dzieje na świecie! Prawo się może zmienić teraz. Pewnie cło podniosą znowu
- A nóż zmniejszą...?
- A chuj go wie! Mówią że to człowiek tak w ogóle
- Ten nowy? Co przejął władzę?
- Tak i to podobno taki... nu... widziałem go na zdjęciu to taki nijaki, szczerze mówiąc. Spodziewałem się postawnego faceta a tu taki chłopaczek, wiesz... Nie wiem jak on się mierzył z Ridikiem...
- Taa trochę to podejrzane
- A i jeszcze był napad na jakąś szkołę w Morskim dystrykcie
- Na szkołę?
- Tak na koniach podobno ich najechali i im tam coś pokradli. Cholera za moich czasów się napadało banki a teraz szkoły?
- Mieli tam może coś cennego?
- Co mogli mieć w szkole? Glisty ludzkie w formalinie?
- Nie wiem! Tak tylko mówię! Ty od razu zaczynasz, może komputery? Nie wiem!
- Rawil...
- No właśnie! Rawil to nie kraj to stan umysłu
- To ostatnio jest taki filmik... że gościu wjechał traktorem do restauracji. Wiesz wyjebał szybę i wjechał tak do środka. Tak wszyscy na niego patrzą a on mówi...
Wtem usłyszałem trzaśnięcie drzwiami
- Panowie do roboty! Jedziemy na akcję!
Tupot butów i dalej cisza...
- Hmm... Słyszeliście? - odwróciłem się. Rosa leżała na ramieniu Sparta. Ten bawił się zapalniczką.
- Tak... - mruknął - i co?
- Obawiam się że te sprawy się łączą - powiedziałem - Na uniwersytecie była bransoletka, jeśli to prawda co mówią... ten człowiek najpierw ją ukradł a potem z jej pomocą przejął władzę na Rawil...
- Huh... Ładnie, wyczyn godny naszego księcia...
- Leo jest przecież z Andrisem na Starej Ziemi - dodała Rosa
- Wiem, miałem na myśli że trafił się jeszcze jeden taki łobuz
- Teraz by czegoś takiego nie zrobił - stwierdziła - Z tego co mówiłeś zauważyłam że odkąd poznał tego całego Andrisa to się uspokoił
- Prawda, prawda...

Leon
Odkąd założyłem to cudo na rękę wszystko zaczęło się układać. Ani się obejrzałem jak siedziałem u szczytu władzy, na tronie największego państwa zaraz po ZSRK. Porządziłem kilka dni i wprowadziłem wiele reform. Jedną z pierwszych było zezwolenie na małżeństwa homoseksualne i teraz przed pałacem  wisiała tęczowa flaga. Znalazłem też do poprawy wiele przepisów dyskryminujących kobiety, inne rasy, inne wyznania itp. Wyłamałem się też spod władzy Zakonu. Kiedy obniżyłem cło i inne kraje zainteresowały się handlem ze mną szybko też pojawiło się mnóstwo turystów i reporterów. Niedługo było o mnie głośno jako o tym który popchnął Rawil do przodu i rozświetlił mroki średniowiecza. Od razu pokochały mnie środowiska LGBT, wszystkie mniejszości i feministki. Narodowców zyskałem sobie dzięki poprawieniu gospodarki. Szybko stałem się despotą, obstawiłem rząd swoimi ludźmi i po kilku dniach miałem u stóp cały świat. Długo mógłbym mówić o polityce, ale wystarczy powiedzieć że mam do niej talent i mam też bransoletkę. To wyjaśnia wszystko. Żyłem w luksusach i dostatku, kiedy już wszystko ogarnąłem, rząd zaczął wcielać to w życie a ja zacząłem się świetnie bawić.
Wszechświat i ludzka głupota są nieskończone... Tak jak imprezy w stolicy Rawil. Zdarzało mi się że spałem co dwa dni bo organizowaliśmy całonocne balangi, czasem wychodziłem na miasto i szwendałem się z moimi fałszywymi przyjaciółmi od klubu do klubu. Przyjaciele ci byli dość znani w Rawil i w ogóle na świecie. Ori był otianinem i znanym fotografem jego zdjęcia mojej osoby pojawiały się w gazetach i internetach to też chciał być stale blisko mnie. Oliwia była ziemianką, modelką znaną z telewizji. Weronika to Zortanka, sławna z nagrywania filmików z gier. No i Herf rawianin, raper. Z tą bandą włóczyłem się po klubach, piłem i ćpałem.
Pewnej nocy siedziałem przy barze, moja ekipa była przy stoliku i śmiali się najgłośniej w całej knajpie ale nikt im nic nie zrobił bo byli ode mnie. Ja zaś nudziłem się i żując gumę rozmyślałem nad kolejną ustawą dotyczącą żołnierzy którzy to nie mogli się pogodzić z faktem że dopuściłem do służby kobiety. Potem moje myśli wyrwały się spod kontroli i zacząłem wspominać jakieś wpadki z dzieciństwa. Po dłuższej chwili wyrwałem się ze snu. W tym śnie jakby wisiałem w przestrzeni, dochodził do mnie tylko czyjś głos. Powiedział że to wszystko gra i wyjaśnił na przykładzie truskawek. Zastanawiałem się ile w tym wszystkim prawdy, rozglądałem się bezradnie szukając kogoś kto może coś mi mówił kiedy przysnąłem w końcu ten głos był taki realny... Nie wiem kim był ów człowiek ale wiele bym dał żeby znów mnie zawołał... Niedługo po tym zdarzeniu, jego słowa się potwierdziły i Oliwia oznajmiła mi że zostałem ojcem.

Andris
Samochód zostawiliśmy w krzakach, gdzieś przy granicy. Drżącą dłonią podawałem strażnikowi paszport i dowód. Gdyby tak nas poszukiwali bez wahania by nas teraz aresztowano. Ten jednak wzruszył ramionami. Pokazał na rubrykę stan cywilny:zamężny i spojrzał na mnie pytająco
- Yyy... to ten... pomyłka... literówka, miało być żonaty...
- Dobra niech ci będzie, mam dziś dobry humor. Macie broń?
- Nie, oczywiście że nie
- Materiały wybuchowe?
- Nie
Strażnik wyjął spod lady piwo, dopił do dna, uderzył butelką o stół po czym podał mi takiego tulipanka, mówiąc - weź chociaż to stary...
- Dzięki - wymamrotałem i powlokłem się w stronę stolicy. Szliśmy po szarym piachu, w oddali było widać siódmy dystrykt. Eliot trochę kulała. Niebo było blade z prawej mieliśmy wschodzące słońce. Gdzieś tam płynęła też rzeka Smocza, nazwa stąd bo wypływała w Warlandi w górach smoczych. Plecak był w opłakanym stanie ale trzeba powiedzieć że to właśnie dodawało mu uroku, Znajda dreptał dziarsko za nami, cały czas węsząc, dałem mu naszyjnik Leo do powąchania
- Szukaj! Szukaj pana!
- To nie pies... - powiedziała Eliot
- Ale szedł za nim
- No tak
- To może pójdzie dalej
- Andris mam pomysł
- Słucham cię moja droga
- Ty pójdziesz za Znajdą, ja pojadę do dystryktu Morskiego
- Czemu tak?
- Bo tak szybciej znajdziemy Leona, podejrzewam że jest w pobliżu tego uniwersytetu w Morskim bo tam trafiła bransoletka, może będę tam wcześniej i będę na niego czekać, ty zaś pojedziesz jego śladem i będziesz siedział mu na ogonie
- To dobry plan. Czyli ty jedziesz prosto do Morskiego?
- Tak. A ciebie poprowadzi Znajda
- Dobrze. Zróbmy tak. Ile masz kasy? Mogę ci dorzucić - zacząłem grzebać w kieszeni - Jakieś pięć anorów
- Okej... Powodzenia - powiedziała podchodząc do mnie. Przytuliła mnie mocno i rozeszliśmy się. Znajda poprowadził mnie w stronę Smoczej, Eliot zaś ruszyła na dworzec.
Po kilku dniach wędrówki wzdłuż rzeki odbiłem na wschód i pewnego dnia Znajda zaprowadził mnie przed pałac króla Rawian. Zdziwiła mnie wywieszona tam tęcza, rawianie to przecież największe homofoby jakich znam. Dotychczas szedłem przez odludne tereny, przy rzece było dużo upraw ale podczas całej wędrówki spotkałem ze dwóch rawian. Tu w mieście było ich dużo ale co ciekawe było również dużo innych ras co było dziwne w tak nietolerancyjnym kraju. A no i wyglądali na szczęśliwych co też było dziwne w tym kraju. W ogóle miasto było jakieś inne. Szare betonowe kloce z oknami były jakieś kolorowsze, ulice były w remoncie a robotnicy wesoło rzucali kurwami na prawo i lewo, ludzie się do siebie uśmiechali, witryny w sklepach nie były już puste, ludzie handlowali na ulicach, policja nie budziła już takiego lęku jak dawniej a nawet spotkałem jednego który wszedł na drzewo żeby zdjąć piłkę dla małego chłopca. Uliczni bardzi zbierali na studia, grając na gitarze, skrzypach albo akordeonie. Było jakoś ładniej, weselej, żywiej... Zacząłem się zastanawiać czy to na pewno Rawil. Aż natrafiłem na plakat na budynku. Plakat z moim mężem. Był w białej koszuli, rozpiętej trochę pod szyją, uśmiechnięty, napis pod nim głosił "Towarzysz Leon Salvo jutro u nas w PGRrze. 5 października"
Pod tym ogłoszeniem inne
"Nabór do wojska. Przyjdź, sprawdź się i dołącz do najlepszych!"
"Praca od zaraz w Państwowych Gospodarstwach Rolnych PGR. Wymagane tylko dobre chęci i ręce do pracy. My cię wszystkiego nauczymy, zapewniamy nocleg na miejscu i wyżywienie(wszystko co zbierzesz ponad normę twoje!)"
"Dziewczyno! Czas na Ciebie, ucz się, pracuj i walcz! Równouprawnienie! Zobacz co się zmieniło, pytaj w urzędach lub na stronie www.nowakonstyrucjarawil.rl"
"Państwo o ciebie dba, nie okradaj państwa! Stop pracy na lewo! Czeka cię wiele korzyści z płacenia podatków i VAT-u. Od października trwa miesiąc uczciwej pracy, zbieramy pieniądze na nowy stadion dorzuć się i Ty!"
Na plakacie dwie splecione męskie dłonie z obrączkami "Miłość to miłość"
"Nowa władza, nowe porządki! Stop nienawiści! Jesteśmy tacy sami, razem budujmy nową przyszłość!" Na tym plakacie widnieli robotnicy różnych ras i płci, podający sobie cegły.
- Nie wierzę - wyszeptałem sam do siebie. Poszedłem dalej nad ulicą właśnie wieszano wielki bilbord z chłopakiem w marynarce z ołówkiem w zębach a obok z drugim o ubrudzonej twarzy, w kasku z czołówką i z kilofem na ramieniu "Kto nie ma w głowie ma w nogach. A ty co możesz robić dla Rawil? Zapytaj w urzędzie pracy!"
- Co tu się dzieje...? - wymamrotałem
- Panie! Odkąd Leo rządzi to wywrócili ten kraj do góry nogami! - odezwał się jakiś przechodzień
- Właśnie widzę... Wierzyć się nie chcę... Dawno tu nie byłem
- Panie! Teraz wreszcie będzie dobrze! Leo to się nie pierdoli tylko jak jest bajzel to robi porządek. Teraz to wszyscy będą zadowoleni!
- Nie wątpię
Było jeszcze wcześnie ale wróciłem ze Znajdą pod pałac teraz już wiedząc dlaczego mnie tu prowadził. Ku mojemu zdziwieniu załatwiłem sobie wejście bez problemu. Pałac był pełen wielkich pustych sal, surowych mebli z ciemnego drewna o prostych kształtach, aczkolwiek było widać zmiany, kiedyś byłem w Rawiańskich posiadłościach i zawsze mieli bardzo prosty wystrój tu natomiast były już jakieś rośliny i obrazy. Wpuszczono mnie na dużą salę gdzie stoły były suto zastawione, było około dwóch tuzinów ludzi. Stoły były ustawione w półkole na środku, na przeciwko wejścia siedział Leo. Był w białej bluzie z czarnym herbem Rawil, na szyi miał srebrny łańcuch, na dłoni pierścień poprzedniego króla .Spojrzał w moją stronę
- A ty kto?! - zawołał przekrzykując śmiechy i rozmowy. Zrobiło mi się cholernie przykro. Czy naprawdę to że byłem w czapce i nie swoich ciuchach, to że byłem w opłakanym stanie i wyglądałem okropnie sprawiało że mnie nie poznał. Miałem ochotę po prostu wyjść, ale jednak się opanowałem. Leo patrzył na mnie wyczekująco w końcu, wstał od stołu ale że ludzie byli zajęci rozmową i ciężko było by się przez nich przedostać, przedramieniem zrobił miejsce na stole odsuwając wszystko na bok i przeskoczył górą. Podszedł bliżej i będąc jakieś kilka metrów ode mnie rozpoznał kim jestem. Najpierw zatrzymał się jakby przestraszony, potem jednak uśmiechnął się
- Wiedziałem, że przyjedziesz - powiedział - Jesteś pewnie wściekły, co?
- Nie
- Czyżby? Zdradziłem cię
Zacisnąłem zęby - Wiem o tym
- Andris... będę ojcem - powiedział, kiedy podniósł wzrok zauważyłem w jego oczach łzy
- Wiem - podszedłem bliżej i choć wahałem się w końcu go objąłem. Leo tego chciał ale bał się zrobić ten pierwszy krok, teraz wtulił się we mnie, zamknął oczy, desperacko zacisnął palce na mojej koszuli.
- Co teraz? Zostaniesz tu przy mnie?
- Tak. Aha Leo! Potrzebuje trochę kasy
- Andris, wszystko co moje jest twoje kochany
- Możesz przelać trochę kasy na taką laskę w szpitalu w... Czarnocinie, Joanna... Gwint? Tak chyba Gwint
- Jasne... nie ma problemu
- Cóż sumienie mnie dręczy, wybacz że w takiej chwili...
- A co?
- Ukradłem samochód...
- Haha... kochany, chodź, zjedz coś, usiądź z nami
- Bardzo chętnie, nie miałem nic w ustach od czterech dni, odkąd skończył mi się prowiant
- No to chodź - objął mnie ramieniem - przegryziesz coś, potem się wykąpiesz, każę ci przygotować czyste ubrania...
- Nie, nie! Nie siądę w spokoju dopóki Spart, Rosa i Seba są w niebezpieczeństwie a Eliot w drodze
- A co się stało z moim bratem i Rosą?? I Sebkiem i Eliot?
- Eliot pojechała cię szukać do Morskiego, a reszta jest porwana przez mafię
- Siadaj tam na moim miejscu, zjedz coś a ja wszystko załatwię, nie martw się
Nie mogłem dłużej się opierać. Usiadłem na krześle, jeszcze ciepłym po Leośku i zacząłem wcinać, rzucając coś czasem Znajdzie. Kiedy pojadłem i już tylko popijałem herbatę zjawił się Leo
- Chodź przyjacielu, nie chcę być nie miły ale szczerze mówiąc śmierdzi od ciebie. Idziemy pod prysznic a potem... Potem pomyślimy co dalej
- Razem?
- A masz coś przeciwko? - zaśmiał się
- Nie mamy czasu do stracenia
- Zanim moi ludzie namierzą mafię minie kilka godzin
- Wiem jestem po prostu nerwowy, dopóki to wszystko się nie ułoży nie w głowie mi się z tobą zabawiać
- Ja nie... nie to miałem na myśli
- Ta jasne. Przecież ty już jesteś napalony a co dopiero jak mnie zobaczysz nago
- W przeciwieństwie do ciebie ja staram się okazywać moją miłość
- Okaż swoją miłość bratu! Albo chociaż szacunek dla jego życia co?
- Andris przestań!! Nawet nie wiesz jak bardzo go kocham i nie wybaczyłbym sobie gdyby coś mu się stało! Ale powtarzam ci że mamy kilka godzin bo dopiero ich namierzają! Chciałem żebyś się trochę odprężył, bo w takim stanie nic dobrego nie zdziałasz!
- Masz rację
- Co?
- Masz rację kochanie, przepraszam
- Daj spokój, nie trzeba, po prostu chodź...
Poszedłem za nim, w tym wielkim pałacu łatwo byłoby się zgubić. Dopiero kiedy zacząłem się rozbierać Leo zauważył coś na mojej szyi.
- To są te...
- Tak Leo, to nasze nowe obrączki. Zupełnie o nich zapomniałem. Chcesz żebyśmy je już włożyli?
- Nie... Poczekajmy na jakiś specjalny moment
- Też tak uważam
Woda była gorąca. Przyjemnie było w ramionach kochanka w wannie ale czas uciekał. Leo o tym wiedział i niczego nie oczekiwał. Warto było go posłuchać, poczułem się lepiej i byłem gotowy na odbijanie naszych z mafii. Zaczęliśmy się ubierać i od razu uzbrajać
- Anidris, włóż to proszę cię... - Leo podał mi kamizelkę kuloodporną. Spojrzałem na niego zaciekawiony, on tylko odwrócił wzrok i położył mi kamizelkę na kolanach, sam zaś zacisnął pasek i poprawił przypięty do niego nóż. Po jego nagim torsie spływały jeszcze krople wody. Śledziłem wzrokiem jedną z nich, jak bezwstydnie spłynęła z karku na piersi, żeby zatrzymać się w okolicach pępka. Po chwili jednak straciłem moje widoki, Leo włożył szarą koszulkę bez rękawów, która zaraz przylgnęła do mokrego ciała i zaczęła przesiąkać.
- Co się patrzysz? Ubieraj się, mam ci pomóc?
- Nie, nic. Po prostu zajebiście seksownie wyglądasz
- Um, dzięki. Mam pytanie
- Tak?
- Mógłbyś to do cholery zauważać częściej???
- Ale ty zawsze dobrze wyglądasz
- To mi to mów
- Po co?
- Eh... Dobra nie ważne - westchnął, wytarł mokre włosy ręcznikiem i pomógł mi założyć kamizelkę. Kiedy wyszliśmy wreszcie z łazienki, wzięliśmy karabiny i od razu ruszyliśmy na lotnisko. Z nami szło jeszcze czterech gości z służb specjalnych. My też założyliśmy podobne ubrania, kominiarki i hełmy. Kiedy myśliwiec wznosił się w powietrze byłem przerażony ale Leo okazał się doskonałym pilotem. Leo obiecywał że kiedyś się przelecimy, nie sądziłem że będzie to w takiej sytuacji. Mieliśmy skakać... Cały lot trwał może kilka minut ale dłużył mi się niemiłosiernie. Kiedy w końcu zaczęliśmy się zbliżać do celu zacząłem się bać. Serce waliło mi jak młot. Leo wziął moją twarz w dłonie. Nie zdejmując kominiarki, przystawił swoje usta do moich, objął mnie, nagle poczułem że lecę do tyłu i zorientowałem się że drań mnie wypchnął! Spojrzałem w dół, byliśmy nad miastem. Ustawiłem się brzuchem do dołu, byliśmy bardzo wysoko, było zajebiście. Zauważyłem resztę załogi, po chwili ktoś złapał mnie za kostkę. Zerknąłem przez ramię i zobaczyłem Leona, przesunął się bliżej i wziął mnie za rękę, do niego dołączył jeden z antyterrorystów, tak jeden po drugim aż wszyscy trzymaliśmy się za ręce tworząc kółko. W końcu jeden z nich dał znak, rozdzieliliśmy się, tylko Leo został ze mną, odepchnął mnie i otworzył spadochron. Poszedłem w jego ślady. Szarpnąłem za linkę i po chwili otwarła się nade mną biała czasza spadochronu. Próbowałem sobie przypomnieć wskazówki co do lądowania. Żałowałem że nie wziąłem rękawiczek, było cholernie zimno tu na górze. To był mój pierwszy raz, byłem trochę przerażony ale już nie tak bardzo jak przed samym wyskokiem. Jeszcze Leo mnie tak z zaskoczenia wypchnął że spanikowałem, dopiero teraz poczułem że... mam mokro w spodniach. Miałem tylko nadzieję, że nikt nie zauważy. Usłyszałem jakiś szum, poprawiłem słuchawkę
- Ja też się zlałem za pierwszym razem - usłyszałem jednego z antyterrorystów
- Spierdalaj! - warknąłem
- Ja jak tylko wylądowałem po pierwszym skoku - rzekł ktoś inny - to od razu zacząłem krzyczeć że chcę jeszcze raz!
- Ja nigdy nic nie jem ani nie piję godzinę przed akcją. Ale nie dlatego że mi się kiedyś zdarzyło popuścić czy coś ale na wypadek jak mnie postrzelą w brzuch
- Dajcie mu spokój, to moja wina - usłyszałem Leona - Ja go wypchnąłem za szybko i tyłem
- Jak tyłem?
- No stał tyłem do wyjścia i go popchnąłem
- Ale z pana... no nie powiem bo jeszcze stracę pracę, ale tak się nie robi
- Mój dowódca, dał mi spojrzeć w dół a potem kopnął w dupę i poleciałem
- Skończcie pierdolić, na tej wysokości mogą nas już namierzyć - powiedział koleś który dotąd milczał.
- Leon, Denis i ja tam - jeden z nich wskazał na wieżowiec, Andris, Alan i Martin lądujcie tam - wskazał inny - spuszczamy się na dół i czekamy aż będą tędy przejeżdżać. Ciężarówka jest chyba czerwona, ale jeszcze wam dam znać. My bierzemy ich od tyłu, wy pozbywacie się kierowcy i obstawy, potem zastawiacie drogę, nie wiadomo w jakim stanie będą nasze cele. Jeśli będą potrzebować pomocy, osłaniacie nas dopóki tego nie zrobimy. Ewakuujemy się tamtą drogą, wy zatrzymacie ruch i będziecie podążać za nami i zajmować czymś pościg. Potem gubicie ich, wchodzicie na dach jakiegokolwiek wieżowca skąd zabierze was pilot, czy to jasne?
- Tak - odparł jeden
- Tak jest - dodał drugi
- Jasne - mruknąłem
- Dowodzi u was Alan
Alan pomachał dłonią. Wylądowaliśmy na dachu wieżowca. Alan przywołał mnie gestem, pomógł mi zdjąć spadochron. Podał mi swój karabin. Martin przywiązał linę do barierki przy krawędzi bloku i zaczął opuszczać się w dół. Alan odwrócił się do mnie tyłem i pokazał mi zaczep u swojego paska
- Przypnij się
Wykonałem rozkaz bez zbędnego gadania
- Jak będziemy już nisko to się odepniesz a jak uznasz że dasz radę to zeskoczysz, okej? Żeby to sprawnie poszło
- Czemu sam nie zjadę?
- A umiesz?
- Nie
Podeszliśmy do krawędzi, znowu stałem tyłem do przepaści
- Wskakuj
- Ale co...?
- Na mnie no... na plecy. Nie bój się uniosę cię
Chwyciłem go za barki i wskoczyłem mu na plecy, objąłem go nogami i zacząłem się śmiać
- Cicho! Jesteś nienormalny! Lepiej zobacz jak nisko jest Martin?
- Jakieś... trzy metry pod nami
- No to schodzimy, gotowy?
- Tak...
- Wysikałeś się już co? Nie będzie znowu...
- Nie wkurwiaj mnie!
- He he he...
Kiedy byliśmy dwa metry nad ziemią odpiąłem się, kiedy od gruntu dzieliło nas pół metra zeskoczyłem i odsunąłem się robiąc miejsce Alanowi. Martin natomiast kiwnął na mnie i przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
- Ja biorę kierowcę - powiedział
Po chwili nadjechała jakaś ciężarówka, czekaliśmy w niepewności, patrząc jak się zbliża
- To ta - usłyszałem w słuchawce - powtarzam to nasz cel! Oddział w gotowości!
- Przyjąłem - odparł Alan - chłopaki przygotować się!
- Ja jestem zawsze gotowy - zaśmiał się Martin - W wojsku mnie nauczyli...
- Stul pysk - rzekł Alan

Sebastian
Nie miałem pojęcia gdzie nas wieźli ale miałem złe przeczucia. Spartan wciąż wierzył że ktoś jeszcze o nas pamięta. Ja jednak dawno już zwątpiłem. On twierdził że Leo go nie zostawi, że na pewno nas szukają. Ja twierdziłem że nas po prostu wywiozą za miasto i zastrzelą. Zatrzymaliśmy się, nie sądziłem że tak szybko dojedziemy, jednak myliłem się, nie byliśmy jeszcze u celu. Rozległy się strzały. Po chwili niepewności ktoś wyważył drzwi. Światło mnie oślepiło ale ujrzałem zarysy trzech uzbrojonych po zęby mężczyzn, jeden z nich wszedł do środka i wziął mnie za rękę. Pociągnął w górę, zmusił do wstania i popchnął w stronę wyjścia to samo zrobił z Rosą, tylko Spart nie dał się szarpać i sam wyszedł, próbował nawet uciekać ale wtedy jeden z nich wziął go za barki i szepnął coś do ucha. Spart tylko się uśmiechnął i pocałował go w policzek. Nie rozumiałem co się dzieje. Inny już na zewnątrz, wyjął z plecaka obcęgi i przeciął mi kajdanki
- Później ci je zdejmiemy - powiedział kładąc mi dłoń na ramieniu - Nie bój się, chcemy wam pomóc
- Kim jesteście?
- Tamten to Leon, znasz go prawda - wskazał kolesia który właśnie wisiał Spartowi na szyi
- Tak - uśmiechnąłem się
- No właśnie. Nie ma się czego bać, chodź pójdziesz ze mną. Jestem Dennis
- Sebastian - podałem mu dłoń
- Od teraz trzymasz się blisko mnie okej?
- Okej
Inny koleś zawołał że idziemy, całą szóstką ruszyliśmy wzdłuż ulicy. Byłem trochę zdezorientowany, nie wiedziałem w którą stronę mam iść. W końcu weszliśmy do jednego wieżowców i wsiedliśmy do windy. Dennis wcisnął guzik na najwyższe piętro. Musieliśmy dziwnie wyglądać. Trzech kolesi w kominiarkach i z karabinami i kolejna trójka w podartych ubraniach i kajdankach. Na trzecim piętrze dołączyła do nas jakaś elegancka kobieta, z teczką. Otworzyła usta ze zdziwienia. Leo najspokojniej w świecie ukłonił się mówiąc - Dzień dobry
- Dzień... dobry... - odparła zdumiona
- Co pani sądzi? Ładne kostiumy? Gramy dzisiaj sztukę w teatrze
- Ach tak? A już się przestraszyłam, wyglądacie bardzo realistycznie... jaka to sztuka?
- Yyy... Romeo i Julia... - wskazał na Rosę i Sparta - w wersji... em... postmodernistycznej...
Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym pożegnała się i wysiadła na swoim piętrze. Nagle winda się zatrzymała
- Mają nas! - syknął ten trzeci. Wszyscy przygotowali broń
- Czy ktoś mi powie co tu się do cholery dzieje?! - odezwała się Rosa
- Zamknij się kobieto! - warknął Leon - Nie teraz
- Leon! - odszczekał się Spart
- Cicho! - krzyknął Dennis
- Kurwaa - zamruczał Leon, wyczuł coś przed nami. Po chwili winda zatrzeszczała
- Co jest kurwa?! - powiedział zrezygnowany antyterrorysta
Coś uderzyło w drzwi. Te po chwili się otworzyły i do środka wpadły czyjeś zwłoki za nimi stał wysoki mężczyzna w stroju podobnym do tych naszych. Leo odetchnął, pozostali dwaj opuścili broń śmiejąc się
- Wystraszyłeś nas! - powiedział
- Hm - mruknął nowy i dołączył do nas. Tym razem już bez niespodzianek dojechaliśmy na górę, tam stało już dwóch kolejnych antyterrorystów. Jeden z nich odpalił flarę.
- Leon! - zawołał jeden - Zdjęcie do gazety musi być - powiedział strzelając mu fotkę
- Ludzie powiedzą że się popisuje - westchnął
- E tam! Już widzę te nagłówki "Brawurowa akcja pod Aszhol, król ratuje zakładników"
- Nie, nie kochany "Oddziały specjalne Rawil znowu odnoszą sukces w walce z mafią" tak napiszą Alan
- Syn będzie ze mnie dumny
- Dla każdego dziecka, jego ojciec jest bohaterem, nie musisz nic robić. Będzie dumny ale przede wszystkim będzie się cieszył że jesteś cały...
Na niebie zauważyłem już trzy helikoptery, schodziły niżej i niżej.
- Chce ktoś może do toalety? - zapytał któryś - Żeby potem nie było...
- Martin! - rozpoznałem głos Andrisa - Zamorduje cię!!! Zabiję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz