Przyspieszył. Kiedy dopadł do nich miał wrażenie że zaraz wypluje płuca. Kiedy się już wykaszlał nie patrząc nawet co się dzieje włączył się do bójki w obronie ofiary. Oberwał mocno ale jako berserker nie odczuwał strachu a to czyniło go niepokonanym. Po chwili bezsensownej szarpaniny i wymiany ciosów na ślepo odpuścili. Andris stał w deszczu na drżących nogach, nad ciałem ich ofiary, z nosa leciała mu krew, wciąż trzymał gardę. Oni coś mówili ale przed chwilą dość mocno dostał w potylicę i nie wszystko do niego docierało. Odeszli. Machnęli ręką i odeszli. Nie czuł się spełniony. Wiedział że odeszli tylko dlatego że uznali że już wystarczająco pobili jednego i nie ma sensu robić kolejnej zadymy. Ten drugi leżał twarzą do ziemi, ręce trzymał na karku a nogi podkulone pod siebie. Andris nie był pewien ale to musiał być Leon.
- Jak jesteś taki silny to teraz wstawaj i udowodnij - mruknął Andris opuszczając ręce. Zaczął się podnosić, lewa ręka zadrżała mu kiedy się podpierał ale mimo wszystko po dłuższej chwili był na kolanach ciężko dysząc, Andris chwiał się na nogach, patrzył na niego z drwiącym uśmiechem. Leo spojrzał mu w twarz, świeża krew spłynęła mu po brodzie kiedy przygryzł wargę i otworzył zaschniętą ranę, miał podbite oko, siniaka na policzku i prawdopodobnie złamany nos. Widać było że z trudem oddycha, patrzył na Andrisa z nadzieją że ten pomoże mu dojść do domu, ten jednak nie zamierzał mu pomagać ani go pocieszać. Jednak jak często widać zamiary Andrisa bywają czasami tylko zamiarami a wszystko przez to że łatwo ulega urokowi osobistemu Leośka. Tym razem jednak stał niewzruszony patrząc jak chłopak podnosi się z ziemi. Obaj spojrzeli na siebie. Leo z nienawiścią ale nie tyle do Andrisa co do samego siebie i tego jak się upokorzył. Andris z jednej strony wyglądał na smutnego, z drugiej zaś nie mógł powstrzymać drwiny.
- Stawaj - rzucił Leo i splunął krwią
- Z tobą? Teraz?
- Stawaj - powtórzył uparcie Leo
- Nie
- Stawaj albo nigdy już nie odzyskasz przede mną honoru
- Honor bym stracił właśnie teraz gdybym stanął z tobą do walki
Leo przestąpił z nogi na nogę, potrząsnął głową próbując odzyskać sprawność błędników i rzucił się na Andrisa, wtórowało mu uderzenie pioruna w pobliskie pole. Zamierzył się sierpem lecz Andris strącił jego rękę
- Nie stanę! - krzyknął cofając się - Bijesz bezbronnego!
- Stawaj więc i nie rób ze mnie zbrodniarza
- O co się bijesz?
- O dobre imię
Andris chciał zaprotestować ale zrozumiał że Leon istotnie żeby odzyskać wartość w jego oczach musiałby potwierdzić iż jest od niego silniejszy. Pierwszą myślą było dać mu wygrać, lecz gdyby Leo się zorientował nigdy by mu nie wybaczył nawet jeśli chodzi o jego zdrowie czy może życie...
- Stawaj - ryknął rozpaczliwie Leo słaniając się na nogach. Łez na jego policzkach nie szło rozróżnić od kropel deszczu. Mokre włosy opadały na jego czoło, krew pozostała tylko tam gdzie wsiąknęła w koszulę, z twarzy zmył ją deszcz. Siniaki też jakoś blakły na płonącej rumieńcem twarzy. Oczy zaś zdawały się być bardziej śmiercionośne niż błyskawice tnące niebo dookoła. Andris z koleji był blady, oddychał przez usta, teraz dopiero zaczął odczuwać jak ciężko mu się oddycha. Wiedział że mógłby pokonać Leośka jednak nie był pewien czy da radę przemóc się psychicznie. Kiedy jednak ten kolejny raz poszedł na niego położył go jednym ciosem w skroń. Wcale nie tam celował ani nie tego chciał ale jakoś odruchowo zaatakował w obronie własnej. Leo od razu zaczął wstawać. Andris cofnął się robiąc mu miejsce.
- Jeśli przegrasz z honorem to... - zaczął Andris lecz Leo wydał z siebie coś jakby ryk
- Jeszcze nie przegrałem!!! - warknął wściekle i zaczął z jeszcze większym uporem próbować stanąć na nogi. Andris nie miał serca drugi raz go uderzyć i ani się spostrzegł a mniejszy przeciwnik znalazł się tuż przy nim, Andris miał większy zasięg powinien był trzymać Leona na odległość, nagle zdał sobie sprawę ze swojego błędu, pozwolił mu do siebie dosięgnąć. Leo mimo wycieńczenia okazał się na tyle przytomny że od razu mocno wczepił się w Andrisa żeby nie stracić bliskiego kontaktu dzięki któremu miał szanse wygrać. Ogłuszył przeciwnika lewym prostym w nos, władował mu kilka haków w brzuch prawą silniejszą ręką trzymając go lewą za kark, chwycił go za barki obiema rękami i zaczął go kopać, w końcu Andris osunął się ledwo żywy na ziemię a Leo tracąc w nim podparcie upadł zaraz potem u jego boku.
- Ja się nie chciałem z tobą mierzyć - sapnął Andris widząc przed sobą chłopaka, miał gdzieś deszcz i burzę zresztą choćby chciał nie miał sił się podnieść, leżał na boku a przed nim leżał na wznak Leon krztusząc się własną krwią - Nie jesteś moim rywalem tylko kochankiem - ciągnął dalej głaszcząc go po policzku
Leo spojrzał nań i lekko się uśmiechnął
- Chciałeś odzyskać w moich oczach więc... masz co chciałeś, jesteś silniejszy
Leo skrzywił się, przewrócił na bok i wtulił w pierś Andrisa - Nie, nie jestem - mruknął cicho i ze skruchą
Tej nocy spali jak zabici. Następnego dnia zajęli się pracą, byli trochę poobijani ale odpoczęli i opatrzyli rany. Byli tylko trochę bardziej milczący, trochę zgaszeni.
poniedziałek, 27 czerwca 2016
niedziela, 26 czerwca 2016
Rozdział 15
Następnego dnia kiedy Stefan i Zośka przyszli pomóc w koszeniu zboża tylko Andris i Leon wiedzieli co znaczą uśmiechy które między sobą wymieniali. Andris nad sobą panował za to Leo ilekroć spojrzał na twarz chłopaka przypominał sobie noc i wybuchał niepohamowanym chichotem. Było gorąco. A studni nie było. Najbliższa była u pana Stefana, tam codziennie rano Andris ganiał i przynosił dwa wiadra, tyle musiało im starczyć na cały dzień. Dziś miał przyjść geodeta z wahadełkiem i wyznaczyć miejsce gdzie wykopią studnię. Chodzi oczywiście o wodę pitną bo do innych celów używali tej z rzeki. Leon i Czarek dostali od niej jakieś uczulenie, Czarek miał zaczerwienioną skórę a Leośkowi zaczęły ropnieć otwarte rany których jeszcze nie doleczył od zeszłego roku. Do tego jeszcze skończyły się pampersy dla Anastazji i teraz teraz musieli używać tych szmacianych, które się po prostu pierze. Rzeka była wartka i zimna, a do tego nie do końca czysta. Dlatego Andris spieszył się z kopaniem studni, Leo twierdził że nie potrzebnie.
A w polu sporo się śpiewało, czasem każdy nucił coś pod nosem, czasem znaleźli coś co znał każdy i śpiewali razem, najczęściej jednak Zośka i Stefan darli się na całe gardło. Dzieci przez ten czas były pod opieką młodszej córki Stefana. Starsza zgadała się z Sebastianem i wyjechała za nim do miasta.
Andris chodził bez koszuli a potem narzekał że go słońce spaliło. Dawno nie obcinane włosy sięgały mu już prawie do ramion a grzywka spadała na oczy. Szczecina którą miał na brodzie teraz zgęstniała i Andris został nazwany kozą co się przyjęło i stało jego pseudonimem.
Leo jakoś nigdy nie miał zarostu, nie zmienił się w ogóle, nabrał tylko trochę rumieńców, lekko się opalił podrosły mu włosy, no i wreszcie trochę przytył. Na ogorzałej od słońca twarzy blizna stała się bardziej widoczna, budziła wiele pytań, powodowała dyskusje a najczęściej przez nią brano Leośka za awanturnika który pewnie jest skory do bitki.
Zwykli ludzie nie zwracali uwagi na to że do Burtek wprowadzili się dwaj nowi faceci. Dzięki pani Zośce, wszystkie plotkary wiedziały już że chłopcy są parą, obgadywano ich ochoczo bo temat był świeży i dawniej nic podobnego nie słyszano to też wszyscy chcieli się wypowiedzieć. Oczywiście większość opinii była negatywnych, że zboczeńcy, że pederaści i w ogóle jak tak można? Chłopcy specjalnie się tym nie przejmowali, byli życzliwi wobec innych a ludzie po czasie przestali wierzyć plotkom i zaczęli odpłacać się im tym samym. Pewnego dnia Andris na mieście usłyszał młodych chłopców
- Wpierdolimy temu małemu, cwel jebany... jak można... z innym facetem... i to jeszcze w dupę...?
Najpierw miał odpuścić ale stwierdził że ich słowa mogą przejść kiedyś w czyn jeśli nikt ich nie upomni a to raczej mało prawdopodobne. Było ich czterech.
- Panowie... - zaczął niepewnie - O kim mówicie, jeśli można się wtrącić?
- Nie można - zawył jeden
- O tych nowych co się wprowadzili! - warknął inny
- Tak? Słyszałem że ten brunet był królem - mruknął Andris
- No był, Leon, pedał pierdolony
- Skąd wiecie że pedał?
- Mieszka z facetem - odparł jeden z chłopców
- A ty kim mieszkasz? - ciągnął dalej Andris
- A co cię to gówno obchodzi?!
- No z kim?
- Z ojcem!
- I śpisz z nim?
- Nie! Co ty kurwa?! No może masz rację, ale to czemu wszyscy mówią że jest pedałem?!
- A to coś złego?
- Tak!
- Dlaczego...?
- A chcesz w ryja?!
Tak skończyli rozmowę i rozeszli się w swoje strony. Kiedy wrócił do domu i opowiedział całość Leośkowi początkowa różnica poglądów na temat tego co powinien lub czego nie powinien mówić szybko przerodziła się w kłótnię. W końcu Leo obrażony tym że Andris traktował go jak dziecko wyszedł nie mówiąc nawet dokąd idzie.
- Myślałem że wreszcie dojrzałeś, ale widzę że nadal masz te swoje humory - rzucił mu na odchodne Andris
- Musisz mieć ostatnie słowo, co?!
- Stary... nie wiem czy mam iść za tobą czy zostać z dziećmi, na was wszystkich bardzo mi zależy. Nie rób mi tak, ja się nie chcę z tobą kłócić... Przepraszam cię, dobra? Wracaj
- Bo co?! Sam sobie nie poradzę?!
- Nie... znaczy, nie zgadzam się z tobą. Poradzisz sobie ale...
- Jestem taki sam jak ty! Albo nawet silniejszy! Przestań się nade mną litować, nawet nie wiesz jak mnie to wkurza, nie jestem dziewczyną!
- Wiem że nie jesteś dziewczyną, ale nie obrażaj dziewczyn, Eliot na przykład biję się na równi ze mną
- Jak ty mnie wkurwiasz!!!
Andris rozłożył bezradnie ręce patrząc jak chłopak odchodzi. Wziął na barana Anastazję i Czarka za rękę i poczłapał do Stefana. Zastukał do drzwi i poczekał aż mu otworzą. Wyszła przed niego Krzysia młodsza córka Stefana
- O hej... Co tu robisz Andris? Zbiera się na burzę
- Widzisz mała...
- Popilnować dzieci tak?
- Uh... ja się wam nigdy nie odpłacę...
- Nie ma sprawy, ja i tak się nudzę, wczoraj cały dzień u nas robiłeś w polu, dzisiaj ja ci przypilnuję dzieci... co...? Chcecie pobyć sami...? - mrugnęła do niego zalotnie
- Nie - odparł Andris podając jej córkę - Pokłóciliśmy się, muszę go uspokoić zanim zrobi coś głupiego
- A co się stało?
- No trochę na siebie pokrzyczeliśmy, wyszedł gdzieś i nie wiem...
- No dobra... to idź... ja tam...
- Co?
- Ja tam jak bym miała takiego anioła stróża bym się z nim nigdy nie kłóciła
- Mnie?
- A co...?
- Nie nic... dzięki za pomoc... i... miłe słowo... - powiedział odchodząc już powoli w stronę miasta. Tam właśnie spodziewał się znaleźć swoją miłość. Kiedy za Krzysią zamknęły się drzwi popędził biegiem. Po drodze (a było tam kilka kilometrów) złapała go burza. Burzy się nie bał wszak był wyznawcą Thora to też liczył na to że bóg piorunów jest mu przychylny. Ale przemókł do suchej nitki i zmarzł bo miał tylko koszulkę bez rękawów i rybaczki. Był boso, tak zazwyczaj chodzili. Był zgrzany, mokry a do tego wiał zimny wiatr ale nie myślał o tym. Dla niego liczyło się żeby znaleźć jak najszybciej Leo. W połowie drogi spostrzegł grupkę ludzi. Usłyszał hałas. Bili kogoś.
A w polu sporo się śpiewało, czasem każdy nucił coś pod nosem, czasem znaleźli coś co znał każdy i śpiewali razem, najczęściej jednak Zośka i Stefan darli się na całe gardło. Dzieci przez ten czas były pod opieką młodszej córki Stefana. Starsza zgadała się z Sebastianem i wyjechała za nim do miasta.
Andris chodził bez koszuli a potem narzekał że go słońce spaliło. Dawno nie obcinane włosy sięgały mu już prawie do ramion a grzywka spadała na oczy. Szczecina którą miał na brodzie teraz zgęstniała i Andris został nazwany kozą co się przyjęło i stało jego pseudonimem.
Leo jakoś nigdy nie miał zarostu, nie zmienił się w ogóle, nabrał tylko trochę rumieńców, lekko się opalił podrosły mu włosy, no i wreszcie trochę przytył. Na ogorzałej od słońca twarzy blizna stała się bardziej widoczna, budziła wiele pytań, powodowała dyskusje a najczęściej przez nią brano Leośka za awanturnika który pewnie jest skory do bitki.
Zwykli ludzie nie zwracali uwagi na to że do Burtek wprowadzili się dwaj nowi faceci. Dzięki pani Zośce, wszystkie plotkary wiedziały już że chłopcy są parą, obgadywano ich ochoczo bo temat był świeży i dawniej nic podobnego nie słyszano to też wszyscy chcieli się wypowiedzieć. Oczywiście większość opinii była negatywnych, że zboczeńcy, że pederaści i w ogóle jak tak można? Chłopcy specjalnie się tym nie przejmowali, byli życzliwi wobec innych a ludzie po czasie przestali wierzyć plotkom i zaczęli odpłacać się im tym samym. Pewnego dnia Andris na mieście usłyszał młodych chłopców
- Wpierdolimy temu małemu, cwel jebany... jak można... z innym facetem... i to jeszcze w dupę...?
Najpierw miał odpuścić ale stwierdził że ich słowa mogą przejść kiedyś w czyn jeśli nikt ich nie upomni a to raczej mało prawdopodobne. Było ich czterech.
- Panowie... - zaczął niepewnie - O kim mówicie, jeśli można się wtrącić?
- Nie można - zawył jeden
- O tych nowych co się wprowadzili! - warknął inny
- Tak? Słyszałem że ten brunet był królem - mruknął Andris
- No był, Leon, pedał pierdolony
- Skąd wiecie że pedał?
- Mieszka z facetem - odparł jeden z chłopców
- A ty kim mieszkasz? - ciągnął dalej Andris
- A co cię to gówno obchodzi?!
- No z kim?
- Z ojcem!
- I śpisz z nim?
- Nie! Co ty kurwa?! No może masz rację, ale to czemu wszyscy mówią że jest pedałem?!
- A to coś złego?
- Tak!
- Dlaczego...?
- A chcesz w ryja?!
Tak skończyli rozmowę i rozeszli się w swoje strony. Kiedy wrócił do domu i opowiedział całość Leośkowi początkowa różnica poglądów na temat tego co powinien lub czego nie powinien mówić szybko przerodziła się w kłótnię. W końcu Leo obrażony tym że Andris traktował go jak dziecko wyszedł nie mówiąc nawet dokąd idzie.
- Myślałem że wreszcie dojrzałeś, ale widzę że nadal masz te swoje humory - rzucił mu na odchodne Andris
- Musisz mieć ostatnie słowo, co?!
- Stary... nie wiem czy mam iść za tobą czy zostać z dziećmi, na was wszystkich bardzo mi zależy. Nie rób mi tak, ja się nie chcę z tobą kłócić... Przepraszam cię, dobra? Wracaj
- Bo co?! Sam sobie nie poradzę?!
- Nie... znaczy, nie zgadzam się z tobą. Poradzisz sobie ale...
- Jestem taki sam jak ty! Albo nawet silniejszy! Przestań się nade mną litować, nawet nie wiesz jak mnie to wkurza, nie jestem dziewczyną!
- Wiem że nie jesteś dziewczyną, ale nie obrażaj dziewczyn, Eliot na przykład biję się na równi ze mną
- Jak ty mnie wkurwiasz!!!
Andris rozłożył bezradnie ręce patrząc jak chłopak odchodzi. Wziął na barana Anastazję i Czarka za rękę i poczłapał do Stefana. Zastukał do drzwi i poczekał aż mu otworzą. Wyszła przed niego Krzysia młodsza córka Stefana
- O hej... Co tu robisz Andris? Zbiera się na burzę
- Widzisz mała...
- Popilnować dzieci tak?
- Uh... ja się wam nigdy nie odpłacę...
- Nie ma sprawy, ja i tak się nudzę, wczoraj cały dzień u nas robiłeś w polu, dzisiaj ja ci przypilnuję dzieci... co...? Chcecie pobyć sami...? - mrugnęła do niego zalotnie
- Nie - odparł Andris podając jej córkę - Pokłóciliśmy się, muszę go uspokoić zanim zrobi coś głupiego
- A co się stało?
- No trochę na siebie pokrzyczeliśmy, wyszedł gdzieś i nie wiem...
- No dobra... to idź... ja tam...
- Co?
- Ja tam jak bym miała takiego anioła stróża bym się z nim nigdy nie kłóciła
- Mnie?
- A co...?
- Nie nic... dzięki za pomoc... i... miłe słowo... - powiedział odchodząc już powoli w stronę miasta. Tam właśnie spodziewał się znaleźć swoją miłość. Kiedy za Krzysią zamknęły się drzwi popędził biegiem. Po drodze (a było tam kilka kilometrów) złapała go burza. Burzy się nie bał wszak był wyznawcą Thora to też liczył na to że bóg piorunów jest mu przychylny. Ale przemókł do suchej nitki i zmarzł bo miał tylko koszulkę bez rękawów i rybaczki. Był boso, tak zazwyczaj chodzili. Był zgrzany, mokry a do tego wiał zimny wiatr ale nie myślał o tym. Dla niego liczyło się żeby znaleźć jak najszybciej Leo. W połowie drogi spostrzegł grupkę ludzi. Usłyszał hałas. Bili kogoś.
poniedziałek, 20 czerwca 2016
Rozdział 14
Na targu mieli kupić przede wszystkim konia lecz takowego nie było to też zaopatrzyli się w osła. Dni mijały im na doprowadzaniu pola do porządku potem na oraniu i sianiu zboża. Sąsiad podarował im dwie gęsi. Wstawali wcześnie chodzili spać jak robiło się ciemno. Kiedy już nie mogli robić nic poza czekaniem aż zboże wyrośnie mieli sporo wolnego czasu. Leo znalazł sobie kawałek płotu tuż nad brzegiem rzeki. Siadywał na nim i łowił ryby. Czasem nawet coś złapał wtedy świeża ryba była tego samego dnia na obiad. Andris był do czasu szczęśliwy...
potem dostał wezwanie do wojska. Nie wiedział jak to powiedzieć Leośkowi, czas uciekał a termin zgłoszenia się na badania choć odległy zbliżał się nie ubłaganie. Nie przyznawał się jednak i żył jakby nigdy nic. Spędzał dużo czasu z dziećmi i Znajdą. Woził Czarka na osiołku a Anastazję na Znajdzie albo na barana. Wieczorem przed zaśnięciem karmił ją butelką z mlekiem, zazwyczaj trzymał ją wtedy na piersi i cicho mruczał kołysanki które pamiętał ze swojego dzieciństwa. Czarkowi też nie szczędził czułości, często go przytulał i nosił na rękach. Czarek kochał siostrę ponad wszystko. Zawsze kiedy raczkowała na trawie zbierał ślimaki żeby ich nie pozjadała, próbował ją karmić tak jak ojciec, trzymał ją na kolanach i dawał jej mleko z butelki. Czasem ją nosił ale był na to za mały. Kiedy próbował jej coś tłumaczyć ona słuchała go jakby był najmądrzejszy na świecie
- Ani wies ze tata zablania ci jeść muchy. To som zwiezątka dla źabek. One nie bendom mialy co jeść jak im powyzabijas wsystkie muszy...
Był jej bohaterem. Wszystko od niego małpowała. Był jej największą motywacją do nauki chodzenia. Wszędzie podążała za nim pełzając ale chciała być jak on, chodzić na dwóch nóżkach, biegać.
Andris pewnego wieczoru położył dzieciaki spać i sam też miał zamiar się kimnąć ale zrezygnował kiedy wyjrzał przez okno i ujrzał pełnię wielką jakby księżyc urósł ze trzy razy większy. Niebo było granatowe i czyste. Wyszedł na ganek i spojrzał w niebo. Gwiazdy migotały na niebie jak za dawnych lat, wiatr delikatnie rozwiewał mu włosy, była ciepła letnia noc. Wtem niebo przecięła kometa. Stało się to szybko tak że ledwo to zauważył. Zaczął wymyślać życzenie lecz nic nie przyszło mu do głowy był szczęśliwy, nie pragnął niczego więcej, pomyślał tylko że oddaje to życzenie komuś innemu, może ktoś czegoś właśnie potrzebuje a trochę pomocy z gwiazd mu się przyda. Leo stał pod jabłonią na górce. Też patrzył w gwiazdy, w znanym Andrisowi kierunku, patrzył na ich własną gwiazdę tę na którą patrzyli obaj będąc na przeciwnych końcach świata. Andris poszedł nieśpiesznie w jego stronę. Razem stali pod drzewem patrząc w niebo. Kolejna kometa je przecięła. Obie leciały z południa na północny zachód. Po chwili jeszcze jedna się pojawiła
- Ale sypnęło - zamruczał cicho Leon
- Mhm...
Czwarta i piąta przeleciały w tym samym kierunku
- Co one tak jedna za drugą tak lecą - Leo pokazał ręką kierunek ich spadania
- Cóż...
Nagle rozległ się odległy huk, jakby odgłos wybuchu. Leo zerwał się jak zając
- Słyszałeś to - zapytał szybko
- Wojna się skończyła to pewnie petardy albo coś...
- No nie wiem
- Jutro się dowiemy... chodź do łóżka - Andris stanął za nim i wtulił się w jego ramię. Rozległy się kolejne wybuchy
- Wierz mi to na pewno nic poważnego - szepnął Andris
- Ciekawe co porabia Eliot?
- Pewnie poluje na smoki w Warlandii...
- Eh... kiedyś też robiłem takie rzeczy...
- A ja nie? Ale teraz mamy rodzinę, nie krakaj zresztą, ja mam dosyć wojen i przygód będę bronił domu ale obym nie miał przed czym
- Obyś nie miał. Ale na smoki bym pojechał
- Chcesz ze mnie zrobić wdowca?!
- Nie... Ragnar...
- Matka tak do mnie mówiła
- A jutro dożynki?
- Tak
- Hm... Będziesz blotował?
- Tak, prawdopodobnie sam
- Mogę iść z tobą
- A jesteś poganinem?
- Nie
- No właśnie...
- Biedaczek...
- Eliot by ze mną poszła
- A ona jest?
- Twierdzi że jest córką Aresa jak może nie być poganką będąc nasieniem boga wojny?
- Zaproś ją
- Nie no co ty
- Czemu? Wypilibyśmy pogadali jak za starych dobrych czasów
- Ja wiem
- Poślę jej sokoła powinien dotrzeć
- A na kiedy ona tu przyjedzie?
- Ona? Ona da radę w kilka godzin
- No dobra...
- Co z tym wypadem w góry?
- Jak będzie czas to pojedziemy
- Trzymam cię za słowo. Będzie super zobaczysz! Powspinamy się po górach, zapolujemy na niedźwiedzia, będziemy spać pod gołym niebem - mówił Leo z przejęciem. Andris tylko lekko się uśmiechnął żeby nie robić mu przykrości.
- Misiu?
- Tak Leo?
- Skoro Eliot przyjedzie może się zgodzi zostać z dzieciakami
- Yyy nie wiem czy to dobry pomysł zostawiać ją z dziećmi...
- Czemu? Przyda im się trochę twardego wychowania
- Hm...
- Misiu...
- Co?
Leo nie odpowiedział, odwrócił się do Andrisa przodem i położył ręce na jego klatce piersiowej.
- Kiedyś to człowiek tylko zobaczył zboże i od razu... szedł młucić, nie?
Andris się roześmiał - Ale ty jesteś głupi
- Nie wiem czy głupi ale na pewno napalony jak cholera - szepnął niskim głosem
- Leo... nie zaczynaj ze mną
- Kiedyś byś mi nie odmówił... - westchnął Leo teatralnie - Ja rozumiem że już ci się nie podobam ale mógłbyś chociaż...
- Czekaj! Podobasz mi się
- Ta jasne... - mruknął obrażony i odwrócił się tyłem
- Co ludzie powiedzą?
- A co mnie to obchodzi?! Niech sobie myślą co chcą. Zresztą... jacy ludzie? Widzisz tu kogoś?! - podszedł do Andrisa i przyłożył mu dłoń do czoła - Dobrze się czujesz? Chyba masz zwidy...
Andris wyszczerzył zęby i popchnął kochanka na ziemię
- Ej!
- Nie kwicz tylko zdejmuj spodnie!
- Jej! - ucieszył się Leo z uśmiechem szarpiąc się z paskiem
- Mam ci pomóc...? - zadrwił Andris stojąc nad nim ze swoim bydlęciem w całej okazałości
Leo zachichotał nerwowo - A gra wstępna?
- Dla mnie gra wstępna to rozpięcie rozporka
- Coś ty się zrobił taki brutalny? - zapytał patrząc zalotnie na stojącego przed nim mężczyznę uśmiechającego się kpiąco
- Przecież widzę jak to na ciebie działa. Ty potrzebujesz macho
Leo w końcu wydostał jedną nogę z dżinsów i zadrżał kiedy Andris ułożył się między jego udami i zaczął całować go po szyi. Czuł jego gorący oddech i ciepłe dłonie błądzące po jego ciele.
- Leo - szepnął mu do ucha - jesteś taki piękny...
Pochylił się nad kochankiem i pocałował go ale tym razem w jednym i to dość krótkim pocałunku było tyle namiętności i pożądania że obaj spojrzeli na siebie zaskoczeni i przez chwilę zaniemówili.
- Nadal między nami iskrzy - stwierdził Andris
- Jak cholera - dodał Leo, przekręcił się na bok i pozwolił Andrisowi przejąć inicjatywę. Byli ponad gwiazdami i ponad całym światem, nic już się dla nich nie liczyło poza sobą nawzajem.
potem dostał wezwanie do wojska. Nie wiedział jak to powiedzieć Leośkowi, czas uciekał a termin zgłoszenia się na badania choć odległy zbliżał się nie ubłaganie. Nie przyznawał się jednak i żył jakby nigdy nic. Spędzał dużo czasu z dziećmi i Znajdą. Woził Czarka na osiołku a Anastazję na Znajdzie albo na barana. Wieczorem przed zaśnięciem karmił ją butelką z mlekiem, zazwyczaj trzymał ją wtedy na piersi i cicho mruczał kołysanki które pamiętał ze swojego dzieciństwa. Czarkowi też nie szczędził czułości, często go przytulał i nosił na rękach. Czarek kochał siostrę ponad wszystko. Zawsze kiedy raczkowała na trawie zbierał ślimaki żeby ich nie pozjadała, próbował ją karmić tak jak ojciec, trzymał ją na kolanach i dawał jej mleko z butelki. Czasem ją nosił ale był na to za mały. Kiedy próbował jej coś tłumaczyć ona słuchała go jakby był najmądrzejszy na świecie
- Ani wies ze tata zablania ci jeść muchy. To som zwiezątka dla źabek. One nie bendom mialy co jeść jak im powyzabijas wsystkie muszy...
Był jej bohaterem. Wszystko od niego małpowała. Był jej największą motywacją do nauki chodzenia. Wszędzie podążała za nim pełzając ale chciała być jak on, chodzić na dwóch nóżkach, biegać.
Andris pewnego wieczoru położył dzieciaki spać i sam też miał zamiar się kimnąć ale zrezygnował kiedy wyjrzał przez okno i ujrzał pełnię wielką jakby księżyc urósł ze trzy razy większy. Niebo było granatowe i czyste. Wyszedł na ganek i spojrzał w niebo. Gwiazdy migotały na niebie jak za dawnych lat, wiatr delikatnie rozwiewał mu włosy, była ciepła letnia noc. Wtem niebo przecięła kometa. Stało się to szybko tak że ledwo to zauważył. Zaczął wymyślać życzenie lecz nic nie przyszło mu do głowy był szczęśliwy, nie pragnął niczego więcej, pomyślał tylko że oddaje to życzenie komuś innemu, może ktoś czegoś właśnie potrzebuje a trochę pomocy z gwiazd mu się przyda. Leo stał pod jabłonią na górce. Też patrzył w gwiazdy, w znanym Andrisowi kierunku, patrzył na ich własną gwiazdę tę na którą patrzyli obaj będąc na przeciwnych końcach świata. Andris poszedł nieśpiesznie w jego stronę. Razem stali pod drzewem patrząc w niebo. Kolejna kometa je przecięła. Obie leciały z południa na północny zachód. Po chwili jeszcze jedna się pojawiła
- Ale sypnęło - zamruczał cicho Leon
- Mhm...
Czwarta i piąta przeleciały w tym samym kierunku
- Co one tak jedna za drugą tak lecą - Leo pokazał ręką kierunek ich spadania
- Cóż...
Nagle rozległ się odległy huk, jakby odgłos wybuchu. Leo zerwał się jak zając
- Słyszałeś to - zapytał szybko
- Wojna się skończyła to pewnie petardy albo coś...
- No nie wiem
- Jutro się dowiemy... chodź do łóżka - Andris stanął za nim i wtulił się w jego ramię. Rozległy się kolejne wybuchy
- Wierz mi to na pewno nic poważnego - szepnął Andris
- Ciekawe co porabia Eliot?
- Pewnie poluje na smoki w Warlandii...
- Eh... kiedyś też robiłem takie rzeczy...
- A ja nie? Ale teraz mamy rodzinę, nie krakaj zresztą, ja mam dosyć wojen i przygód będę bronił domu ale obym nie miał przed czym
- Obyś nie miał. Ale na smoki bym pojechał
- Chcesz ze mnie zrobić wdowca?!
- Nie... Ragnar...
- Matka tak do mnie mówiła
- A jutro dożynki?
- Tak
- Hm... Będziesz blotował?
- Tak, prawdopodobnie sam
- Mogę iść z tobą
- A jesteś poganinem?
- Nie
- No właśnie...
- Biedaczek...
- Eliot by ze mną poszła
- A ona jest?
- Twierdzi że jest córką Aresa jak może nie być poganką będąc nasieniem boga wojny?
- Zaproś ją
- Nie no co ty
- Czemu? Wypilibyśmy pogadali jak za starych dobrych czasów
- Ja wiem
- Poślę jej sokoła powinien dotrzeć
- A na kiedy ona tu przyjedzie?
- Ona? Ona da radę w kilka godzin
- No dobra...
- Co z tym wypadem w góry?
- Jak będzie czas to pojedziemy
- Trzymam cię za słowo. Będzie super zobaczysz! Powspinamy się po górach, zapolujemy na niedźwiedzia, będziemy spać pod gołym niebem - mówił Leo z przejęciem. Andris tylko lekko się uśmiechnął żeby nie robić mu przykrości.
- Misiu?
- Tak Leo?
- Skoro Eliot przyjedzie może się zgodzi zostać z dzieciakami
- Yyy nie wiem czy to dobry pomysł zostawiać ją z dziećmi...
- Czemu? Przyda im się trochę twardego wychowania
- Hm...
- Misiu...
- Co?
Leo nie odpowiedział, odwrócił się do Andrisa przodem i położył ręce na jego klatce piersiowej.
- Kiedyś to człowiek tylko zobaczył zboże i od razu... szedł młucić, nie?
Andris się roześmiał - Ale ty jesteś głupi
- Nie wiem czy głupi ale na pewno napalony jak cholera - szepnął niskim głosem
- Leo... nie zaczynaj ze mną
- Kiedyś byś mi nie odmówił... - westchnął Leo teatralnie - Ja rozumiem że już ci się nie podobam ale mógłbyś chociaż...
- Czekaj! Podobasz mi się
- Ta jasne... - mruknął obrażony i odwrócił się tyłem
- Co ludzie powiedzą?
- A co mnie to obchodzi?! Niech sobie myślą co chcą. Zresztą... jacy ludzie? Widzisz tu kogoś?! - podszedł do Andrisa i przyłożył mu dłoń do czoła - Dobrze się czujesz? Chyba masz zwidy...
Andris wyszczerzył zęby i popchnął kochanka na ziemię
- Ej!
- Nie kwicz tylko zdejmuj spodnie!
- Jej! - ucieszył się Leo z uśmiechem szarpiąc się z paskiem
- Mam ci pomóc...? - zadrwił Andris stojąc nad nim ze swoim bydlęciem w całej okazałości
Leo zachichotał nerwowo - A gra wstępna?
- Dla mnie gra wstępna to rozpięcie rozporka
- Coś ty się zrobił taki brutalny? - zapytał patrząc zalotnie na stojącego przed nim mężczyznę uśmiechającego się kpiąco
- Przecież widzę jak to na ciebie działa. Ty potrzebujesz macho
Leo w końcu wydostał jedną nogę z dżinsów i zadrżał kiedy Andris ułożył się między jego udami i zaczął całować go po szyi. Czuł jego gorący oddech i ciepłe dłonie błądzące po jego ciele.
- Leo - szepnął mu do ucha - jesteś taki piękny...
Pochylił się nad kochankiem i pocałował go ale tym razem w jednym i to dość krótkim pocałunku było tyle namiętności i pożądania że obaj spojrzeli na siebie zaskoczeni i przez chwilę zaniemówili.
- Nadal między nami iskrzy - stwierdził Andris
- Jak cholera - dodał Leo, przekręcił się na bok i pozwolił Andrisowi przejąć inicjatywę. Byli ponad gwiazdami i ponad całym światem, nic już się dla nich nie liczyło poza sobą nawzajem.
Rozdział 13
- Ja naprawdę nie rozumiem panie Salvo - rzekł kierowca. Rzeczywiście komuś kto nie wiedział o tym wszystkim co zdarzyło się w najbliższych latach trudno było zrozumieć decyzję Leona, który mając władzę, pieniądze i poparcie wyjechał na wieś tłumacząc że robi to dlatego że jego syn ma astmę.
Tego dnia pogoda dopisywała. Był lipiec, upragniony lipiec Andrisa. Jednak od dnia w którym Leo obiecał mu dymisję minęły trzy lata. Między czasie zdecydowali się na drugie dziecko tym razem biologicznym ojcem był Andris, jego córka miała teraz sześć miesięcy, jej brat Czarek miał trzy lata. Oboje byli z jednej matki, która teraz pławiła się w luksusach gdzieś na północy Mirii, dostała od Leona tyle pieniędzy że była ustawiona do końca życia. Sebastian skończył osiemnastkę i wstąpił do brygady antyterrorystycznej, złamał przysięgę milczenia. O reszcie nie wiele wiadomo, Eliot wyjechała gdzieś na wschód a Spartan z żoną prawdopodobnie przebywał w Warlandii. Tak się mają sprawy teoretycznie ważne. Teoretycznie bo praktycznie dla chłopaków teraz najważniejsze było to że właśnie minęli zieloną tablicę z białym napisem "Gmina Burtki" miejscowość mieściła się na południowym wschodzie Rawil, tuż za Chartoryjami ale jeszcze przed Zadami w których zdarzały się napady z Czarnej Strefy. Na wschód od Burtek była Poręba a gdzieś tam dalej granica Rokasji.
Jechali po drodze usypanej ze żwiru, czarny sportowy samochód delikatnie mówiąc rzucał się w oczy tubylcom. Kiedy minęli ostry zakręt w prawo na drogę znienacka wyszedł rosły brunet w kaloszach, dresach i mocno używanej koszuli, potargane włosy zdobiła szara maciejówka z orzełkiem. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Leo przerwał niezręczną ciszę i wysiadł z samochodu
- Tata! - zawołał zaraz Czarek. Leo wziął go za rękę i poszedł w stronę tubylca.
- Nosz kurwa, są! Od rana czekamy na was! Zośka mówi - facet objął zdziwionego Leośka - że przyjadą jacyś nowi się wprowadzić tam na działkę obok, to żem świnię zarżnął... Witojcie! - poklepał go po plecach.
Andris tymczasem zabrał jeden plecak na ramię drugi pod rękę, wziął na ręce córkę i dołączył do Leona, za nim wyskoczył Znajda. Kierowca zamknął za nim drzwi i odjechał zostawiając całą piątkę.
- Jestem Stefan - rzekł wieśniak
- Ja jestem Leo, to jest Andris, ta panienka to Anastazja a ten kawaler to Czaruś
- Źeń dobly - powiedział Czaruś
- Miło mi - mruknął Andris odstawiając plecak i podając rękę sąsiadowi
- Tak tak... - odparł pan Stefan. Podniósł plecak i mimo sprzeciwów nie oddał go i poszedł przodem.
- Tutaj my mieszkamy z Zośką - powiedział wskazując dom kryty strzechą o świeżo pobielonych wapnem ścianach, był na zakręcie, jedna droga biegła ze wschodu od Poręby na zachód na Zady a druga była dojazdowa z mostu przez rzekę Młynarkę skąd przyjechali chłopcy.
- To Długa - powiedział pan Stefan wskazując żwirową drogę. Poszli dalej na wschód, po lewej mieli dom pana Stefana i jego pole. Ciągnęło się ono wzdłuż drogi a zasiane było kukurydzą, po prawej też było czyjeś pole ale o nim sąsiad nic nie wspominał
- Widzicie tam wieżę za doliną? - wskazał coś na prawo - To jest ratusz, tam się kierujcie do miasta do baru tam chodzim, o! A tu za miedzą już waszą działkę widać!
- Jakoś tam pusto... - stwierdził Leo, spoglądając na kilka hektarów ziemi z kamieniami i chwastami.
- Tak, od dziesięciu lat nikt tu nie robił to zarosło - rzekł pan Stefan
- Zrobili nas w chuja? - ni to zapytał ni powiedział Andris
- Niet - zaciągnął sąsiad - Ot trochę trzeba porządek zrobić i będzie dobrze. Dom jest w dobrym stanie, tylko strzechę bedziecie musieli wymienić
- Co wymienić? - zapytał Leo
- Strzechę. Dach jest kryty strzechą jak wszystkie
- Zrobili nas w chuja - tym razem pewniej stwierdził Andris
- No nic, póki co będziem wam pomagać - powiedział pan Stefan i położył rękę na ramieniu Leona
- Będziemy wdzięczni - skinął głową tamten
- Musisz poznać moją córkę - powiedział z uśmiechem chłop - jest w twoim wieku haha! Kto wie? Może się polubicie...
Leon spojrzał pytająco na partnera ten tłumił w sobie śmiech
- Co? - oburzył się sąsiad - Nie bój się nie ma urody po ojcu. Jest piękna, jeszcze jej nie widział a już nosem kręci!
- Nie nie... Nie wątpię że jest najpiękniejsza we wsi - odparł Warlandczyk - Ale nie szukam na razie nikogo...
- A czemu? - wieśniak wziął go pod brodę - ładny chłopak, bogaty... no prawda że z dzieckiem ale która by tam chciała rodzić? A tu już gotowe! Hahahaha!
- Haha...
- No to ja pójdę przygotować świniaka a wy jak tylko zostawicie rzeczy marsz do mnie. Rozumiemy się? Panowie...
- Tak - odparł Leo - z przyjemnością będziemy pana gośćmi...
- Nu...
Poszli na przełaj przez pole bo droga była krótsza a i tak nie rosło tu nic czego szkoda byłoby podeptać. Wzięli tylko dzieciaki na ręce żeby nie wpadły w pokrzywy. Domek był stary ale dobrze utrzymany, trochę zarośnięty winoroślą ale na swój sposób uroczy i tajemniczy, za nim była łączka przecięta płotem i rzeką. Jeszcze dalej było niewielkie wzniesienie na którym rosła zmarnowana jabłonka, liście były suche i chore a owoce małe i niezbyt apetyczne. Znajda zaczął wszystko obwąchiwać i wesoło szczekać. Jego łapy już były całe w błocie. Leo stał patrząc na jabłoń, w tym czasie Andris zdążył już wnieść do domu plecaki. Anastazja raczkowała po trawie a Czarek chodził obok i zabierał z jej drogi patyki i inne przeszkody. Leo o mało nie uderzył swojego faceta kiedy ten bez ostrzeżenia wziął go na ręce
- Co ty wyprawiasz?! - zaśmiał się obejmując go za szyję
- Wiesz że jestem przesądny... - uśmiechnął się Andris i pocałował Leona, przeniósł go przez próg i postawił w ciemnym pokoju. To był korytarz. Dalej na wprost była główna izba. Okna były zasłonięte wokół unosił się kurz, było trochę pajęczyn. Znajdował się tu piec jakieś szafki, drewniany stół i krzesła, drzwi z sieni prowadziły jeszcze na boki, były to dwa pokoje, w jednym było łóżko i szafa w drugim dwa łóżka i dwie skrzynie.
- Jak się tu posprząta to będzie o wiele lepiej zobaczysz - powiedział Leo rozglądając się po kątach
- Andlis - zawołał Czarek - dlacego nosisz tatusia na rękach??
- Hm... To taki zwyczaj. Kiedy wprowadza się do nowego domu przenosi się ukochaną osobę przez próg. To na szczęście
- Aha - mruknął Czarek po czym podniósł siostrę na ręce odrywając ją od zabawy ze ślimakiem i wniósł do domu. Chłopcy zaczęli się śmiać, a mała jak zawsze poszła w ich ślady, chichotała obnażając bezzębne dziąsełka i mrużąc szare oczy.
- Tatooo! Jestem głodny! - zawył Czarek
- Ja mam wrażenie że on je więcej ode mnie - powiedział Andris biorąc syna na ręce
- Tak... - odparł Leo i podniósł z podłogi Anastazję która właśnie wcinała jakąś muchę
- Kochanie zostaw to! Be! Much się nie je! - skrytykował ją Leon zabierając owada, ta zaczęła płakać
- Masz dla niej butelkę? - zapytał Leo patrząc błagalnie na męża
- E-e wypiła wszystko w samochodzie. Może sąsiad coś ma...?
Nie było tu kradzieży a zresztą dom wyglądał tak jakby nie było po co do niego wchodzić to też zostawili wszystko tak jak stało i ruszyli z powrotem na zakręt.
- Jestem ciekaw jak zareaguje gdy się dowie że jesteśmy razem? - zapytał Leo
- Nie wiem. Powiemy mu?
- Kiedy tam będziemy... pocałujesz mnie w policzek, jeśli to zaakceptują to zajebiście jeśli nie to powiemy że to po bratersku
- Dobrze
Po kilku chwilach zapukali do drzwi pana Stefana. Obok domu miał zadbany ogródek.
- Otwarte!! - usłyszeli przyjazny kobiecy głos. Andris gestem zachęcił Leośka żeby ten szedł pierwszy, on wzruszył ramionami i wszedł do domu sąsiada.
- A to wy? - zapytała gospodyni dreptając na ich spotkanie z kuchni. Miała szarą suknię przewiązaną w pasie, za pasem klucze, ciemne włosy spięte w dwa warkocze. Wzięła dziecko od Leosia
- A co to za księżniczka? No jaka piękna dama!! A jak się śmieje! A jejku!
- To Anastazja - odparł Leon z uśmiechem
- Twoja?
- Nie to jego - wskazał na Andrisa
- A ten kawaler?
- Mam na imię Ćarek - powiedział syn Leona
- To mój - uprzedził pytanie książę
- Mhm... Śliczne dzieciaczki
- Mógłbym dostać dla Ani coś do jedzenia? - zapytał Andris - No bo...
- Ile ona ma?
- Sześć miesięcy - powiedział Leo
- Dobrze, dobrze... chodźcie... - poprowadziła ich do pokoju - siadajcie... zaraz mąż się wami zajmie... Stefan!!!!
Kiedy gospodarz wszedł do pokoju i wszyscy obecni już się przywitali, przedstawili i nastała chwila ciszy Andris zbliżył się do Leośka żeby go pocałować jednak był zbyt spięty i wyglądało by to nienaturalnie. Leo uśmiechnął się i wspiął na palce, dał mu buziaka w policzek. Nic się nie stało. Zośka się uśmiechnęła, Stefan uniósł lekko brew a potem prychnął
- Czy ja kiedyś znajdę mojej córce męża? - westchnął - Geje... Wszędzie geje...
- Mam jednego heteryka - odparł Leo - młody, przystojny pracuje w policji. Sebastian. Mógłby ją zabrać do miasta.
- Musisz mi go przedstawić - zaśmiał się pan Stefan. Raz jeszcze zaprosił ich do stołu. Był tak gościnny że nawet Andris poczuł się jak w swoich rodzinnych stronach a trzeba wiedzieć że skaldowie przyjmowali każdego wędrowca i nie pozwalali siedzieć głodnemu czy zmarzniętemu dbali zawsze żeby go zagadać. Tak też gospodarz skromnej posiadłości w Burtkach trzymał się starych zwyczajów i opowiadał o wszystkim aczkolwiek nie wnosiło to niczego nowego takie tam plotki i zabawne historyjki. Ani dostała starte jabłko i została nakarmiona przez Zośkę. Leo czuł się dziwnie, w zupełnie nowym miejscu, daleko od domu, domu którego nigdy nie miał. Był po prostu trochę nieufny, przestraszony. Zawsze gdy się bał Andris śmiał się i mówił - Jestem wikingiem to mnie powinieneś się bać! - Leo przez większość życia swojego syna był pod wpływem mocy. Dopiero niedawno zaczął się nim tak naprawdę zajmować. Wszystko było takie obce tylko Andris który siedział obok był jakąś ostoją. Jeszcze kilka dni żywili się u sąsiada, wypłacając mu siłą należne za jedzenie i wodę. Całe dnie próbowali doprowadzić dom do porządku i dokładnie 12 lipca się tam na dobre wprowadzili. To była sobota. Było wcześnie rano, dzieciaki bawiły się z córką sąsiada piękną Lili. Andris wziął prawie że opróżniony plecak, była tam tylko butelka wody, nóż i sznur. Ruszyli w stronę wieży ratusza.
- Widzisz tą górę? - zagaił Leo
- Gdzie? Tamtą? To granica z Rokasją.
- Wiem. Pojedziemy tam kiedyś?
- Jak? Tam by się trzeba wspinać. Jak z dzieciakami?
- Bez nich. Załatwimy kiedyś jakąś opiekę albo... może będą duże...
- Leo? Zazwyczaj jesteś strasznie niecierpliwy a teraz proponujesz coś na co będziesz czekać nawet kilka lat?
- Czasem trzeba się pogodzić z losem i trochę pocierpieć
- Wierzyć mi się nie chcę że dojrzałeś do takich wniosków. Zawsze byłeś buntownikiem
- Nie mogę być buntownikiem kiedy muszę być odpowiedzialnym ojcem
- Buntownicy też czasem są odpowiedzialni, Eliot chociażby
- Jeśli ona jest odpowiedzialna to ja jestem Rawskim szpiegiem
- Po tobie się można wszystkiego spodziewać
- Och przestań - zaśmiał się Leo i popchnął Andrisa, kiedy ten mu oddał o mało nie wpadł do rowu
Tego dnia pogoda dopisywała. Był lipiec, upragniony lipiec Andrisa. Jednak od dnia w którym Leo obiecał mu dymisję minęły trzy lata. Między czasie zdecydowali się na drugie dziecko tym razem biologicznym ojcem był Andris, jego córka miała teraz sześć miesięcy, jej brat Czarek miał trzy lata. Oboje byli z jednej matki, która teraz pławiła się w luksusach gdzieś na północy Mirii, dostała od Leona tyle pieniędzy że była ustawiona do końca życia. Sebastian skończył osiemnastkę i wstąpił do brygady antyterrorystycznej, złamał przysięgę milczenia. O reszcie nie wiele wiadomo, Eliot wyjechała gdzieś na wschód a Spartan z żoną prawdopodobnie przebywał w Warlandii. Tak się mają sprawy teoretycznie ważne. Teoretycznie bo praktycznie dla chłopaków teraz najważniejsze było to że właśnie minęli zieloną tablicę z białym napisem "Gmina Burtki" miejscowość mieściła się na południowym wschodzie Rawil, tuż za Chartoryjami ale jeszcze przed Zadami w których zdarzały się napady z Czarnej Strefy. Na wschód od Burtek była Poręba a gdzieś tam dalej granica Rokasji.
Jechali po drodze usypanej ze żwiru, czarny sportowy samochód delikatnie mówiąc rzucał się w oczy tubylcom. Kiedy minęli ostry zakręt w prawo na drogę znienacka wyszedł rosły brunet w kaloszach, dresach i mocno używanej koszuli, potargane włosy zdobiła szara maciejówka z orzełkiem. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Leo przerwał niezręczną ciszę i wysiadł z samochodu
- Tata! - zawołał zaraz Czarek. Leo wziął go za rękę i poszedł w stronę tubylca.
- Nosz kurwa, są! Od rana czekamy na was! Zośka mówi - facet objął zdziwionego Leośka - że przyjadą jacyś nowi się wprowadzić tam na działkę obok, to żem świnię zarżnął... Witojcie! - poklepał go po plecach.
Andris tymczasem zabrał jeden plecak na ramię drugi pod rękę, wziął na ręce córkę i dołączył do Leona, za nim wyskoczył Znajda. Kierowca zamknął za nim drzwi i odjechał zostawiając całą piątkę.
- Jestem Stefan - rzekł wieśniak
- Ja jestem Leo, to jest Andris, ta panienka to Anastazja a ten kawaler to Czaruś
- Źeń dobly - powiedział Czaruś
- Miło mi - mruknął Andris odstawiając plecak i podając rękę sąsiadowi
- Tak tak... - odparł pan Stefan. Podniósł plecak i mimo sprzeciwów nie oddał go i poszedł przodem.
- Tutaj my mieszkamy z Zośką - powiedział wskazując dom kryty strzechą o świeżo pobielonych wapnem ścianach, był na zakręcie, jedna droga biegła ze wschodu od Poręby na zachód na Zady a druga była dojazdowa z mostu przez rzekę Młynarkę skąd przyjechali chłopcy.
- To Długa - powiedział pan Stefan wskazując żwirową drogę. Poszli dalej na wschód, po lewej mieli dom pana Stefana i jego pole. Ciągnęło się ono wzdłuż drogi a zasiane było kukurydzą, po prawej też było czyjeś pole ale o nim sąsiad nic nie wspominał
- Widzicie tam wieżę za doliną? - wskazał coś na prawo - To jest ratusz, tam się kierujcie do miasta do baru tam chodzim, o! A tu za miedzą już waszą działkę widać!
- Jakoś tam pusto... - stwierdził Leo, spoglądając na kilka hektarów ziemi z kamieniami i chwastami.
- Tak, od dziesięciu lat nikt tu nie robił to zarosło - rzekł pan Stefan
- Zrobili nas w chuja? - ni to zapytał ni powiedział Andris
- Niet - zaciągnął sąsiad - Ot trochę trzeba porządek zrobić i będzie dobrze. Dom jest w dobrym stanie, tylko strzechę bedziecie musieli wymienić
- Co wymienić? - zapytał Leo
- Strzechę. Dach jest kryty strzechą jak wszystkie
- Zrobili nas w chuja - tym razem pewniej stwierdził Andris
- No nic, póki co będziem wam pomagać - powiedział pan Stefan i położył rękę na ramieniu Leona
- Będziemy wdzięczni - skinął głową tamten
- Musisz poznać moją córkę - powiedział z uśmiechem chłop - jest w twoim wieku haha! Kto wie? Może się polubicie...
Leon spojrzał pytająco na partnera ten tłumił w sobie śmiech
- Co? - oburzył się sąsiad - Nie bój się nie ma urody po ojcu. Jest piękna, jeszcze jej nie widział a już nosem kręci!
- Nie nie... Nie wątpię że jest najpiękniejsza we wsi - odparł Warlandczyk - Ale nie szukam na razie nikogo...
- A czemu? - wieśniak wziął go pod brodę - ładny chłopak, bogaty... no prawda że z dzieckiem ale która by tam chciała rodzić? A tu już gotowe! Hahahaha!
- Haha...
- No to ja pójdę przygotować świniaka a wy jak tylko zostawicie rzeczy marsz do mnie. Rozumiemy się? Panowie...
- Tak - odparł Leo - z przyjemnością będziemy pana gośćmi...
- Nu...
Poszli na przełaj przez pole bo droga była krótsza a i tak nie rosło tu nic czego szkoda byłoby podeptać. Wzięli tylko dzieciaki na ręce żeby nie wpadły w pokrzywy. Domek był stary ale dobrze utrzymany, trochę zarośnięty winoroślą ale na swój sposób uroczy i tajemniczy, za nim była łączka przecięta płotem i rzeką. Jeszcze dalej było niewielkie wzniesienie na którym rosła zmarnowana jabłonka, liście były suche i chore a owoce małe i niezbyt apetyczne. Znajda zaczął wszystko obwąchiwać i wesoło szczekać. Jego łapy już były całe w błocie. Leo stał patrząc na jabłoń, w tym czasie Andris zdążył już wnieść do domu plecaki. Anastazja raczkowała po trawie a Czarek chodził obok i zabierał z jej drogi patyki i inne przeszkody. Leo o mało nie uderzył swojego faceta kiedy ten bez ostrzeżenia wziął go na ręce
- Co ty wyprawiasz?! - zaśmiał się obejmując go za szyję
- Wiesz że jestem przesądny... - uśmiechnął się Andris i pocałował Leona, przeniósł go przez próg i postawił w ciemnym pokoju. To był korytarz. Dalej na wprost była główna izba. Okna były zasłonięte wokół unosił się kurz, było trochę pajęczyn. Znajdował się tu piec jakieś szafki, drewniany stół i krzesła, drzwi z sieni prowadziły jeszcze na boki, były to dwa pokoje, w jednym było łóżko i szafa w drugim dwa łóżka i dwie skrzynie.
- Jak się tu posprząta to będzie o wiele lepiej zobaczysz - powiedział Leo rozglądając się po kątach
- Andlis - zawołał Czarek - dlacego nosisz tatusia na rękach??
- Hm... To taki zwyczaj. Kiedy wprowadza się do nowego domu przenosi się ukochaną osobę przez próg. To na szczęście
- Aha - mruknął Czarek po czym podniósł siostrę na ręce odrywając ją od zabawy ze ślimakiem i wniósł do domu. Chłopcy zaczęli się śmiać, a mała jak zawsze poszła w ich ślady, chichotała obnażając bezzębne dziąsełka i mrużąc szare oczy.
- Tatooo! Jestem głodny! - zawył Czarek
- Ja mam wrażenie że on je więcej ode mnie - powiedział Andris biorąc syna na ręce
- Tak... - odparł Leo i podniósł z podłogi Anastazję która właśnie wcinała jakąś muchę
- Kochanie zostaw to! Be! Much się nie je! - skrytykował ją Leon zabierając owada, ta zaczęła płakać
- Masz dla niej butelkę? - zapytał Leo patrząc błagalnie na męża
- E-e wypiła wszystko w samochodzie. Może sąsiad coś ma...?
Nie było tu kradzieży a zresztą dom wyglądał tak jakby nie było po co do niego wchodzić to też zostawili wszystko tak jak stało i ruszyli z powrotem na zakręt.
- Jestem ciekaw jak zareaguje gdy się dowie że jesteśmy razem? - zapytał Leo
- Nie wiem. Powiemy mu?
- Kiedy tam będziemy... pocałujesz mnie w policzek, jeśli to zaakceptują to zajebiście jeśli nie to powiemy że to po bratersku
- Dobrze
Po kilku chwilach zapukali do drzwi pana Stefana. Obok domu miał zadbany ogródek.
- Otwarte!! - usłyszeli przyjazny kobiecy głos. Andris gestem zachęcił Leośka żeby ten szedł pierwszy, on wzruszył ramionami i wszedł do domu sąsiada.
- A to wy? - zapytała gospodyni dreptając na ich spotkanie z kuchni. Miała szarą suknię przewiązaną w pasie, za pasem klucze, ciemne włosy spięte w dwa warkocze. Wzięła dziecko od Leosia
- A co to za księżniczka? No jaka piękna dama!! A jak się śmieje! A jejku!
- To Anastazja - odparł Leon z uśmiechem
- Twoja?
- Nie to jego - wskazał na Andrisa
- A ten kawaler?
- Mam na imię Ćarek - powiedział syn Leona
- To mój - uprzedził pytanie książę
- Mhm... Śliczne dzieciaczki
- Mógłbym dostać dla Ani coś do jedzenia? - zapytał Andris - No bo...
- Ile ona ma?
- Sześć miesięcy - powiedział Leo
- Dobrze, dobrze... chodźcie... - poprowadziła ich do pokoju - siadajcie... zaraz mąż się wami zajmie... Stefan!!!!
Kiedy gospodarz wszedł do pokoju i wszyscy obecni już się przywitali, przedstawili i nastała chwila ciszy Andris zbliżył się do Leośka żeby go pocałować jednak był zbyt spięty i wyglądało by to nienaturalnie. Leo uśmiechnął się i wspiął na palce, dał mu buziaka w policzek. Nic się nie stało. Zośka się uśmiechnęła, Stefan uniósł lekko brew a potem prychnął
- Czy ja kiedyś znajdę mojej córce męża? - westchnął - Geje... Wszędzie geje...
- Mam jednego heteryka - odparł Leo - młody, przystojny pracuje w policji. Sebastian. Mógłby ją zabrać do miasta.
- Musisz mi go przedstawić - zaśmiał się pan Stefan. Raz jeszcze zaprosił ich do stołu. Był tak gościnny że nawet Andris poczuł się jak w swoich rodzinnych stronach a trzeba wiedzieć że skaldowie przyjmowali każdego wędrowca i nie pozwalali siedzieć głodnemu czy zmarzniętemu dbali zawsze żeby go zagadać. Tak też gospodarz skromnej posiadłości w Burtkach trzymał się starych zwyczajów i opowiadał o wszystkim aczkolwiek nie wnosiło to niczego nowego takie tam plotki i zabawne historyjki. Ani dostała starte jabłko i została nakarmiona przez Zośkę. Leo czuł się dziwnie, w zupełnie nowym miejscu, daleko od domu, domu którego nigdy nie miał. Był po prostu trochę nieufny, przestraszony. Zawsze gdy się bał Andris śmiał się i mówił - Jestem wikingiem to mnie powinieneś się bać! - Leo przez większość życia swojego syna był pod wpływem mocy. Dopiero niedawno zaczął się nim tak naprawdę zajmować. Wszystko było takie obce tylko Andris który siedział obok był jakąś ostoją. Jeszcze kilka dni żywili się u sąsiada, wypłacając mu siłą należne za jedzenie i wodę. Całe dnie próbowali doprowadzić dom do porządku i dokładnie 12 lipca się tam na dobre wprowadzili. To była sobota. Było wcześnie rano, dzieciaki bawiły się z córką sąsiada piękną Lili. Andris wziął prawie że opróżniony plecak, była tam tylko butelka wody, nóż i sznur. Ruszyli w stronę wieży ratusza.
- Widzisz tą górę? - zagaił Leo
- Gdzie? Tamtą? To granica z Rokasją.
- Wiem. Pojedziemy tam kiedyś?
- Jak? Tam by się trzeba wspinać. Jak z dzieciakami?
- Bez nich. Załatwimy kiedyś jakąś opiekę albo... może będą duże...
- Leo? Zazwyczaj jesteś strasznie niecierpliwy a teraz proponujesz coś na co będziesz czekać nawet kilka lat?
- Czasem trzeba się pogodzić z losem i trochę pocierpieć
- Wierzyć mi się nie chcę że dojrzałeś do takich wniosków. Zawsze byłeś buntownikiem
- Nie mogę być buntownikiem kiedy muszę być odpowiedzialnym ojcem
- Buntownicy też czasem są odpowiedzialni, Eliot chociażby
- Jeśli ona jest odpowiedzialna to ja jestem Rawskim szpiegiem
- Po tobie się można wszystkiego spodziewać
- Och przestań - zaśmiał się Leo i popchnął Andrisa, kiedy ten mu oddał o mało nie wpadł do rowu
środa, 8 czerwca 2016
Rozdział 12
Sam nie wiedziałem co robić. To nie moje? Co to niby znaczy? W jednej chwili zgasło słońce, spojrzałem w górę, zasłoniła je jakaś wielka chmura... która bardzo szybko się ruszała, to nie chmura to smoki... bardzo, bardzo wiele smoków, leciały tak wysoko że nie rozpoznałbym że to one gdyby nie ich ryki. Stałem oniemiały i patrzyłem na nie, nie mogłem oderwać wzroku, nigdy nie widziałem tylu smoków na raz. W mieście nastała grobowa cisza tylko szelest skrzydeł i ryk smoków były bardzo wyraźne. Jeden wyrwał się ze stada i zaczął lecieć w moją stronę, kołował nade mną obniżając lot coraz bardziej. W końcu osiadł na ulicy wzniecając rudoczerwonymi skrzydłami kurz. Jego jeździec zeskoczył z bestii. Zdjął chustę z twarzy...
- Eliot?!
- No
- Co tu robisz?!
- A... Długo by mówić
- Leo chciał mnie zabić
- Podpadłeś mu?
- Nie to przez tą bransoletkę... gonił mnie z nieludzkimi oczyma i krzyczał to nie moje, to nie moje!
- Łap - rzuciła mi jakieś zawiniątko
- Co to? - wyjąłem z niego bransoletkę, identyczną jak ta Leona tylko o jaśniejszym odcieniu niebieskiego
- Podzielono ją na dwie części, na uniwerku kiedy ją badali, jedna jest dobra druga zła. Ta jest dobra czyli Leo ma złą dlatego mu odwala wszystko trzyma się kupy, to dobrze przynajmniej mamy jakiś trop.
Wdrapała się na smoka i podała mi rękę. Założyłem bransoletkę.
- Spart jest w Warlandii, dzięki temu co masz na ręce, przejął tam władzę - wzbiliśmy się w powietrze
- Leo... powiedział że... go zabije
- Tego właśnie się spodziewamy, że zaatakuje Warlandię. Nie bój się brachu - odwróciła się przez ramię, tu wysoko było tyle smoków... nigdy nie miałem okazji przyglądać się tym wspaniałym zwierzętom z tak bliska
- Chwila... a co z jego dzieckiem? Zostało spłodzone z tej złej części...?
- Dlatego ty musisz zrobić drugie z tej dobrej, ale tak dla niepoznaki za kilka lat, będzie dwóch wybrańców
- Co?
- Nie musisz spać z laską może być nawet in vitro byle z twojego nasienia i kiedy nosisz tą dobrą część bransoletki
- Dwóch wybrańców...
- Tak. Andris?
- No?
- Dobrze jest?
- Tak. Tylko martwię się o Leosia
- Jemu nic nie będzie, martw się o siebie. Musimy zawrócić te smoki będą cholernie potrzebne w Warlandii gdyby niestety doszło do wojny
- Niestety? Przecież ty ją kochasz...
- Bardziej kocham ciebie i moich braci
- Mówiłaś że nie umiesz kochać
- A jednak nie chcę waszej śmierci
Wstałem, ostrożnie a jednak z pewnością siebie. Złapałem najbliższego smoka za łapę. Podciągnąłem się i usiadłem okrakiem na jego karku
- Musimy dostać się na przód - powiedziała Eliot, poganiając smoka - A i jeszcze ci nie powiedziałam... dziś wieczorem biorę ślub z jednym z zakonu
- Co?! TY?!
- Tak... mówię ci to plan doskonały, tylko będę ciebie potrzebować
- Eliot... Ufam ci jak nikomu na świecie ale przerażasz mnie
- Wiem, nie martw się mam wszystko zaplanowane, tylko nie wiem czy katana mi wejdzie pod suknię
- Wystraszyłaś mnie. Myślałem że naprawdę bierzesz ślub
- Nie co ty...
- Szykuje się pracowity dzień co?
- Tak. Zdecydowanie ale pomyśl... Wychodzimy z kościoła... rzucamy zapałkę... przybijasz mi piątkę, nie zważając na krew na mojej dłoni... wszystko się pali, czerwona poświata oświetla nas spowitych w mroku, zrzucam suknię i zakładam dresy a ty rozpinasz krawat i kilka guzików pod szyją, wsiadamy na motory i uciekamy przed Zakonnikami i policją aż w końcu ich gubimy i na melinie pijemy najtańsze piwo z puszki kupione po drodze. Jest późno ale mamy za dużo adrenaliny żeby zasnąć więc oglądamy razem playgirl
- Co to jest playgirl?
- Takie coś jak playboy tylko są tam zdjęcia facetów
- To będzie zajebisty dzień!
- Zgadzam się
Było tak jak powiedziała. Pod suknię upchnęła katanę którą zamordowała jednego z ważnych członków Zakonu.Później jakieś sześć razy próbowaliśmy poskromić Leona jednak każdy atak na pałac kończył się fiaskiem. Zaatakował Warlandię. W listopadzie zdobył dolinę słoni. W grudniu wojska Warlandii pokonały nieprzygotowanych na północne mrozy Rawian i odzyskały dolinę a nawet w ramach zemsty podbiły dystrykt morski. Dopiero w kwietniu następnego roku Leon znów zaatakował. W maju miał już z powrotem morski jak i dolinę. Końcem czerwca w smoczych górach partyzanci skutecznie odparli atak. Ale zaraz po tym Leo odniósł sukces na wschodzie i zdobył całą krainę pięciu rzek i półwysep Kirit. Gra o Warlandię była warta świeczki, chodziło o smoczą kość, bardzo cenną na całym południu. Białe miasto padło szybko już w lipcu było Rawskie, ale ledwo zaczął się sierpień a ze smoczych gór nadeszła pomoc.
Od września do teraz Broni się Sicz. Mamy czerwiec rok 1448, wczoraj urodziła mi się córka, dałem jej na imię Anastazja. Dziś próbujemy dostać się do pałacu siódmy raz. Ja Eliot i Spart.
Była ciemna noc, chmury zasłaniały gwiazdy i księżyc, przez co było jeszcze ciemniej. Szliśmy pieszo od jakichś dwóch kilometrów żeby nie zrobić za dużego zamieszania. Była chyba trzecia. Naszą misją nie była już próba namówienia go do zgody. Dziś mieliśmy go po prostu zabić.
- Widział ktoś w ogóle tego Czarka? - zapytał Spart
- Widziałam zdjęcia w gazecie - odparła Eliot poprawiając pasek CKMu który wżynał jej się w ramię
- Zamień się ze mną, jestem większy, weź ode mnie tą snajperkę... - mruknąłem
- Zamienię się jak dojdziemy na miejsce, strzelam celniej a i szybciej wejdę na dach. Wracając do Czarka to... całkiem ładny, ciemne włosy i oczy po tatusiu, wygląda na silnego
- Też go widziałem, wygląda dokładnie tak jak wyglądał Leo kiedy był mały. Matka dała mi go na ręce i powiedziała że to mój brat, powiedziała że ponieważ nie ma ojca a i ona będzie wyjeżdżać na wojnę to ja mam się nim opiekować i zabić każdego kto będzie chciał zrobić mu krzywdę
- Leon nie żyje - powiedziała Eliot - umarł. To cholerstwo go zabiło, nie ma go już, jest całkiem posłuszny...
- Wiem - odparłem - nie zawaham się... - spojrzałem na Eliot i Sparta - Bardzo go kochałem... tak jak i wy ale Eliot ma rację on nie żyje
- Zrobię tyle ile dam radę - rzekł Spart po namyśle
- Nie potrafiłbyś go zabić? Dlatego idziemy w trójkę - powiedziała Eliot
I choć nie wiem jak to możliwe, za siódmy razem, właśnie dziś udało nam się po morderczej walce wedrzeć do pałacu. Strzelałem do wszystkiego co się ruszało. Prowadziła Eliot która pamiętała plan zamku. Po pół godzinie stanęliśmy pod dużymi ciemnymi drzwiami. Spart stał w korytarzu osłaniając nas.
- Masz wsuwkę? - zapytałem z nadzieją. Drzwi były zamknięte
- Mam wytrych - odparła Eliot z uśmiechem. Rozpracowaliśmy zamek i weszliśmy do sypialni. Na drugim końcu pokoju było łóżko. Mało powiedziane. Raczej takie... królewskie łoże, o tak. Nie zwracałem uwagi na wystrój, zresztą w ciemności mało było widać. Pościel była rozkopana jakby rzucał się przez sen, okolice jego lewego nadgarstka otaczała niebieska poświata, tak jak i mojego. Poczułem jak bransoletka drży, coś się z nią działo
- Eliot, zaczekaj... - opuściłem jej lufę i podszedłem do półnagiego, śpiącego młodzieńca. Serce mi się krajało kiedy pomyślałem że jednak mam go zabić. Był jak zawsze blady, na jego twarzy była biała szrama sprzed już prawie dziesięciu lat. Jego kruczoczarne włosy w nieładzie opadały na czoło, te słodkie usta, lekko rozchylone, wyglądał tak niewinnie. Jedną rękę miał nad głową zaciśniętą kurczowo na poduszce, drugą obok na wysokości głowy. Przykryty był tylko od pasa w dół, jedna noga wystawała mu spod kołdry. Słyszałem jego cichy oddech i niespokojne pomruki od czasu do czasu.
- Andris! - usłyszałem szept Eliot - po prostu go zabij - powiedziała najzwyczajniej w świecie. Wiedziałem że tego nie zrobię. Ostatni raz widziałem go trzy lata temu kiedy mnie gonił z zamiarem zamordowania.
- Andris! - szepnęła znowu - Albo nie! Spróbuj najpierw mu zdjąć bransoletkę
Spróbowałem i zeszła bez problemu, wibrowała tak jak moja, a kiedy zaś zdjąłem swoją, obie zwarły się jakby przyciągnęło je jakieś niezwykle silne pole magnetyczne, aż wypadły mi z rąk. potoczyły się po podłodze zlepione razem, przewróciły na bok i zgasły, kiedy chciałem je podnieść dosłownie rozsypały się. Eliot milczała, Leon nadal spał niewzruszony. Na jego nadgarstku były ślady po tym cholernym żelastwie, oraz po nożu, wnioskowałem że próbował sam się jej pozbyć. Tymczasem wystarczyło przynieść drugą połówkę. Na policzku miał jakiś ślad, może zaschniętą łzę. Wszedłem na łóżko, położyłem karabin obok kochanka i pochyliłem się nad nim. W końcu odważyłem się dotknąć jego ust swoimi, były ciepłe, jeśli nie gorące, pocałowałem go delikatnie, raz i drugi. Odgarnąłem mu włosy z czoła. Powoli go rozbudziłem spojrzał na mnie pustym wzrokiem lecz z każdą sekundą spojrzenie zaczęło nabierać wyrazu. Przypominał sobie. Wracał do zmysłów. Powoli na jego twarzy pojawił się leciutki uśmiech. Jego oczy i jego serce wypełniły się ciepłem i miłością, uśmiech przybrał na sile, jego dłoń powędrowała na mój policzek. Zerknąłem szybko w stronę Eliot, ta wyszczerzyła zęby po czym wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Leo głaskał mnie delikatnie po policzku, ująłem jego dłoń, zważając na rany pocałowałem przymykając oczy. On wykręcił się i chwycił moją, położył ją na swojej piersi, westchnął cicho z rozkoszy, jego skóra była ciepła i delikatna. Spojrzał na mnie, oblizał się. Chciałem coś powiedzieć lecz położył mi palec na ustach. Nie pozwolił przerwać romantycznej ciszy, drugą ręką wciąż rozpaczliwie trzymał poduszkę. oparłem się obiema rękami nad jego barkami i klęknąłem nad nim okrakiem. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy kiedy zacząłem całować go po szyi. Wstałem na moment zdjąłem rękawiczki bez palców, rzuciłem obok karabinu, na ziemi wylądowała ciężka kamizelka kuloodporna, potem bluza i koszulka. Leo przeciągnął się i stanął naprzeciwko, spojrzał mi w oczy. Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia ale żaden nie wypowiedział na głos ani słowa. Dla mnie wszystko było oczywiste a jemu wystarczył mój uśmiech żeby być spokojnym i pewnym że wszystko jest w porządku. Tego roku lipiec był jak ze snów, słońce wstało około czwartej malując na horyzoncie krwawe bruzdy w chmurach. Ten wschód był nowym początkiem, nową nadzieją. Kochaliśmy się bardzo namiętnie, mocno, czule i delikatnie a jednak brutalnie i chamsko aż do utraty tchu, aż do momentu kiedy obaj zaspokoiliśmy taki ludzki, przyziemny głód pożądania i nadludzką, niematerialną potrzebę miłości. Znowu między nami iskrzyło. Nawet kiedy już opadły emocje nie mieliśmy dosyć pieszczot, pocałunków i zaczepek. Zapomniałem o całym świecie, pozwalałem podgryzać sobie szyję i śmiałem się kiedy mnie łaskotał, wciąż jeszcze byliśmy nadzy. Leo klęczał nade mną okrakiem, zaśmiał się, przyłożył czoło do mojego czoła i ocierając się nosem o mój westchnął przeciągle.
- Mogę cię o coś zapytać? - zamruczał, uśmiechając się
- Hm?
- Masz jeszcze te obrączki...?
- Tak, noszę je na szyi, przecież widziałeś jak je zdejmowałem, leżą tam obok... twoich gaci
- Sądzę, że to jest odpowiednia chwila, na którą czekaliśmy - powiedział, zwinnie zeskakując z łóżka. Podniósł łańcuszek i usiadł na przeciwko mnie. Odpiął obrączki i podał mi jedną. Pierścień był szary ze srebrnymi paskami na krawędziach, zrobiony z tytanu przez krasnoludzkiego kowala, niezniszczalny.
Założyliśmy je sobie nawzajem.
- Zostałem ojcem - oznajmiłem - wczoraj. Nazwałem ją Anastazja. Nie zdradziłem cię
- Wiem
- Skąd?
- Wiem że mnie nie zdradziłeś... - uśmiechnął się - Zdrowa?
- Tak
- To dobrze
- Cieszysz się?
- Pewnie że się cieszę, Czarek będzie miał siostrę...
- Widziałem Czarka tyle co w gazecie
- Wiem, musimy to nadrobić... - powiedział i nagle zaczął się śmiać
- Co?
- Który będzie mamą?
- W jakim sensie?
- Jak oni będą do nas mówić? Tato i...?
- Normalnie Leoś i Andris
- Haha
- Tak sobie ostatnio myślałem... Co będzie tak za... 30-40 lat...?
- Wszystko będzie dokładnie tak samo - powiedział bez namysłu Leo - tylko będziemy czasem wspominać. pamiętasz jak byliśmy młodzi? Będę pytał a ty odpowiesz No wtedy byłeś jeszcze ładny
- Ty zawsze będziesz piękny
- Pożyjemy zobaczymy
- Zobaczymy...
- Eliot?!
- No
- Co tu robisz?!
- A... Długo by mówić
- Leo chciał mnie zabić
- Podpadłeś mu?
- Nie to przez tą bransoletkę... gonił mnie z nieludzkimi oczyma i krzyczał to nie moje, to nie moje!
- Łap - rzuciła mi jakieś zawiniątko
- Co to? - wyjąłem z niego bransoletkę, identyczną jak ta Leona tylko o jaśniejszym odcieniu niebieskiego
- Podzielono ją na dwie części, na uniwerku kiedy ją badali, jedna jest dobra druga zła. Ta jest dobra czyli Leo ma złą dlatego mu odwala wszystko trzyma się kupy, to dobrze przynajmniej mamy jakiś trop.
Wdrapała się na smoka i podała mi rękę. Założyłem bransoletkę.
- Spart jest w Warlandii, dzięki temu co masz na ręce, przejął tam władzę - wzbiliśmy się w powietrze
- Leo... powiedział że... go zabije
- Tego właśnie się spodziewamy, że zaatakuje Warlandię. Nie bój się brachu - odwróciła się przez ramię, tu wysoko było tyle smoków... nigdy nie miałem okazji przyglądać się tym wspaniałym zwierzętom z tak bliska
- Chwila... a co z jego dzieckiem? Zostało spłodzone z tej złej części...?
- Dlatego ty musisz zrobić drugie z tej dobrej, ale tak dla niepoznaki za kilka lat, będzie dwóch wybrańców
- Co?
- Nie musisz spać z laską może być nawet in vitro byle z twojego nasienia i kiedy nosisz tą dobrą część bransoletki
- Dwóch wybrańców...
- Tak. Andris?
- No?
- Dobrze jest?
- Tak. Tylko martwię się o Leosia
- Jemu nic nie będzie, martw się o siebie. Musimy zawrócić te smoki będą cholernie potrzebne w Warlandii gdyby niestety doszło do wojny
- Niestety? Przecież ty ją kochasz...
- Bardziej kocham ciebie i moich braci
- Mówiłaś że nie umiesz kochać
- A jednak nie chcę waszej śmierci
Wstałem, ostrożnie a jednak z pewnością siebie. Złapałem najbliższego smoka za łapę. Podciągnąłem się i usiadłem okrakiem na jego karku
- Musimy dostać się na przód - powiedziała Eliot, poganiając smoka - A i jeszcze ci nie powiedziałam... dziś wieczorem biorę ślub z jednym z zakonu
- Co?! TY?!
- Tak... mówię ci to plan doskonały, tylko będę ciebie potrzebować
- Eliot... Ufam ci jak nikomu na świecie ale przerażasz mnie
- Wiem, nie martw się mam wszystko zaplanowane, tylko nie wiem czy katana mi wejdzie pod suknię
- Wystraszyłaś mnie. Myślałem że naprawdę bierzesz ślub
- Nie co ty...
- Szykuje się pracowity dzień co?
- Tak. Zdecydowanie ale pomyśl... Wychodzimy z kościoła... rzucamy zapałkę... przybijasz mi piątkę, nie zważając na krew na mojej dłoni... wszystko się pali, czerwona poświata oświetla nas spowitych w mroku, zrzucam suknię i zakładam dresy a ty rozpinasz krawat i kilka guzików pod szyją, wsiadamy na motory i uciekamy przed Zakonnikami i policją aż w końcu ich gubimy i na melinie pijemy najtańsze piwo z puszki kupione po drodze. Jest późno ale mamy za dużo adrenaliny żeby zasnąć więc oglądamy razem playgirl
- Co to jest playgirl?
- Takie coś jak playboy tylko są tam zdjęcia facetów
- To będzie zajebisty dzień!
- Zgadzam się
Było tak jak powiedziała. Pod suknię upchnęła katanę którą zamordowała jednego z ważnych członków Zakonu.Później jakieś sześć razy próbowaliśmy poskromić Leona jednak każdy atak na pałac kończył się fiaskiem. Zaatakował Warlandię. W listopadzie zdobył dolinę słoni. W grudniu wojska Warlandii pokonały nieprzygotowanych na północne mrozy Rawian i odzyskały dolinę a nawet w ramach zemsty podbiły dystrykt morski. Dopiero w kwietniu następnego roku Leon znów zaatakował. W maju miał już z powrotem morski jak i dolinę. Końcem czerwca w smoczych górach partyzanci skutecznie odparli atak. Ale zaraz po tym Leo odniósł sukces na wschodzie i zdobył całą krainę pięciu rzek i półwysep Kirit. Gra o Warlandię była warta świeczki, chodziło o smoczą kość, bardzo cenną na całym południu. Białe miasto padło szybko już w lipcu było Rawskie, ale ledwo zaczął się sierpień a ze smoczych gór nadeszła pomoc.
Od września do teraz Broni się Sicz. Mamy czerwiec rok 1448, wczoraj urodziła mi się córka, dałem jej na imię Anastazja. Dziś próbujemy dostać się do pałacu siódmy raz. Ja Eliot i Spart.
Była ciemna noc, chmury zasłaniały gwiazdy i księżyc, przez co było jeszcze ciemniej. Szliśmy pieszo od jakichś dwóch kilometrów żeby nie zrobić za dużego zamieszania. Była chyba trzecia. Naszą misją nie była już próba namówienia go do zgody. Dziś mieliśmy go po prostu zabić.
- Widział ktoś w ogóle tego Czarka? - zapytał Spart
- Widziałam zdjęcia w gazecie - odparła Eliot poprawiając pasek CKMu który wżynał jej się w ramię
- Zamień się ze mną, jestem większy, weź ode mnie tą snajperkę... - mruknąłem
- Zamienię się jak dojdziemy na miejsce, strzelam celniej a i szybciej wejdę na dach. Wracając do Czarka to... całkiem ładny, ciemne włosy i oczy po tatusiu, wygląda na silnego
- Też go widziałem, wygląda dokładnie tak jak wyglądał Leo kiedy był mały. Matka dała mi go na ręce i powiedziała że to mój brat, powiedziała że ponieważ nie ma ojca a i ona będzie wyjeżdżać na wojnę to ja mam się nim opiekować i zabić każdego kto będzie chciał zrobić mu krzywdę
- Leon nie żyje - powiedziała Eliot - umarł. To cholerstwo go zabiło, nie ma go już, jest całkiem posłuszny...
- Wiem - odparłem - nie zawaham się... - spojrzałem na Eliot i Sparta - Bardzo go kochałem... tak jak i wy ale Eliot ma rację on nie żyje
- Zrobię tyle ile dam radę - rzekł Spart po namyśle
- Nie potrafiłbyś go zabić? Dlatego idziemy w trójkę - powiedziała Eliot
I choć nie wiem jak to możliwe, za siódmy razem, właśnie dziś udało nam się po morderczej walce wedrzeć do pałacu. Strzelałem do wszystkiego co się ruszało. Prowadziła Eliot która pamiętała plan zamku. Po pół godzinie stanęliśmy pod dużymi ciemnymi drzwiami. Spart stał w korytarzu osłaniając nas.
- Masz wsuwkę? - zapytałem z nadzieją. Drzwi były zamknięte
- Mam wytrych - odparła Eliot z uśmiechem. Rozpracowaliśmy zamek i weszliśmy do sypialni. Na drugim końcu pokoju było łóżko. Mało powiedziane. Raczej takie... królewskie łoże, o tak. Nie zwracałem uwagi na wystrój, zresztą w ciemności mało było widać. Pościel była rozkopana jakby rzucał się przez sen, okolice jego lewego nadgarstka otaczała niebieska poświata, tak jak i mojego. Poczułem jak bransoletka drży, coś się z nią działo
- Eliot, zaczekaj... - opuściłem jej lufę i podszedłem do półnagiego, śpiącego młodzieńca. Serce mi się krajało kiedy pomyślałem że jednak mam go zabić. Był jak zawsze blady, na jego twarzy była biała szrama sprzed już prawie dziesięciu lat. Jego kruczoczarne włosy w nieładzie opadały na czoło, te słodkie usta, lekko rozchylone, wyglądał tak niewinnie. Jedną rękę miał nad głową zaciśniętą kurczowo na poduszce, drugą obok na wysokości głowy. Przykryty był tylko od pasa w dół, jedna noga wystawała mu spod kołdry. Słyszałem jego cichy oddech i niespokojne pomruki od czasu do czasu.
- Andris! - usłyszałem szept Eliot - po prostu go zabij - powiedziała najzwyczajniej w świecie. Wiedziałem że tego nie zrobię. Ostatni raz widziałem go trzy lata temu kiedy mnie gonił z zamiarem zamordowania.
- Andris! - szepnęła znowu - Albo nie! Spróbuj najpierw mu zdjąć bransoletkę
Spróbowałem i zeszła bez problemu, wibrowała tak jak moja, a kiedy zaś zdjąłem swoją, obie zwarły się jakby przyciągnęło je jakieś niezwykle silne pole magnetyczne, aż wypadły mi z rąk. potoczyły się po podłodze zlepione razem, przewróciły na bok i zgasły, kiedy chciałem je podnieść dosłownie rozsypały się. Eliot milczała, Leon nadal spał niewzruszony. Na jego nadgarstku były ślady po tym cholernym żelastwie, oraz po nożu, wnioskowałem że próbował sam się jej pozbyć. Tymczasem wystarczyło przynieść drugą połówkę. Na policzku miał jakiś ślad, może zaschniętą łzę. Wszedłem na łóżko, położyłem karabin obok kochanka i pochyliłem się nad nim. W końcu odważyłem się dotknąć jego ust swoimi, były ciepłe, jeśli nie gorące, pocałowałem go delikatnie, raz i drugi. Odgarnąłem mu włosy z czoła. Powoli go rozbudziłem spojrzał na mnie pustym wzrokiem lecz z każdą sekundą spojrzenie zaczęło nabierać wyrazu. Przypominał sobie. Wracał do zmysłów. Powoli na jego twarzy pojawił się leciutki uśmiech. Jego oczy i jego serce wypełniły się ciepłem i miłością, uśmiech przybrał na sile, jego dłoń powędrowała na mój policzek. Zerknąłem szybko w stronę Eliot, ta wyszczerzyła zęby po czym wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Leo głaskał mnie delikatnie po policzku, ująłem jego dłoń, zważając na rany pocałowałem przymykając oczy. On wykręcił się i chwycił moją, położył ją na swojej piersi, westchnął cicho z rozkoszy, jego skóra była ciepła i delikatna. Spojrzał na mnie, oblizał się. Chciałem coś powiedzieć lecz położył mi palec na ustach. Nie pozwolił przerwać romantycznej ciszy, drugą ręką wciąż rozpaczliwie trzymał poduszkę. oparłem się obiema rękami nad jego barkami i klęknąłem nad nim okrakiem. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy kiedy zacząłem całować go po szyi. Wstałem na moment zdjąłem rękawiczki bez palców, rzuciłem obok karabinu, na ziemi wylądowała ciężka kamizelka kuloodporna, potem bluza i koszulka. Leo przeciągnął się i stanął naprzeciwko, spojrzał mi w oczy. Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia ale żaden nie wypowiedział na głos ani słowa. Dla mnie wszystko było oczywiste a jemu wystarczył mój uśmiech żeby być spokojnym i pewnym że wszystko jest w porządku. Tego roku lipiec był jak ze snów, słońce wstało około czwartej malując na horyzoncie krwawe bruzdy w chmurach. Ten wschód był nowym początkiem, nową nadzieją. Kochaliśmy się bardzo namiętnie, mocno, czule i delikatnie a jednak brutalnie i chamsko aż do utraty tchu, aż do momentu kiedy obaj zaspokoiliśmy taki ludzki, przyziemny głód pożądania i nadludzką, niematerialną potrzebę miłości. Znowu między nami iskrzyło. Nawet kiedy już opadły emocje nie mieliśmy dosyć pieszczot, pocałunków i zaczepek. Zapomniałem o całym świecie, pozwalałem podgryzać sobie szyję i śmiałem się kiedy mnie łaskotał, wciąż jeszcze byliśmy nadzy. Leo klęczał nade mną okrakiem, zaśmiał się, przyłożył czoło do mojego czoła i ocierając się nosem o mój westchnął przeciągle.
- Mogę cię o coś zapytać? - zamruczał, uśmiechając się
- Hm?
- Masz jeszcze te obrączki...?
- Tak, noszę je na szyi, przecież widziałeś jak je zdejmowałem, leżą tam obok... twoich gaci
- Sądzę, że to jest odpowiednia chwila, na którą czekaliśmy - powiedział, zwinnie zeskakując z łóżka. Podniósł łańcuszek i usiadł na przeciwko mnie. Odpiął obrączki i podał mi jedną. Pierścień był szary ze srebrnymi paskami na krawędziach, zrobiony z tytanu przez krasnoludzkiego kowala, niezniszczalny.
Założyliśmy je sobie nawzajem.
- Zostałem ojcem - oznajmiłem - wczoraj. Nazwałem ją Anastazja. Nie zdradziłem cię
- Wiem
- Skąd?
- Wiem że mnie nie zdradziłeś... - uśmiechnął się - Zdrowa?
- Tak
- To dobrze
- Cieszysz się?
- Pewnie że się cieszę, Czarek będzie miał siostrę...
- Widziałem Czarka tyle co w gazecie
- Wiem, musimy to nadrobić... - powiedział i nagle zaczął się śmiać
- Co?
- Który będzie mamą?
- W jakim sensie?
- Jak oni będą do nas mówić? Tato i...?
- Normalnie Leoś i Andris
- Haha
- Tak sobie ostatnio myślałem... Co będzie tak za... 30-40 lat...?
- Wszystko będzie dokładnie tak samo - powiedział bez namysłu Leo - tylko będziemy czasem wspominać. pamiętasz jak byliśmy młodzi? Będę pytał a ty odpowiesz No wtedy byłeś jeszcze ładny
- Ty zawsze będziesz piękny
- Pożyjemy zobaczymy
- Zobaczymy...
Rozdział 11
Andris
Z dnia na dzień było coraz zimniej. Nagie drzewa pozbawione liści, odsłoniły widok na góry, przed pałacem mieliśmy wielki park. Minęło kilka dni odkąd tu zamieszkałem. Spart i Rosa dostali od Leośka willę nad morzem, Eliot niczego nie chciała i odeszła mówiąc że wróci na święta i coś nam przywiezie. Sebastian został z nami. Ja zaś mimo że zamieszkałem w pałacu, nadal tęskniłem za Leo. Przez najbliższe dni ani razu nawet mnie nie przytulił. Dziś wrócił z PGR-u gdzie spotkał się z ludźmi i kiedy już udało mi się wepchać w jego rozkład dnia zamiast ofiarować mi choć trochę uwagi, zaczął nawijać o polityce. Nie nie jestem egoistą po prostu o polityce czytałem w gazetach, internecie, słuchałem w radiu i wolałbym czas który spędzamy wspólnie poświęcić na coś innego. Ale on oczywiście nie dał mi nawet dojść do słowa. Szliśmy jedną z tych ślicznych ścieżek w parku, spędzałem tu, pośród drzew każdą wolną chwilę. Leo nawijał a ja patrzyłem raz pod nogi raz na niego i starałem się nacieszyć chociaż jego samą obecnością.
- I on wtedy wyjeżdża, że pedały do gazu i w ogóle, że mnie to trzeba odciągnąć od koryta zanim wszystko pierdolnie... Ja mówię, słuchaj gówniarzu, dzięki mnie zalegalizowano maryśkę, porno i ułatwiono wam nieletnim pracę, co mogę jeszcze zrobić? On taki trochę zgaszony ale coś tam dalej zaczął i ludzie go wyrzucili! Wyobrażasz sobie? Stanęli po mojej stronie, kochają mnie rozumiesz? Kochają! Słuchasz mnie w ogóle?!
- Jasne! Pewnie że cię słucham!
- Tak?? A o czym mówiłem?
Kurwa! - Yyy... Że ktoś... kocha ją...
- Kogo?
- Ją...
- Nie słuchasz mnie
- Bo przynudzasz - powiedziałem w końcu
- Mh... Trzeba było mówić, to o czym chcesz gadać?
- Rany... mamy tyle do omówienia
- Na przykład?
- Na przykład to że będziesz miał dziecko? To że mnie zdradziłeś!
- No to mów...
- Czemu jesteś taki zimny...?
- Ja?
- Nie kurwa twoja stara
- Ale... co przez to rozumiesz?
- Że wprowadziłeś zaostrzony rygor na granicy i uczyniłeś się suwerenny ode mnie! Tak mamy rozmawiać?!
- Nie jestem twoją prywatną dziwką, mam teraz ważniejsze sprawy
- Jak ja cię nienawidzę - wymamrotałem przez zaciśnięte zęby - Leon... - zamruczałem. Dawniej gdy tak mu mruczałem zaraz robiły mu się rumieńce, uśmiechał się zawstydzony albo domagał się czegoś więcej, teraz stał patrząc na mnie obojętnie. Postanowiłem nie przejmować się głupotami, podszedłem bliżej, on się cofnął. Pokręciłem z politowaniem głową.
- Po co mnie tu trzymasz?
- Nikt cię nie trzyma...
Łzy napłynęły mi do oczu - Nie?
- Nie, żyjemy w wolnym kraju...
- Mam w dupie kraj! To nawet nie jest twoja ojczyzna... Skoro mnie nie potrzebujesz to czemu pozwalasz mi tu mieszkać?
- Jesteś rodziną, mam cię wyrzucić na bruk?
- Aha! Dobrze wiedzieć!
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi...? Co z tobą?
- Em... ja mam za chwilę spotkanie...
- Tak jasne... idź!
- Andris... ty płaczesz...?
- O proszę! Chyba pierwszy raz od tygodnia wypowiedziałeś moje imię! Już myślałem że przejdziemy na pan
- Nie rycz. Lecę... to ważne. Załatwiam spory transport ropy zza granicy
- No to leć, tylko się nie zdziw jak nagle ci przestanę przeszkadzać i mnie więcej nie zobaczysz!
- Czy ty nie rozumiesz że mam odpowiedzialną pracę i muszę...
- Mnie ignorować
- Nie! Nie o to...
- Jesteś nie do zniesienia
- Przestańmy się kłócić, nie ma o co...
- Ja się nie kłócę, sądzę że nawet nie narzekam, ja po prostu próbuję sobie coś wynegocjować od jaśnie pana
- Wcale nie narzekasz
- Leon ja wiem że... nigdy nam się specjalnie nie układało, zawsze prędzej czy później się o coś spieraliśmy ale... nigdy nie było tak jak teraz. Ja... podejrzewam cię o zdradę
- Mówiłeś że nie masz mi tego za złe. Takie było przeznaczenie...
- Nie chodzi mi o Oliwię. Sądzę że cały czas zdradzasz mnie za plecami
Leon spojrzał na mnie uważnie. Długo milczał
- Ja naprawdę muszę iść - warknął po chwili
- Jeśli teraz pójdziesz to więcej mnie nie zobaczysz
- Uh... No dobra, czego jeszcze chcesz?
- Wyjaśnień
- Masz jakieś dowody?
- Przestałem ci się podobać
- Kto tak mówi?
- Ty. Twoje ciało. Nie pociągam cię
- To tylko brom głupolu
- Co?
- Biorę brom po tym jak cię zdradziłem. A zdradziłem cię tylko raz i to z dziewczyną. To było zapisane w przepowiedni a po za tym ona mnie uwiodła!
- Po co bierzesz brom?!
- No bo... spotykam się z różnymi ludźmi, wolę się nie kierować w rozmowach tym że na przykład koleś jest przystojny i próbuje mi się przypodobać
- Gdybyś mnie kochał...
- Gdybyś mnie kochał nie widziałbyś świata poza mną? Tak ale gdy cię nie było łatwiej było o tym zapomnieć. Musisz wytrzymać. O to jedno cię proszę, wytrzymaj ze mną jeszcze do lipca
- A co jest w lipcu?
- W lipcu urodzi się moje dziecko. Wtedy poddaje się do dymisji
- Co?!
- Rezygnuję. Przeprowadzimy się do jakiegoś domku tylko ty, ja i nasze dziecko, wtedy będę miał dla ciebie tyle czasu ile będziesz chciał. Teraz chcę wykorzystać te kilka miesięcy, zarobić jak najwięcej, ale też zrobić coś pożytecznego. Mogę już iść?
- Idź w cholerę! Ja ci dam brom...
- Za tydzień mam długi weekend, wyskoczymy gdzieś w góry...?
- Teraz?! Jest zimno jak cholera
- Już ja się postaram żeby ci było ciepło
- Chyba że się nażresz bromu
- Wiesz co? Pierdolę ich, nie idę na to spotkanie i tak jestem spóźniony, powiem że... coś wymyślę... O nie! - spojrzał w stronę pałacu. Szedł tam jeden z ochroniarzy
- Idzie się zapytać czy wszystko okej i czy idę... co robimy? Spieprzamy?
- Leoś... Ty się dobrze czujesz?
- Chodź! - wziął mnie za rękę i pobiegł przed siebie
- Co ty wyczyniasz?!
On biegł dalej. Dotarliśmy nad jezioro, po jego drugiej stronie rosły wysokie drzewa i obijały się w tafli wody. Słońce było na zachodniej stronie nieba ale wciąż całkiem wysoko, trawa była jeszcze zielona ale poprzetykana złotymi źdźbłami. Jesiennych liści tu nie było bo drzewa były prawie tylko iglaste. Leo wskoczył na głaz wystający znad wody jakieś pół metra od brzegu. W dłoni trzymał kamyczek który zaraz po złapaniu równowagi cisnął w wodę robiąc potrójną kaczkę. Zszedłem do niego i również rzuciłem w wodę kamieniem, pobiłem go, mój odbił się pięć razy!
- Byłeś tu już? - zapytałem
- Tak - odparł odwracając się do mnie. Wyciągnął dłoń. Podszedłem bliżej i podałem mu rękę, on zeskoczył z powrotem na brzeg
- Wszędzie już byłem
Zadzwonił jego telefon.
- Kurwa spokoju mi nie dadzą - narzekał wyciszając go - najchętniej wiesz co? Bym tam wyrzucił ten telefon i ich olał - machnął ręką na jezioro.
- Pomyśl tylko... jakoś dociągniemy do wiosny, a potem już tylko z górki
- Nie Leo. Wiosną właśnie ludziom najbardziej odwala... wtedy wszczynają bunty i rewolucje
- Tak. Właśnie mówię. Do tego musimy się teraz przygotować, wszystko poukładać tak żeby za szybko tego nie spieprzyli po moim odejściu
- Wiesz co mam pomysł... - przerwałem mu. Znowu zaczynaliśmy gadać o polityce a ja miałem inne zamiary
- Jaki?
- Na... eksperyment...
- No?
- Sprawdzający... siłę działania bromu
- Czekaj, co ty chcesz zrobić?
- Udowodnić ci jaki jesteś słaby - powiedziałem obejmując go
- Nie jestem słaby! Co ty...
- Że nie dasz rady mi się opierać - wyszeptałem łapiąc go za tyłek
- Andris!
- Ciii...
- Wiesz że za gwałt w moim państwie jest kastracja?
- To nie gwałt, ja tylko pomagam ci się zdecydować. Gdybyś tak szczerze nie chciał to dawno byś mi dał w mordę
W tym momencie oberwałem pięścią w nos
- Jesteś niemożliwy!
- No co?!
- Jak mogłeś pomyśleć że bym ci coś zrobił?! Nie mogę cię już przytulić? Jesteś moim mężem myślałem że mi wolno, przepraszam! - warknąłem wściekły. Leo skrzyżował ręce i odwrócił wzrok
- Ooo naprawdę?! Jakiś ty dojrzały... no no no... - zadrwiłem - Strzeliłeś focha...? Myślisz że mnie to rusza?
- Krew ci leci... - powiedział cicho.
Przyłożyłem dłoń pod nos, spojrzałem na nią, faktycznie było trochę krwi
- No i co? Cieszysz się? - podniosłem głos
- Nie... - wymamrotał. Westchnąłem ciężko, zabrakło mi słów. Leo sięgnął do kieszeni i podał mi chusteczkę, niechętnie ją przyjąłem. Chwilę staliśmy w milczeniu aż w końcu zrozumiałem że muszę mu ustąpić
- No dobra przepraszam - mruknąłem w końcu nie zbyt chętnie, na co Leo niespodziewanie wybuchnął głośnym płaczem
- Co znowu?
- Czemu zawsze ty mnie przepraszasz chociaż ja jestem winny?! Wiesz jak ja się z tym czuję?
- Gdybym pierwszy nie przepraszał to byśmy dawno byli po rozwodzie. Po za tym obaj jesteśmy winni, nie tylko ty
- A-ale za-azwyczaj ja - powiedział i pociągnął nosem
- Po prostu częściej dajesz się ponieść emocjom
- Przytul mnie... - zamruczał cicho
Już miałem to zrobić ale postanowiłem go trochę po wkurzać, być taki jak on dla mnie
- Nie - odparłem, ten zaczął ryczeć jeszcze bardziej. Powinienem go teraz zostawić samego, żeby sobie przemyślał swoje zachowanie ale wyszło jak zawsze i się nad nim zlitowałem. Nie umiałem być tak jak on bezwzględny i obojętny. Objąłem go mocno, a on wypłakał mi się w ramię.
- Leon... - szepnąłem - Wiesz że ja... nadal cię kocham ale boję się ci zaufać
- Sam sobie nie ufam - odparł
- Zimno ci?
- Co?
- Trzęsiesz się. Zimno? Chcesz wracać?
- Przestań, nie rób ze mnie cioty
- Nie miałem nic złego na myśli, mi też zimno ale przecież co ciebie to obchodzi?! Ja się o ciebie martwię...
- Nie przesadzaj nie jestem dzieckiem
- Znowu zaczynasz...?
- Ja tylko mówię że...
- Że co? - odsunąłem się od niego - Że co?! Że nie wolno mi już ciebie kochać? Ja próbuję to ratować! Byłeś mi bardzo bliski a teraz... teraz jakoś... między nami nie iskrzy... I nie tłumacz się pierdolonym bromem! Nie o to chodzi, jesteś jakiś inny... I to przez to! - wskazałem na jego rękę, Leo od razu schował ją za plecami
- Co?? - zapytałem - A jednak, miałem rację co? O to chodzi! Nie panujesz nad żywiołem! Zrozum to, on jest od ciebie silniejszy
- Nie!!! - warknął takim głosem jakiego jeszcze z jego ust nie słyszałem - Zostaw mnie...
- Leoś... - powiedziałem łagodnie - Nie zostawię cię, choćbyś chciał mnie zabić ja dotrzymam słowa
- Słowa... słowa... - zaczął warczeć
- Leo! Spokój! - krzyknąłem
- A ja? A ja? A ja?!!!
- Ty też mi przysięgałeś, wierność i miłość, swojemu bratu też...
- Mój brat zginie - powiedział zimnym tonem
- Co?! Niby dlaczego? Skąd to wiesz? Spartan...?
- Sam go zabiję... - wyszczerzył zęby w nienaturalnym uśmiechu, nagle zadrżał, spojrzał na mnie ze łzami w oczach
- Kochanie - powiedział cicho - uciekaj, uciekaj, zostaw mnie, musisz przeżyć... to... to... - wyciągnął rękę - to nie moje!!! - ryknął ostatkiem sił - biegnij! - wrzasnął po czym zaczął warczeć i rzucił się na mnie. Przewrócił mnie na ziemię i zaczął dusić, wbił kciuki w moją tchawicę, jego oczy były jakieś dzikie.
- Co ty robisz? - próbowałem powiedzieć ale wyszedł jakiś niezrozumiały bełkot. W końcu udało mi się go z siebie zepchnąć - biegnij.
Od razu rzuciłem się do ucieczki. Odwróciłem się przez ramię, Leon stał na środku drogi i śmiał się okropnie dziwnie. Kiedy zauważył że na niego patrzę gołymi rękami rozerwał koszulę na piersi i zaczął krzyczeć - Patrz! Patrz!
Na jego ciele widać było mnóstwo blizn i zadrapań, skórę miał bladą i wszystkie żyły widoczne i mocno niebieskawe, ale nie była to ta jego mocniejsza forma gdy był nosicielem piątego żywiołu, ta była nieokiełznana, nie panował nad tym. Zacząłem biec, najszybciej jak potrafiłem. Słyszałem jego kroki za sobą, coraz bliżej, ten nieludzki głos - To nie moje! Nie moje!
Nie miałem jak się bronić, Dotarłem w końcu do granic parku, wysokiego płotu z ostym zakończeniem. Wskoczyłem na ogrodzenie, zacząłem się wspinać a on już po chwili był pode mną i prawie chwycił mnie za nogę. W ostatniej chwili udało mi się podciągnąć. Zacząłem przełazić na drugą stronę co nie było takie łatwe zważając na ostre końce metalowych kolców. Udało się jednak
- I tak cię złapię - syknął i zacisnął dłonie na prętach, zaczął je odginać, raczej nie miał zamiaru dalej mnie ścigać chciał się tylko popisać. Wygiął metal do granic możliwości i wyrwał z okuć, rzucił we mnie prętami i choć odskoczyłem na bok zaczął się śmiać jak głupi. Choć już mnie nie gonił wciąż uciekałem, jak najszybciej chciałem oddalić się od pałacu i okolic.
Z dnia na dzień było coraz zimniej. Nagie drzewa pozbawione liści, odsłoniły widok na góry, przed pałacem mieliśmy wielki park. Minęło kilka dni odkąd tu zamieszkałem. Spart i Rosa dostali od Leośka willę nad morzem, Eliot niczego nie chciała i odeszła mówiąc że wróci na święta i coś nam przywiezie. Sebastian został z nami. Ja zaś mimo że zamieszkałem w pałacu, nadal tęskniłem za Leo. Przez najbliższe dni ani razu nawet mnie nie przytulił. Dziś wrócił z PGR-u gdzie spotkał się z ludźmi i kiedy już udało mi się wepchać w jego rozkład dnia zamiast ofiarować mi choć trochę uwagi, zaczął nawijać o polityce. Nie nie jestem egoistą po prostu o polityce czytałem w gazetach, internecie, słuchałem w radiu i wolałbym czas który spędzamy wspólnie poświęcić na coś innego. Ale on oczywiście nie dał mi nawet dojść do słowa. Szliśmy jedną z tych ślicznych ścieżek w parku, spędzałem tu, pośród drzew każdą wolną chwilę. Leo nawijał a ja patrzyłem raz pod nogi raz na niego i starałem się nacieszyć chociaż jego samą obecnością.
- I on wtedy wyjeżdża, że pedały do gazu i w ogóle, że mnie to trzeba odciągnąć od koryta zanim wszystko pierdolnie... Ja mówię, słuchaj gówniarzu, dzięki mnie zalegalizowano maryśkę, porno i ułatwiono wam nieletnim pracę, co mogę jeszcze zrobić? On taki trochę zgaszony ale coś tam dalej zaczął i ludzie go wyrzucili! Wyobrażasz sobie? Stanęli po mojej stronie, kochają mnie rozumiesz? Kochają! Słuchasz mnie w ogóle?!
- Jasne! Pewnie że cię słucham!
- Tak?? A o czym mówiłem?
Kurwa! - Yyy... Że ktoś... kocha ją...
- Kogo?
- Ją...
- Nie słuchasz mnie
- Bo przynudzasz - powiedziałem w końcu
- Mh... Trzeba było mówić, to o czym chcesz gadać?
- Rany... mamy tyle do omówienia
- Na przykład?
- Na przykład to że będziesz miał dziecko? To że mnie zdradziłeś!
- No to mów...
- Czemu jesteś taki zimny...?
- Ja?
- Nie kurwa twoja stara
- Ale... co przez to rozumiesz?
- Że wprowadziłeś zaostrzony rygor na granicy i uczyniłeś się suwerenny ode mnie! Tak mamy rozmawiać?!
- Nie jestem twoją prywatną dziwką, mam teraz ważniejsze sprawy
- Jak ja cię nienawidzę - wymamrotałem przez zaciśnięte zęby - Leon... - zamruczałem. Dawniej gdy tak mu mruczałem zaraz robiły mu się rumieńce, uśmiechał się zawstydzony albo domagał się czegoś więcej, teraz stał patrząc na mnie obojętnie. Postanowiłem nie przejmować się głupotami, podszedłem bliżej, on się cofnął. Pokręciłem z politowaniem głową.
- Po co mnie tu trzymasz?
- Nikt cię nie trzyma...
Łzy napłynęły mi do oczu - Nie?
- Nie, żyjemy w wolnym kraju...
- Mam w dupie kraj! To nawet nie jest twoja ojczyzna... Skoro mnie nie potrzebujesz to czemu pozwalasz mi tu mieszkać?
- Jesteś rodziną, mam cię wyrzucić na bruk?
- Aha! Dobrze wiedzieć!
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi...? Co z tobą?
- Em... ja mam za chwilę spotkanie...
- Tak jasne... idź!
- Andris... ty płaczesz...?
- O proszę! Chyba pierwszy raz od tygodnia wypowiedziałeś moje imię! Już myślałem że przejdziemy na pan
- Nie rycz. Lecę... to ważne. Załatwiam spory transport ropy zza granicy
- No to leć, tylko się nie zdziw jak nagle ci przestanę przeszkadzać i mnie więcej nie zobaczysz!
- Czy ty nie rozumiesz że mam odpowiedzialną pracę i muszę...
- Mnie ignorować
- Nie! Nie o to...
- Jesteś nie do zniesienia
- Przestańmy się kłócić, nie ma o co...
- Ja się nie kłócę, sądzę że nawet nie narzekam, ja po prostu próbuję sobie coś wynegocjować od jaśnie pana
- Wcale nie narzekasz
- Leon ja wiem że... nigdy nam się specjalnie nie układało, zawsze prędzej czy później się o coś spieraliśmy ale... nigdy nie było tak jak teraz. Ja... podejrzewam cię o zdradę
- Mówiłeś że nie masz mi tego za złe. Takie było przeznaczenie...
- Nie chodzi mi o Oliwię. Sądzę że cały czas zdradzasz mnie za plecami
Leon spojrzał na mnie uważnie. Długo milczał
- Ja naprawdę muszę iść - warknął po chwili
- Jeśli teraz pójdziesz to więcej mnie nie zobaczysz
- Uh... No dobra, czego jeszcze chcesz?
- Wyjaśnień
- Masz jakieś dowody?
- Przestałem ci się podobać
- Kto tak mówi?
- Ty. Twoje ciało. Nie pociągam cię
- To tylko brom głupolu
- Co?
- Biorę brom po tym jak cię zdradziłem. A zdradziłem cię tylko raz i to z dziewczyną. To było zapisane w przepowiedni a po za tym ona mnie uwiodła!
- Po co bierzesz brom?!
- No bo... spotykam się z różnymi ludźmi, wolę się nie kierować w rozmowach tym że na przykład koleś jest przystojny i próbuje mi się przypodobać
- Gdybyś mnie kochał...
- Gdybyś mnie kochał nie widziałbyś świata poza mną? Tak ale gdy cię nie było łatwiej było o tym zapomnieć. Musisz wytrzymać. O to jedno cię proszę, wytrzymaj ze mną jeszcze do lipca
- A co jest w lipcu?
- W lipcu urodzi się moje dziecko. Wtedy poddaje się do dymisji
- Co?!
- Rezygnuję. Przeprowadzimy się do jakiegoś domku tylko ty, ja i nasze dziecko, wtedy będę miał dla ciebie tyle czasu ile będziesz chciał. Teraz chcę wykorzystać te kilka miesięcy, zarobić jak najwięcej, ale też zrobić coś pożytecznego. Mogę już iść?
- Idź w cholerę! Ja ci dam brom...
- Za tydzień mam długi weekend, wyskoczymy gdzieś w góry...?
- Teraz?! Jest zimno jak cholera
- Już ja się postaram żeby ci było ciepło
- Chyba że się nażresz bromu
- Wiesz co? Pierdolę ich, nie idę na to spotkanie i tak jestem spóźniony, powiem że... coś wymyślę... O nie! - spojrzał w stronę pałacu. Szedł tam jeden z ochroniarzy
- Idzie się zapytać czy wszystko okej i czy idę... co robimy? Spieprzamy?
- Leoś... Ty się dobrze czujesz?
- Chodź! - wziął mnie za rękę i pobiegł przed siebie
- Co ty wyczyniasz?!
On biegł dalej. Dotarliśmy nad jezioro, po jego drugiej stronie rosły wysokie drzewa i obijały się w tafli wody. Słońce było na zachodniej stronie nieba ale wciąż całkiem wysoko, trawa była jeszcze zielona ale poprzetykana złotymi źdźbłami. Jesiennych liści tu nie było bo drzewa były prawie tylko iglaste. Leo wskoczył na głaz wystający znad wody jakieś pół metra od brzegu. W dłoni trzymał kamyczek który zaraz po złapaniu równowagi cisnął w wodę robiąc potrójną kaczkę. Zszedłem do niego i również rzuciłem w wodę kamieniem, pobiłem go, mój odbił się pięć razy!
- Byłeś tu już? - zapytałem
- Tak - odparł odwracając się do mnie. Wyciągnął dłoń. Podszedłem bliżej i podałem mu rękę, on zeskoczył z powrotem na brzeg
- Wszędzie już byłem
Zadzwonił jego telefon.
- Kurwa spokoju mi nie dadzą - narzekał wyciszając go - najchętniej wiesz co? Bym tam wyrzucił ten telefon i ich olał - machnął ręką na jezioro.
- Pomyśl tylko... jakoś dociągniemy do wiosny, a potem już tylko z górki
- Nie Leo. Wiosną właśnie ludziom najbardziej odwala... wtedy wszczynają bunty i rewolucje
- Tak. Właśnie mówię. Do tego musimy się teraz przygotować, wszystko poukładać tak żeby za szybko tego nie spieprzyli po moim odejściu
- Wiesz co mam pomysł... - przerwałem mu. Znowu zaczynaliśmy gadać o polityce a ja miałem inne zamiary
- Jaki?
- Na... eksperyment...
- No?
- Sprawdzający... siłę działania bromu
- Czekaj, co ty chcesz zrobić?
- Udowodnić ci jaki jesteś słaby - powiedziałem obejmując go
- Nie jestem słaby! Co ty...
- Że nie dasz rady mi się opierać - wyszeptałem łapiąc go za tyłek
- Andris!
- Ciii...
- Wiesz że za gwałt w moim państwie jest kastracja?
- To nie gwałt, ja tylko pomagam ci się zdecydować. Gdybyś tak szczerze nie chciał to dawno byś mi dał w mordę
W tym momencie oberwałem pięścią w nos
- Jesteś niemożliwy!
- No co?!
- Jak mogłeś pomyśleć że bym ci coś zrobił?! Nie mogę cię już przytulić? Jesteś moim mężem myślałem że mi wolno, przepraszam! - warknąłem wściekły. Leo skrzyżował ręce i odwrócił wzrok
- Ooo naprawdę?! Jakiś ty dojrzały... no no no... - zadrwiłem - Strzeliłeś focha...? Myślisz że mnie to rusza?
- Krew ci leci... - powiedział cicho.
Przyłożyłem dłoń pod nos, spojrzałem na nią, faktycznie było trochę krwi
- No i co? Cieszysz się? - podniosłem głos
- Nie... - wymamrotał. Westchnąłem ciężko, zabrakło mi słów. Leo sięgnął do kieszeni i podał mi chusteczkę, niechętnie ją przyjąłem. Chwilę staliśmy w milczeniu aż w końcu zrozumiałem że muszę mu ustąpić
- No dobra przepraszam - mruknąłem w końcu nie zbyt chętnie, na co Leo niespodziewanie wybuchnął głośnym płaczem
- Co znowu?
- Czemu zawsze ty mnie przepraszasz chociaż ja jestem winny?! Wiesz jak ja się z tym czuję?
- Gdybym pierwszy nie przepraszał to byśmy dawno byli po rozwodzie. Po za tym obaj jesteśmy winni, nie tylko ty
- A-ale za-azwyczaj ja - powiedział i pociągnął nosem
- Po prostu częściej dajesz się ponieść emocjom
- Przytul mnie... - zamruczał cicho
Już miałem to zrobić ale postanowiłem go trochę po wkurzać, być taki jak on dla mnie
- Nie - odparłem, ten zaczął ryczeć jeszcze bardziej. Powinienem go teraz zostawić samego, żeby sobie przemyślał swoje zachowanie ale wyszło jak zawsze i się nad nim zlitowałem. Nie umiałem być tak jak on bezwzględny i obojętny. Objąłem go mocno, a on wypłakał mi się w ramię.
- Leon... - szepnąłem - Wiesz że ja... nadal cię kocham ale boję się ci zaufać
- Sam sobie nie ufam - odparł
- Zimno ci?
- Co?
- Trzęsiesz się. Zimno? Chcesz wracać?
- Przestań, nie rób ze mnie cioty
- Nie miałem nic złego na myśli, mi też zimno ale przecież co ciebie to obchodzi?! Ja się o ciebie martwię...
- Nie przesadzaj nie jestem dzieckiem
- Znowu zaczynasz...?
- Ja tylko mówię że...
- Że co? - odsunąłem się od niego - Że co?! Że nie wolno mi już ciebie kochać? Ja próbuję to ratować! Byłeś mi bardzo bliski a teraz... teraz jakoś... między nami nie iskrzy... I nie tłumacz się pierdolonym bromem! Nie o to chodzi, jesteś jakiś inny... I to przez to! - wskazałem na jego rękę, Leo od razu schował ją za plecami
- Co?? - zapytałem - A jednak, miałem rację co? O to chodzi! Nie panujesz nad żywiołem! Zrozum to, on jest od ciebie silniejszy
- Nie!!! - warknął takim głosem jakiego jeszcze z jego ust nie słyszałem - Zostaw mnie...
- Leoś... - powiedziałem łagodnie - Nie zostawię cię, choćbyś chciał mnie zabić ja dotrzymam słowa
- Słowa... słowa... - zaczął warczeć
- Leo! Spokój! - krzyknąłem
- A ja? A ja? A ja?!!!
- Ty też mi przysięgałeś, wierność i miłość, swojemu bratu też...
- Mój brat zginie - powiedział zimnym tonem
- Co?! Niby dlaczego? Skąd to wiesz? Spartan...?
- Sam go zabiję... - wyszczerzył zęby w nienaturalnym uśmiechu, nagle zadrżał, spojrzał na mnie ze łzami w oczach
- Kochanie - powiedział cicho - uciekaj, uciekaj, zostaw mnie, musisz przeżyć... to... to... - wyciągnął rękę - to nie moje!!! - ryknął ostatkiem sił - biegnij! - wrzasnął po czym zaczął warczeć i rzucił się na mnie. Przewrócił mnie na ziemię i zaczął dusić, wbił kciuki w moją tchawicę, jego oczy były jakieś dzikie.
- Co ty robisz? - próbowałem powiedzieć ale wyszedł jakiś niezrozumiały bełkot. W końcu udało mi się go z siebie zepchnąć - biegnij.
Od razu rzuciłem się do ucieczki. Odwróciłem się przez ramię, Leon stał na środku drogi i śmiał się okropnie dziwnie. Kiedy zauważył że na niego patrzę gołymi rękami rozerwał koszulę na piersi i zaczął krzyczeć - Patrz! Patrz!
Na jego ciele widać było mnóstwo blizn i zadrapań, skórę miał bladą i wszystkie żyły widoczne i mocno niebieskawe, ale nie była to ta jego mocniejsza forma gdy był nosicielem piątego żywiołu, ta była nieokiełznana, nie panował nad tym. Zacząłem biec, najszybciej jak potrafiłem. Słyszałem jego kroki za sobą, coraz bliżej, ten nieludzki głos - To nie moje! Nie moje!
Nie miałem jak się bronić, Dotarłem w końcu do granic parku, wysokiego płotu z ostym zakończeniem. Wskoczyłem na ogrodzenie, zacząłem się wspinać a on już po chwili był pode mną i prawie chwycił mnie za nogę. W ostatniej chwili udało mi się podciągnąć. Zacząłem przełazić na drugą stronę co nie było takie łatwe zważając na ostre końce metalowych kolców. Udało się jednak
- I tak cię złapię - syknął i zacisnął dłonie na prętach, zaczął je odginać, raczej nie miał zamiaru dalej mnie ścigać chciał się tylko popisać. Wygiął metal do granic możliwości i wyrwał z okuć, rzucił we mnie prętami i choć odskoczyłem na bok zaczął się śmiać jak głupi. Choć już mnie nie gonił wciąż uciekałem, jak najszybciej chciałem oddalić się od pałacu i okolic.
Rozdział 10 cz.2
Sebastian
Przewieźli nas na jakieś zadupie. Mnie i Sparta złapali zwyczajnie na ulicy gdzieś na brzegu Starej Ziemi. Rosę natomiast zgarnęli z domu. Zamknęli nas w jakiejś piwnicy i trzymali już któryś dzień dając tylko wodę i resztki ze swoich obiadów. Na mnie wydali już wyrok śmierci ale czekali jeszcze z egzekucją. Kombinowaliśmy jak uciec ale nic się nie udawało a Spart już nieźle oberwał za próby. Cały czas mieliśmy nadzieję że ktoś po nas wróci, w końcu na wolności zostali Andris, Leo i Eliot. Podsłuchiwałem rozmowy gangsterów, dziś usłyszałem coś takiego
- Mamy już pierwszy październik a dalej nic! - mówił jeden z przejęciem
- Nie bądź taki do przodu - westchnął drugi
- Słyszałeś co mówili w wiadomościach?
- Co mówili?
- Że zabili króla Rawskich. Ktoś z południa, mówią że nie do końca wiadomo jak to zrobił
- No co to ma wspólnego z nami?
- No nic, ale dobrze wiedzieć co się dzieje na świecie! Prawo się może zmienić teraz. Pewnie cło podniosą znowu
- A nóż zmniejszą...?
- A chuj go wie! Mówią że to człowiek tak w ogóle
- Ten nowy? Co przejął władzę?
- Tak i to podobno taki... nu... widziałem go na zdjęciu to taki nijaki, szczerze mówiąc. Spodziewałem się postawnego faceta a tu taki chłopaczek, wiesz... Nie wiem jak on się mierzył z Ridikiem...
- Taa trochę to podejrzane
- A i jeszcze był napad na jakąś szkołę w Morskim dystrykcie
- Na szkołę?
- Tak na koniach podobno ich najechali i im tam coś pokradli. Cholera za moich czasów się napadało banki a teraz szkoły?
- Mieli tam może coś cennego?
- Co mogli mieć w szkole? Glisty ludzkie w formalinie?
- Nie wiem! Tak tylko mówię! Ty od razu zaczynasz, może komputery? Nie wiem!
- Rawil...
- No właśnie! Rawil to nie kraj to stan umysłu
- To ostatnio jest taki filmik... że gościu wjechał traktorem do restauracji. Wiesz wyjebał szybę i wjechał tak do środka. Tak wszyscy na niego patrzą a on mówi...
Wtem usłyszałem trzaśnięcie drzwiami
- Panowie do roboty! Jedziemy na akcję!
Tupot butów i dalej cisza...
- Hmm... Słyszeliście? - odwróciłem się. Rosa leżała na ramieniu Sparta. Ten bawił się zapalniczką.
- Tak... - mruknął - i co?
- Obawiam się że te sprawy się łączą - powiedziałem - Na uniwersytecie była bransoletka, jeśli to prawda co mówią... ten człowiek najpierw ją ukradł a potem z jej pomocą przejął władzę na Rawil...
- Huh... Ładnie, wyczyn godny naszego księcia...
- Leo jest przecież z Andrisem na Starej Ziemi - dodała Rosa
- Wiem, miałem na myśli że trafił się jeszcze jeden taki łobuz
- Teraz by czegoś takiego nie zrobił - stwierdziła - Z tego co mówiłeś zauważyłam że odkąd poznał tego całego Andrisa to się uspokoił
- Prawda, prawda...
Leon
Odkąd założyłem to cudo na rękę wszystko zaczęło się układać. Ani się obejrzałem jak siedziałem u szczytu władzy, na tronie największego państwa zaraz po ZSRK. Porządziłem kilka dni i wprowadziłem wiele reform. Jedną z pierwszych było zezwolenie na małżeństwa homoseksualne i teraz przed pałacem wisiała tęczowa flaga. Znalazłem też do poprawy wiele przepisów dyskryminujących kobiety, inne rasy, inne wyznania itp. Wyłamałem się też spod władzy Zakonu. Kiedy obniżyłem cło i inne kraje zainteresowały się handlem ze mną szybko też pojawiło się mnóstwo turystów i reporterów. Niedługo było o mnie głośno jako o tym który popchnął Rawil do przodu i rozświetlił mroki średniowiecza. Od razu pokochały mnie środowiska LGBT, wszystkie mniejszości i feministki. Narodowców zyskałem sobie dzięki poprawieniu gospodarki. Szybko stałem się despotą, obstawiłem rząd swoimi ludźmi i po kilku dniach miałem u stóp cały świat. Długo mógłbym mówić o polityce, ale wystarczy powiedzieć że mam do niej talent i mam też bransoletkę. To wyjaśnia wszystko. Żyłem w luksusach i dostatku, kiedy już wszystko ogarnąłem, rząd zaczął wcielać to w życie a ja zacząłem się świetnie bawić.
Wszechświat i ludzka głupota są nieskończone... Tak jak imprezy w stolicy Rawil. Zdarzało mi się że spałem co dwa dni bo organizowaliśmy całonocne balangi, czasem wychodziłem na miasto i szwendałem się z moimi fałszywymi przyjaciółmi od klubu do klubu. Przyjaciele ci byli dość znani w Rawil i w ogóle na świecie. Ori był otianinem i znanym fotografem jego zdjęcia mojej osoby pojawiały się w gazetach i internetach to też chciał być stale blisko mnie. Oliwia była ziemianką, modelką znaną z telewizji. Weronika to Zortanka, sławna z nagrywania filmików z gier. No i Herf rawianin, raper. Z tą bandą włóczyłem się po klubach, piłem i ćpałem.
Pewnej nocy siedziałem przy barze, moja ekipa była przy stoliku i śmiali się najgłośniej w całej knajpie ale nikt im nic nie zrobił bo byli ode mnie. Ja zaś nudziłem się i żując gumę rozmyślałem nad kolejną ustawą dotyczącą żołnierzy którzy to nie mogli się pogodzić z faktem że dopuściłem do służby kobiety. Potem moje myśli wyrwały się spod kontroli i zacząłem wspominać jakieś wpadki z dzieciństwa. Po dłuższej chwili wyrwałem się ze snu. W tym śnie jakby wisiałem w przestrzeni, dochodził do mnie tylko czyjś głos. Powiedział że to wszystko gra i wyjaśnił na przykładzie truskawek. Zastanawiałem się ile w tym wszystkim prawdy, rozglądałem się bezradnie szukając kogoś kto może coś mi mówił kiedy przysnąłem w końcu ten głos był taki realny... Nie wiem kim był ów człowiek ale wiele bym dał żeby znów mnie zawołał... Niedługo po tym zdarzeniu, jego słowa się potwierdziły i Oliwia oznajmiła mi że zostałem ojcem.
Andris
Samochód zostawiliśmy w krzakach, gdzieś przy granicy. Drżącą dłonią podawałem strażnikowi paszport i dowód. Gdyby tak nas poszukiwali bez wahania by nas teraz aresztowano. Ten jednak wzruszył ramionami. Pokazał na rubrykę stan cywilny:zamężny i spojrzał na mnie pytająco
- Yyy... to ten... pomyłka... literówka, miało być żonaty...
- Dobra niech ci będzie, mam dziś dobry humor. Macie broń?
- Nie, oczywiście że nie
- Materiały wybuchowe?
- Nie
Strażnik wyjął spod lady piwo, dopił do dna, uderzył butelką o stół po czym podał mi takiego tulipanka, mówiąc - weź chociaż to stary...
- Dzięki - wymamrotałem i powlokłem się w stronę stolicy. Szliśmy po szarym piachu, w oddali było widać siódmy dystrykt. Eliot trochę kulała. Niebo było blade z prawej mieliśmy wschodzące słońce. Gdzieś tam płynęła też rzeka Smocza, nazwa stąd bo wypływała w Warlandi w górach smoczych. Plecak był w opłakanym stanie ale trzeba powiedzieć że to właśnie dodawało mu uroku, Znajda dreptał dziarsko za nami, cały czas węsząc, dałem mu naszyjnik Leo do powąchania
- Szukaj! Szukaj pana!
- To nie pies... - powiedziała Eliot
- Ale szedł za nim
- No tak
- To może pójdzie dalej
- Andris mam pomysł
- Słucham cię moja droga
- Ty pójdziesz za Znajdą, ja pojadę do dystryktu Morskiego
- Czemu tak?
- Bo tak szybciej znajdziemy Leona, podejrzewam że jest w pobliżu tego uniwersytetu w Morskim bo tam trafiła bransoletka, może będę tam wcześniej i będę na niego czekać, ty zaś pojedziesz jego śladem i będziesz siedział mu na ogonie
- To dobry plan. Czyli ty jedziesz prosto do Morskiego?
- Tak. A ciebie poprowadzi Znajda
- Dobrze. Zróbmy tak. Ile masz kasy? Mogę ci dorzucić - zacząłem grzebać w kieszeni - Jakieś pięć anorów
- Okej... Powodzenia - powiedziała podchodząc do mnie. Przytuliła mnie mocno i rozeszliśmy się. Znajda poprowadził mnie w stronę Smoczej, Eliot zaś ruszyła na dworzec.
Po kilku dniach wędrówki wzdłuż rzeki odbiłem na wschód i pewnego dnia Znajda zaprowadził mnie przed pałac króla Rawian. Zdziwiła mnie wywieszona tam tęcza, rawianie to przecież największe homofoby jakich znam. Dotychczas szedłem przez odludne tereny, przy rzece było dużo upraw ale podczas całej wędrówki spotkałem ze dwóch rawian. Tu w mieście było ich dużo ale co ciekawe było również dużo innych ras co było dziwne w tak nietolerancyjnym kraju. A no i wyglądali na szczęśliwych co też było dziwne w tym kraju. W ogóle miasto było jakieś inne. Szare betonowe kloce z oknami były jakieś kolorowsze, ulice były w remoncie a robotnicy wesoło rzucali kurwami na prawo i lewo, ludzie się do siebie uśmiechali, witryny w sklepach nie były już puste, ludzie handlowali na ulicach, policja nie budziła już takiego lęku jak dawniej a nawet spotkałem jednego który wszedł na drzewo żeby zdjąć piłkę dla małego chłopca. Uliczni bardzi zbierali na studia, grając na gitarze, skrzypach albo akordeonie. Było jakoś ładniej, weselej, żywiej... Zacząłem się zastanawiać czy to na pewno Rawil. Aż natrafiłem na plakat na budynku. Plakat z moim mężem. Był w białej koszuli, rozpiętej trochę pod szyją, uśmiechnięty, napis pod nim głosił "Towarzysz Leon Salvo jutro u nas w PGRrze. 5 października"
Pod tym ogłoszeniem inne
"Nabór do wojska. Przyjdź, sprawdź się i dołącz do najlepszych!"
"Praca od zaraz w Państwowych Gospodarstwach Rolnych PGR. Wymagane tylko dobre chęci i ręce do pracy. My cię wszystkiego nauczymy, zapewniamy nocleg na miejscu i wyżywienie(wszystko co zbierzesz ponad normę twoje!)"
"Dziewczyno! Czas na Ciebie, ucz się, pracuj i walcz! Równouprawnienie! Zobacz co się zmieniło, pytaj w urzędach lub na stronie www.nowakonstyrucjarawil.rl"
"Państwo o ciebie dba, nie okradaj państwa! Stop pracy na lewo! Czeka cię wiele korzyści z płacenia podatków i VAT-u. Od października trwa miesiąc uczciwej pracy, zbieramy pieniądze na nowy stadion dorzuć się i Ty!"
Na plakacie dwie splecione męskie dłonie z obrączkami "Miłość to miłość"
"Nowa władza, nowe porządki! Stop nienawiści! Jesteśmy tacy sami, razem budujmy nową przyszłość!" Na tym plakacie widnieli robotnicy różnych ras i płci, podający sobie cegły.
- Nie wierzę - wyszeptałem sam do siebie. Poszedłem dalej nad ulicą właśnie wieszano wielki bilbord z chłopakiem w marynarce z ołówkiem w zębach a obok z drugim o ubrudzonej twarzy, w kasku z czołówką i z kilofem na ramieniu "Kto nie ma w głowie ma w nogach. A ty co możesz robić dla Rawil? Zapytaj w urzędzie pracy!"
- Co tu się dzieje...? - wymamrotałem
- Panie! Odkąd Leo rządzi to wywrócili ten kraj do góry nogami! - odezwał się jakiś przechodzień
- Właśnie widzę... Wierzyć się nie chcę... Dawno tu nie byłem
- Panie! Teraz wreszcie będzie dobrze! Leo to się nie pierdoli tylko jak jest bajzel to robi porządek. Teraz to wszyscy będą zadowoleni!
- Nie wątpię
Było jeszcze wcześnie ale wróciłem ze Znajdą pod pałac teraz już wiedząc dlaczego mnie tu prowadził. Ku mojemu zdziwieniu załatwiłem sobie wejście bez problemu. Pałac był pełen wielkich pustych sal, surowych mebli z ciemnego drewna o prostych kształtach, aczkolwiek było widać zmiany, kiedyś byłem w Rawiańskich posiadłościach i zawsze mieli bardzo prosty wystrój tu natomiast były już jakieś rośliny i obrazy. Wpuszczono mnie na dużą salę gdzie stoły były suto zastawione, było około dwóch tuzinów ludzi. Stoły były ustawione w półkole na środku, na przeciwko wejścia siedział Leo. Był w białej bluzie z czarnym herbem Rawil, na szyi miał srebrny łańcuch, na dłoni pierścień poprzedniego króla .Spojrzał w moją stronę
- A ty kto?! - zawołał przekrzykując śmiechy i rozmowy. Zrobiło mi się cholernie przykro. Czy naprawdę to że byłem w czapce i nie swoich ciuchach, to że byłem w opłakanym stanie i wyglądałem okropnie sprawiało że mnie nie poznał. Miałem ochotę po prostu wyjść, ale jednak się opanowałem. Leo patrzył na mnie wyczekująco w końcu, wstał od stołu ale że ludzie byli zajęci rozmową i ciężko było by się przez nich przedostać, przedramieniem zrobił miejsce na stole odsuwając wszystko na bok i przeskoczył górą. Podszedł bliżej i będąc jakieś kilka metrów ode mnie rozpoznał kim jestem. Najpierw zatrzymał się jakby przestraszony, potem jednak uśmiechnął się
- Wiedziałem, że przyjedziesz - powiedział - Jesteś pewnie wściekły, co?
- Nie
- Czyżby? Zdradziłem cię
Zacisnąłem zęby - Wiem o tym
- Andris... będę ojcem - powiedział, kiedy podniósł wzrok zauważyłem w jego oczach łzy
- Wiem - podszedłem bliżej i choć wahałem się w końcu go objąłem. Leo tego chciał ale bał się zrobić ten pierwszy krok, teraz wtulił się we mnie, zamknął oczy, desperacko zacisnął palce na mojej koszuli.
- Co teraz? Zostaniesz tu przy mnie?
- Tak. Aha Leo! Potrzebuje trochę kasy
- Andris, wszystko co moje jest twoje kochany
- Możesz przelać trochę kasy na taką laskę w szpitalu w... Czarnocinie, Joanna... Gwint? Tak chyba Gwint
- Jasne... nie ma problemu
- Cóż sumienie mnie dręczy, wybacz że w takiej chwili...
- A co?
- Ukradłem samochód...
- Haha... kochany, chodź, zjedz coś, usiądź z nami
- Bardzo chętnie, nie miałem nic w ustach od czterech dni, odkąd skończył mi się prowiant
- No to chodź - objął mnie ramieniem - przegryziesz coś, potem się wykąpiesz, każę ci przygotować czyste ubrania...
- Nie, nie! Nie siądę w spokoju dopóki Spart, Rosa i Seba są w niebezpieczeństwie a Eliot w drodze
- A co się stało z moim bratem i Rosą?? I Sebkiem i Eliot?
- Eliot pojechała cię szukać do Morskiego, a reszta jest porwana przez mafię
- Siadaj tam na moim miejscu, zjedz coś a ja wszystko załatwię, nie martw się
Nie mogłem dłużej się opierać. Usiadłem na krześle, jeszcze ciepłym po Leośku i zacząłem wcinać, rzucając coś czasem Znajdzie. Kiedy pojadłem i już tylko popijałem herbatę zjawił się Leo
- Chodź przyjacielu, nie chcę być nie miły ale szczerze mówiąc śmierdzi od ciebie. Idziemy pod prysznic a potem... Potem pomyślimy co dalej
- Razem?
- A masz coś przeciwko? - zaśmiał się
- Nie mamy czasu do stracenia
- Zanim moi ludzie namierzą mafię minie kilka godzin
- Wiem jestem po prostu nerwowy, dopóki to wszystko się nie ułoży nie w głowie mi się z tobą zabawiać
- Ja nie... nie to miałem na myśli
- Ta jasne. Przecież ty już jesteś napalony a co dopiero jak mnie zobaczysz nago
- W przeciwieństwie do ciebie ja staram się okazywać moją miłość
- Okaż swoją miłość bratu! Albo chociaż szacunek dla jego życia co?
- Andris przestań!! Nawet nie wiesz jak bardzo go kocham i nie wybaczyłbym sobie gdyby coś mu się stało! Ale powtarzam ci że mamy kilka godzin bo dopiero ich namierzają! Chciałem żebyś się trochę odprężył, bo w takim stanie nic dobrego nie zdziałasz!
- Masz rację
- Co?
- Masz rację kochanie, przepraszam
- Daj spokój, nie trzeba, po prostu chodź...
Poszedłem za nim, w tym wielkim pałacu łatwo byłoby się zgubić. Dopiero kiedy zacząłem się rozbierać Leo zauważył coś na mojej szyi.
- To są te...
- Tak Leo, to nasze nowe obrączki. Zupełnie o nich zapomniałem. Chcesz żebyśmy je już włożyli?
- Nie... Poczekajmy na jakiś specjalny moment
- Też tak uważam
Woda była gorąca. Przyjemnie było w ramionach kochanka w wannie ale czas uciekał. Leo o tym wiedział i niczego nie oczekiwał. Warto było go posłuchać, poczułem się lepiej i byłem gotowy na odbijanie naszych z mafii. Zaczęliśmy się ubierać i od razu uzbrajać
- Anidris, włóż to proszę cię... - Leo podał mi kamizelkę kuloodporną. Spojrzałem na niego zaciekawiony, on tylko odwrócił wzrok i położył mi kamizelkę na kolanach, sam zaś zacisnął pasek i poprawił przypięty do niego nóż. Po jego nagim torsie spływały jeszcze krople wody. Śledziłem wzrokiem jedną z nich, jak bezwstydnie spłynęła z karku na piersi, żeby zatrzymać się w okolicach pępka. Po chwili jednak straciłem moje widoki, Leo włożył szarą koszulkę bez rękawów, która zaraz przylgnęła do mokrego ciała i zaczęła przesiąkać.
- Co się patrzysz? Ubieraj się, mam ci pomóc?
- Nie, nic. Po prostu zajebiście seksownie wyglądasz
- Um, dzięki. Mam pytanie
- Tak?
- Mógłbyś to do cholery zauważać częściej???
- Ale ty zawsze dobrze wyglądasz
- To mi to mów
- Po co?
- Eh... Dobra nie ważne - westchnął, wytarł mokre włosy ręcznikiem i pomógł mi założyć kamizelkę. Kiedy wyszliśmy wreszcie z łazienki, wzięliśmy karabiny i od razu ruszyliśmy na lotnisko. Z nami szło jeszcze czterech gości z służb specjalnych. My też założyliśmy podobne ubrania, kominiarki i hełmy. Kiedy myśliwiec wznosił się w powietrze byłem przerażony ale Leo okazał się doskonałym pilotem. Leo obiecywał że kiedyś się przelecimy, nie sądziłem że będzie to w takiej sytuacji. Mieliśmy skakać... Cały lot trwał może kilka minut ale dłużył mi się niemiłosiernie. Kiedy w końcu zaczęliśmy się zbliżać do celu zacząłem się bać. Serce waliło mi jak młot. Leo wziął moją twarz w dłonie. Nie zdejmując kominiarki, przystawił swoje usta do moich, objął mnie, nagle poczułem że lecę do tyłu i zorientowałem się że drań mnie wypchnął! Spojrzałem w dół, byliśmy nad miastem. Ustawiłem się brzuchem do dołu, byliśmy bardzo wysoko, było zajebiście. Zauważyłem resztę załogi, po chwili ktoś złapał mnie za kostkę. Zerknąłem przez ramię i zobaczyłem Leona, przesunął się bliżej i wziął mnie za rękę, do niego dołączył jeden z antyterrorystów, tak jeden po drugim aż wszyscy trzymaliśmy się za ręce tworząc kółko. W końcu jeden z nich dał znak, rozdzieliliśmy się, tylko Leo został ze mną, odepchnął mnie i otworzył spadochron. Poszedłem w jego ślady. Szarpnąłem za linkę i po chwili otwarła się nade mną biała czasza spadochronu. Próbowałem sobie przypomnieć wskazówki co do lądowania. Żałowałem że nie wziąłem rękawiczek, było cholernie zimno tu na górze. To był mój pierwszy raz, byłem trochę przerażony ale już nie tak bardzo jak przed samym wyskokiem. Jeszcze Leo mnie tak z zaskoczenia wypchnął że spanikowałem, dopiero teraz poczułem że... mam mokro w spodniach. Miałem tylko nadzieję, że nikt nie zauważy. Usłyszałem jakiś szum, poprawiłem słuchawkę
- Ja też się zlałem za pierwszym razem - usłyszałem jednego z antyterrorystów
- Spierdalaj! - warknąłem
- Ja jak tylko wylądowałem po pierwszym skoku - rzekł ktoś inny - to od razu zacząłem krzyczeć że chcę jeszcze raz!
- Ja nigdy nic nie jem ani nie piję godzinę przed akcją. Ale nie dlatego że mi się kiedyś zdarzyło popuścić czy coś ale na wypadek jak mnie postrzelą w brzuch
- Dajcie mu spokój, to moja wina - usłyszałem Leona - Ja go wypchnąłem za szybko i tyłem
- Jak tyłem?
- No stał tyłem do wyjścia i go popchnąłem
- Ale z pana... no nie powiem bo jeszcze stracę pracę, ale tak się nie robi
- Mój dowódca, dał mi spojrzeć w dół a potem kopnął w dupę i poleciałem
- Skończcie pierdolić, na tej wysokości mogą nas już namierzyć - powiedział koleś który dotąd milczał.
- Leon, Denis i ja tam - jeden z nich wskazał na wieżowiec, Andris, Alan i Martin lądujcie tam - wskazał inny - spuszczamy się na dół i czekamy aż będą tędy przejeżdżać. Ciężarówka jest chyba czerwona, ale jeszcze wam dam znać. My bierzemy ich od tyłu, wy pozbywacie się kierowcy i obstawy, potem zastawiacie drogę, nie wiadomo w jakim stanie będą nasze cele. Jeśli będą potrzebować pomocy, osłaniacie nas dopóki tego nie zrobimy. Ewakuujemy się tamtą drogą, wy zatrzymacie ruch i będziecie podążać za nami i zajmować czymś pościg. Potem gubicie ich, wchodzicie na dach jakiegokolwiek wieżowca skąd zabierze was pilot, czy to jasne?
- Tak - odparł jeden
- Tak jest - dodał drugi
- Jasne - mruknąłem
- Dowodzi u was Alan
Alan pomachał dłonią. Wylądowaliśmy na dachu wieżowca. Alan przywołał mnie gestem, pomógł mi zdjąć spadochron. Podał mi swój karabin. Martin przywiązał linę do barierki przy krawędzi bloku i zaczął opuszczać się w dół. Alan odwrócił się do mnie tyłem i pokazał mi zaczep u swojego paska
- Przypnij się
Wykonałem rozkaz bez zbędnego gadania
- Jak będziemy już nisko to się odepniesz a jak uznasz że dasz radę to zeskoczysz, okej? Żeby to sprawnie poszło
- Czemu sam nie zjadę?
- A umiesz?
- Nie
Podeszliśmy do krawędzi, znowu stałem tyłem do przepaści
- Wskakuj
- Ale co...?
- Na mnie no... na plecy. Nie bój się uniosę cię
Chwyciłem go za barki i wskoczyłem mu na plecy, objąłem go nogami i zacząłem się śmiać
- Cicho! Jesteś nienormalny! Lepiej zobacz jak nisko jest Martin?
- Jakieś... trzy metry pod nami
- No to schodzimy, gotowy?
- Tak...
- Wysikałeś się już co? Nie będzie znowu...
- Nie wkurwiaj mnie!
- He he he...
Kiedy byliśmy dwa metry nad ziemią odpiąłem się, kiedy od gruntu dzieliło nas pół metra zeskoczyłem i odsunąłem się robiąc miejsce Alanowi. Martin natomiast kiwnął na mnie i przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
- Ja biorę kierowcę - powiedział
Po chwili nadjechała jakaś ciężarówka, czekaliśmy w niepewności, patrząc jak się zbliża
- To ta - usłyszałem w słuchawce - powtarzam to nasz cel! Oddział w gotowości!
- Przyjąłem - odparł Alan - chłopaki przygotować się!
- Ja jestem zawsze gotowy - zaśmiał się Martin - W wojsku mnie nauczyli...
- Stul pysk - rzekł Alan
Sebastian
Nie miałem pojęcia gdzie nas wieźli ale miałem złe przeczucia. Spartan wciąż wierzył że ktoś jeszcze o nas pamięta. Ja jednak dawno już zwątpiłem. On twierdził że Leo go nie zostawi, że na pewno nas szukają. Ja twierdziłem że nas po prostu wywiozą za miasto i zastrzelą. Zatrzymaliśmy się, nie sądziłem że tak szybko dojedziemy, jednak myliłem się, nie byliśmy jeszcze u celu. Rozległy się strzały. Po chwili niepewności ktoś wyważył drzwi. Światło mnie oślepiło ale ujrzałem zarysy trzech uzbrojonych po zęby mężczyzn, jeden z nich wszedł do środka i wziął mnie za rękę. Pociągnął w górę, zmusił do wstania i popchnął w stronę wyjścia to samo zrobił z Rosą, tylko Spart nie dał się szarpać i sam wyszedł, próbował nawet uciekać ale wtedy jeden z nich wziął go za barki i szepnął coś do ucha. Spart tylko się uśmiechnął i pocałował go w policzek. Nie rozumiałem co się dzieje. Inny już na zewnątrz, wyjął z plecaka obcęgi i przeciął mi kajdanki
- Później ci je zdejmiemy - powiedział kładąc mi dłoń na ramieniu - Nie bój się, chcemy wam pomóc
- Kim jesteście?
- Tamten to Leon, znasz go prawda - wskazał kolesia który właśnie wisiał Spartowi na szyi
- Tak - uśmiechnąłem się
- No właśnie. Nie ma się czego bać, chodź pójdziesz ze mną. Jestem Dennis
- Sebastian - podałem mu dłoń
- Od teraz trzymasz się blisko mnie okej?
- Okej
Inny koleś zawołał że idziemy, całą szóstką ruszyliśmy wzdłuż ulicy. Byłem trochę zdezorientowany, nie wiedziałem w którą stronę mam iść. W końcu weszliśmy do jednego wieżowców i wsiedliśmy do windy. Dennis wcisnął guzik na najwyższe piętro. Musieliśmy dziwnie wyglądać. Trzech kolesi w kominiarkach i z karabinami i kolejna trójka w podartych ubraniach i kajdankach. Na trzecim piętrze dołączyła do nas jakaś elegancka kobieta, z teczką. Otworzyła usta ze zdziwienia. Leo najspokojniej w świecie ukłonił się mówiąc - Dzień dobry
- Dzień... dobry... - odparła zdumiona
- Co pani sądzi? Ładne kostiumy? Gramy dzisiaj sztukę w teatrze
- Ach tak? A już się przestraszyłam, wyglądacie bardzo realistycznie... jaka to sztuka?
- Yyy... Romeo i Julia... - wskazał na Rosę i Sparta - w wersji... em... postmodernistycznej...
Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym pożegnała się i wysiadła na swoim piętrze. Nagle winda się zatrzymała
- Mają nas! - syknął ten trzeci. Wszyscy przygotowali broń
- Czy ktoś mi powie co tu się do cholery dzieje?! - odezwała się Rosa
- Zamknij się kobieto! - warknął Leon - Nie teraz
- Leon! - odszczekał się Spart
- Cicho! - krzyknął Dennis
- Kurwaa - zamruczał Leon, wyczuł coś przed nami. Po chwili winda zatrzeszczała
- Co jest kurwa?! - powiedział zrezygnowany antyterrorysta
Coś uderzyło w drzwi. Te po chwili się otworzyły i do środka wpadły czyjeś zwłoki za nimi stał wysoki mężczyzna w stroju podobnym do tych naszych. Leo odetchnął, pozostali dwaj opuścili broń śmiejąc się
- Wystraszyłeś nas! - powiedział
- Hm - mruknął nowy i dołączył do nas. Tym razem już bez niespodzianek dojechaliśmy na górę, tam stało już dwóch kolejnych antyterrorystów. Jeden z nich odpalił flarę.
- Leon! - zawołał jeden - Zdjęcie do gazety musi być - powiedział strzelając mu fotkę
- Ludzie powiedzą że się popisuje - westchnął
- E tam! Już widzę te nagłówki "Brawurowa akcja pod Aszhol, król ratuje zakładników"
- Nie, nie kochany "Oddziały specjalne Rawil znowu odnoszą sukces w walce z mafią" tak napiszą Alan
- Syn będzie ze mnie dumny
- Dla każdego dziecka, jego ojciec jest bohaterem, nie musisz nic robić. Będzie dumny ale przede wszystkim będzie się cieszył że jesteś cały...
Na niebie zauważyłem już trzy helikoptery, schodziły niżej i niżej.
- Chce ktoś może do toalety? - zapytał któryś - Żeby potem nie było...
- Martin! - rozpoznałem głos Andrisa - Zamorduje cię!!! Zabiję!
Przewieźli nas na jakieś zadupie. Mnie i Sparta złapali zwyczajnie na ulicy gdzieś na brzegu Starej Ziemi. Rosę natomiast zgarnęli z domu. Zamknęli nas w jakiejś piwnicy i trzymali już któryś dzień dając tylko wodę i resztki ze swoich obiadów. Na mnie wydali już wyrok śmierci ale czekali jeszcze z egzekucją. Kombinowaliśmy jak uciec ale nic się nie udawało a Spart już nieźle oberwał za próby. Cały czas mieliśmy nadzieję że ktoś po nas wróci, w końcu na wolności zostali Andris, Leo i Eliot. Podsłuchiwałem rozmowy gangsterów, dziś usłyszałem coś takiego
- Mamy już pierwszy październik a dalej nic! - mówił jeden z przejęciem
- Nie bądź taki do przodu - westchnął drugi
- Słyszałeś co mówili w wiadomościach?
- Co mówili?
- Że zabili króla Rawskich. Ktoś z południa, mówią że nie do końca wiadomo jak to zrobił
- No co to ma wspólnego z nami?
- No nic, ale dobrze wiedzieć co się dzieje na świecie! Prawo się może zmienić teraz. Pewnie cło podniosą znowu
- A nóż zmniejszą...?
- A chuj go wie! Mówią że to człowiek tak w ogóle
- Ten nowy? Co przejął władzę?
- Tak i to podobno taki... nu... widziałem go na zdjęciu to taki nijaki, szczerze mówiąc. Spodziewałem się postawnego faceta a tu taki chłopaczek, wiesz... Nie wiem jak on się mierzył z Ridikiem...
- Taa trochę to podejrzane
- A i jeszcze był napad na jakąś szkołę w Morskim dystrykcie
- Na szkołę?
- Tak na koniach podobno ich najechali i im tam coś pokradli. Cholera za moich czasów się napadało banki a teraz szkoły?
- Mieli tam może coś cennego?
- Co mogli mieć w szkole? Glisty ludzkie w formalinie?
- Nie wiem! Tak tylko mówię! Ty od razu zaczynasz, może komputery? Nie wiem!
- Rawil...
- No właśnie! Rawil to nie kraj to stan umysłu
- To ostatnio jest taki filmik... że gościu wjechał traktorem do restauracji. Wiesz wyjebał szybę i wjechał tak do środka. Tak wszyscy na niego patrzą a on mówi...
Wtem usłyszałem trzaśnięcie drzwiami
- Panowie do roboty! Jedziemy na akcję!
Tupot butów i dalej cisza...
- Hmm... Słyszeliście? - odwróciłem się. Rosa leżała na ramieniu Sparta. Ten bawił się zapalniczką.
- Tak... - mruknął - i co?
- Obawiam się że te sprawy się łączą - powiedziałem - Na uniwersytecie była bransoletka, jeśli to prawda co mówią... ten człowiek najpierw ją ukradł a potem z jej pomocą przejął władzę na Rawil...
- Huh... Ładnie, wyczyn godny naszego księcia...
- Leo jest przecież z Andrisem na Starej Ziemi - dodała Rosa
- Wiem, miałem na myśli że trafił się jeszcze jeden taki łobuz
- Teraz by czegoś takiego nie zrobił - stwierdziła - Z tego co mówiłeś zauważyłam że odkąd poznał tego całego Andrisa to się uspokoił
- Prawda, prawda...
Leon
Odkąd założyłem to cudo na rękę wszystko zaczęło się układać. Ani się obejrzałem jak siedziałem u szczytu władzy, na tronie największego państwa zaraz po ZSRK. Porządziłem kilka dni i wprowadziłem wiele reform. Jedną z pierwszych było zezwolenie na małżeństwa homoseksualne i teraz przed pałacem wisiała tęczowa flaga. Znalazłem też do poprawy wiele przepisów dyskryminujących kobiety, inne rasy, inne wyznania itp. Wyłamałem się też spod władzy Zakonu. Kiedy obniżyłem cło i inne kraje zainteresowały się handlem ze mną szybko też pojawiło się mnóstwo turystów i reporterów. Niedługo było o mnie głośno jako o tym który popchnął Rawil do przodu i rozświetlił mroki średniowiecza. Od razu pokochały mnie środowiska LGBT, wszystkie mniejszości i feministki. Narodowców zyskałem sobie dzięki poprawieniu gospodarki. Szybko stałem się despotą, obstawiłem rząd swoimi ludźmi i po kilku dniach miałem u stóp cały świat. Długo mógłbym mówić o polityce, ale wystarczy powiedzieć że mam do niej talent i mam też bransoletkę. To wyjaśnia wszystko. Żyłem w luksusach i dostatku, kiedy już wszystko ogarnąłem, rząd zaczął wcielać to w życie a ja zacząłem się świetnie bawić.
Wszechświat i ludzka głupota są nieskończone... Tak jak imprezy w stolicy Rawil. Zdarzało mi się że spałem co dwa dni bo organizowaliśmy całonocne balangi, czasem wychodziłem na miasto i szwendałem się z moimi fałszywymi przyjaciółmi od klubu do klubu. Przyjaciele ci byli dość znani w Rawil i w ogóle na świecie. Ori był otianinem i znanym fotografem jego zdjęcia mojej osoby pojawiały się w gazetach i internetach to też chciał być stale blisko mnie. Oliwia była ziemianką, modelką znaną z telewizji. Weronika to Zortanka, sławna z nagrywania filmików z gier. No i Herf rawianin, raper. Z tą bandą włóczyłem się po klubach, piłem i ćpałem.
Pewnej nocy siedziałem przy barze, moja ekipa była przy stoliku i śmiali się najgłośniej w całej knajpie ale nikt im nic nie zrobił bo byli ode mnie. Ja zaś nudziłem się i żując gumę rozmyślałem nad kolejną ustawą dotyczącą żołnierzy którzy to nie mogli się pogodzić z faktem że dopuściłem do służby kobiety. Potem moje myśli wyrwały się spod kontroli i zacząłem wspominać jakieś wpadki z dzieciństwa. Po dłuższej chwili wyrwałem się ze snu. W tym śnie jakby wisiałem w przestrzeni, dochodził do mnie tylko czyjś głos. Powiedział że to wszystko gra i wyjaśnił na przykładzie truskawek. Zastanawiałem się ile w tym wszystkim prawdy, rozglądałem się bezradnie szukając kogoś kto może coś mi mówił kiedy przysnąłem w końcu ten głos był taki realny... Nie wiem kim był ów człowiek ale wiele bym dał żeby znów mnie zawołał... Niedługo po tym zdarzeniu, jego słowa się potwierdziły i Oliwia oznajmiła mi że zostałem ojcem.
Andris
Samochód zostawiliśmy w krzakach, gdzieś przy granicy. Drżącą dłonią podawałem strażnikowi paszport i dowód. Gdyby tak nas poszukiwali bez wahania by nas teraz aresztowano. Ten jednak wzruszył ramionami. Pokazał na rubrykę stan cywilny:zamężny i spojrzał na mnie pytająco
- Yyy... to ten... pomyłka... literówka, miało być żonaty...
- Dobra niech ci będzie, mam dziś dobry humor. Macie broń?
- Nie, oczywiście że nie
- Materiały wybuchowe?
- Nie
Strażnik wyjął spod lady piwo, dopił do dna, uderzył butelką o stół po czym podał mi takiego tulipanka, mówiąc - weź chociaż to stary...
- Dzięki - wymamrotałem i powlokłem się w stronę stolicy. Szliśmy po szarym piachu, w oddali było widać siódmy dystrykt. Eliot trochę kulała. Niebo było blade z prawej mieliśmy wschodzące słońce. Gdzieś tam płynęła też rzeka Smocza, nazwa stąd bo wypływała w Warlandi w górach smoczych. Plecak był w opłakanym stanie ale trzeba powiedzieć że to właśnie dodawało mu uroku, Znajda dreptał dziarsko za nami, cały czas węsząc, dałem mu naszyjnik Leo do powąchania
- Szukaj! Szukaj pana!
- To nie pies... - powiedziała Eliot
- Ale szedł za nim
- No tak
- To może pójdzie dalej
- Andris mam pomysł
- Słucham cię moja droga
- Ty pójdziesz za Znajdą, ja pojadę do dystryktu Morskiego
- Czemu tak?
- Bo tak szybciej znajdziemy Leona, podejrzewam że jest w pobliżu tego uniwersytetu w Morskim bo tam trafiła bransoletka, może będę tam wcześniej i będę na niego czekać, ty zaś pojedziesz jego śladem i będziesz siedział mu na ogonie
- To dobry plan. Czyli ty jedziesz prosto do Morskiego?
- Tak. A ciebie poprowadzi Znajda
- Dobrze. Zróbmy tak. Ile masz kasy? Mogę ci dorzucić - zacząłem grzebać w kieszeni - Jakieś pięć anorów
- Okej... Powodzenia - powiedziała podchodząc do mnie. Przytuliła mnie mocno i rozeszliśmy się. Znajda poprowadził mnie w stronę Smoczej, Eliot zaś ruszyła na dworzec.
Po kilku dniach wędrówki wzdłuż rzeki odbiłem na wschód i pewnego dnia Znajda zaprowadził mnie przed pałac króla Rawian. Zdziwiła mnie wywieszona tam tęcza, rawianie to przecież największe homofoby jakich znam. Dotychczas szedłem przez odludne tereny, przy rzece było dużo upraw ale podczas całej wędrówki spotkałem ze dwóch rawian. Tu w mieście było ich dużo ale co ciekawe było również dużo innych ras co było dziwne w tak nietolerancyjnym kraju. A no i wyglądali na szczęśliwych co też było dziwne w tym kraju. W ogóle miasto było jakieś inne. Szare betonowe kloce z oknami były jakieś kolorowsze, ulice były w remoncie a robotnicy wesoło rzucali kurwami na prawo i lewo, ludzie się do siebie uśmiechali, witryny w sklepach nie były już puste, ludzie handlowali na ulicach, policja nie budziła już takiego lęku jak dawniej a nawet spotkałem jednego który wszedł na drzewo żeby zdjąć piłkę dla małego chłopca. Uliczni bardzi zbierali na studia, grając na gitarze, skrzypach albo akordeonie. Było jakoś ładniej, weselej, żywiej... Zacząłem się zastanawiać czy to na pewno Rawil. Aż natrafiłem na plakat na budynku. Plakat z moim mężem. Był w białej koszuli, rozpiętej trochę pod szyją, uśmiechnięty, napis pod nim głosił "Towarzysz Leon Salvo jutro u nas w PGRrze. 5 października"
Pod tym ogłoszeniem inne
"Nabór do wojska. Przyjdź, sprawdź się i dołącz do najlepszych!"
"Praca od zaraz w Państwowych Gospodarstwach Rolnych PGR. Wymagane tylko dobre chęci i ręce do pracy. My cię wszystkiego nauczymy, zapewniamy nocleg na miejscu i wyżywienie(wszystko co zbierzesz ponad normę twoje!)"
"Dziewczyno! Czas na Ciebie, ucz się, pracuj i walcz! Równouprawnienie! Zobacz co się zmieniło, pytaj w urzędach lub na stronie www.nowakonstyrucjarawil.rl"
"Państwo o ciebie dba, nie okradaj państwa! Stop pracy na lewo! Czeka cię wiele korzyści z płacenia podatków i VAT-u. Od października trwa miesiąc uczciwej pracy, zbieramy pieniądze na nowy stadion dorzuć się i Ty!"
Na plakacie dwie splecione męskie dłonie z obrączkami "Miłość to miłość"
"Nowa władza, nowe porządki! Stop nienawiści! Jesteśmy tacy sami, razem budujmy nową przyszłość!" Na tym plakacie widnieli robotnicy różnych ras i płci, podający sobie cegły.
- Nie wierzę - wyszeptałem sam do siebie. Poszedłem dalej nad ulicą właśnie wieszano wielki bilbord z chłopakiem w marynarce z ołówkiem w zębach a obok z drugim o ubrudzonej twarzy, w kasku z czołówką i z kilofem na ramieniu "Kto nie ma w głowie ma w nogach. A ty co możesz robić dla Rawil? Zapytaj w urzędzie pracy!"
- Co tu się dzieje...? - wymamrotałem
- Panie! Odkąd Leo rządzi to wywrócili ten kraj do góry nogami! - odezwał się jakiś przechodzień
- Właśnie widzę... Wierzyć się nie chcę... Dawno tu nie byłem
- Panie! Teraz wreszcie będzie dobrze! Leo to się nie pierdoli tylko jak jest bajzel to robi porządek. Teraz to wszyscy będą zadowoleni!
- Nie wątpię
Było jeszcze wcześnie ale wróciłem ze Znajdą pod pałac teraz już wiedząc dlaczego mnie tu prowadził. Ku mojemu zdziwieniu załatwiłem sobie wejście bez problemu. Pałac był pełen wielkich pustych sal, surowych mebli z ciemnego drewna o prostych kształtach, aczkolwiek było widać zmiany, kiedyś byłem w Rawiańskich posiadłościach i zawsze mieli bardzo prosty wystrój tu natomiast były już jakieś rośliny i obrazy. Wpuszczono mnie na dużą salę gdzie stoły były suto zastawione, było około dwóch tuzinów ludzi. Stoły były ustawione w półkole na środku, na przeciwko wejścia siedział Leo. Był w białej bluzie z czarnym herbem Rawil, na szyi miał srebrny łańcuch, na dłoni pierścień poprzedniego króla .Spojrzał w moją stronę
- A ty kto?! - zawołał przekrzykując śmiechy i rozmowy. Zrobiło mi się cholernie przykro. Czy naprawdę to że byłem w czapce i nie swoich ciuchach, to że byłem w opłakanym stanie i wyglądałem okropnie sprawiało że mnie nie poznał. Miałem ochotę po prostu wyjść, ale jednak się opanowałem. Leo patrzył na mnie wyczekująco w końcu, wstał od stołu ale że ludzie byli zajęci rozmową i ciężko było by się przez nich przedostać, przedramieniem zrobił miejsce na stole odsuwając wszystko na bok i przeskoczył górą. Podszedł bliżej i będąc jakieś kilka metrów ode mnie rozpoznał kim jestem. Najpierw zatrzymał się jakby przestraszony, potem jednak uśmiechnął się
- Wiedziałem, że przyjedziesz - powiedział - Jesteś pewnie wściekły, co?
- Nie
- Czyżby? Zdradziłem cię
Zacisnąłem zęby - Wiem o tym
- Andris... będę ojcem - powiedział, kiedy podniósł wzrok zauważyłem w jego oczach łzy
- Wiem - podszedłem bliżej i choć wahałem się w końcu go objąłem. Leo tego chciał ale bał się zrobić ten pierwszy krok, teraz wtulił się we mnie, zamknął oczy, desperacko zacisnął palce na mojej koszuli.
- Co teraz? Zostaniesz tu przy mnie?
- Tak. Aha Leo! Potrzebuje trochę kasy
- Andris, wszystko co moje jest twoje kochany
- Możesz przelać trochę kasy na taką laskę w szpitalu w... Czarnocinie, Joanna... Gwint? Tak chyba Gwint
- Jasne... nie ma problemu
- Cóż sumienie mnie dręczy, wybacz że w takiej chwili...
- A co?
- Ukradłem samochód...
- Haha... kochany, chodź, zjedz coś, usiądź z nami
- Bardzo chętnie, nie miałem nic w ustach od czterech dni, odkąd skończył mi się prowiant
- No to chodź - objął mnie ramieniem - przegryziesz coś, potem się wykąpiesz, każę ci przygotować czyste ubrania...
- Nie, nie! Nie siądę w spokoju dopóki Spart, Rosa i Seba są w niebezpieczeństwie a Eliot w drodze
- A co się stało z moim bratem i Rosą?? I Sebkiem i Eliot?
- Eliot pojechała cię szukać do Morskiego, a reszta jest porwana przez mafię
- Siadaj tam na moim miejscu, zjedz coś a ja wszystko załatwię, nie martw się
Nie mogłem dłużej się opierać. Usiadłem na krześle, jeszcze ciepłym po Leośku i zacząłem wcinać, rzucając coś czasem Znajdzie. Kiedy pojadłem i już tylko popijałem herbatę zjawił się Leo
- Chodź przyjacielu, nie chcę być nie miły ale szczerze mówiąc śmierdzi od ciebie. Idziemy pod prysznic a potem... Potem pomyślimy co dalej
- Razem?
- A masz coś przeciwko? - zaśmiał się
- Nie mamy czasu do stracenia
- Zanim moi ludzie namierzą mafię minie kilka godzin
- Wiem jestem po prostu nerwowy, dopóki to wszystko się nie ułoży nie w głowie mi się z tobą zabawiać
- Ja nie... nie to miałem na myśli
- Ta jasne. Przecież ty już jesteś napalony a co dopiero jak mnie zobaczysz nago
- W przeciwieństwie do ciebie ja staram się okazywać moją miłość
- Okaż swoją miłość bratu! Albo chociaż szacunek dla jego życia co?
- Andris przestań!! Nawet nie wiesz jak bardzo go kocham i nie wybaczyłbym sobie gdyby coś mu się stało! Ale powtarzam ci że mamy kilka godzin bo dopiero ich namierzają! Chciałem żebyś się trochę odprężył, bo w takim stanie nic dobrego nie zdziałasz!
- Masz rację
- Co?
- Masz rację kochanie, przepraszam
- Daj spokój, nie trzeba, po prostu chodź...
Poszedłem za nim, w tym wielkim pałacu łatwo byłoby się zgubić. Dopiero kiedy zacząłem się rozbierać Leo zauważył coś na mojej szyi.
- To są te...
- Tak Leo, to nasze nowe obrączki. Zupełnie o nich zapomniałem. Chcesz żebyśmy je już włożyli?
- Nie... Poczekajmy na jakiś specjalny moment
- Też tak uważam
Woda była gorąca. Przyjemnie było w ramionach kochanka w wannie ale czas uciekał. Leo o tym wiedział i niczego nie oczekiwał. Warto było go posłuchać, poczułem się lepiej i byłem gotowy na odbijanie naszych z mafii. Zaczęliśmy się ubierać i od razu uzbrajać
- Anidris, włóż to proszę cię... - Leo podał mi kamizelkę kuloodporną. Spojrzałem na niego zaciekawiony, on tylko odwrócił wzrok i położył mi kamizelkę na kolanach, sam zaś zacisnął pasek i poprawił przypięty do niego nóż. Po jego nagim torsie spływały jeszcze krople wody. Śledziłem wzrokiem jedną z nich, jak bezwstydnie spłynęła z karku na piersi, żeby zatrzymać się w okolicach pępka. Po chwili jednak straciłem moje widoki, Leo włożył szarą koszulkę bez rękawów, która zaraz przylgnęła do mokrego ciała i zaczęła przesiąkać.
- Co się patrzysz? Ubieraj się, mam ci pomóc?
- Nie, nic. Po prostu zajebiście seksownie wyglądasz
- Um, dzięki. Mam pytanie
- Tak?
- Mógłbyś to do cholery zauważać częściej???
- Ale ty zawsze dobrze wyglądasz
- To mi to mów
- Po co?
- Eh... Dobra nie ważne - westchnął, wytarł mokre włosy ręcznikiem i pomógł mi założyć kamizelkę. Kiedy wyszliśmy wreszcie z łazienki, wzięliśmy karabiny i od razu ruszyliśmy na lotnisko. Z nami szło jeszcze czterech gości z służb specjalnych. My też założyliśmy podobne ubrania, kominiarki i hełmy. Kiedy myśliwiec wznosił się w powietrze byłem przerażony ale Leo okazał się doskonałym pilotem. Leo obiecywał że kiedyś się przelecimy, nie sądziłem że będzie to w takiej sytuacji. Mieliśmy skakać... Cały lot trwał może kilka minut ale dłużył mi się niemiłosiernie. Kiedy w końcu zaczęliśmy się zbliżać do celu zacząłem się bać. Serce waliło mi jak młot. Leo wziął moją twarz w dłonie. Nie zdejmując kominiarki, przystawił swoje usta do moich, objął mnie, nagle poczułem że lecę do tyłu i zorientowałem się że drań mnie wypchnął! Spojrzałem w dół, byliśmy nad miastem. Ustawiłem się brzuchem do dołu, byliśmy bardzo wysoko, było zajebiście. Zauważyłem resztę załogi, po chwili ktoś złapał mnie za kostkę. Zerknąłem przez ramię i zobaczyłem Leona, przesunął się bliżej i wziął mnie za rękę, do niego dołączył jeden z antyterrorystów, tak jeden po drugim aż wszyscy trzymaliśmy się za ręce tworząc kółko. W końcu jeden z nich dał znak, rozdzieliliśmy się, tylko Leo został ze mną, odepchnął mnie i otworzył spadochron. Poszedłem w jego ślady. Szarpnąłem za linkę i po chwili otwarła się nade mną biała czasza spadochronu. Próbowałem sobie przypomnieć wskazówki co do lądowania. Żałowałem że nie wziąłem rękawiczek, było cholernie zimno tu na górze. To był mój pierwszy raz, byłem trochę przerażony ale już nie tak bardzo jak przed samym wyskokiem. Jeszcze Leo mnie tak z zaskoczenia wypchnął że spanikowałem, dopiero teraz poczułem że... mam mokro w spodniach. Miałem tylko nadzieję, że nikt nie zauważy. Usłyszałem jakiś szum, poprawiłem słuchawkę
- Ja też się zlałem za pierwszym razem - usłyszałem jednego z antyterrorystów
- Spierdalaj! - warknąłem
- Ja jak tylko wylądowałem po pierwszym skoku - rzekł ktoś inny - to od razu zacząłem krzyczeć że chcę jeszcze raz!
- Ja nigdy nic nie jem ani nie piję godzinę przed akcją. Ale nie dlatego że mi się kiedyś zdarzyło popuścić czy coś ale na wypadek jak mnie postrzelą w brzuch
- Dajcie mu spokój, to moja wina - usłyszałem Leona - Ja go wypchnąłem za szybko i tyłem
- Jak tyłem?
- No stał tyłem do wyjścia i go popchnąłem
- Ale z pana... no nie powiem bo jeszcze stracę pracę, ale tak się nie robi
- Mój dowódca, dał mi spojrzeć w dół a potem kopnął w dupę i poleciałem
- Skończcie pierdolić, na tej wysokości mogą nas już namierzyć - powiedział koleś który dotąd milczał.
- Leon, Denis i ja tam - jeden z nich wskazał na wieżowiec, Andris, Alan i Martin lądujcie tam - wskazał inny - spuszczamy się na dół i czekamy aż będą tędy przejeżdżać. Ciężarówka jest chyba czerwona, ale jeszcze wam dam znać. My bierzemy ich od tyłu, wy pozbywacie się kierowcy i obstawy, potem zastawiacie drogę, nie wiadomo w jakim stanie będą nasze cele. Jeśli będą potrzebować pomocy, osłaniacie nas dopóki tego nie zrobimy. Ewakuujemy się tamtą drogą, wy zatrzymacie ruch i będziecie podążać za nami i zajmować czymś pościg. Potem gubicie ich, wchodzicie na dach jakiegokolwiek wieżowca skąd zabierze was pilot, czy to jasne?
- Tak - odparł jeden
- Tak jest - dodał drugi
- Jasne - mruknąłem
- Dowodzi u was Alan
Alan pomachał dłonią. Wylądowaliśmy na dachu wieżowca. Alan przywołał mnie gestem, pomógł mi zdjąć spadochron. Podał mi swój karabin. Martin przywiązał linę do barierki przy krawędzi bloku i zaczął opuszczać się w dół. Alan odwrócił się do mnie tyłem i pokazał mi zaczep u swojego paska
- Przypnij się
Wykonałem rozkaz bez zbędnego gadania
- Jak będziemy już nisko to się odepniesz a jak uznasz że dasz radę to zeskoczysz, okej? Żeby to sprawnie poszło
- Czemu sam nie zjadę?
- A umiesz?
- Nie
Podeszliśmy do krawędzi, znowu stałem tyłem do przepaści
- Wskakuj
- Ale co...?
- Na mnie no... na plecy. Nie bój się uniosę cię
Chwyciłem go za barki i wskoczyłem mu na plecy, objąłem go nogami i zacząłem się śmiać
- Cicho! Jesteś nienormalny! Lepiej zobacz jak nisko jest Martin?
- Jakieś... trzy metry pod nami
- No to schodzimy, gotowy?
- Tak...
- Wysikałeś się już co? Nie będzie znowu...
- Nie wkurwiaj mnie!
- He he he...
Kiedy byliśmy dwa metry nad ziemią odpiąłem się, kiedy od gruntu dzieliło nas pół metra zeskoczyłem i odsunąłem się robiąc miejsce Alanowi. Martin natomiast kiwnął na mnie i przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
- Ja biorę kierowcę - powiedział
Po chwili nadjechała jakaś ciężarówka, czekaliśmy w niepewności, patrząc jak się zbliża
- To ta - usłyszałem w słuchawce - powtarzam to nasz cel! Oddział w gotowości!
- Przyjąłem - odparł Alan - chłopaki przygotować się!
- Ja jestem zawsze gotowy - zaśmiał się Martin - W wojsku mnie nauczyli...
- Stul pysk - rzekł Alan
Sebastian
Nie miałem pojęcia gdzie nas wieźli ale miałem złe przeczucia. Spartan wciąż wierzył że ktoś jeszcze o nas pamięta. Ja jednak dawno już zwątpiłem. On twierdził że Leo go nie zostawi, że na pewno nas szukają. Ja twierdziłem że nas po prostu wywiozą za miasto i zastrzelą. Zatrzymaliśmy się, nie sądziłem że tak szybko dojedziemy, jednak myliłem się, nie byliśmy jeszcze u celu. Rozległy się strzały. Po chwili niepewności ktoś wyważył drzwi. Światło mnie oślepiło ale ujrzałem zarysy trzech uzbrojonych po zęby mężczyzn, jeden z nich wszedł do środka i wziął mnie za rękę. Pociągnął w górę, zmusił do wstania i popchnął w stronę wyjścia to samo zrobił z Rosą, tylko Spart nie dał się szarpać i sam wyszedł, próbował nawet uciekać ale wtedy jeden z nich wziął go za barki i szepnął coś do ucha. Spart tylko się uśmiechnął i pocałował go w policzek. Nie rozumiałem co się dzieje. Inny już na zewnątrz, wyjął z plecaka obcęgi i przeciął mi kajdanki
- Później ci je zdejmiemy - powiedział kładąc mi dłoń na ramieniu - Nie bój się, chcemy wam pomóc
- Kim jesteście?
- Tamten to Leon, znasz go prawda - wskazał kolesia który właśnie wisiał Spartowi na szyi
- Tak - uśmiechnąłem się
- No właśnie. Nie ma się czego bać, chodź pójdziesz ze mną. Jestem Dennis
- Sebastian - podałem mu dłoń
- Od teraz trzymasz się blisko mnie okej?
- Okej
Inny koleś zawołał że idziemy, całą szóstką ruszyliśmy wzdłuż ulicy. Byłem trochę zdezorientowany, nie wiedziałem w którą stronę mam iść. W końcu weszliśmy do jednego wieżowców i wsiedliśmy do windy. Dennis wcisnął guzik na najwyższe piętro. Musieliśmy dziwnie wyglądać. Trzech kolesi w kominiarkach i z karabinami i kolejna trójka w podartych ubraniach i kajdankach. Na trzecim piętrze dołączyła do nas jakaś elegancka kobieta, z teczką. Otworzyła usta ze zdziwienia. Leo najspokojniej w świecie ukłonił się mówiąc - Dzień dobry
- Dzień... dobry... - odparła zdumiona
- Co pani sądzi? Ładne kostiumy? Gramy dzisiaj sztukę w teatrze
- Ach tak? A już się przestraszyłam, wyglądacie bardzo realistycznie... jaka to sztuka?
- Yyy... Romeo i Julia... - wskazał na Rosę i Sparta - w wersji... em... postmodernistycznej...
Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym pożegnała się i wysiadła na swoim piętrze. Nagle winda się zatrzymała
- Mają nas! - syknął ten trzeci. Wszyscy przygotowali broń
- Czy ktoś mi powie co tu się do cholery dzieje?! - odezwała się Rosa
- Zamknij się kobieto! - warknął Leon - Nie teraz
- Leon! - odszczekał się Spart
- Cicho! - krzyknął Dennis
- Kurwaa - zamruczał Leon, wyczuł coś przed nami. Po chwili winda zatrzeszczała
- Co jest kurwa?! - powiedział zrezygnowany antyterrorysta
Coś uderzyło w drzwi. Te po chwili się otworzyły i do środka wpadły czyjeś zwłoki za nimi stał wysoki mężczyzna w stroju podobnym do tych naszych. Leo odetchnął, pozostali dwaj opuścili broń śmiejąc się
- Wystraszyłeś nas! - powiedział
- Hm - mruknął nowy i dołączył do nas. Tym razem już bez niespodzianek dojechaliśmy na górę, tam stało już dwóch kolejnych antyterrorystów. Jeden z nich odpalił flarę.
- Leon! - zawołał jeden - Zdjęcie do gazety musi być - powiedział strzelając mu fotkę
- Ludzie powiedzą że się popisuje - westchnął
- E tam! Już widzę te nagłówki "Brawurowa akcja pod Aszhol, król ratuje zakładników"
- Nie, nie kochany "Oddziały specjalne Rawil znowu odnoszą sukces w walce z mafią" tak napiszą Alan
- Syn będzie ze mnie dumny
- Dla każdego dziecka, jego ojciec jest bohaterem, nie musisz nic robić. Będzie dumny ale przede wszystkim będzie się cieszył że jesteś cały...
Na niebie zauważyłem już trzy helikoptery, schodziły niżej i niżej.
- Chce ktoś może do toalety? - zapytał któryś - Żeby potem nie było...
- Martin! - rozpoznałem głos Andrisa - Zamorduje cię!!! Zabiję!
Subskrybuj:
Posty (Atom)