poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 3 cz.1 - Jak to naprawdę było

Leo
Było jakoś nad ranem, szliśmy na południe
- Śnieg, śnieg, śnieg! Wszędzie kurwa śnieg! Zasrane ZSR!
- Leo uspokój się! Patrz! - wskazał coś jakby łunę na horyzoncie
- Co to?
- Ryga?
- A nie jesteśmy już na Likatwie?
- Chodźmy to się dowiemy...
Szliśmy dość długo, miałem już serdecznie dość. Dotarliśmy na niewielkie miasto. Był tam głównie dworzec, kilka(ze dwa) sklepów i nieliczne domy. Postanowiliśmy coś zjeść, a potem albo znaleźć pociąg i wziąć kuszetkę albo przespać się tu na miejscu. Jakbym miał jeszcze za mało pecha Czesiek idąc przez dworzec poślizgnął się na oblodzonym chodniku a że byłem blisko chwycił mnie za rękę. Upadliśmy dzięki temu razem i nabiłem sobie sporego siniaka na nodze. Kiedy w końcu się pozbieraliśmy zaczęliśmy szukać pociagów do Rawil. Znalazłem jakiś omijający centrum jadący bezpośrednio do dystryktu drugiego. Przez chwilę stałem jak wryty i mimo że się cieszyłem było mi jakoś smutno rozstawać się z Cześkiem.
- Leon! Mam, jedzie do Rawil za dwie godziny!
- Ja też coś mam...
- Co takiego?
- Do dystryktu...
Milczał
- Byłbym o wiele szybciej prawda?
- Tak - odparł sztywno
- Szkoda... ale wiesz że muszę w tej sytuacji postąpić egoistycznie
- Wiem, przecież nic złego nie robisz
- Też się nastawiłem, że pojedziemy razem
- Nie szkodzi. O której masz?
- Za godzinę
- Chodźmy do jakiejś knajpy, muzę coś zjeść
- Ja też
Po jedzeniu poszliśmy na piwo, pośmialiśmy się, pogadaliśmy po czym odprowadził mnie na dworzec, pożegnaliśmy się a kiedy mój pociąg nadjechał, zostawiłem mu moją bransoletkę, która teraz była bezużyteczna a być może będzie spoglądał na nią z uśmiechem wspominając chłopca z blizną.
Przez mój przedział przewinęło się sporo osób. Bardziej lub mniej nieprzyjemnych. To jakaś kobieta z mnóstwem rozwydrzonych bachorów, to znowu starsza pani z wielkimi walizkami które musiałem oczywiście pomóc jej włożyć i potem zdjąć z półki. Była banda dresiarzy którzy o mało mnie nie pobili bo "Masz jakiś problem???!"
To znów weteran wojny Starego i Nowego świata,(ten akurat był w porządku) opowiadał jak synowie rebeliantów chcieli wywołać rewolucję za co wygnano ich na wyspę nazwaną Nowy Świat, dziką i niebezpieczną, a oni korzystając tylko z broni pozostawionej przez Rawian w starych obozach. Był jednym z synów rebelii i wyciągnął przyjaciela na dobrowolne wygnanie żeby jak mówili stworzyć nowy system, sprawiedliwy wobec wszystkich i kapitalistyczny ale zarazem przychylny robotnikom ustrój. Mówił że co dzień ów przyjaciel nawiedza jego sny wołając zza światów "Joe... Zostawiłeś mnie... Mówiłeś że nie pozwolisz mnie skrzywdzić, że nic mi się nie stanie! Ogień jest taki straszny! Joe! Dlaczego mnie zostawiłeś...?
Dreszcze mnie przechodziły kiedy ze łzami w oczach opowiadał jak dżungla płonęła a jego koledzy padali jeden po drugim, jak leżał pod martwymi ciałami wierząc, że nikt nie zwróci uwagi czy ktoś tam jeszcze przeżył. Aż w końcu jak jego przyjaciel skonał mu na rękach
- Ale kto was atakował? Imperium?
- Nie, nie... O wiele gorsze bestie niż Rawscy... - powiedział marszcząc siwe brwi - Perstianczycy... Przejęli by wyspę ale są zbyt leniwi, dopiero kiedyśmy się tam osiedlili i zbudowali pierwsze miasteczka między wielkimi drzewami, które sami wycinaliśmy, tymi ręcami! - pokazał demonstracyjnie ręce - Chcieli nas obrabować. Ale obroniliśmy wyspę za co dostaliśmy potem prawa niepodległości bo dzięki naszej walce czarna strefa się nie powiększyła
- Aha... Wolno spytać dokąd pan jedzie?
- Wracam do domu do Aszhol
- Ja do Awruk - odparłem z uśmiechem
- Tam mieszkasz? Jesteś tak zwanym trzecim pokoleniem po Rebeliantach?
- Tam mam rodzinę... znaczy... nie wiem jak to panu wyjaśnić...
- Nie musisz mówić, tak tylko chciałem zabić czas, czeka nas długa droga
- Właściwie nie znam swojej historii, jestem sierotą - powiedziałem mówiąc po części prawdę
- No to teraz masz dziadka Leoś - powiedział czochrając mi włosy, roześmiałem się
- To kogo tam masz? Rodzeństwo?
- Męża
- To czemu z nim nie siedzisz?
Tu skorzystałem z tego co wymyśliłem dla Cześka - On był chory więc został a ja pojechałem do roboty do Łokatywy
- A rozumiem
- Mógłby pan...
- Dziadek!
- Dobrze... dziadku... mogę sobie kimnąć?
- Pewnie, będę miał oko na twoje rzeczy
- Jestem drugi dzień w podróży - powiedziałem ziewając. Założyłem kaptur, buty zdjąłem jeszcze przed dresiarzami, podkuliłem nogi i oparłem się o okno. Za oknem wirowały płatki śniegu, wiatr miotał je brutalnie na wszystkie strony. Stukot pociągu mi nie przeszkadzał, byłem przyzwyczajony zasypiać słysząc jakiś monotonny dźwięk - na przykład bicie serca Andrisa kiedy zasypiałem na jego piersi - rozmarzyłem się. Śniłem o nim, o jego ślicznych niebieskich oczach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz