czwartek, 28 kwietnia 2016

Rozdział 4 cz.1 - niepewność

Andris
Wbrew pozorom wpatrywanie się w sufit może być bardzo wciągające. Tu i ówdzie przeciekał, nad fotelem tej dziewczyny, która nie pokazywała się odkąd ja tu leżałem, był przybrudzony od dymu. Czasem tylko patrzenie utrudniały mi napływające do oczu łzy, których nie byłem w stanie powstrzymać. Zapachy z kuchni tylko mnie drażniły, a najbardziej od chwili kiedy zapomniałem się i pomyślałem że zaraz wejdzie tu Leo z żarciem dla mnie, po chwili dopiero uświadomiłem sobie, że ten idiota mnie zdradził, a jedzenie przyniesie mi Ksawery.
- Ała! Wdepnąłem w coś! Co to jest? Andris? To twoja obrączka? Czemu ją rzuciłeś na środek pokoju? - wpatrywał się we mnie szukając jakiejś odpowiedzi ale ja milczałem
- No nie przejmuj się aż tak, nie przesadzaj. Te zdjęcia nic nie znaczą... Andris... Andris? Wszystko w porządku? Posłuchaj, to nie koniec świata...
- Zostaw mnie!!!
- Hej! Uspokój się, nic się takiego znowu nie stało. Jesteś taki o wszystko zazdrosny...
- Ale ten skurwiel...
- A gdyby tego skurwiela zabili? Wiesz jak tam jest niebezpiecznie? Na Likatwie jest pełno gangów...
- Meh...
- Po prostu nie rób czegoś czego będziesz żałował - powiedział wkładając mi obrączkę w dłoń i zaciskając palce. Miał już wyjść ale wrócił się jeszcze
- Aha... widzisz... przeniesiemy cię jutro do naszych znajomych... będziesz tam miał lepsze warunki
- Już nikomu nie zależy... - bąknąłem pod nosem
- Co? Co nie zależy?
- Na mnie nikomu!
- Oj nie przesadzaj... Jakbym wiedział że tak zareagujesz to bym ci w ogóle tych pieprzonych zdjęć nie pokazywał, Rebelia się nim interesuje to go śledzą, a że przypadkiem był koło niego jakiś facet to już nie ich sprawa. Chciałem tylko żebyś wiedział, że żyje, że jest cały i zdrowy...
- A tak właściwie to dlaczego rebelia się nim interesuje?
- Mh...
- No dlaczego? I skąd ty wiesz tak dużo o odległej przeszłości a inni nie znają nic dalej poza ustalenie nowej daty?!
- Widzisz Andris... Ten świat miał być wolny, nie tak zniszczony przez demony jak tamten stary ale...
- Ale co??? - poganiałem go
- Jest trochę skomplikowany...Rebelia to jeszcze nic w porównaniu do Zakonu
- Czego znowu? Jakiego Zakonu?
- Rebelia to trzecie pokolenie po Rebeliantach jakich ty znasz ze swojej przeszłości, Ci którzy walczyli z Imperium. Oni są tak naprawdę tylko przykrywką dla Zakonu, czyli tych bardziej wtajemniczonych. Jak Leon tu dojedzie to Zakon się dla was ujawni.
- Czyli?
-Wejdziecie w jego szeregi
- A jeśli odmówimy?
Ksawery uśmiechnął się pobłażliwie - Zakonowi się nie odmawia - powiedział szczerząc zwierzęce kły
- Mhm...

Eliot
- Podchodzimy do lądowania - westchnął niemrawo pilot - radzę zapiąć pasy...
Spojrzałam na Sylwka, uśmiechnął się
- Do twarzy ci z kałachem - powiedział
- Spierdalaj - odparłam
Wyjął telefon
- Witamy w Awruk - przeczytał - ceny połączeń wynoszą teraz 2,43 aw plus wat...
- To jakieś... sześć...osiem... ponad dziesięć złotych! - powiedziałam
- Czemu wszystko przeliczasz na złotówki?
- Bo lubię, odwal się!
- Jakie są szanse że Andris ma klucz?
- Nie wiem... To zależy czy... Leo wskrzesił też Sparta
- Kto to?
- Mój brat. A jeśli on tu jest to pewnie też i jego żona Rosa
- Cóż... Pożyjemy zobaczymy
- Dla kogo pracujesz?
- Ja? Dla nikogo
- Nie wierzę
- Mówiłem. Dorobiłem się kasy na grach, i na hakowaniu
- Więc... masz ambicję przejąć władzę nad światem? - zaśmiałam się
- To zemsta
- Za co?
- Za to, że wszyscy w dzieciństwie...
- Czekaj! Skończ. Wystarczy, nie opowiadaj mi o swoim dzieciństwie okej? Błagam skończ - ziewnęłam ostentacyjnie. Wylądowaliśmy, stąd mieliśmy na piechotę dojść do miasta pod nazwą Rebelia I. Wzięłam swój plecak z całym dobytkiem, kałasznikowa, szybko ustaliłam kierunek i ruszyłam nie oglądając się nawet na Sylwestra.
- Ej! Poczekaj - pognał za mną z trudem zeskoczywszy dopiero z samolotu.
- Zaczekaj! - dopadł mnie zdyszany - Jesteś wyższa to i szybciej idziesz...
- Jesteś lżejszy to ty powinieneś być szybszy
- Mogłabyś być bardziej wyrozumiała!
- Po co ci w końcu ta bransoletka?
- Chcę zniszczyć Zakon
- Czym jest Zakon?
- To o-organizacja... zaczekaj...
Zatrzymałam się gwałtownie.
- Co kurwa? Astmatyk mi się trafił?!
- N-nie... tylko... nie nadążam
- Niedługo się ściemni, chciałam zdążyć przed zmrokiem
- A daleko jeszcze?
- Jakieś 30 kilometrów
- C-co?! A co jak nie zdążymy??? - w jego oczach był strach, nie narzekał, naprawdę się bał
- Wiesz może jaka będzie faza księżyca
- Nie ale zaraz sprawdzę - wyjął telefon i zaczął w nim grzebać. Ja tymczasem zrzuciłam plecak i tak w jego tempie nie dojdziemy przed zmierzchem, nie ma szans. Wyjęłam wodę i podałam mu butelkę
- Masz
- O dzięki... dzisiaj... będzie zaćmienie...
- Szlag!
- Co?
- Ciemno będzie
- Ale...
- Tu nie ma oświetlenia, jedynym źródłem światła byłby księżyc
- O-o...
- Nie bój się - uśmiechnęłam się - masz mnie w razie czego...
- Tak... to jest jakieś pocieszenie ale ja nigdy w lesie nie byłem a co dopiero na noc
- Nie ma się czego bać, mamy kałacha
- Ja nawet nie umiem strzelać!
- Wystarczy że ja umiem

wtorek, 26 kwietnia 2016

Rozdział 3 cz.2

Eliot
Siedziałam na łóżku w swoim pokoju, czytając co nieco o historii i zwyczajach tego świata, słuchając muzyki na słuchawkach, kiedy nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam trzech facetów w garniturach, zdjęłam słuchawki, jeden z nich wycelował mi z glocka w głowę
- Idziesz z nami - powiedział
- O co chodzi? - zapytałam zdezorientowana
- Pozwoliłem ci się odzywać?!
Odsunął się na bok zza nich trzech wyszedł o wiele niższy chłopak o rzucających się w oczy niebieskich włosach, spojrzałam na niego zdziwiona. Odsunął pistolet z mojej skroni i wziął mnie pod brodę, cofnął jednak rękę jakby bał się że zaraz zabije go wzrokiem. Był chyba mieszańcem miał ostre uszy i poruszał nimi jak kot. Nie wyglądał zbyt groźnie, wydawał się nawet przyjazny za to jego ludzie nie. Kątem oka zerknęłam na swój plecak, wczoraj kupiłam uzi... gdyby tak...
Chłopak pochylił się do mnie - Wiem kim jesteś... - szepnął
- Taa jasne!
- Córka wojny?
- Co?! Jak...
- Ciii...
- Pośpiesz się! - warknął jeden z ludzi
- Masz bransoletkę? - zapytał niebiesko włosy
- Jaką bransoletkę?
- Klucz do portali
- Co??? Nawet nie słyszałam o czymś takim...
- Nie...?
 - Nie! I odsuń się bo ci wali z japy!
- Eh... Nie chcesz po dobroci to będzie siłą...
- Pff
- Wiem, że ty się nie boisz, ale twój brat już tak... zwłaszcza jeśli zabierzemy mu coś na czym najbardziej mu zależy
- On mnie nienawidzi, nie da za mnie grosza okupu
- Nie mówię o tobie, zamordujemy najpierw jego chłopaka potem będziemy go torturować aż będzie błagał o śmierć i wtedy on nam powie, możesz oszczędzić życie kilku ludzi
- Jakiego jego chłopaka?!
- Andrisa
- Co?! - niemal zakrztusiłam się własną śliną
- Nie udawaj debila
- Ale ja naprawdę nie wiedziałam że on jest z innym facetem i nie wiem o jaką bransoletkę ci chodzi! Były takie, owszem, ale wszystkie zniszczono! Możesz zabić nas wszystkich a i tak nic nie zdziałasz! Poza tym po co ci klucz do portali skoro już ich nie ma!
- Ty chyba nie do końca zdajesz sobie sprawę co się stało... - zamruczał
- No to zdradź mi swój diaboliczny plan
- Poszukiwania klucza trwają od tysięcy lat. Od początku nowego porządku. Twój powrót oznacza zmiany. Oznacza, że wraz z jednym z was powrócił klucz, ten kto go posiada ma nieograniczoną moc i potrafi kontrolować umysły. Ponoć ów szczęśliwiec zostanie przywódcą nowego Imperium, w starożytności Imperium było największą potęgą na świecie!
- Wiem było mi dane żyć w tych czasach, w poprzednim wcieleniu
- Posiadacz klucza będzie najpotężniejszy w pięcioświecie
- Po co ci to?
- No jak to po co? Co za pytanie... Dawaj klucz!
- Nie mam! Nie wiem kto go ma, prawdopodobnie Leon
- Dziękuję za trop, a teraz pójdziesz z nami
- Po co?
- Na wszelki wypadek, żebyś nie zrobiła czegoś głupiego...
- Na przykład tego? - zapytałam uderzając go w twarz, wstałam szybko i kopnęłam nadgarstek faceta z glockiem. Plecak zostawiłam otwarty więc udało mi się szybko sięgnąć po broń. Założyłam chłopakowi dźwignię na szyję, drugą ręką wycelowałam mu w głowę
- Rzućcie broń! Jazda bo go zabije!
- Zróbcie to! - rozkazał mieszaniec, wbijając palce w moje przedramię. Jego ludzie wykonali polecenie
- Nie mogę oddychać - jęknął, ja jednak nie miałam zamiaru poluzować chwytu
- Na zewnątrz! - warknęłam, tych trzech ruszyło przodem ja z nim na końcu. Na ulicy stał ich samochód. Wepchnęłam chłopaka na siedzenie kierowcy - umiesz prowadzić?
- Tak - odparł posłusznie
- Czekam na moje rzeczy! - krzyknęłam do ludzi, dwaj z nich pobiegli spowrotem do mieszkania. Cały czas celując mu w głowę przeszłam nad nim na fotel pasażera.
- Prawdę mówiąc nie spodziewałem się że będziesz taka ładna - powiedział
- Zamknij się!
- Dużo o tobie słyszałem, a ty o mnie?
- Nie
- Jestem Sylwester Rewen
- Nie, nie słyszałam
- Jestem jednym z najlepszych hakerów w pięcioświecie... włamałem się do Rawiańskiego pentagonu
- Nieźle...
- Grasz w CS-a?
- Tak
- Wygrałem w zeszłym roku mistrzostwa świata, w tym roku też mam zamiar
- Czuję że masz zamiar mnie zagadać i zwiać
- Nie... chcę się dogadać, imponujesz mi, chciałbym współpracować
- Nie dziękuję, działam solo
- Czas to zmienić - mruknął
- Spróbuj tylko jakiejś sztuczki...
Jego ludzie wpakowali mój plecak na tylne siedzenie i oddali mi telefon i słuchawki. Kazałam Sylwkowi jechać na lotnisko, wygadał się, że ma pieniądze więc miałam zamiar spotkać się z tym całym Andrisem.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 3 cz.1 - Jak to naprawdę było

Leo
Było jakoś nad ranem, szliśmy na południe
- Śnieg, śnieg, śnieg! Wszędzie kurwa śnieg! Zasrane ZSR!
- Leo uspokój się! Patrz! - wskazał coś jakby łunę na horyzoncie
- Co to?
- Ryga?
- A nie jesteśmy już na Likatwie?
- Chodźmy to się dowiemy...
Szliśmy dość długo, miałem już serdecznie dość. Dotarliśmy na niewielkie miasto. Był tam głównie dworzec, kilka(ze dwa) sklepów i nieliczne domy. Postanowiliśmy coś zjeść, a potem albo znaleźć pociąg i wziąć kuszetkę albo przespać się tu na miejscu. Jakbym miał jeszcze za mało pecha Czesiek idąc przez dworzec poślizgnął się na oblodzonym chodniku a że byłem blisko chwycił mnie za rękę. Upadliśmy dzięki temu razem i nabiłem sobie sporego siniaka na nodze. Kiedy w końcu się pozbieraliśmy zaczęliśmy szukać pociagów do Rawil. Znalazłem jakiś omijający centrum jadący bezpośrednio do dystryktu drugiego. Przez chwilę stałem jak wryty i mimo że się cieszyłem było mi jakoś smutno rozstawać się z Cześkiem.
- Leon! Mam, jedzie do Rawil za dwie godziny!
- Ja też coś mam...
- Co takiego?
- Do dystryktu...
Milczał
- Byłbym o wiele szybciej prawda?
- Tak - odparł sztywno
- Szkoda... ale wiesz że muszę w tej sytuacji postąpić egoistycznie
- Wiem, przecież nic złego nie robisz
- Też się nastawiłem, że pojedziemy razem
- Nie szkodzi. O której masz?
- Za godzinę
- Chodźmy do jakiejś knajpy, muzę coś zjeść
- Ja też
Po jedzeniu poszliśmy na piwo, pośmialiśmy się, pogadaliśmy po czym odprowadził mnie na dworzec, pożegnaliśmy się a kiedy mój pociąg nadjechał, zostawiłem mu moją bransoletkę, która teraz była bezużyteczna a być może będzie spoglądał na nią z uśmiechem wspominając chłopca z blizną.
Przez mój przedział przewinęło się sporo osób. Bardziej lub mniej nieprzyjemnych. To jakaś kobieta z mnóstwem rozwydrzonych bachorów, to znowu starsza pani z wielkimi walizkami które musiałem oczywiście pomóc jej włożyć i potem zdjąć z półki. Była banda dresiarzy którzy o mało mnie nie pobili bo "Masz jakiś problem???!"
To znów weteran wojny Starego i Nowego świata,(ten akurat był w porządku) opowiadał jak synowie rebeliantów chcieli wywołać rewolucję za co wygnano ich na wyspę nazwaną Nowy Świat, dziką i niebezpieczną, a oni korzystając tylko z broni pozostawionej przez Rawian w starych obozach. Był jednym z synów rebelii i wyciągnął przyjaciela na dobrowolne wygnanie żeby jak mówili stworzyć nowy system, sprawiedliwy wobec wszystkich i kapitalistyczny ale zarazem przychylny robotnikom ustrój. Mówił że co dzień ów przyjaciel nawiedza jego sny wołając zza światów "Joe... Zostawiłeś mnie... Mówiłeś że nie pozwolisz mnie skrzywdzić, że nic mi się nie stanie! Ogień jest taki straszny! Joe! Dlaczego mnie zostawiłeś...?
Dreszcze mnie przechodziły kiedy ze łzami w oczach opowiadał jak dżungla płonęła a jego koledzy padali jeden po drugim, jak leżał pod martwymi ciałami wierząc, że nikt nie zwróci uwagi czy ktoś tam jeszcze przeżył. Aż w końcu jak jego przyjaciel skonał mu na rękach
- Ale kto was atakował? Imperium?
- Nie, nie... O wiele gorsze bestie niż Rawscy... - powiedział marszcząc siwe brwi - Perstianczycy... Przejęli by wyspę ale są zbyt leniwi, dopiero kiedyśmy się tam osiedlili i zbudowali pierwsze miasteczka między wielkimi drzewami, które sami wycinaliśmy, tymi ręcami! - pokazał demonstracyjnie ręce - Chcieli nas obrabować. Ale obroniliśmy wyspę za co dostaliśmy potem prawa niepodległości bo dzięki naszej walce czarna strefa się nie powiększyła
- Aha... Wolno spytać dokąd pan jedzie?
- Wracam do domu do Aszhol
- Ja do Awruk - odparłem z uśmiechem
- Tam mieszkasz? Jesteś tak zwanym trzecim pokoleniem po Rebeliantach?
- Tam mam rodzinę... znaczy... nie wiem jak to panu wyjaśnić...
- Nie musisz mówić, tak tylko chciałem zabić czas, czeka nas długa droga
- Właściwie nie znam swojej historii, jestem sierotą - powiedziałem mówiąc po części prawdę
- No to teraz masz dziadka Leoś - powiedział czochrając mi włosy, roześmiałem się
- To kogo tam masz? Rodzeństwo?
- Męża
- To czemu z nim nie siedzisz?
Tu skorzystałem z tego co wymyśliłem dla Cześka - On był chory więc został a ja pojechałem do roboty do Łokatywy
- A rozumiem
- Mógłby pan...
- Dziadek!
- Dobrze... dziadku... mogę sobie kimnąć?
- Pewnie, będę miał oko na twoje rzeczy
- Jestem drugi dzień w podróży - powiedziałem ziewając. Założyłem kaptur, buty zdjąłem jeszcze przed dresiarzami, podkuliłem nogi i oparłem się o okno. Za oknem wirowały płatki śniegu, wiatr miotał je brutalnie na wszystkie strony. Stukot pociągu mi nie przeszkadzał, byłem przyzwyczajony zasypiać słysząc jakiś monotonny dźwięk - na przykład bicie serca Andrisa kiedy zasypiałem na jego piersi - rozmarzyłem się. Śniłem o nim, o jego ślicznych niebieskich oczach...

niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział 2 cz.2

Andris
Ksawery wrócił przed chwilą z pracy, jak ostatnio mogłem tylko bezradnie czekać na niego i przysłuchiwać się jak krząta się po przedpokoju.
- Hej Andris! - zawołał, słyszałem jak rzucił torbę na ziemię
- Hej... - odparłem
- Nie uwierzysz będziemy dziś jedli mięso na obiad! - powiedział podniecony. Nie rozumiałem za bardzo o co chodzi, sam nie jadłem od dwóch dni, dostawałem tylko kroplówki i to dość prowizoryczne ze względu na rany postrzałowe na brzuchu. Wczoraj przyprowadzili lekarza i powiedział, że mogę normalnie jeść. Ale czyżby tu mieli taką biedę że mięso jest czymś wyjątkowym?
- Hm? Andris? Co powiesz? - wszedł do pokoju i przesunął nogą jakiś karton który stał mu na drodze. Przysiadł się na skraju mojej kanapy, dotknął wierzchem dłoni mojego czoła
- Ciągle kurwa masz gorączkę! Nie wiem już od czego to...
- Nic mi nie będzie - powiedziałem łagodnie starając się go uspokoić
- Jak się czujesz?
- Dobrze - skłamałem, rany ciężko się goiły, ta ciągła gorączka dawała mi się we znaki, jednak byłem mu zbyt wdzięczny że trzyma mnie pod dachem i się mną opiekuje żeby jeszcze narzekać
- Coś mi się nie wydaje - mruknął zortanin biorąc mnie pod brodę - jakiś blady jesteś...
- Taką mam karnację - po chwili zdałem sobie sprawę że korzystam z wymówek Leona
- Nawet ukradliśmy dla ciebie krew ze szpitala...
- Wiem, jestem waszym dłużnikiem
- Nie, to my jesteśmy twoimi
- Co ja takiego zrobiłem?
- Ty! Nie zmieniaj tematu! Czemu tak chorujesz? Miałem do czynienia z rannymi i nikt tak źle nie wyglądał, chyba że umierał
- Chyba jeszcze nie umieram... co? W końcu kawał ze mnie chłopa co mi tam trochę ołowiu... - próbowałem go rozweselić
- Chodzi o niego?
- Co? Nie rozumiem
- Tęsknisz za Leośkiem?
- Tak... tęsknię, ale co to ma do rzeczy?
- Nie masz motywacji...
- Może... - westchnąłem
- To patrz na to! - wyciągnął jakąś kopertę z kieszeni
- Co to? - zapytałem otwierając ją
- Sam zobacz
Koperta już raz była otwierana, więc pewnie dobrze wiedział co w niej jest. Wyjąłem z niej kilka zdjęć. Przyjrzałem się pierwszemu z nich, przedstawiało jakiegoś nieprzytomnego mężczyznę w pociągu, było jednak strasznie niewyraźne, był to chyba fragment większego zdjęcia, zrobionego z dworca przez okno
- No super, ale co to niby jest?
- Patrz dalej - uśmiechnął się tajemniczo
Przełożyłem zdjęcie na spód i spojrzałem na kolejne. Były na nim jakieś kartki
- Ksawery ja naprawdę nic nie łapię
- To? To jest spis osób przekraczających ostatnio granice Likatwy
- I?
- Spójrz pod "S"
- Sabczyński, Sakowska, Salvo... Salvo Leon...
- Dalej są jeszcze lepsze!
Rzuciłem zdjęcie na bok i spojrzałem na następne. Z kamery przemysłowej na dworcu, tu ktoś zakreślił długopisem chłopaka z plecakiem patrzącego na wysiadających ludzi
- To niby on? - zapytałem
- Dalej, dalej...
Spojrzałem na kolejne zdjęcie i zamarłem. To było już wyraźne przedstawiało głownie dwóch mężczyzn w barze, jeden z nich to Leo drugi jakiś mutant. W tle jacyś ludzie. Obaj ewidentnie dobrze się bawili. Byłem strasznie wkurwiony, jak on mógł? Spojrzałem na kolejne tu ci sami bohaterowie szli za ręce. Teraz to straciłem resztki zdrowego rozsądku, wcześniej byłem tylko zazdrosny teraz go nienawidziłem...
- Zajebie go! Ich obu! - wydukałem
- Ale...
- Nawet nie próbuj go bronić!
- Andris... jeszcze jedno. Niedługo ma tu być Eliot...

sobota, 23 kwietnia 2016

Rozdział 2 cz.1 - Pisiąt groszy

Eliot
Jechałam ostatnim autobusem do Rawil gdzieś z obrzeży miasta. Nie wiem który raz otworzyłam zeszyt i czytając z niedowierzaniem pierwszą stronę starałam się zapamiętać adres Andrisa. Szczerze mówiąc to nawet nie wiedziałam kim on jest i dlaczego podano mi jego adres ale skoro podano to znaczy że po to żeby tam pojechać. Dziwił mnie ten świat, z jednej strony był mi skądś znajomy ale jednak jakiś inny. Założyłam kaptur i wysiadłam na przystanku w centrum miasta. Sama ukrywając twarz przyglądałam się mijającym mnie stworzeniom. Były różne rasy i mieszańcy. Dziwne jak na Rawil ale widać przez te lata coś się zmieniło. Nie wiedziałam czy to kolejny eksperyment czy też prawdziwa misja, nie wiedziałam co powinnam właściwie zrobić.
- Hej ty! Mały!
- Chyba mała jak już coś! - warknęłam odwracając się do jakiegoś łysego faceta opierającego się o ścianę u wejścia do przejścia pod ulicą na drugą stronę - Czego chcesz? Skopać ci dupsko? - spojrzałam na niego spode łba
- Chcesz kupić dragi?
- Nie! - chciałam go minąć lecz zastąpił mi drogę
- Wierz mi cwaniaczku - zaczęłam jeszcze ostrzej i podniosłam palec - nie chcesz mieć ze mną do czynienia
- Chcę dziewczynko! - chciał chwycić mnie za rękę ale niestety jego nos bliżej zapoznał się z moją pięścią a jego krocze z butem
- Mówisz masz... - westchnęłam i ruszyłam dalej starając się wmieszać w tłum. Dotarłam na dworzec i znalazłam nocy pociąg pośpieszny do dystryktu drugiego. Kupiłam bilet i ponieważ miałam jeszcze dwie godziny zajęłam się zakuwaniem własnych nowych danych i mapy pięcioświata. Ponieważ jednak w pewnej części odziedziczyłam po moim bracie zdolność do wpadania w kłopoty już po pięciu minutach przyplątała się jakaś żebraczka
- Pożycz panienko piśont groszy...
- Nie mam
- Pożycz aby ci się dobrze żyło, abyś miała męża bogatego... - świetnie cyganka!
- Nie dam bo nie mam i wcale nie szukam męża!
- to może...
- Niczego nie chcę okej? Odejdź proszę, nie mam drobnych, mogę ci kupić coś do jedzenia jak jesteś głodna
- Ażeby cię szlag trafił! Ażeby cię w kościach połamało!
- Nie rzucaj mi tu klątw bo się nie boję. Chcesz dam ci kanapkę?
- Ażeby cię szlag trafił! Ażeby cię mąż tłukł!
- Nie mam męża
- Ale będziesz
- Nie, nie będę!
- Bedziesz bedziesz!
- Nie będę, nie mam czasu na pierdoły. Idź do kogoś innego, tracisz czas
Podziałało, odeszła. Rano byłam w dystrykcie drugim. Pozostało mi jeszcze przepłynąć na Aszhol a potem dotrzeć do Awruk. Niestety najbliższa przeprawa przez morze miała nastąpić za tydzień. Do tego czasu postanowiłam zostać w mieście, zaczęłam więc rozglądać się za jakimś mieszkaniem.

Spart
Trzymałem Rosę w ramionach, długo się do siebie tuliliśmy ale należało nam się po wielu latach rozłąki. To było jeszcze w czasach starego pięcioświata. Atakowali zamek, mnie i mojego brata wywleczono na zewnątrz a ona została w środku i nie wiem co się dalej działo. Pamiętam jak staliśmy i czekaliśmy na strzał w tył głowy aż w końcu zdecydowałem się uciekać. Przeżyliśmy tylko ja i Leo, potem wróciliśmy odbić naszą ziemię. Wcześniej jednak dość długo ze sobą byliśmy, kiedyś razem pracowaliśmy, po latach znalazłem ją w Czarnobylu, wzięliśmy ślub a nawet mieliśmy dwoje dzieci, wszystko przez tą cholerną wojnę... Ale teraz wygląda na to, że znowu będziemy wszyscy razem. Martwiłem się tylko o Leona, prawdopodobnie stracił wszystkie umiejętności i moc, byłem ciekaw jak sobie bez nich poradzi.
- Spartuś...? - zamruczała
- Co? - wyrwałem się z rozmyślań i spojrzałem w jej błękitne oczy
- To... kto to w końcu jest Andris? Dlaczego dali nam jego adres?
- Widzisz... jakby ci to powiedzieć? A... jesteś tolerancyjna?
- No tak, raczej tak
- Masz coś przeciwko homoseksualistom?
- Myślę że nie, ale co ty mi próbujesz powiedzieć?!
- Ja z tym nie mam nic wspólnego! Spokojnie. Zacznijmy od początku... poznaliśmy go w dawnym WN'ie, był naszym takim starszym kolegą który nas uczył co i jak - trochę zniżyłem głos - Wiesz że Leo był wybrańcem? - zacząłem szeptać, nie wolno nam było o tym mówić - Andris miał się nim opiekować, chronić go... no i... było jakoś tak że musieliśmy uciekać, właściwie Leo...
- Do rzeczy
- Oj przespali się raz czy dwa, potem stwierdzili, że się hajtają no i... tak wyszło
- Co?!
- No Leo i Andris... są razem. Są parą, rozumiesz? Leoś woli chłopców
- On??? Nie wierze! A ten... ten drugi?
- No... Andris? Fajny facet, w porządku
- I ty to mówisz? - zaśmiała się
- Na początku go polubiłem. Jak się dowiedziałem, że zarywa do Leo to jakiś czas się nie dogadywaliśmy ale jednak udowodnił, że nie jest ciotą, nawet parę razy mi naprawdę pomógł...
- To mnie zaskoczyłeś... Leo jest gejem...
- Co myślisz?
- Nic, to jego sprawa
- Ale to mój brat
- No tak ale jest dorosły wszystko mu wolno, teraz przynajmniej ich nie prześladują
- Rawscy podobno nadal są... może nie agresywni ale... co najmniej nieprzyjaźni wobec nich
- I wzięli ślub?
- Tak w Kaliforni, nie widziałaś jeszcze tak roztrzęsionego Leośka
- Na pewno nie bardziej niż ja... - powiedziała zapewne przypominając sobie nasz ślub
- O wiele bardziej, wierz mi, nawet się poryczał
- Czym się tak przejmował?
- No bo to jakoś tak wszystko w biegu... Andris nalegał na ten ślub i jak tylko mieli okazję, podrobili dowody i on praktycznie dopiero w urzędzie zdał sobie sprawę co się dzieje
- Ale chyba nie żałował?
- Nie, nie! Wręcz przeciwnie
- A ty? Nadal mnie kochasz?
Parsknąłem - Powiedziałem ci raz. Jak coś się zmieni to dam znać. Zresztą, gdybym cię nie kochał to cieszyłbym się tak jak wczoraj że cię znowu widzę?
W odpowiedzi mnie pocałowała

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Uwaga!

Ogłaszam przerwę do 23 kwietnia. Mam egzaminy i najwyższy czas wziąć się do nauki więc nie będę na razie nic wrzucać. Będę miała czas to postaram się o obrazki do następnych części. W najbliższym czasie pojawi się też nowa strona dotycząca świata przedstawionego, postaram się na niej tak przybliżyć głównych bohaterów, żeby dało się rozeznać w bieżącej akcji bez znajomości wcześniejszych rozdziałów.
Do zobaczenia!

sobota, 2 kwietnia 2016

Rozdział 1 cz.2

Niedługo po tym jak się do mnie dosiadł dojechaliśmy do ostatniej stacji. Na granicy Likatwy. Wysiedliśmy z pociągu jako jedyni, ja i mutant. Powiedzieć, że dworzec był skromny to za mało. Była to po prostu drewniana budka o spadzistym dachu sięgającym z obu stron do ziemi i jednej ścianie łączącej skosy. We wnątrz były mniej lub bardziej zdewastowane rozkłady jazdy, a na środku... podłogi której nie było... znajdowały się bezwstydnie wystawione na widok publiczny czyjeś odchody. Mam cichą nadzieję, że chociaż zwierzęce, bo to tłumaczyłoby cokolwiek. Na ścianie oprócz rozkładów był wyryty napis "kocham cię Jolka" co było by nawet całkiem romantyczne na takim wypizdowie gdyby nie fakt iż ów napis znajdował się jakby to powiedzieć... na prawym jądrze namalowanego czerwoną farbą męskiego członka sporych rozmiarów podpisanego "HUJ". Dookoła śnieg, i tylko tory, patrzyłem za odjeżdżającym pociągiem, aż zniknął w zamieci śnieżnej. Schowałem ręce do kieszeni i ostrożnie wymijając zamarznięte produkty przemiany materii na środku stacji zacząłem analizować rozkłady jazdy. Mutant podszedł do mnie pocierając dłonie i chuchając w nie
- Orientuje się pan która godzina? - zapytał przestępując z nogi na nogę
Spojrzałem szybko na telefon
- 15:23
- Dziękuję - kiwnął głową i zaczął tak jak ja gapić się na rozkłady
- Lepiej jechać przez Rawil czy... - zacząłem niepewnie
- Musi pan tak czy siak jechać przez Rawil! Przecież chyba nie chce pan... płynąć przez... czarną strefę?!
- Czarną... co? Nie! No oczywiście że nie! Hahaha! Co pan? - zacząłem blefować
- Więc... nie da się ominąć Rawil... chyba że... hm...
- Czyli jedziemy w tą samą stronę? - zapytałem z małą nadzieją
- No... tak, zdaje się że tak - odparł mutant uśmiechając się niezręcznie
- Proszę wybaczyć, jestem naprawdę słaby z geografii - próbowałem coś wymyślić
- Cóż... W takim razie przepraszam. Już tłumaczę. Żeby się dostać do Awruk, musi pan przejechać przez Rawil - narysował linię w powietrzu - Z dystryktu drugiego statkiem płynąć na Nowy Świat i tam przez Aszhol do Awruk. Może pan owszem jechać dalej do Ukarainy i Rokasji ale to bez sensu bo i tak musi pan jechać do dystryktu drugiego żeby wypłynąć w morze poza czarną strefą. Chyba, że ze wschodu Rokasji pan wypłynie ale niepotrzebnie nadłoży pan sporo drogi a i morza tam niezbyt bezpieczne, blisko strefy...
- Tak, właśnie też tak myślałem - skłamałem szybko
- No. Tylko pytanie czy będzie pan miał pociąg do dystryktu drugiego...?
- A co za różnica?
- No bo ja jadę do stolicy, a pan byłby szybciej omijając ją
- No to szukamy... - westchnąłem i zacząłem dalej czytać rozkłady jazdy. Było cholernie zimno i ciążyły mi bagaże... Zdjąłem plecak, zacząłem grzebać w torbie, wyciągnąłem kanapkę. Mutant zerknął na mnie i wrócił do czytania
- Chce pan? Mogę pana poczęstować... - wyciągnąłem do niego drugą kanapkę
- Eh... A niech pan da! Dziękuję
- Proszę, nie ma za co... Ma pan tam coś?
- Co? Że pociąg? Obawiam się że stąd są tylko odjazdy do innych państw ZSRW...
- Jak to? - zapiąłem torbę, wstałem i zacząłem przyglądać się rozkładom
- Nie możliwe!
- Myślę, że będziemy coś mieli za granicą
- W sumie jesteśmy na granicy...
- Tak ale najbliższe miasto jest jakieś setki kilometrów stąd
- Oż kurwa ale mnie wpakowali!
- Nie ma się co przejmować, jak już pan stąd wyjedzie to się pan będzie śmiał
- Przepraszam... ale śpieszę się do domu...
- Rozumiem, wie pan chyba że do samego Rawil będziemy się tłuc kilka tygodni a co dopiero pan tam do Awruk, jeszcze przez morze...
- Dlatego chcę jak najkrótszą drogą a tu musimy nadkładać bo nie ma połączenia! - nie wiem jak udało mi się to powiedzieć spokojnie kiedy byłem tak przerażony podróżą przez kilka tygodni!
- Wie pan...
- Tak?
- Skoro już tak jedziemy - włożył rękę pod kurtkę - razem... może
- Przejdziemy na "ty"? - zapytałem widząc jak wyciąga piersiówkę i wiedząc co ma zamiar zrobić
- Jeśli pan nie ma nic przeciwko...?
- Ależ co pan? We dwóch to raźniej... wiadomo
Nalał... nie wiem co on tam miał, chyba jakiś bimber ale nalał to do nakrętki i mi podał. Skrzyżowaliśmy ręce i napiliśmy się, potem uścisnęliśmy sobie dłonie
- Leon - zacharczałem, gardło paliło mnie jak ogień
- Czesław... Czesiek dla ciebie - zaśmiał się
Pocałowaliśmy się w policzki. Tak w ogóle... Czesiek... Był strasznie zmarznięty, zarówno pysk jak i ręce miał zimne. Oddałem mu nakrętkę on polał mi
- Na drugą nóżkę, co? - uśmiechnął się
- Zimno...
- To cię rozgrzeje - podał mi wódkę
Usiedliśmy na ławce przy ścianie przystanku, pod rozkładami. Znalazłem w kieszeni kurtki rękawiczki, założyłem je bo już prawie nie czułem rąk.
- Nie masz czapki? - zapytał Czesiek przykładając ręką do mojego zmarzniętego ucha
- Nie wiem... - przyciągnąłem swój plecak i położywszy go między swoimi nogami zacząłem w nim grzebać
- Ja nie wiem czy jestem pijany czy mi mózg zamarza... - stwierdził, zaśmiałem się
- Tak szybko byś się nie upił...
Znalazłem uszatkę, ucieszyłem się jak małe dziecko na gwiazdkę i założyłem ją z radością. Zapiąłem się pod szyję i oparłem o ścianę z uśmiechem
- Idę się odlać - stwierdził po kilku minutach Czesiek
- Kiedyś była taka zima - przypomniałem sobie swoje dzieciństwo - że widziałem psa z takim żółtym soplem u fiuta...
- A weź przestań! - zaśmiał się idąc za przystanek, chwilę później usłyszałem jak lał na ścianę. Wrócił uśmiechnięty, zapinając rozporek
- Od razu lepiej
- Hehe...
Usiadł obok mnie i tak czekaliśmy kilka godzin...
- Leon? - zagaił w końcu
- Co?
- Ten pociąg... pojechał gdzieś dalej... tam musi być jakaś stacja, tak? Co ty na to że przejdę się tymi torami a ty tu zostaniesz i popilnujesz rzeczy?
- Chodźmy razem... - powiedziałem próbując zmusić swój umysł w stanie upojenia alkoholowego do posłuszeństwa
- Nie... nie, ty musisz tu zostać, daj mi swój numer, jak coś to dam znać. Masz latarkę?
- Tak
- To jak się ściemni w razie czego... będziesz mi dawał znaki jakbym nie mógł trafić z powrotem
- Okej
Kiedy wyszedł zostałem sam, było mi bardzo zimno i chciało mi się spać, ponieważ nie często piłem a zresztą byłem pierwszy dzień na tym świecie... W końcu czekając na niego straciłem cierpliwość i podłożywszy sobie pod głowę zwiniętą bluzę z plecaka położyłem się na ławce i po jakimś czasie zasnąłem. Nie mam pojęcia ile czasu minęło ale kiedy się obudziłem stał nade mną Czesiek z latarką
- Wstawaj! Jesteś przemarznięty - powiedział dotykając moich policzków - wychłodzony...
- Ja... tylko...
Czesiek podniósł mnie i podał swoją piersiówkę
- Nie chcę...
- Musisz się rozgrzać
Wziąłem nieduży łyk
- Pij, pij... - podniósł moją rękę z powrotem do ust. Oderwałem się w końcu od butelki i zacząłem kaszleć. Uderzył mnie w plecy
- No już, już dobrze... Chodź tu! - powiedział zrezygnowany i przytulił mnie. Zaczął pocierać moje plecy i ramiona, próbując mnie ogrzać. Trząsłem się z zimna. Kiedy mnie tak przytulał przypomniał mi się Andris... jak już wspominałem nie wiele pamiętałem, tylko niektóre zdarzenia, jak chociażby to jak mnie pocieszał, też mnie wtedy tak przytulał... Otrząsnąłem się szybko ze wspomnień i wyprostowałem
- Lepiej ci kolego? - zapytał Czesiek
- Powiedzmy... Znalazłeś tam coś?
- Nie. Zaczęło się ściemniać więc wróciłem, te tory ciągną się w nieskończoność
- Puść mnie już! - rzuciłem i wyrwałem mu się, padłem na kolana przy torach, zdjąłem czapkę i przyłożyłem ucho do zimnej stali.
- Co ty robisz? - mutant podszedł do mnie i przyklęknął obok
- Nadsłuchuję pociągu
- Eh... i co?
- Nic... - westchnąłem zdając sobie sprawę z bezsensowności swojego zachowania - upiłeś mnie!
- Ja cię upiłem?! Leon...
- Haha... Ja nawet nie wiem co tu robię...
- Wstawaj... wracamy tam... tam tak nie wieje - wskazywał nieudolnie na przystanek
- Zaraz... czekaj... to jest Ryga? Jesteśmy w Rydze?
- Właśnie... czy my jej nie minęliśmy?
- Ja miałem wysiadać w Rydze!!!
- Ja też! To musi być Ryga
- Ale tu nic nie ma!!! - byłem bliski płaczu. Siedziałem na torach a ten mnie szarpał. Nie wiedziałem gdzie jestem i do tego było tak zimno!
- Przestań! No tak nie można!
- Cicho! Cicho! - zacząłem powtarzać szybko. Przylgnąłem znów do torów i usłyszałem pociąg!
- Co? Słyszysz coś? - dopytywał Czesiek
- Tak... jedzie coś... nareszcie
- No widzisz? Wstawaj!

piątek, 1 kwietnia 2016

Rozdział 1 cz.1 - ZSRW czyli Związek Socjalistycznych Republik Wschodnich

Leo
Poczułem jak ktoś szarpie mnie za ramię, leżałem na jakiejś drewnianej ławce. Spojrzałem w górę
- Hej kolego! - powiedział człowiek w mundurze - Ostatnia stacja za chwilę. Tam wysiadasz?
- Yyy... Tak... - odparłem zaskoczony
- Przysnąłeś sobie?
- Tak... - powiedziałem próbując przypomnieć sobie cokolwiek
- W porządku?
- Tak
- Bilet masz?
Włożyłem rękę do kieszeni dżinsów i z ulgą znalazłem tam pognieciony bilet, podałem go facetowi i rozejrzałem się szybko. Byłem w wagonie, za oknem śnieg, obok mnie czarna torba
- Do widzenia - ukłonił się kanar, wychodząc.
Zajrzałem do torby, były tam podstawowe rzeczy jak woda, jedzenie, scyzoryk itp. oraz zeszyt w czerwonej okładce. Otworzyłem go na pierwszej stronie i ujrzałem wydrukowany tekst
"Jedziesz do stolicy Łokatywy - Rygi.
jeden anor = 10 koron Rawiańskich
dziś jest 4 września 1445
Twoje dane: Leon Salvo, lat 24, obywatelstwo Warlandzkie, urodzony w Siczy 7 Czerwca roku 1421 w dacie wspólnej,
stan cywilny: zamężny - z Andris Salvo,
dzieci: brak
wykształcenie: Liceum Ogólnokształcące w Dystrykcie Morskim
adres Andrisa - Awruk, Rebelia II, południe, trzecia dzielnica, Prosta 34, mieszkanie 12
Zapamiętaj wszystko i zniszcz tą wiadomość"
- Jak mam się kurwa dostać na Awruk? - mruknąłem sam do siebie, wyrywając kartkę z zeszytu, na kolejnej stronie była mapa... przeżyłem zawał.
Wszystkie światy były na jednej planecie a nawet jednym kontynencie. Teraz wiedziałem gdzie jestem. Muszę się kierować na południe. Nie wiedziałem tylko jak stoi sytuacja polityczna, gdyż podążając najkrótszą drogą musiałbym przekroczyć granice trzech państw. Obiecałem jednak Andrisowi, że go znajdę więc słowa trzeba dotrzymać.
Podarłem kartkę na drobne kawałki i zacząłem wyrzucać przez okno, pociąg powoli ruszył. Podłoga zaczęła mi uciekać spod nóg i o mało nie upadłem. Wyrzuciłem kolejną porcję papierków. Patrzyłem jak mijamy zaśnieżone wzgórza i doliny, drzewa, nieliczne domy czy większe budynki, pewnie kopalnie, których na mapie było sporo zaznaczonych w tym rejonie. Wyrzuciłem resztę podartej kartki i wróciłem do studiowania mapy pięcioświata. Warlandia prawie nic się nie zmieniła. Przegrzebałem torbę raz jeszcze, znalazłem portfel i coś w rodzaju dowodu osobistego, jakiś dokument tożsamości. Miałem około 500 tych całych anorów, czyli 5 000 koron co daje w przeliczeniu jakieś 2 500 złotych. Przerzuciłem stronę w zeszycie i znalazłem wypisane stolice państw, na kolejnej ratunkowe numery telefonów, na kolejnej kalendarz, dalej nic.
Skoro dali mi numery musieli dać telefon. Znalazłem. Fabrycznie nowy, wyłączony.
"Zaktualizować datę i godzinę?" wyświetlił się komunikat, na tapecie rozpoznałem stolicę Rawil z lotu ptaka, też niewiele się zmieniła, tylko przybyło budynków i zniknęły wielkie czerwone sztandary z czarnymi jastrzębiami. Znalazłem jeszcze słuchawki, podpiąłem je do telefonu i odpaliłem pierwszą lepszą piosenkę. Musze przyznać że trafili w mój gust chociaż o wykonawcy nigdy nie słyszałem i był to prawdopodobnie współczesny zespół. Oparłem się o ścianę i poczułem coś pod sobą, obejrzałem się. Na wieszaku nad moją głową wisiała kurtka, nad nią była półka a na niej duży plecak
- No proszę, proszę... - zamruczałem zaciekawiony
Zdjąłem plecak i zajrzałem do środka. Było tam wszystko co potrzebne, rzeczy osobiste, ubrania i więcej jedzenia. Tak w ogóle na sobie miałem jak już wspominałem dżinsy, oraz szarą bluzę a na nogach glany, które do złudzenia przypominały glany Eliot (chodziła w męskich tak dla wyjaśnienia)
- Można? - zapytał nagle ktoś nade mną. Z przerażeniem zdjąłem słuchawki i spojrzałem w górę. Stał obok mnie wysoki mutant, w szarym płaszczu ze sportową torbą na ramieniu
- Proszę?
- Można się dosiąść? - zapytał uśmiechając się przyjaźnie
- Tak, jasne... - powiedziałem chowając rzeczy do torby i odkładając plecak na miejsce. Mój nowy towarzysz podróży zdjął czapkę odsłaniając jasne, krótkie włosy, jak to mutant miał jasną karnację, białe włosy i jasno niebieskie oczy. Dostrzegłem na jego szyi wisiorek. Prawdopodobnie radioaktywny kamień z Czarnobyla. Mutanci byli wrażliwi na promieniowanie, potrzebowali niewielkiej dawki do prawidłowego funkcjonowania. I pomyśleć, że opatentowała to moja szwagierka...
- Uwierzy pan że do tej pory stałem po bilety? - powiedział zbulwersowany odkładając torbę
- Hm
- Tak. Takie kolejki... Wszyscy uciekają z tego zadupia... Wie pan? Pracowałem na kopalni ale pierdziele! Haruje człowiek jak wół za marne grosze! - ciągnął dalej. Zdjął płaszcz.
- No...
- Pan też?
- Co...?
- Też pracował? Bo chyba nietutejszy
- Tak, tak
- Jadę do Rawil na studia - pochwalił się
- Ach tak? Ja chcę się dostać do Awruk
- Oj no to ma pan daleko...
- Tak?
- Hahaha!!!
Nagle zdałem sobie sprawę z głupoty jaką palnąłem. Tutaj chyba każde dziecko znało podstawowe kraje i wiedziało że Awruk i Łokatwa leżą po przeciwnych stronach świata
- Co pan nie powie... - próbowałem się ratować
- Po co pan tam jedziesz? Przyszłość jest tylko w Rawil!
- Tam mam rodzinę...